"O naturze wszechrzeczy" (De rerum natura) ~ Titus Lucretius (Lukrecjusz) Carus. Część XI
KSIĘGA JEDENASTA
(Część III - TUTAJ*)
(Część IV - TUTAJ*)
(Część V - TUTAJ*)
(Część VI - TUTAJ*)
(Część VII - TUTAJ*)
(CZĘŚĆ X - TUTAJ*)
Pierwsze przesławne Ateny niegdyś śmiertelnym przyniosły
W biedzie ich bujne łany zbóż, hojnym kłosem porosłych,
Pierwsze ulżyły życiu i pierwsze wydały prawo,
Pierwsze też dały słodką pociechę ludzkim dzierżawom,
Gdy urodziły męża o duchu tak ogromnym,
Że wszystkie prawdy wyraził swym słowem wiekopomnym,
Który, choć śmierć go zabrała, dla swoich odkryć wspaniałych
Słusznie od swych potomnych podniebnej zażywa chwały.
On bowiem, gdy zobaczył, że wszystko, co zazwyczaj
Potrzebne, wszyscy ludzie mają dla swego życia,
Że bezpieczne to życie, dopóki niem być może,
Że w bogactwo i sławę opływają wielmoże,
Chlubiąc się szczęściem dzieci na zacnych stanowiskach,
Widząc jednak, jak w domu tajemna trwoga ściska
Serca najdumniejsze, jak troska nieustannie
Każe życie wypełniać skargami i wzdychaniem —
Zrozumiał, że wadliwe musi być samo naczynie,
Bo wszystko, co doń wejdzie, wnet psuje się i ginie,
Choćby to były rzeczy najlepsze dla człowieka;
Częścią dlatego może, że będąc nieszczelnym, przecieka,
Tak że go nijak nie zdołasz napełnić, częścią może
Jakiś ma osad niedobry i zmienia wszystko na gorzej,
Co przyjmuje do wnętrza, wszystko kala i brudzi.
Zaczem prawdy słowami oczyścił umysły ludzi,Kres ustanowił, granice dla pożądania i trwogi,
Dobro dał poznać prawdziwe, ów cel nam wszystkim drogi.
Ucząc, na czym polega i jak je można dostać,
Jaka do niego droga prowadzi najkrótsza, bo prosta.
Uczył, jakie zło rozmaite ludziom zagraża,
Jak się jedno prostym zrządzeniem przypadku przydarza,
Inne władza natury niechybnie ustanowiła.
Jaka może złu temu i skąd się oprzeć siła.
Uczył też, jak daremnie w ludzkich piersi głębinie
Serca otwartą raną czarny trosk strumień płynie —
Bowiem jak w ciemnej nocy nie uśnie dzieciak mały
Drżąc przed strachami, równie my nieraz i w dzień biały
Boimy się upiorów zwodniczych i nietrwałych
Jak te, przed których widmem trwoży się serce dzieci.
Tego mrocznego lęku nic równie nie rozświeci,
Ni złote strzały słońca, ni dnia oblicze białe,
Jak praw i zjawisk natury poznanie doskonałe.
Przeto tym raźniej wywód zaczęty snujmy dalej.
Skoro już wyłożyłem, że cały wszechświat i nieba
Ciało mają zrodzone, i kiedyś zginąć im trzeba.
Skorom większość rzeczy wyjaśnił, jak się dzieją,
Jak dziać muszą, resztę dalszą wyjaśnię koleją.
Kto bowiem raz na rydwan wspaniały stanąć się ważył...
Wściekłość wichrów się wznosi i znów łagodnieje wszystko.
Uspokojone od szału w zwykłe wraca łożysko.
Wszystko inne, co w niebie się dzieje i na ziemi,
Na co patrzą śmiertelni oczami lękliwymi
W strachu bogów i umysł zginając jak najniżej,
przerażonym ciałem na ziemi leżąc krzyżem —
Sprawia, że przyczyn rzeczy nie znając, wierzą oni
W bogów władzę potężną, w bogów nadziemskie trony.
[Widząc różne zjawiska, dla których podać nie mogą
Przyczyn, zaraz ich sprawstwo możnym przyznają bogom.]
Bo i ci, co spokojny byt bogów przyjąć mogą
Za prawdę, nieraz w dawny zabobon zwykli popadać
Dziwiąc się, jak być może, by niebem nikt nie władał.
Zaraz więc, nieszczęśliwi, gdy tylko spojrzą nad ziemię,
Kładą sobie na barki okrutnych władców brzemię,
We wszystkim, co sobie uroją, widząc zrządzenie boże.
Biedni, nie wiedzący, co może być, co nie może,
Jakie granice mocy rzecz każda w sobie zawiera,
Co każe rodzić się życiu i co mu każe umierać,
Jak ślepi, od prawdziwej coraz są dalsi drogi!
Jakie granice mocy rzecz każda w sobie zawiera,
Co każe rodzić się życiu i co mu każe umierać,
Jak ślepi, od prawdziwej coraz są dalsi drogi!
Jeśli więc sam nie wygnasz tych wierzeń i tej trwogi,
Niegodnej i spokoju, i życia, jakie bogi
Wiodą, to moc ich święta, przez ciebie podeptana,
Sięgnie ciebie. Nie przez to, że tkwi w niebiańskich panach
Żądza zemsty i kary dla bluźnierstw, ale przez to,
Że sam w myślach ich gniewom dawać będziesz świadectwo
Ich, którzy żyją naprawdę w spokoju i pogodnie.
Ani już do ołtarzy z sercem nie pójdziesz swobodnym,
Ani podobizn owych, które ich święte ciała
Wysyłają, ażeby się ludziom objawiała
Boska postać, nie przyjmiesz z pogodą i spokojem.
Łatwo przewidzieć, jak się ułoży życie twoje.
Niegodnej i spokoju, i życia, jakie bogi
Wiodą, to moc ich święta, przez ciebie podeptana,
Sięgnie ciebie. Nie przez to, że tkwi w niebiańskich panach
Żądza zemsty i kary dla bluźnierstw, ale przez to,
Że sam w myślach ich gniewom dawać będziesz świadectwo
Ich, którzy żyją naprawdę w spokoju i pogodnie.
Ani już do ołtarzy z sercem nie pójdziesz swobodnym,
Ani podobizn owych, które ich święte ciała
Wysyłają, ażeby się ludziom objawiała
Boska postać, nie przyjmiesz z pogodą i spokojem.
Łatwo przewidzieć, jak się ułoży życie twoje.
Aby cię przed tym mogły wskazania moje uchować,
Których wiele już dotąd podałem w prawdy słowach,
Trzeba jeszcze niejedno powiedzieć i wierszem ogładzić:
Trzeba mi ciebie przez nieba układy przeprowadzić,
Burze i jasne gromy wyśpiewać, razem podając
Powód, siłą którego pędzą, i jak powstają,
Abyś nieba na części nie dzielił i w trwożnym obłędzie
Nie wypatrywał, z której się strony płomień dobędzie
Skrzydlatego piorunu, którędy w miejsca bronione
Wejdzie, by niemi owładnąć, i w którą odejdzie stronę.
[Widząc różne zjawiska, dla których podać nie mogą
Przyczyn, zaraz ich sprawstwo możnym przyznają bogom.]
Ty mnie prowadź, przemyślna, ty mi ukazuj metę,
W biegu do celu jasnego wiedź, Kalliope, poetę,
Ty, któraś ludzi wytchnieniem, rozkoszą bogów wspaniałych,
Abym pod wodzą twoją wziął wieniec niezmiernej chwały!
Najpierw przez to od grzmotu drżą błękity niebios.
Ponieważ chmury, przez eter pędzące w różny sposób,
Uderzają się wzajem z przyczyny wichrów walczących.
Nie z jasnej strony nieba dolata grzmot huczący,
Ale zewsząd, gdzie chmury w gęstszych się zwarły szeregach,
Tym ci mocniej, im gęstsze, ponury pomruk przebiega.
Zresztą, nie mogą chmury mieć ciało tak zgęszczone
Jak kamienie lub belki, ani też ciało one
Nie jest tak delikatne jak mgła lub dymy zwiewne.
Musiałyby jak kamień upadać wtedy pewnie
Albo, dymowi podobne, nie mogłyby się zwierać
Ani deszczów i gradów dźwigać w swym łonie nieraz.
Dają nieraz ten odgłos ponad świata przestworem
Jak w teatrach zasłony na słupach rozpostarte,
Kiedy wiatr swawolny powieje w igrzysk porę.
Bywa, że chmury ciosami wiatrów przeciwnych rozdarte
Dźwięk wydają ostry, jakby kto papier rozdzierał —
Nieraz bowiem i taki głos się w grzmocie zawiera.
Bywa też grzmot, jakby wicher szaty wiszące u płota
Lub karty manuskryptów rozrywał w krąg i miotał.
Czasem nie mogą chmury zderzyć się z sobą czołem,
Ale bokiem się zwarłszy, gniotąc się ostro społem,
Trą o siebie przeciągle, niezgodne w ruchu — i oto
Uszy z trudem uchylasz suchym, przeciągłym grzmotom,
Póki nie wyjdą chmury na jakąś przestrzeń otwartą.
Czasem grzmot jest tak silny, jakby świat nasz rozdarto,
Mury jego burzono, jakby pęknięta z nagła
Cała szeroka ziemia na części się rozpadła.
Tak się dzieje, gdy naraz huragan jak wściekły morderca
Bije o chmurę, wali, aż do jej brzucha się wwierca
Całą ją obracając, zmuszając, by się stała
Próżnią z gęstą powłoką zbitego zewnątrz ciała.
Dalej naciera, aż wreszcie złamie jej opór słabnący —
Wtedy chmura pęka z hukiem przerażającym.
Nie dziw, skoro i mała bańka nadęta powietrzem
Często daje głos mocny, nagle pryskając w przestrzeń.
Jest jeszcze inny powód, jaki przymusza chmury
Do grzmotów. Wszak widzimy strzępiaste ich kontury
Dziwnie rozgałęzione, z krętymi splotami ramion.
Tak i liście szeleszczą, tak się gałęzie łamią
Z trzaskiem, gdy Kaurus ostry przeciąga ponad lasem.
Zdarza się też, że wicher, ostrzej natarłszy czasem,
Przerwie chmurę, gdy na nią gwałtownym pędem naprze.
Przykład podobny dadzą te wichry, chociaż słabsze,
Które na ziemi możesz zobaczyć, gdzie straszliwa
Moc wichury drzew tyle z korzeniami wyrywa.
Są też w chmurach fale, które się mogą kłębić
Z ciężkim hukiem, podobnie jak to na rzecznej głębi
Albo na morzu bywa, gdy łamią się bałwany.
A gdy z chmury do chmury przeleci niespodziany
Iskrą grom, gdy napotka wilgotny strumień słoty,
Zaraz mu płomień gaszą gniewnie syczące grzmoty —
Równie jak gdy żelazo rozgrzane prosto z żaru
Spiesznie wrzucić w deszczową wodą wezbrany parów.
