"O naturze wszechrzeczy" (De rerum natura) ~ Titus Lucretius (Lukrecjusz) Carus. Część X

Excavation of Persepolis (Iran): Gate of All Lands (1923-1928)


KSIĘGA DZIESIĄTA

 (Część I - TUTAJ*)
(Część II - TUTAJ*)
(Część III - TUTAJ*)
(Część IV - TUTAJ*)
(Część V - TUTAJ*)
(Część VI - TUTAJ*)
(Część VII - TUTAJ*)
(Część VIII - TUTAJ*)
(Część IX - TUTAJ*)



Co dzień bardziej ci ludzie, co szli bystrzejszym śladem
Umysłu i zdolności, zmieniali swym przykładem,
Ogniem i inną sztuką żywność i dawne życie.
Miasta jęli królowie zakładać, a na szczycie
Zamki stawiać warowne dla ochrony. Powoli
Bydło innym rozdali oraz obszary roli —
Tym, którzy byli silni i mieli wygląd miły,
Ludzi bo wtedy ceniono wedle urody i siły.
Potem przyszła własność i złota wynalezienie,
Co sprawiło, że męstwo i piękność spadły już w cenie;
Wszak widzimy, że przy tym komu pieniędzy nie brak,
Każdy piękny i dzielny krząta się, niczym żebrak.
Kto jednak pragnie życie w prawej mądrości pędzić,
Temu. i bez majątku pogodne ono będzie:
Małych rzeczy na świecie nie braknie. Tamtym oto
Chce się w sławie opływać, potęgę mieć i złoto,
Aby trwałe podstawy ich wygodnego losu
Dały im żyć bogato bez trosk i bólu ciosów.
Próżno! Bo chociaż walcząc z wszystkimi trudną drogą
Do najwyższych zaszczytów dojść po wysiłkach mogą,
Ale ich nieraz zawiść, jak piorun niespodziana,
Rzuci ze szczytu na dół w piekło sponiewierania.
Wszystko, co wyniesione wśród pożądań olbrzymich,
Niby wulkan trujący zawiścią wkoło dymi.
Ileż lepiej podlegać, w ciszy żyjąc spokojnie.
Niż królować i władzę ciągłej powierzać wojnie!
Niech się więc pocą krwawo wszyscy pragnący władzy,
Których na wąskiej ścieżce ambicja w bój prowadzi.
Oni tylko z ust cudzych czerpią swą mądrość, życie
Podsłuchem poznając. a nie śmiałym odkryciem.
Tak jest i później będzie nie mniej, niż dotąd było.

Po zabiciu królów nagłą strącona siłą
Świetność majestatu upadła w proch zrzucona;
Wraz z berłem cześć straciła krwią zbryzgana korona,
Wnet nogami zdeptana przez tłum — bo jakże często
Depce po długim strachu żądne zemsty zwycięstwo.
Wszystko w rozprzężeniu i walkach ginęło marnie;
Każdy, kto silny, marzył, że wszelką władzę zagarnie.
Wreszcie w zgodzie częściowej moc wybranym urzędom
Zdano widząc, że z prawa większe korzyści będą;
Ród bowiem ludzki życie pędzący wciąż w przemocy,
Zgnębiony nieprzyjaźnią, w tym się wreszcie zjednoczył,
By dobrowolnie przyjąć ustawy oraz prawa:
Zbrzydło już życie ludziom w ciągłych gwałtu obawach,
Bo każdy przedtem zemstę knuł wrogom znacznie sroższą,
Niż to dzisiejsze sądy, dla wszystkich równe, znoszą.
Odtąd strach przed karami życie szczęśliwe mąci,
Każdemu grozi krzywda, postrach nieustający,
I skąd zbrodnia wypełzła, tam powraca najczęściej,
Tak że trudno mieć w życiu spokój, ciszę i szczęście
Temu, kto zerwał czynem wspólne zgody przymierze.
Choćby ludzi i bogów okpił, to jednak szczerze
Ufać nie może, że zawsze trwać będzie to oszustwo.
Nieraz przecie zdradzili swych ciężkich zbrodni mnóstwo
We śnie albo w gorączce tacy, co w duszy głębi
Kryli występek, pary nie śmiejąc puścić z gęby.