Kiedy znów suchsza chmura spotka się z gromu iskrą,
Zaraz z hukiem szerokim płomieniem buchnie bystro;
Podobnie jak po wzgórzach, porosłych laurem suchym,
Nagły pożar roznoszą niszczące wiatru podmuchy —
A żadna rzecz zapalna z takim trzaskiem nie płonie,
Jak smolny laur, co w Delfach ozdabia Feba skronie.
Czasem znów inny odgłos z chmur wysokich dochodzi,
Jakby się grad obrywał lub lody pękały na wodzie;
Gdy bowiem wicher je stłoczy, z twardym gradem zmieszane
Kruszą się góry podniebne przed ostrym huraganem.
Albo na morzu bywa, gdy łamią się bałwany.
A gdy z chmury do chmury przeleci niespodziany
Iskrą grom, gdy napotka wilgotny strumień słoty,
Zaraz mu płomień gaszą gniewnie syczące grzmoty —
Równie jak gdy żelazo rozgrzane prosto z żaru
Spiesznie wrzucić w deszczową wodą wezbrany parów.
Kiedy znów suchsza chmura spotka się z gromu iskrą,
Zaraz z hukiem szerokim płomieniem buchnie bystro;
Podobnie jak po wzgórzach, porosłych laurem suchym,
Nagły pożar roznoszą niszczące wiatru podmuchy —
A żadna rzecz zapalna z takim trzaskiem nie płonie,
Jak smolny laur, co w Delfach ozdabia Feba skronie.
Czasem znów inny odgłos z chmur wysokich dochodzi,
Jakby się grad obrywał lub lody pękały na wodzie;
Gdy bowiem wicher je stłoczy, z twardym gradem zmieszane
Kruszą się góry podniebne przed ostrym huraganem.
Błyskawica powstaje, gdy chmury swoim zderzeniem
Ziarna ognia wytworzą, jak gdy się zderzą, kamienie
Albo żelazo z żelazem — bo tu i tu podobnie
Błyska światło, sypiące iskier świetlistym ogniem.
Wpierw jednak błysk zobaczysz, a później cię ogłuszy
Gruchot gromu, bo wcześniej w oczy, niżeli w uszy
Wpada to, co zmysł ludzki pobudza. Również po tym
Poznasz to, że gdy z dala widzisz drwala robotę.
Najpierw cios dwusiecznego topora ujrzysz, zanim
W uszach ci on oddźwięknie twardego pnia ciosaniem.
Tak też wpierw błyskawicę widzimy, a grzmot po niej,
Choć powstaje z tych samych zderzeń na nieboskłonie
I równocześnie z ogniem ten sam go tworzy powód.
Mogą też lotnym błyskiem chmury i przez to znowu
Śród błyskającej burzy oświecać ziemię drżącą,
Że gdy wiatr wtargnie w chmurę i nagle treść jej mącąc
Sprawi, że wnet jej pustka gęstnieje — sam ognisko
Wytwarza rozżarzony swym pędem. Przecie wszystko
Skutkiem ruchu ciepleje, a długo wirujące
Nawet kule z ołowiu topią się swym gorącem.
Tak więc, gdy czarną chmurę wicher rozerwie palny,
Sypie tedy ziarn żaru, jak ziarn dżdżu deszcz nawalny —
Z nich to, nagle wypchniętych, powstaje blask błyskawic.
Potem grzmot uszy nasze bije szaleństwem wrzawy,
Przedtem zaś światło w oczy uderza. Tak się dzieje
W chmurach gęstych, gdy w niebo spiętrza się długim lejem
Jedna na drugiej ciążąc dziwną przemocą pędu.
Szerszy ich widok z dołu niech ci oszczędzi błędów,
Bo nieraz są o wiele wyższe, niźli szerokie.
Patrz! Oto kiedy wichry gonić je będą bokiem,
Jakby góry powietrzne, lub gdy przy skalnych szczytach
Ujrzysz, jak masa kłębów stoi wysoko zbita,
Jedna na drugą cisnąc — śpią wtedy chmury stadem,
Gdy już ich nie rozsypie zamarły wicher żaden.
Poznasz wtedy ich głębię, ujrzysz pomiędzy niemi
Ogrom jaskiń ukutych z obłoków, jak z kamieni.
Kiedy w nie burza wpędzi wichry, które zamknięte
Całe jaskinie zajmą, to jak przed klatek prętem
Dzikie bestie więzione szaleją, tak się srożą
Wichry w chmurach, wyciem niebu dokoła grożąc;
Tu, tam szukają wyjścia, kłębią się nieswobodne
I wyrzucają wkoło zarzewie ziaren z ogniem,
Zbiorą je, płomień wewnątrz rozpalą, aż z wybuchem
Chmurę rozedrą i wokół rozbłysną światłem suchym.
Przez to jeszcze ów ogień płynny złocistą jasnością
Sfruwa na ziemię, że w chmurach mnogo być musi z pewnością
Ziaren żaru rozsianych. Dlatego też kiedy w nich nie ma
Żadnej wilgoci, to często barwę mają płomienia,
Jakby się ogniem paliły. Tak już im świecić trzeba,
Iskry sypać, bo przecież na wielkich drogach nieba
Wiele ziaren od słońca brać muszą. A gdy z wiatrem
Przyjdzie im w jedno miejsce pędem ciśnienia natrzeć,
Sypią ziarnami hojnie, a z ziaren tych, jak z iskier,
Rosną groźne mignienia z płomiennych barw połyskiem.
A masz je także wtedy, gdy chmury w niebie rzedną,
Bo wypadać z nich musi ogniste ziarno niejedno,
Kiedy je wiatr powoli rozsunie i rozluźni —
Ale nie słyszysz wtedy grzmotów w podniebnej kuźni
I ustaje strach srogi, bo huku nie masz wcale.
Jaką mają naturę pioruny, możesz znaleźć
Dowód w ich uderzeniach: miejsca, gdzie piorun spada
Poznasz po siarki zapachu i spalenizny śladach —
Bo nie deszczu lub wichru ślady to, lecz płomienia.
Często też po piorunów ognistych uderzeniach
Płoną dachy i całe domostwa idą z dymem.
Ten to piorunny ogień, lotniejszy ponad inne,
Taką ma od natury drobność ruchliwych ciałek,
Że mu się nic nie zdoła oprzeć na ziemi całej.
Równie jak krzyk przez ściany przechodzi władczy piorun,
Powietrze ani kamień nie stawi mu oporu,
Topi on w mgnieniu oka hartowny brąz i złoto,
pije z nietkniętych dzbanów wino, bo żaru potok
Nadchodzący do naczyń łatwo rozluźnia ściany
Z wszystkich stron, a do środka gdy wtargnie niespodziany,
Zaraz wszystkie zarodki rozrzedzi w cieczy wina,
W ruch wprawi i rozgoni. I żadna inna przyczyna
Takich skutków nie sprawi gwałtownych, nawet słońce,
Choćby najdłużej słało swoje promienie gorące —
Tyle ruchliwszy jest piorun, silniejsze jego działanie.
Teraz, żeby twych uszu dalszym nie drażnić zwlekaniem,
Powiem ci w krótkich słowach, jak każdy piorun bierze
Swoją moc, skąd ma rozpęd, aby rozwalać wieże,
Jednym ciosem domy wywracać, belki kruszyć,
Lżyć mogił odwracaniem spokój cmentarnej głuszy,
Bić pokotem bydlęta, uśmiercać nagle ludzi.
Jaką to mocą dokoła tyle zniszczenia budzi?
Że z chmur tylko najgęstszych i z wysokiego nieba
Biją w ziemię pioruny — najpierw nam przyjąć trzeba:
Nigdy ich z lekkich obłoków i przy pogodzie nie bywa,
O tym uczy nas jawność, więc prawda to jest niewątpliwa.
Wtedy bowiem dopiero, gdy kłębią się czarne chmury —
Jakby wszystka ciemność wyszła z piekieł ponurych,
Aż z nieba sklepień wysokich, od zimnej grozy srogich,
Wyjrzą na drżącą ziemię czarne paszczęki trwogi —
Wtedy dopiero burza poprzez błyskawic struny
Gra grzmotami, rwie błyski i rzuca w dół pioruny.
Często także na morzu gęsta mroku kaskada
Chmurą, jak rzeką smoły, z wysoka w fale spada,
Tyle ciemności wlokąc pod czołem pełnym błysków,
Tyle wichrów i gromów w piekielnym swym kolisku.
Że z daleka na lądzie wszystko, co żywe, w strachu
Szuka ściany za sobą i ponad sobą dachu!
Musi więc się nad nami wysoko burza piętrzyć,
Aby móc jasność słońca przesłonić płaszczem gęstszym —
Bo jakżeby inaczej chmury nie zagęszczone
Mogły na ziemię zarzucać taką ciemności zasłonę?
Nie mogłyby też burzy mało wysokie stropy
Tyle deszczu wylewać, by całe pola topić,
Rzeki wznosić; i pewne, że aż pod eter stromy
Pną się chmury, a w chmurach wichry i mnogie gromy
Deszczem i błyskawicami sieją. Wszak już podałem,
Że w pustych chmurach bardzo wiele jest żaru ciałek,
A jeszcze ich niemało ściągają chmury z bliska
Z promienistego słońca, które gorącem błyska.
Gdy więc ziarna te wicher, co w jedno miejsce tłoczy,
Zewrze i sam się z niemi zmiesza w ognistej mocy,
Wtedy ostrzem swym palnym kręcąc się nieustannie,
W ciasnym środku jak w piecu takie tworzy rozgrzanie,
Że pryska ową iskrą straszliwą. Dwie przyczyny
Palą go: sam się najpierw rozgrzewa w ruchu silnym,
Potem styka się z ogniem, a kiedy swoim żarem
Wicher się nasyci i ogień dosypie ciężkich ziaren,
Wtedy już jak dojrzały rozpruwa chmurę piorun
I gna na dół, błyszczący dokoła wśród kolorów
Żaru uskrzydlonego — a za nim lotnym ruchem
Pędzi grzmot, niebo całe drży łoskotaniem głuchym,
Jakby się wszystko miało zwalić, a przez przestrzenie
Ziemi ciężko przechodzi to samo trwożne drżenie.
Aż niebo ryknie wreszcie, jak z bólu — bo dokoła
Wszystko wtedy przestrachem, wszystko cierpieniem woła.
po tym wstrząsie od razu nawalny deszcz przychodzi,
Jakby się cały eter roztopić chciał w powodzi
I wszystko zalać w dole. Bo jest to straszna chwila,
Kiedy i chmura pęka od wichru ciosów tyla,
I grzmot się miesza ciężki z piorunu uderzeniem.
Bywa też, że od zewnątrz potężne wichru brzemię
Runie na chmurę, pełną już piorunnego żaru —
Wtedy przerwie ją, wtedy wnet spada z jej obszaru
Grot ostry, który zwiemy ojczystym gromu mianem,
l gna tam, gdzie go wichry poniosą nieokiełzane.
Bywa znowu, że nawet pęd wichru bezogniowy
Rozpala się w swym biegu, jakoby żar gotowy.
Traci bowiem po drodze dużo co cięższych ciałek,
Sam zaś chwyta z powietrza ruchliwe, ostre, małe.
One to, obracane i pomieszane lotem.
Zbiją się tak, że błysną iskrowym żaru grotem.
Podobnie ołowiana kula w swym locie długim
Ziarna ciepła zagarnia, a ziarna zimna gubi,
Aż się wreszcie rozgrzeje, aż się ognista zrobi.
Czasem sam cios swą mocą potrafi ognia dobyć,
Gdy zimnym, beziskrowym wiatrem uderzy z góry.
Nie dziw, bo w uderzeniu każdym gorącem ciałkiem
Może się jedna cząstka z drugimi stopić całkiem
W tej rzeczy, która chwyta cios. A że ci nie kłamię,
Bacz, że iskrami sypniesz, żelazem bijąc w kamień,
A choć siła metalu też zimna, to nie wzbrania
Ziarnom jego i głazu iskier wykrzesywania.
Tak rzecz każda od gromu zapłonąć może, jeśli
Dosyć palnej materii i treść podatną mieści.
Nie może też moc wichru zimna być tak dokładnie,
Jeśli z takim naporem z góry na ziemię spadnie,
Bo choćby w biegu swoim nie mogła ognia schwytać,
To i tak w niej część ciepła zmieszana, choć ukryta.
Ruchliwość gromu znowu i ciężar jego ciosu
Stąd jest, że wcześnie w chmurach zbiera się wzwyż niebios
Pęd jego biegu i rośnie, a gdy go już nie może
Wstrzymać nic, gdy pozrywa dzierżące go obroże,
Tak wypada od razu, tak w krąg zapory kruszy,
Jak pocisk wypuszczony z mocnej, sprężystej kuszy —
l wiele jeszcze szybciej. A że jest przy tym złożony
Z ciałek bardzo małych i bardzo gładko toczonych,
Tedy łatwo nie zdoła powstrzymać go przeszkoda,
Środkiem bowiem przemyka, przecieka niczym woda
Przez szpar rzadkość, nie tracąc siły od częstych zderzeń,
Rozpęd i wielką szybkość z natury lotu bierze.
Wreszcie wszystkie ciężary prą mocno już z natury
Ku dołowi. Gdy przeto cios jeszcze dojdzie z góry.
Szybkość podwójnie wzrasta i tak ów pęd nasili,
Że prędzej rwie przeszkody, prąc na dół w każdej chwili
Raźniej do swego celu. A jeśli na dobitek
Długo pędzi i rozmach zyskuje stale przy tym,
Ciągle nabiera siły po drodze i gdy wreszcie
Spadnie — ogromną mocą uderza w jedno miejsce,
Wszystkie bo jego ziarna w jednym kierunku pędząc.
Zarówno dążą prościej, zarówno lecą prędzej
I uderzają razem. Może i jest przyczyna,
Że zagarnia z powietrza, które w swej drodze przecina,
Ciałka, które mu popęd zwiększają. Tak w przechodzić
Wiele rzeczy przenika i nawet im nie szkodzi,
Lotnym ogniem szczeliny drążąc. Lecz niektóre
Niszczy, gdy nagle spadnie na taką ciałek górę,
Która mocno spleciona, bo przecież umie oto
Spalić i w płynny metal zamienić brąz i złoto;
Moc piorunowa bowiem to ziarna gładkie, małe,
Które przez lekkość swoją łatwo się zwiążą z ciałem,
Wnikną chyżo, a wtedy nagle obrócą wniwecz
Związki ciałek wszelakich — czy martwe są, czy żywe.
Urodzaj na pioruny przydarza się jesienią
Ziemi naszej i w gwiazdy strojnym niebios sklepieniom.
Także i wiosny pora kwitnąca sprzyja burzom.
W zimie bowiem brak ognia, a gdy upału dużo,
Brak znów wiatrów i chmury nie tak się gęsto łączą.
Gdy zaś się pory roku ni zaczną, ni to kończą,
Wtedy masz razem wszystko, co bywa piorunu powodem:
Bowiem w tych porach przejściowych ciepło miesza się z chłodem,
A przecie jedno i drugie potrzebne jest piorunom;
Wtedy to walka wkoło — miesza się z ogni łuną
Wichru pełne powietrze i wkoło zamęt się tworzy.
Kiedy się upał zaczyna i mróz ostatni sroży
Wiosną, to dwa żywioły często się wtedy mogą
Spotkać, zwichrzyć, pomieszać i stoczyć walkę wrogą.
Wtedy znów, gdy się toczy niepogodami złymi
Koniec ciepła, mróz pierwszy w niepewny czas jesieni.
Także masz starcie chłodu z upałem. Tak widomy
Znak niepokoju nieba niosą dwa roku przełomy
I nie dziw, jeśli wtedy piorunów masz tak wiele,
Jeśli niebo drży wojną, gdy stąd nieprzyjacielem
Ciągną ognie upalne, a stamtąd chmury mnogie,
Pełne dżdżu, nieustannie z gorącym walcząc wrogiem.
Oto, jak się poznaje naturę gromu całą.
Jak się widzi moc jego i samo jego ciało —
Bez daremnego szukania w tyrreńskich księgach starych,
Jakie nim mogą kierować tajemne bóstwa zamiary.
Skąd przylatuje ognisty, w jaką się stronę udał,
Mury albo sklepienia przez jakie drąży cuda.
Dokąd groźny odchodzi i ile może komu
Szkodzić niebo karzące płomienną dłonią gromu.
Jeżeli bowiem Jowisz, czyli tam inne bogi,
Sami swoje siedziby wstrząsają grzmotem srogim
I rozrzucają płomień, dokąd się im zamarzy —
Czemu nie rażą gromem złych tylko i zbrodniarzy,
Ażeby z piersi rannej męki cierpiący srogie
Rykiem bólu zionęli śmiertelnym na przestrogę?
Czemu najczęściej taki, co nie ma żadnej winy.
Nagle rażony z nieba tarza się, z męki siny,
W splotach żaru i wirach ognistej bożej kary?
Czemu piorun tak często pada na puste obszary?
Czyliż bogowie wtedy ćwiczą się tylko w ciosach?
Czemuż darmo się tępi na ziemi i w niebiosach
Zeusa grot? Cóż on na to? Czy nie na własne wrogi
Chowa grom? Czemu zawsze na dni pogody błogiej
Milczy grzmot, ani piorun na ziemi nie zagości?
Może gdy chmury idą, we własnej wspaniałości
Wchodzi w nie, aby lepiej celować? Czemuż wali
Moc gromów w morskie tonie? Jakiż ma żal do fali,
Do płynących przestrzeni, do pól? A gdy łaskawy
Chce, byśmy unikali gromów, to przecz nie sprawi,
Byśmy z góry wiedzieli, czy wysłać go zamierza?
Jeśli zaś własne dzieci nagle mu razić nie żal,
Czemu grzmi z groźnej strony, by uciec mógł, kto rączy,
Czemu tak wiele czyni mroku i dudnień grzmiących?
Jak wierzyć, że od razu uderza na stron kilka?
Czyż zaprzeczysz, że nieraz, nim jedna zbiegnie chwilka,
W różnych stronach niejeden uderzył piorun? Wiadomo,
Że w jednej chwili wielu wypadnie zlecieć gromom
W różne miejsca odległe — tak jak przez całą przestrzeń
Ziemi naraz w stu miejscach upadać mogą deszcze.
Czemuż sam wreszcie Jowisz rozbija ciosem gromu
Tyle przybytków bogów i tyle własnych domów,
Czemu posągi niebian, misterną sztuką wzniesione,
I nawet własne obrazy gwałtownym razi gromem?
Czemu się zawziął najbardziej na górskie wysokie krainy,
Za co razi je częściej niźli rozlegle niziny?
Łatwo teraz rozpoznać, czemu na morskiej fali
Wiry powstają ogromne, które Grecy nazwali
Presterami, a które z górnej pochodzą strony.
Oto nieraz na morze jakby słup opuszczony
Spada z nieba, a wkoło w kłębach wiru i piany
Kipią od skrętu wichrów spiętrzone, złe bałwany;
Wtedy i żeglarzowi, i okrętowi biada,
Który w niebezpieczeństwo owego wiru wpada.
A wstaje on, gdy wichru pęd, naciskając z góry,
Nie ma zrazu dość siły do rozerwania chmury,
Aż się niczym kolumna wydłuży i powoli
Prze, jakby ktoś ramieniem z nieba do morskich dolin
Sięgał, gniótł i podążał ku wodzie. Gdy na koniec
Chmurę przerwie pęd wichru, upada w morskie tonie,
Fale wirem skręcając, bo krąg ów kołujący
W morze spada zarazem i sam się lejem łączy
Z chmury ciałem podatnym, które pociąga na dół;
A gdy zepchnie ją ciężką, sięga aż w głąb pokładów
Wody, w niej się zanurza i całą swą zaciekłość
Rzuca w nią, że aż kipi. I huczy w niej, jak piekło.
Bywa, ze grot wichrowy sam się chmurami okręci.
Chwyta ich ziarna w biegu, aż zniżając się więcej
Wygląda jakby prester spuszczony z nieba. Później,
Gdy z niesłychaną mocą ziemię znienacka muśnie.
Pęka rzucając wokół całą potęgę burzy.
Że jednak rzadko bywa, oraz że w górach dużych
Opór znajduje zbytni, zwykle się przeto jawi
Tam, gdzie nieba i morza otwarte ma dzierżawy.
Chmury stąd są, że kiedy w górnej niebios sferze
W locie mnóstwo ich ciałek nagle się bliżej zbierze
Drobnych oraz chropawych, to już uderzeń zwykła
Kolej może je łatwo pomieszać i powikłać.
Zrazu się małe tworzą, a potem coraz bliżej
Gromadzą się i łączą poprzez niebieskie wyże,
Stale rosnąc i krzepnąc, z wichrami goniąc stale,
Aż im burza potężna każe się w krąg rozszaleć.
Bywa też, że gór szczyty, z niebem sąsiadujące,
Im są wyższe, tym rzadziej przez chmury patrzą w słońce,
Bo obłoki nieduże, ledwie je pęd połączy,
Zanim je oczy ujrzą, już pogna wicher szumiący
I obok szczytów górskich zgromadzi tak, że gruby,
Czarny całun okrywa kamiennych turni czuby.
Wtedy też, gdy już tłumem zalegną, mogą naraz
I gęstość swą ujawnić, i piąć się po obszarach
Wzwyż, jakby z czoła góry wprost w eter wyrastały.
Nie dziw, bo kiedy stopą najwyższe depczesz skały,
Jasno widzisz, że w górę wzrasta kraina wiatrów.
Z mórz że się także wznoszą ciałka wilgotne, łatwo.
Poznasz, kiedy szata, nad brzegiem rozwieszona,
Będzie po krótkim już czasie wilgocią przesycona.
Tym bardziej wierzyć trzeba, że morska woda słona
Powiększać może chmury, liczne im dając nasiona
(Są przecie obie wilgoci pokrewne sobie i bliskie).
Mogą też chmury rosnąc, gdy z rzek, nawet z ziemi wszystkiej,
Jakby oddech z ich piersi, mgły i opary różne
Wznoszą się, idą wyżej, a kiedy złączą się w górze.
Mrok rozlewają po niebie, a gdy się zgęszczą wreszcie,
Tworzą kłąb chmur wysoko aż pod eteru przestrzeń —
Bo i ten eter gwiezdny uciska je od góry,
Zwiera, w dół po niebiosach rzucając cień ponury.
Mogą też z zewnątrz czasem w niebo nasze napłynąć
Ciałka, które obłokom i chmurom są przyczyną.
Wszak już wiesz, że bezmierna jest całość wszech natury,
Jak i liczba jej ciałek. Wspomnę też po raz wtóry,
Że szybkość ciałek owych bezmierna jest, że mogą
Prędzej, niż wierzyć zwykłeś, niezmierną przebiec drogą.
Nie dziw więc, że niekiedy od razu, w jedną chwilę
Takie potężne kłęby i chmur burzliwych tyle
Może ziemię i wodę okryć, z wysoka idąc,
Skoro przez tyle szczelin w eterze mając widok,
Zewsząd pędząc i wszędzie, nigdy nie mogąc ustać,
Lecą ciałka na świat nasz wprost jak w otwarte usta.
Zważ teraz, jak wyłożę, skąd się deszcz w chmurach bierze
Wysokich, jak na ziemię opada w hojnej mierze
Ulewy. Najpierw podam, że wiele wodnych ziaren
Razem z chmurami w górę ulata nad obszarem
Ziemi, że chmury rosną i wilgoć razem wzbiera,
Jaka tylko jest w chmurach. Toż, co i człek zawiera.
Ciało i krew — zarazem rosną, a z niemi w ciele
Pot i soki przeróżne, których masz w sobie wiele.
Chmury też ciągną z morza niemałe mnóstwo wody,
Kiedy je wicher rozwiesi nad niem, jak z owiec trzody
Runo strzępiaste, włosem w dół obrócone. Tak też
Prosto do chmur zachłannych podąża, górnym traktem
Wilgoć z rzek. A gdy zewsząd różnym sposobem w górę
Mknące ziarna wilgoci dobrze nasycą chmurę,
Wtedy to z dwóch powodów pilno się tej wilgoci
Pozbyć chmurze: bo najpierw wichru ją siła tłoczy,
Potem ciężar obfity deszczów, zawartych wewnątrz,
Ciągnie w dół, by co rychlej zrzucić gniotącą ulewność.
Również, gdy chmury rzedną i kiedy je roztrąca
Ciągłą potęgą ciosów gorąca siła słońca,
Kapią leniwym deszczem, jak wosk, co od ogniska
Topnieje, spływa strugą i bliżej żaru pryska.
Nagły zaś deszcz masz wtedy, kiedy chmury w dwójnasób
Gniecie wicher i zarazem zbytni wilgoci zasób.
Długi znów i uparty wtedy zwykł z nieba spadać,
Gdy masz w chmurach zbyt wiele ziarn wody, gdy się składa
Jeden zwał chmur na drugi, gdy wszędzie masz ich zbytek,
A ziemia całą wilgoć w górę oddaje przy tym.
Jakby dymiąc obficie. A kiedy tak naprzeciw
Pośród mroku znienacka słońce blaskiem zaświeci
prosto w chmurną kroplistość, wtedy na czarnym tle jej
Siedmioma kolorami tęczowy łuk jaśnieje.
Wszystko inne, co w górze rodzi się, szuka wzrostu,
I co powstaje w chmurach, wymieńmy je po prostu:
Śnieg, wichry, grad i szrony lodowe, same lody,
Co potężną swą mocą groźne ścinają wody
I nurty rzek hamują — wszystko to, wszystko zdołasz
Pojąć umysłem łatwo i bez wysiłku zgoła.
Jak powstaje i czemu. To wszystko wiedzieć można,
Byle tworzących je ciałek własności dobrze poznać.
Zważ teraz, dlaczego trzęsienia ziemi srogie
Powstają. Wiedz więc najpierw, że ziemia chowa mnogie
W głębi, jak na powierzchni, wietrzne jaskinie, cała
Pełna grot, pełna jezior, które ukryte w skałach —
I skał niemało samych. Wypada także przyjąć,
Że ją w głębi schowane liczne potoki ryją,
Wody i głazy unosząc. Bo prawdą jest niezawodną,
Że to, co widzisz na ziemi, musi być także pod nią.
Od takich fundamentów i podstaw aż hen w górze
Drży ziemia, poderwana zwaliskiem gruzów dużym,
Kiedy czas pod powierzchnią wielkie rujnuje groty.
Góry całe padają w proch i potężne grzmoty
Wstrząsów wokół wypadku rozchodzą się szeroko.
Słusznie, bo drżą na odzew wozom lub nocnym krokom
Ściany domów przy drodze, choć ciężar to jest nikły;
Niemniej gorliwie wozy trząść się i brzęczeć zwykły,
Ilekroć drobny kamyk napotkają ich koła.
Bywa też, że w podziemnych jeziorach brzegu połać
Ze starości się zwali i z taką siłą wpadnie
W wodę, aż ziemia zadrży od tego wstrząsu na dnie.
Podobnie waza tak długo ma równowagę niepewną,
Póki się w niej nie ustoi ciecz, co chyboce wewnątrz.
Gdy wreszcie wicher, zebrany w jaskiniach ziemi, naraz
Runie od jednej strony i pędząc po pieczarach
Prze z całej mocy w drugą stronę, to ziemia drżąca
Tam się gnie, gdzie ją wichru pochyla siła prąca.
Wtedy wierzchołki domów, im bardziej wzwyż od ziemi,
Bardziej chylą się naprzód części chybotliwymi
W też stronę, tak że belki od strychów do podwalin
Sterczą obluzowane, gotowe wnet się zwalić.
A ludzie wciąż się boją wierzyć, że wszechświat cały
Runie w naturze swojej, gdy z części tak niemałych
Widzą całą nietrwałość i chwiejność ziemskiej bryły.
Gdyby nie oddech wichrów, to by nie było siły
Zdolnej wstrzymać zagładę tych rzeczy, którym grozi.
Ale że w moc wzbierają, by znowu ją odłożyć,
Jakby raz naprzód idąc, raz się cofając znowu.
Częściej grożą ruiną, niż dają większy powód,
Że ją sprawią, bo ziemia choć nieraz się odchyli
Znacznie, drżąc — znów na miejsce wraca po krótkiej chwili.
Przez to chwieją się domy w górze najwięcej, ależ
W środku mniej, niż u góry, u dołu prawie wcale.
Srogiego wstrząsu ziemi to jeszcze bywa przyczyną,
Że gdy wicher albo podmuch potężny gdzieś wychynął
Z zewnątrz czy z wewnątrz ziemi, od razu w głąb jej pustą
Spada, ryku przydając stugębnym swoim ustom,
I miota się dokoła — a potem mocą całą
Wybucha, rozrywając od wewnątrz ziemi ciało,
Wrota sobie otwiera i wprost z czeluści ziemi
Wypada niespodzianie dziurami olbrzymimi.
To przeżył Sydon w Syrii, zdarzyło się to w Egium
W Peloponezie skalnym, gdyż rozpęd wichru tego
I wstrząs ziemi zniszczyły oba te miasta gładko.
Jak zabawki. Ta klęska trafiała już nierzadko
Mury stolic, od wstrząsu niejedno miasto snadnie
Wraz z ludźmi niespodzianie osiadło w morzu na dnie.
Nawet gdy wicher nie buchnie na zewnątrz, sam pęd wiatru
Wściekle dmącego z dolin może już ziemię zatruć
Strachem i wraz o drżenie przyprawić ją. Tak oto
Zimno wpełzło do ciała poddaje je dygotom.
Wbrew woli członkom każąc trząść się. I ludzie w grodach
Drżą tak, gdy strach podwójny przyniesie zła pogoda:
Najpierw, by ich nie przygniótł dach, a i niemniej srogo
Boją się. że się ziemi stropy zawalić mogą,
Że ziemia nagle paszczę otworzy i w głębiny.
Wchłonie ludzi nieszczęsnych i domów ich ruiny.
Niech sobie myślą tedy, że dla nieba i ziemi.
Los trwały jest i pewny, że nic się im nie zmieni —
Czasem przecież potęga grozy niespodziewanej
Dźga żądłem, trwożnym sercom zadając ostrą ranę.
By nagle spod nóg ziemia nie uszła w głąb czeluści.
By za nią się wszechrzeczy porządek nie wypuścił.
Światu całemu niosąc ruinę i zagładę.
Dziwią się też, że morza nie zwiększa w sposób żaden
Natura, skoro w morze z ziem bliskich i dalekich
Niosą obfitość wody wielkie i małe rzeki.
Dodaj jeszcze wędrowne, dodaj skrzydlate burze,
Które ziemi i morzu ulewy sypią duże,
Dodaj i morskie źródła — jednak przy mórz ogromie,
Jak przysłowiowa kropla, przydatki te są skromne!
Nie dziw, że nie przyrasta nic morzu, gdy mu jeszcze
Słońce odpija wody więcej, niż dają deszcze.
Wszak widać, jak promieniami wysusza wodę słoną
Z szat, które namoknięte na brzegu rozwieszono.
Mórz nie brak i szeroko rozlane są dokoła —
Gdyby więc promień słońca choć kroplę wszędzie zdołał
Ująć, to tych promieni mnóstwo nieprzeliczone
Na wielkim mórz obszarze zuboży fale słone.
Dużo też wody zmiata z powierzchni wiatr ochoczy,
Jak to nieraz widzimy, gdy w ciągu jednej nocy
Drogi osuszy z błota i tam, gdzie przedtem ludzie
Grzęźli w maź, rankiem przejdą po suchym, jak po grudzie.
Już przedtem wyjaśniłem, jak wiele z cieczy morskiej
Chmury unoszą, z fali opary ciągnąc mokre
I potem sypiąc niemi kropliście popod siebie,
Gdy deszcz pada, gdy wichry roznoszą go po niebie.
Wreszcie, skoro ma ziemia ciało rzadkie i chłonne,
Skoro dokoła sobą otacza morze słone,
Musi do niej tak samo ciec woda z mórz, jak z ziemi
Ciecze wkoło do morza rzekami rozlicznymi.
Gorycz zostaje w ziemi, a sama materia płynna
Znów przecieka do źródeł, a stamtąd po dolinach
Raz już wyżłobionych poniesie ją dalej i dalej
Miły nurt, płynną stopą noszący lekkie fale.
Teraz ci wytłumaczę, jak czasem poprzez gardło
Etny wściekłe płomienie buchają pianą hardą.
Klęskę bowiem niemałą przynosząc w jednej chwili
Burza ognia straszliwa wybuchła na polach Sycylii,
Że w krąg ludy sąsiednie twarz obracały ku niej,
Widząc świątynię nieba w ogromnej iskier łunie,
I drżały w piersi trwożnej, nie wiedząc, z której strony
Nowe ciosy natura gotuje przelęknionym.
Zważ przy tych rzeczach dobrze i rozum wyostrzony
Obróć wszędzie, i przyznaj, patrząc na wszystkie strony,
Że niezmierna wszech całość natury, i że widać,
Jak się przy tym ogromnie niebo maleńkie wyda —
A przecież tak olbrzymie! A przecież jeszcze mniejsze
Przy niej, niż wobec ziemi, wąskie człowieka miejsce!
Jeśli to myślą zgłębisz, prawdę chwytając dokładnie,
Już ci się dziwnym rzeczom dziwować nie wypadnie.
Bo czyż kto z nas zdumiony, gdy czuje niespodziane
Zimne dreszcze, upałem gorączki wywołane,
Albo ból jakiej innej choroby? Toż się zdarzy
Nieraz, że puchnie noga, to znowu rwie pół twarzy
Przy ostrym bólu zębów, to znowu oczy napada
Ból, lub ogień przeklęty, który się w ciało wkrada.
Część każdą, którą dojmie, pali, jak wężem zgoła
Pełznąc. I nic dziwnego, gdy tyle ziarn dokoła
Różnych rzeczy! A ziemia wraz z niebem dźwiga mnogość
Ciałek, co najprzykrzejsze choroby tworzyć mogą.
Trzeba przyjąć, że również na niebo z ziemią całe
Z nieskończonej przestrzeni moc spływa takich ciałek.
Stąd też dygoce ziemia przy nagłych dreszczu wstrząsach,
Stąd po morzach i lądach wicher nieprzytomny pląsa.
Ogień wybucha z Etny i niebo się płomieni.
Bywa tak, że jak w ogień, w niebo patrzymy z ziemi;
Bywa też, że ziarn wody gdy zbierze się za dużo,
Rzygnie znienacka niebo ciężkiej ulewy burzą.
Rzekniesz: wściekłość wybuchu jest jednak zbyt ogromna!
Słusznie, Olbrzymim nurtem wyda się rzeczka skromna
Temu, kto nigdy większej nie widział, i olbrzymią
Rzeczą jest drzewo, człowiek. Bo ludzie chętnie imion
Wielkości temu nie skąpią, co dotąd największym widzieli
A przecież, gdybyśmy wszystko to razem z ziemią wzięli
I niebem, niczym będzie w całości rzeczy wszystkich.
l oto teraz powiem, jak nagłe ognia błyski
Podrażnione buchają z palenisk Etny srogiej.
Najpierw góra ta wewnątrz jaskinie liczy mnogie
I jakby na kolumnach wspiera się, a w jej głębi
Powietrze jest i wicher. Bo wicher tam się kłębi,
Gdzie jest powietrze w pędzie. A gdy ten pęd szalony
Wszystko, czego się dotknie, rozgrzewa na wsze strony,
Prażąc skały i ziemię, nie trudno z nich dobędzie
Płomienia; tym płomieniem drogi szukając wszędzie,
W górę strzeli iskrami i aż nad ziemią stanie
Wysoko, kiedy z jaskiń wybuchnie niespodzianie.
Daleko żar i popiół roznosi, ciężkie skały
Rzuca wśród kłębów dymu, jak grad kamyków małych —
A dzieje się to na pewno strasznego wiatru mocą.
Dodaj, że u stóp góry morskie fale się toczą —
Rzecz to ważna, bo oto owe spienione wody
Uderzając o góry korzenie, drążą ją spodem,
Aż do krateru. Tędy przebiega, przyznać trzeba
I z odkrytego morza do wewnątrz musi wpadać,
Płomień wznosząc, drzwi sobie znajduje, aż w posadach
Drży ziemia, skały wkoło pryskają piasku tumanem.
Na szczycie góry bo dymią kratery, z grecka zwane,
Które my paszczękami i gardzielami zwiemy.
Są rzeczy, którym wiele powodów podajemy,
Chociaż z nich tylko jeden okaże się prawdziwy.
Widzisz na przykład z dala, że leży człowiek nieżywy
Wtedy niejedną podasz przyczynę w nagłych zgonach,
A w nich i ta się znajdzie, na którą człek ów skonał.
Nie wiesz, czy od żelaza zginął, boć sto sposobów,
Mróz, choroba, trucizna też mogły go do grobu
Wysłać — i coś na pewno zdarzyło się z tych rzeczy.
Otóż i w innych sprawach tej racji nie zaprzeczysz.
Corocznie letnią porą wylewa Nil obficie.
Ogromna i jedyna rzeka w szerokim Egipcie.
On to pośrodku lata dlatego właśnie może
Pola mułem nawadnia, że wieją o tej porze
Przeciwne Akwilony, etezyjskimi zwane,
Które pod wodą gnając, fale niepowstrzymane
Spóźniają, prą ku brzegom i każą im się wznosić.
Niechybnie przeciw prądom spadają wichru ciosy,
Idące od dalekich północnych gwiazd — tym więcej,
Że Nil z tych ziem przychodzi, gdzie wieją najgoręcej
Austry, bo tam się rodzi. Tam środek dnia daleki,
Tam żyją ludy czarne od południowej spieki.
Morze znów namuł piasku na przepływ nie pozwala,
Kiedy przy ujściu rzeki wezbrana morska fala
Wały sypie na środku prądu, jak dla przeszkody;
Wtedy bardziej spętany i trudny wypływ wody,
Wolniejszy jest bieg fali i rzeka naraz wzbiera.
A może deszcze nagłe, bo to się zdarza nieraz.
Źródła przepełnią, zwłaszcza że owe Akwilony
Pędzą brzemienne chmury tam, w południowe strony.
Jasne, że wtedy, w środku upalnych dni bez cienia,
Kiedy się chmury zbiorą, to na górskich grzebieniach
Srogi je natłok czeka i zmusza rodzić deszcze.
Może też rzeka wzbiera w etiopskich górach jeszcze.
Kiedy słońce śnieg biały na dół ze szczytów pędzi.
Żarem swoich promieni stapiając go co prędzej.
___________________________
Część XII ostatnia, niebawem...
Ziarna ognia wytworzą, jak gdy się zderzą, kamienie
Albo żelazo z żelazem — bo tu i tu podobnie
Błyska światło, sypiące iskier świetlistym ogniem.
Wpierw jednak błysk zobaczysz, a później cię ogłuszy
Gruchot gromu, bo wcześniej w oczy, niżeli w uszy
Wpada to, co zmysł ludzki pobudza. Również po tym
Poznasz to, że gdy z dala widzisz drwala robotę.
Najpierw cios dwusiecznego topora ujrzysz, zanim
W uszach ci on oddźwięknie twardego pnia ciosaniem.
Tak też wpierw błyskawicę widzimy, a grzmot po niej,
Choć powstaje z tych samych zderzeń na nieboskłonie
I równocześnie z ogniem ten sam go tworzy powód.
Mogą też lotnym błyskiem chmury i przez to znowu
Śród błyskającej burzy oświecać ziemię drżącą,
Że gdy wiatr wtargnie w chmurę i nagle treść jej mącąc
Sprawi, że wnet jej pustka gęstnieje — sam ognisko
Wytwarza rozżarzony swym pędem. Przecie wszystko
Skutkiem ruchu ciepleje, a długo wirujące
Nawet kule z ołowiu topią się swym gorącem.
Tak więc, gdy czarną chmurę wicher rozerwie palny,
Sypie tedy ziarn żaru, jak ziarn dżdżu deszcz nawalny —
Z nich to, nagle wypchniętych, powstaje blask błyskawic.
Potem grzmot uszy nasze bije szaleństwem wrzawy,
Przedtem zaś światło w oczy uderza. Tak się dzieje
W chmurach gęstych, gdy w niebo spiętrza się długim lejem
Jedna na drugiej ciążąc dziwną przemocą pędu.
Szerszy ich widok z dołu niech ci oszczędzi błędów,
Bo nieraz są o wiele wyższe, niźli szerokie.
Patrz! Oto kiedy wichry gonić je będą bokiem,
Jakby góry powietrzne, lub gdy przy skalnych szczytach
Ujrzysz, jak masa kłębów stoi wysoko zbita,
Jedna na drugą cisnąc — śpią wtedy chmury stadem,
Gdy już ich nie rozsypie zamarły wicher żaden.
Poznasz wtedy ich głębię, ujrzysz pomiędzy niemi
Ogrom jaskiń ukutych z obłoków, jak z kamieni.
Kiedy w nie burza wpędzi wichry, które zamknięte
Całe jaskinie zajmą, to jak przed klatek prętem
Dzikie bestie więzione szaleją, tak się srożą
Wichry w chmurach, wyciem niebu dokoła grożąc;
Tu, tam szukają wyjścia, kłębią się nieswobodne
I wyrzucają wkoło zarzewie ziaren z ogniem,
Zbiorą je, płomień wewnątrz rozpalą, aż z wybuchem
Chmurę rozedrą i wokół rozbłysną światłem suchym.
Przez to jeszcze ów ogień płynny złocistą jasnością
Sfruwa na ziemię, że w chmurach mnogo być musi z pewnością
Ziaren żaru rozsianych. Dlatego też kiedy w nich nie ma
Żadnej wilgoci, to często barwę mają płomienia,
Jakby się ogniem paliły. Tak już im świecić trzeba,
Iskry sypać, bo przecież na wielkich drogach nieba
Wiele ziaren od słońca brać muszą. A gdy z wiatrem
Przyjdzie im w jedno miejsce pędem ciśnienia natrzeć,
Sypią ziarnami hojnie, a z ziaren tych, jak z iskier,
Rosną groźne mignienia z płomiennych barw połyskiem.
A masz je także wtedy, gdy chmury w niebie rzedną,
Bo wypadać z nich musi ogniste ziarno niejedno,
Kiedy je wiatr powoli rozsunie i rozluźni —
Ale nie słyszysz wtedy grzmotów w podniebnej kuźni
I ustaje strach srogi, bo huku nie masz wcale.
Jaką mają naturę pioruny, możesz znaleźć
Dowód w ich uderzeniach: miejsca, gdzie piorun spada
Poznasz po siarki zapachu i spalenizny śladach —
Bo nie deszczu lub wichru ślady to, lecz płomienia.
Często też po piorunów ognistych uderzeniach
Płoną dachy i całe domostwa idą z dymem.
Ten to piorunny ogień, lotniejszy ponad inne,
Taką ma od natury drobność ruchliwych ciałek,
Że mu się nic nie zdoła oprzeć na ziemi całej.
Równie jak krzyk przez ściany przechodzi władczy piorun,
Powietrze ani kamień nie stawi mu oporu,
Topi on w mgnieniu oka hartowny brąz i złoto,
pije z nietkniętych dzbanów wino, bo żaru potok
Nadchodzący do naczyń łatwo rozluźnia ściany
Z wszystkich stron, a do środka gdy wtargnie niespodziany,
Zaraz wszystkie zarodki rozrzedzi w cieczy wina,
W ruch wprawi i rozgoni. I żadna inna przyczyna
Takich skutków nie sprawi gwałtownych, nawet słońce,
Choćby najdłużej słało swoje promienie gorące —
Tyle ruchliwszy jest piorun, silniejsze jego działanie.
Teraz, żeby twych uszu dalszym nie drażnić zwlekaniem,
Powiem ci w krótkich słowach, jak każdy piorun bierze
Swoją moc, skąd ma rozpęd, aby rozwalać wieże,
Jednym ciosem domy wywracać, belki kruszyć,
Lżyć mogił odwracaniem spokój cmentarnej głuszy,
Bić pokotem bydlęta, uśmiercać nagle ludzi.
Jaką to mocą dokoła tyle zniszczenia budzi?
Że z chmur tylko najgęstszych i z wysokiego nieba
Biją w ziemię pioruny — najpierw nam przyjąć trzeba:
Nigdy ich z lekkich obłoków i przy pogodzie nie bywa,
O tym uczy nas jawność, więc prawda to jest niewątpliwa.
Wtedy bowiem dopiero, gdy kłębią się czarne chmury —
Jakby wszystka ciemność wyszła z piekieł ponurych,
Aż z nieba sklepień wysokich, od zimnej grozy srogich,
Wyjrzą na drżącą ziemię czarne paszczęki trwogi —
Wtedy dopiero burza poprzez błyskawic struny
Gra grzmotami, rwie błyski i rzuca w dół pioruny.
Często także na morzu gęsta mroku kaskada
Chmurą, jak rzeką smoły, z wysoka w fale spada,
Tyle ciemności wlokąc pod czołem pełnym błysków,
Tyle wichrów i gromów w piekielnym swym kolisku.
Że z daleka na lądzie wszystko, co żywe, w strachu
Szuka ściany za sobą i ponad sobą dachu!
Musi więc się nad nami wysoko burza piętrzyć,
Aby móc jasność słońca przesłonić płaszczem gęstszym —
Bo jakżeby inaczej chmury nie zagęszczone
Mogły na ziemię zarzucać taką ciemności zasłonę?
Nie mogłyby też burzy mało wysokie stropy
Tyle deszczu wylewać, by całe pola topić,
Rzeki wznosić; i pewne, że aż pod eter stromy
Pną się chmury, a w chmurach wichry i mnogie gromy
Deszczem i błyskawicami sieją. Wszak już podałem,
Że w pustych chmurach bardzo wiele jest żaru ciałek,
A jeszcze ich niemało ściągają chmury z bliska
Z promienistego słońca, które gorącem błyska.
Gdy więc ziarna te wicher, co w jedno miejsce tłoczy,
Zewrze i sam się z niemi zmiesza w ognistej mocy,
Wtedy ostrzem swym palnym kręcąc się nieustannie,
W ciasnym środku jak w piecu takie tworzy rozgrzanie,
Że pryska ową iskrą straszliwą. Dwie przyczyny
Palą go: sam się najpierw rozgrzewa w ruchu silnym,
Potem styka się z ogniem, a kiedy swoim żarem
Wicher się nasyci i ogień dosypie ciężkich ziaren,
Wtedy już jak dojrzały rozpruwa chmurę piorun
I gna na dół, błyszczący dokoła wśród kolorów
Żaru uskrzydlonego — a za nim lotnym ruchem
Pędzi grzmot, niebo całe drży łoskotaniem głuchym,
Jakby się wszystko miało zwalić, a przez przestrzenie
Ziemi ciężko przechodzi to samo trwożne drżenie.
Aż niebo ryknie wreszcie, jak z bólu — bo dokoła
Wszystko wtedy przestrachem, wszystko cierpieniem woła.
po tym wstrząsie od razu nawalny deszcz przychodzi,
Jakby się cały eter roztopić chciał w powodzi
I wszystko zalać w dole. Bo jest to straszna chwila,
Kiedy i chmura pęka od wichru ciosów tyla,
I grzmot się miesza ciężki z piorunu uderzeniem.
Bywa też, że od zewnątrz potężne wichru brzemię
Runie na chmurę, pełną już piorunnego żaru —
Wtedy przerwie ją, wtedy wnet spada z jej obszaru
Grot ostry, który zwiemy ojczystym gromu mianem,
l gna tam, gdzie go wichry poniosą nieokiełzane.
Bywa znowu, że nawet pęd wichru bezogniowy
Rozpala się w swym biegu, jakoby żar gotowy.
Traci bowiem po drodze dużo co cięższych ciałek,
Sam zaś chwyta z powietrza ruchliwe, ostre, małe.
One to, obracane i pomieszane lotem.
Zbiją się tak, że błysną iskrowym żaru grotem.
Podobnie ołowiana kula w swym locie długim
Ziarna ciepła zagarnia, a ziarna zimna gubi,
Aż się wreszcie rozgrzeje, aż się ognista zrobi.
Czasem sam cios swą mocą potrafi ognia dobyć,
Gdy zimnym, beziskrowym wiatrem uderzy z góry.
Nie dziw, bo w uderzeniu każdym gorącem ciałkiem
Może się jedna cząstka z drugimi stopić całkiem
W tej rzeczy, która chwyta cios. A że ci nie kłamię,
Bacz, że iskrami sypniesz, żelazem bijąc w kamień,
A choć siła metalu też zimna, to nie wzbrania
Ziarnom jego i głazu iskier wykrzesywania.
Tak rzecz każda od gromu zapłonąć może, jeśli
Dosyć palnej materii i treść podatną mieści.
Nie może też moc wichru zimna być tak dokładnie,
Jeśli z takim naporem z góry na ziemię spadnie,
Bo choćby w biegu swoim nie mogła ognia schwytać,
To i tak w niej część ciepła zmieszana, choć ukryta.
Ruchliwość gromu znowu i ciężar jego ciosu
Stąd jest, że wcześnie w chmurach zbiera się wzwyż niebios
Pęd jego biegu i rośnie, a gdy go już nie może
Wstrzymać nic, gdy pozrywa dzierżące go obroże,
Tak wypada od razu, tak w krąg zapory kruszy,
Jak pocisk wypuszczony z mocnej, sprężystej kuszy —
l wiele jeszcze szybciej. A że jest przy tym złożony
Z ciałek bardzo małych i bardzo gładko toczonych,
Tedy łatwo nie zdoła powstrzymać go przeszkoda,
Środkiem bowiem przemyka, przecieka niczym woda
Przez szpar rzadkość, nie tracąc siły od częstych zderzeń,
Rozpęd i wielką szybkość z natury lotu bierze.
Ku dołowi. Gdy przeto cios jeszcze dojdzie z góry.
Szybkość podwójnie wzrasta i tak ów pęd nasili,
Że prędzej rwie przeszkody, prąc na dół w każdej chwili
Raźniej do swego celu. A jeśli na dobitek
Długo pędzi i rozmach zyskuje stale przy tym,
Ciągle nabiera siły po drodze i gdy wreszcie
Spadnie — ogromną mocą uderza w jedno miejsce,
Wszystkie bo jego ziarna w jednym kierunku pędząc.
Zarówno dążą prościej, zarówno lecą prędzej
I uderzają razem. Może i jest przyczyna,
Że zagarnia z powietrza, które w swej drodze przecina,
Ciałka, które mu popęd zwiększają. Tak w przechodzić
Wiele rzeczy przenika i nawet im nie szkodzi,
Lotnym ogniem szczeliny drążąc. Lecz niektóre
Niszczy, gdy nagle spadnie na taką ciałek górę,
Która mocno spleciona, bo przecież umie oto
Spalić i w płynny metal zamienić brąz i złoto;
Moc piorunowa bowiem to ziarna gładkie, małe,
Które przez lekkość swoją łatwo się zwiążą z ciałem,
Wnikną chyżo, a wtedy nagle obrócą wniwecz
Związki ciałek wszelakich — czy martwe są, czy żywe.
Urodzaj na pioruny przydarza się jesienią
Ziemi naszej i w gwiazdy strojnym niebios sklepieniom.
Także i wiosny pora kwitnąca sprzyja burzom.
W zimie bowiem brak ognia, a gdy upału dużo,
Brak znów wiatrów i chmury nie tak się gęsto łączą.
Gdy zaś się pory roku ni zaczną, ni to kończą,
Wtedy masz razem wszystko, co bywa piorunu powodem:
Bowiem w tych porach przejściowych ciepło miesza się z chłodem,
A przecie jedno i drugie potrzebne jest piorunom;
Wtedy to walka wkoło — miesza się z ogni łuną
Wichru pełne powietrze i wkoło zamęt się tworzy.
Kiedy się upał zaczyna i mróz ostatni sroży
Wiosną, to dwa żywioły często się wtedy mogą
Spotkać, zwichrzyć, pomieszać i stoczyć walkę wrogą.
Wtedy znów, gdy się toczy niepogodami złymi
Koniec ciepła, mróz pierwszy w niepewny czas jesieni.
Także masz starcie chłodu z upałem. Tak widomy
Znak niepokoju nieba niosą dwa roku przełomy
I nie dziw, jeśli wtedy piorunów masz tak wiele,
Jeśli niebo drży wojną, gdy stąd nieprzyjacielem
Ciągną ognie upalne, a stamtąd chmury mnogie,
Pełne dżdżu, nieustannie z gorącym walcząc wrogiem.
Oto, jak się poznaje naturę gromu całą.
Jak się widzi moc jego i samo jego ciało —
Bez daremnego szukania w tyrreńskich księgach starych,
Jakie nim mogą kierować tajemne bóstwa zamiary.
Skąd przylatuje ognisty, w jaką się stronę udał,
Mury albo sklepienia przez jakie drąży cuda.
Dokąd groźny odchodzi i ile może komu
Szkodzić niebo karzące płomienną dłonią gromu.
Jeżeli bowiem Jowisz, czyli tam inne bogi,
Sami swoje siedziby wstrząsają grzmotem srogim
I rozrzucają płomień, dokąd się im zamarzy —
Czemu nie rażą gromem złych tylko i zbrodniarzy,
Ażeby z piersi rannej męki cierpiący srogie
Rykiem bólu zionęli śmiertelnym na przestrogę?
Czemu najczęściej taki, co nie ma żadnej winy.
Nagle rażony z nieba tarza się, z męki siny,
W splotach żaru i wirach ognistej bożej kary?
Czemu piorun tak często pada na puste obszary?
Czyliż bogowie wtedy ćwiczą się tylko w ciosach?
Czemuż darmo się tępi na ziemi i w niebiosach
Zeusa grot? Cóż on na to? Czy nie na własne wrogi
Chowa grom? Czemu zawsze na dni pogody błogiej
Milczy grzmot, ani piorun na ziemi nie zagości?
Może gdy chmury idą, we własnej wspaniałości
Wchodzi w nie, aby lepiej celować? Czemuż wali
Moc gromów w morskie tonie? Jakiż ma żal do fali,
Do płynących przestrzeni, do pól? A gdy łaskawy
Chce, byśmy unikali gromów, to przecz nie sprawi,
Byśmy z góry wiedzieli, czy wysłać go zamierza?
Jeśli zaś własne dzieci nagle mu razić nie żal,
Czemu grzmi z groźnej strony, by uciec mógł, kto rączy,
Czemu tak wiele czyni mroku i dudnień grzmiących?
Jak wierzyć, że od razu uderza na stron kilka?
Czyż zaprzeczysz, że nieraz, nim jedna zbiegnie chwilka,
W różnych stronach niejeden uderzył piorun? Wiadomo,
Że w jednej chwili wielu wypadnie zlecieć gromom
W różne miejsca odległe — tak jak przez całą przestrzeń
Ziemi naraz w stu miejscach upadać mogą deszcze.
Czemuż sam wreszcie Jowisz rozbija ciosem gromu
Tyle przybytków bogów i tyle własnych domów,
Czemu posągi niebian, misterną sztuką wzniesione,
I nawet własne obrazy gwałtownym razi gromem?
Czemu się zawziął najbardziej na górskie wysokie krainy,
Za co razi je częściej niźli rozlegle niziny?
Łatwo teraz rozpoznać, czemu na morskiej fali
Wiry powstają ogromne, które Grecy nazwali
Presterami, a które z górnej pochodzą strony.
Oto nieraz na morze jakby słup opuszczony
Spada z nieba, a wkoło w kłębach wiru i piany
Kipią od skrętu wichrów spiętrzone, złe bałwany;
Wtedy i żeglarzowi, i okrętowi biada,
Który w niebezpieczeństwo owego wiru wpada.
A wstaje on, gdy wichru pęd, naciskając z góry,
Nie ma zrazu dość siły do rozerwania chmury,
Aż się niczym kolumna wydłuży i powoli
Prze, jakby ktoś ramieniem z nieba do morskich dolin
Sięgał, gniótł i podążał ku wodzie. Gdy na koniec
Chmurę przerwie pęd wichru, upada w morskie tonie,
Fale wirem skręcając, bo krąg ów kołujący
W morze spada zarazem i sam się lejem łączy
Z chmury ciałem podatnym, które pociąga na dół;
A gdy zepchnie ją ciężką, sięga aż w głąb pokładów
Wody, w niej się zanurza i całą swą zaciekłość
Rzuca w nią, że aż kipi. I huczy w niej, jak piekło.
Bywa, ze grot wichrowy sam się chmurami okręci.
Chwyta ich ziarna w biegu, aż zniżając się więcej
Wygląda jakby prester spuszczony z nieba. Później,
Gdy z niesłychaną mocą ziemię znienacka muśnie.
Pęka rzucając wokół całą potęgę burzy.
Że jednak rzadko bywa, oraz że w górach dużych
Opór znajduje zbytni, zwykle się przeto jawi
Tam, gdzie nieba i morza otwarte ma dzierżawy.
Chmury stąd są, że kiedy w górnej niebios sferze
W locie mnóstwo ich ciałek nagle się bliżej zbierze
Drobnych oraz chropawych, to już uderzeń zwykła
Kolej może je łatwo pomieszać i powikłać.
Zrazu się małe tworzą, a potem coraz bliżej
Gromadzą się i łączą poprzez niebieskie wyże,
Stale rosnąc i krzepnąc, z wichrami goniąc stale,
Aż im burza potężna każe się w krąg rozszaleć.
Bywa też, że gór szczyty, z niebem sąsiadujące,
Im są wyższe, tym rzadziej przez chmury patrzą w słońce,
Bo obłoki nieduże, ledwie je pęd połączy,
Zanim je oczy ujrzą, już pogna wicher szumiący
I obok szczytów górskich zgromadzi tak, że gruby,
Czarny całun okrywa kamiennych turni czuby.
Wtedy też, gdy już tłumem zalegną, mogą naraz
I gęstość swą ujawnić, i piąć się po obszarach
Wzwyż, jakby z czoła góry wprost w eter wyrastały.
Nie dziw, bo kiedy stopą najwyższe depczesz skały,
Jasno widzisz, że w górę wzrasta kraina wiatrów.
Z mórz że się także wznoszą ciałka wilgotne, łatwo.
Poznasz, kiedy szata, nad brzegiem rozwieszona,
Będzie po krótkim już czasie wilgocią przesycona.
Tym bardziej wierzyć trzeba, że morska woda słona
Powiększać może chmury, liczne im dając nasiona
(Są przecie obie wilgoci pokrewne sobie i bliskie).
Mogą też chmury rosnąc, gdy z rzek, nawet z ziemi wszystkiej,
Jakby oddech z ich piersi, mgły i opary różne
Wznoszą się, idą wyżej, a kiedy złączą się w górze.
Mrok rozlewają po niebie, a gdy się zgęszczą wreszcie,
Tworzą kłąb chmur wysoko aż pod eteru przestrzeń —
Bo i ten eter gwiezdny uciska je od góry,
Zwiera, w dół po niebiosach rzucając cień ponury.
Mogą też z zewnątrz czasem w niebo nasze napłynąć
Ciałka, które obłokom i chmurom są przyczyną.
Wszak już wiesz, że bezmierna jest całość wszech natury,
Jak i liczba jej ciałek. Wspomnę też po raz wtóry,
Że szybkość ciałek owych bezmierna jest, że mogą
Prędzej, niż wierzyć zwykłeś, niezmierną przebiec drogą.
Nie dziw więc, że niekiedy od razu, w jedną chwilę
Takie potężne kłęby i chmur burzliwych tyle
Może ziemię i wodę okryć, z wysoka idąc,
Skoro przez tyle szczelin w eterze mając widok,
Zewsząd pędząc i wszędzie, nigdy nie mogąc ustać,
Lecą ciałka na świat nasz wprost jak w otwarte usta.
Zważ teraz, jak wyłożę, skąd się deszcz w chmurach bierze
Wysokich, jak na ziemię opada w hojnej mierze
Ulewy. Najpierw podam, że wiele wodnych ziaren
Razem z chmurami w górę ulata nad obszarem
Ziemi, że chmury rosną i wilgoć razem wzbiera,
Jaka tylko jest w chmurach. Toż, co i człek zawiera.
Ciało i krew — zarazem rosną, a z niemi w ciele
Pot i soki przeróżne, których masz w sobie wiele.
Chmury też ciągną z morza niemałe mnóstwo wody,
Kiedy je wicher rozwiesi nad niem, jak z owiec trzody
Runo strzępiaste, włosem w dół obrócone. Tak też
Prosto do chmur zachłannych podąża, górnym traktem
Wilgoć z rzek. A gdy zewsząd różnym sposobem w górę
Mknące ziarna wilgoci dobrze nasycą chmurę,
Wtedy to z dwóch powodów pilno się tej wilgoci
Pozbyć chmurze: bo najpierw wichru ją siła tłoczy,
Potem ciężar obfity deszczów, zawartych wewnątrz,
Ciągnie w dół, by co rychlej zrzucić gniotącą ulewność.
Również, gdy chmury rzedną i kiedy je roztrąca
Ciągłą potęgą ciosów gorąca siła słońca,
Kapią leniwym deszczem, jak wosk, co od ogniska
Topnieje, spływa strugą i bliżej żaru pryska.
Nagły zaś deszcz masz wtedy, kiedy chmury w dwójnasób
Gniecie wicher i zarazem zbytni wilgoci zasób.
Długi znów i uparty wtedy zwykł z nieba spadać,
Gdy masz w chmurach zbyt wiele ziarn wody, gdy się składa
Jeden zwał chmur na drugi, gdy wszędzie masz ich zbytek,
A ziemia całą wilgoć w górę oddaje przy tym.
Jakby dymiąc obficie. A kiedy tak naprzeciw
Pośród mroku znienacka słońce blaskiem zaświeci
prosto w chmurną kroplistość, wtedy na czarnym tle jej
Siedmioma kolorami tęczowy łuk jaśnieje.
Wszystko inne, co w górze rodzi się, szuka wzrostu,
I co powstaje w chmurach, wymieńmy je po prostu:
Śnieg, wichry, grad i szrony lodowe, same lody,
Co potężną swą mocą groźne ścinają wody
I nurty rzek hamują — wszystko to, wszystko zdołasz
Pojąć umysłem łatwo i bez wysiłku zgoła.
Jak powstaje i czemu. To wszystko wiedzieć można,
Byle tworzących je ciałek własności dobrze poznać.
Zważ teraz, dlaczego trzęsienia ziemi srogie
Powstają. Wiedz więc najpierw, że ziemia chowa mnogie
W głębi, jak na powierzchni, wietrzne jaskinie, cała
Pełna grot, pełna jezior, które ukryte w skałach —
I skał niemało samych. Wypada także przyjąć,
Że ją w głębi schowane liczne potoki ryją,
Wody i głazy unosząc. Bo prawdą jest niezawodną,
Że to, co widzisz na ziemi, musi być także pod nią.
Od takich fundamentów i podstaw aż hen w górze
Drży ziemia, poderwana zwaliskiem gruzów dużym,
Kiedy czas pod powierzchnią wielkie rujnuje groty.
Góry całe padają w proch i potężne grzmoty
Wstrząsów wokół wypadku rozchodzą się szeroko.
Słusznie, bo drżą na odzew wozom lub nocnym krokom
Ściany domów przy drodze, choć ciężar to jest nikły;
Niemniej gorliwie wozy trząść się i brzęczeć zwykły,
Ilekroć drobny kamyk napotkają ich koła.
Bywa też, że w podziemnych jeziorach brzegu połać
Ze starości się zwali i z taką siłą wpadnie
W wodę, aż ziemia zadrży od tego wstrząsu na dnie.
Podobnie waza tak długo ma równowagę niepewną,
Póki się w niej nie ustoi ciecz, co chyboce wewnątrz.
Gdy wreszcie wicher, zebrany w jaskiniach ziemi, naraz
Runie od jednej strony i pędząc po pieczarach
Prze z całej mocy w drugą stronę, to ziemia drżąca
Tam się gnie, gdzie ją wichru pochyla siła prąca.
Wtedy wierzchołki domów, im bardziej wzwyż od ziemi,
Bardziej chylą się naprzód części chybotliwymi
W też stronę, tak że belki od strychów do podwalin
Sterczą obluzowane, gotowe wnet się zwalić.
A ludzie wciąż się boją wierzyć, że wszechświat cały
Runie w naturze swojej, gdy z części tak niemałych
Widzą całą nietrwałość i chwiejność ziemskiej bryły.
Gdyby nie oddech wichrów, to by nie było siły
Zdolnej wstrzymać zagładę tych rzeczy, którym grozi.
Ale że w moc wzbierają, by znowu ją odłożyć,
Jakby raz naprzód idąc, raz się cofając znowu.
Częściej grożą ruiną, niż dają większy powód,
Że ją sprawią, bo ziemia choć nieraz się odchyli
Znacznie, drżąc — znów na miejsce wraca po krótkiej chwili.
Przez to chwieją się domy w górze najwięcej, ależ
W środku mniej, niż u góry, u dołu prawie wcale.
Srogiego wstrząsu ziemi to jeszcze bywa przyczyną,
Że gdy wicher albo podmuch potężny gdzieś wychynął
Z zewnątrz czy z wewnątrz ziemi, od razu w głąb jej pustą
Spada, ryku przydając stugębnym swoim ustom,
I miota się dokoła — a potem mocą całą
Wybucha, rozrywając od wewnątrz ziemi ciało,
Wrota sobie otwiera i wprost z czeluści ziemi
Wypada niespodzianie dziurami olbrzymimi.
To przeżył Sydon w Syrii, zdarzyło się to w Egium
W Peloponezie skalnym, gdyż rozpęd wichru tego
I wstrząs ziemi zniszczyły oba te miasta gładko.
Jak zabawki. Ta klęska trafiała już nierzadko
Mury stolic, od wstrząsu niejedno miasto snadnie
Wraz z ludźmi niespodzianie osiadło w morzu na dnie.
Nawet gdy wicher nie buchnie na zewnątrz, sam pęd wiatru
Wściekle dmącego z dolin może już ziemię zatruć
Strachem i wraz o drżenie przyprawić ją. Tak oto
Zimno wpełzło do ciała poddaje je dygotom.
Wbrew woli członkom każąc trząść się. I ludzie w grodach
Drżą tak, gdy strach podwójny przyniesie zła pogoda:
Najpierw, by ich nie przygniótł dach, a i niemniej srogo
Boją się. że się ziemi stropy zawalić mogą,
Że ziemia nagle paszczę otworzy i w głębiny.
Wchłonie ludzi nieszczęsnych i domów ich ruiny.
Niech sobie myślą tedy, że dla nieba i ziemi.
Los trwały jest i pewny, że nic się im nie zmieni —
Czasem przecież potęga grozy niespodziewanej
Dźga żądłem, trwożnym sercom zadając ostrą ranę.
By nagle spod nóg ziemia nie uszła w głąb czeluści.
By za nią się wszechrzeczy porządek nie wypuścił.
Światu całemu niosąc ruinę i zagładę.
Dziwią się też, że morza nie zwiększa w sposób żaden
Natura, skoro w morze z ziem bliskich i dalekich
Niosą obfitość wody wielkie i małe rzeki.
Dodaj jeszcze wędrowne, dodaj skrzydlate burze,
Które ziemi i morzu ulewy sypią duże,
Dodaj i morskie źródła — jednak przy mórz ogromie,
Jak przysłowiowa kropla, przydatki te są skromne!
Nie dziw, że nie przyrasta nic morzu, gdy mu jeszcze
Słońce odpija wody więcej, niż dają deszcze.
Wszak widać, jak promieniami wysusza wodę słoną
Z szat, które namoknięte na brzegu rozwieszono.
Mórz nie brak i szeroko rozlane są dokoła —
Gdyby więc promień słońca choć kroplę wszędzie zdołał
Ująć, to tych promieni mnóstwo nieprzeliczone
Na wielkim mórz obszarze zuboży fale słone.
Dużo też wody zmiata z powierzchni wiatr ochoczy,
Jak to nieraz widzimy, gdy w ciągu jednej nocy
Drogi osuszy z błota i tam, gdzie przedtem ludzie
Grzęźli w maź, rankiem przejdą po suchym, jak po grudzie.
Już przedtem wyjaśniłem, jak wiele z cieczy morskiej
Chmury unoszą, z fali opary ciągnąc mokre
I potem sypiąc niemi kropliście popod siebie,
Gdy deszcz pada, gdy wichry roznoszą go po niebie.
Wreszcie, skoro ma ziemia ciało rzadkie i chłonne,
Skoro dokoła sobą otacza morze słone,
Musi do niej tak samo ciec woda z mórz, jak z ziemi
Ciecze wkoło do morza rzekami rozlicznymi.
Gorycz zostaje w ziemi, a sama materia płynna
Znów przecieka do źródeł, a stamtąd po dolinach
Raz już wyżłobionych poniesie ją dalej i dalej
Miły nurt, płynną stopą noszący lekkie fale.
Teraz ci wytłumaczę, jak czasem poprzez gardło
Etny wściekłe płomienie buchają pianą hardą.
Klęskę bowiem niemałą przynosząc w jednej chwili
Burza ognia straszliwa wybuchła na polach Sycylii,
Że w krąg ludy sąsiednie twarz obracały ku niej,
Widząc świątynię nieba w ogromnej iskier łunie,
I drżały w piersi trwożnej, nie wiedząc, z której strony
Nowe ciosy natura gotuje przelęknionym.
Zważ przy tych rzeczach dobrze i rozum wyostrzony
Obróć wszędzie, i przyznaj, patrząc na wszystkie strony,
Że niezmierna wszech całość natury, i że widać,
Jak się przy tym ogromnie niebo maleńkie wyda —
A przecież tak olbrzymie! A przecież jeszcze mniejsze
Przy niej, niż wobec ziemi, wąskie człowieka miejsce!
Jeśli to myślą zgłębisz, prawdę chwytając dokładnie,
Już ci się dziwnym rzeczom dziwować nie wypadnie.
Bo czyż kto z nas zdumiony, gdy czuje niespodziane
Zimne dreszcze, upałem gorączki wywołane,
Albo ból jakiej innej choroby? Toż się zdarzy
Nieraz, że puchnie noga, to znowu rwie pół twarzy
Przy ostrym bólu zębów, to znowu oczy napada
Ból, lub ogień przeklęty, który się w ciało wkrada.
Część każdą, którą dojmie, pali, jak wężem zgoła
Pełznąc. I nic dziwnego, gdy tyle ziarn dokoła
Różnych rzeczy! A ziemia wraz z niebem dźwiga mnogość
Ciałek, co najprzykrzejsze choroby tworzyć mogą.
Trzeba przyjąć, że również na niebo z ziemią całe
Z nieskończonej przestrzeni moc spływa takich ciałek.
Stąd też dygoce ziemia przy nagłych dreszczu wstrząsach,
Stąd po morzach i lądach wicher nieprzytomny pląsa.
Ogień wybucha z Etny i niebo się płomieni.
Bywa tak, że jak w ogień, w niebo patrzymy z ziemi;
Bywa też, że ziarn wody gdy zbierze się za dużo,
Rzygnie znienacka niebo ciężkiej ulewy burzą.
Rzekniesz: wściekłość wybuchu jest jednak zbyt ogromna!
Słusznie, Olbrzymim nurtem wyda się rzeczka skromna
Temu, kto nigdy większej nie widział, i olbrzymią
Rzeczą jest drzewo, człowiek. Bo ludzie chętnie imion
Wielkości temu nie skąpią, co dotąd największym widzieli
A przecież, gdybyśmy wszystko to razem z ziemią wzięli
I niebem, niczym będzie w całości rzeczy wszystkich.
l oto teraz powiem, jak nagłe ognia błyski
Podrażnione buchają z palenisk Etny srogiej.
Najpierw góra ta wewnątrz jaskinie liczy mnogie
I jakby na kolumnach wspiera się, a w jej głębi
Powietrze jest i wicher. Bo wicher tam się kłębi,
Gdzie jest powietrze w pędzie. A gdy ten pęd szalony
Wszystko, czego się dotknie, rozgrzewa na wsze strony,
Prażąc skały i ziemię, nie trudno z nich dobędzie
Płomienia; tym płomieniem drogi szukając wszędzie,
W górę strzeli iskrami i aż nad ziemią stanie
Wysoko, kiedy z jaskiń wybuchnie niespodzianie.
Daleko żar i popiół roznosi, ciężkie skały
Rzuca wśród kłębów dymu, jak grad kamyków małych —
A dzieje się to na pewno strasznego wiatru mocą.
Dodaj, że u stóp góry morskie fale się toczą —
Rzecz to ważna, bo oto owe spienione wody
Uderzając o góry korzenie, drążą ją spodem,
Aż do krateru. Tędy przebiega, przyznać trzeba
I z odkrytego morza do wewnątrz musi wpadać,
Płomień wznosząc, drzwi sobie znajduje, aż w posadach
Drży ziemia, skały wkoło pryskają piasku tumanem.
Na szczycie góry bo dymią kratery, z grecka zwane,
Które my paszczękami i gardzielami zwiemy.
Są rzeczy, którym wiele powodów podajemy,
Chociaż z nich tylko jeden okaże się prawdziwy.
Widzisz na przykład z dala, że leży człowiek nieżywy
Wtedy niejedną podasz przyczynę w nagłych zgonach,
A w nich i ta się znajdzie, na którą człek ów skonał.
Nie wiesz, czy od żelaza zginął, boć sto sposobów,
Mróz, choroba, trucizna też mogły go do grobu
Wysłać — i coś na pewno zdarzyło się z tych rzeczy.
Otóż i w innych sprawach tej racji nie zaprzeczysz.
Corocznie letnią porą wylewa Nil obficie.
Ogromna i jedyna rzeka w szerokim Egipcie.
On to pośrodku lata dlatego właśnie może
Pola mułem nawadnia, że wieją o tej porze
Przeciwne Akwilony, etezyjskimi zwane,
Które pod wodą gnając, fale niepowstrzymane
Spóźniają, prą ku brzegom i każą im się wznosić.
Niechybnie przeciw prądom spadają wichru ciosy,
Idące od dalekich północnych gwiazd — tym więcej,
Że Nil z tych ziem przychodzi, gdzie wieją najgoręcej
Austry, bo tam się rodzi. Tam środek dnia daleki,
Tam żyją ludy czarne od południowej spieki.
Morze znów namuł piasku na przepływ nie pozwala,
Kiedy przy ujściu rzeki wezbrana morska fala
Wały sypie na środku prądu, jak dla przeszkody;
Wtedy bardziej spętany i trudny wypływ wody,
Wolniejszy jest bieg fali i rzeka naraz wzbiera.
A może deszcze nagłe, bo to się zdarza nieraz.
Źródła przepełnią, zwłaszcza że owe Akwilony
Pędzą brzemienne chmury tam, w południowe strony.
Jasne, że wtedy, w środku upalnych dni bez cienia,
Kiedy się chmury zbiorą, to na górskich grzebieniach
Srogi je natłok czeka i zmusza rodzić deszcze.
Może też rzeka wzbiera w etiopskich górach jeszcze.
Kiedy słońce śnieg biały na dół ze szczytów pędzi.
Żarem swoich promieni stapiając go co prędzej.
___________________________
Część XII ostatnia, niebawem...
Komentarze
Prześlij komentarz