Teraz nie będzie trudno w jasnych słowach wyłożyć,
Skąd u tylu narodów tyle jest potęg bożych,
Jaka przyczyna stawia tyle ołtarzy po miastach,
Skąd się wzięły ofiary, skąd cześć obrzędów wzrasta,
Które i dzisiaj jeszcze szumnie sprawiane bogom
Tyle w sercach śmiertelnych grozy obudzić mogą,
Że dokoła na świecie przed nowych bóstw świątynie
W dni godów rozmodlona ciżba, jak rzeka, płynie.

Kiedy już lud śmiertelny czasem na jawie nawet
Widział bogów potężnych kształt wielki i postawę,
Które we śnie tym większe, tym się dziwniejsze zdały —

Wierzono więc w ich czucie, bo się człowieczkom małym
Często zdarzyło widzieć ich członki, głos ich słyszeć
Godny bogów, potężnie brzmiący przez nocną ciszę.
Wierzono, że są wieczni, bo silna bogów postać
Dała się ciągle widzieć, bez zmiany mogła zostać.
Każdy też myśleć musiał, że istot tak mocarnych
Nic nie przestraszy, na nie nie przyjdzie koniec marny.
Zdało się, że bogowie muszą żyć w szczęściu większym,
Bo ani niemoc na nich, ni śmierci jaki lęk szedł,
A w snach ludzi czynili rzeczy nad wszelką miarę,
Wciąż niezmęczeni, ciągle wszechmocy tchnący czarem.
Przy tym widzieli ciągle, że niebo się nie zmienia
W pór corocznych i roku jednakich okrążeniach,
A nie wiedzieli, czemu. I przyczyn znać nie mogąc,
Wyjście znaleźli, władzę nad wszystkim dając bogom,
Aby za ich zrządzeniem działo się w koło wszystko.
Stąd znów w niebie wysokim dali bogom siedlisko,
Że widzieli, jak noc po niebie i księżyc się toczy,
Księżyc i noc, a także surowe gwiazdy nocy,
Nocne pochodnie nieba, błędne pochodnie po niem,
Śnieg, grad i deszcz, i chmury na niskim nieboskłonie.
Błyskawice ścigłe, pioruny i grzmoty straszliwe.



Biedny, biedny ród ludzki, co bogom przypisywał
Takie czyny niezwykłe, tak straszne zagniewania!
Jakąż mękę dla siebie i jakież rany dla nas,
Ileż łez pokoleniom przyszłym niebacznie przydał!
Bo czyliż to nabożność, kiedy świętoszka widać
Wciąż przy kamieniu ofiarnym, wciąż przy dymiących ołtarzach,
Jak wyciągnięte ku niebu ręce błagalnie obnaża
Przed posągami bogów, jak na ołtarzu miesza
Krew ofiarną bydlęcą, jak ciągle wota wiesza?
Lepiej umieć spoglądać na świat z duszą spokojną.
Bo kiedy popatrzymy na jasną niebios strojność,
Na gwiazdy w wysokościach eteru migające,
Drogą zdumieni, jaką przebywa księżyc i słońce —
W takich, mnogą zgryzotą napiętnowanych chwilach,
Jeszcze ta oto troska głowę na pierś pochyla:
Czy przypadkiem doprawdy niezmierna bogów siła
Jasne gwiazdy na niebie w ruch rozmaity wprawiła?
Gnębi bowiem myśl chwiejną ów brak wytłumaczenia,
Czy naprawdę zrodzone zostały świat i ziemia,
Czy zginą kiedyś, kiedy wytrwałość świata krańców
Może runąć, strudzona w ciągłych obrotów tańcu —
Czy też zrządzeniem bogów wiecznością obdarzony
Będzie świat trwał wbrew czasu uderzeniom szalonym,
Pędząc niezmiennie naprzód wieczną, ogromną drogą?
Komuż wreszcie nie zadrży serce pod bogów trwogą,
Komuż dreszcz przestrachliwy członków nie znieruchomi,
Kiedy w spaloną ziemię biją czerwone gromy,
Kiedy niebo szeroko ponurym grzmotem dudni?
Czyż nie drżą liczne ludy, czyliż królowie dumni
Nie znają trwogi bogów, która im członki razi
Strachem krwawej zapłaty jakiejś bóstwa obrazy,
Jakiejś dumnej obelgi albo haniebnej zbrodni?
Kiedy znów z nagłą burzą uderzy wicher chłodny,
Flotę karnie płynącą w groźne rzucając tonie.
Wodzowi i żołnierzom, i słoniom wróżąc koniec,
Czyż wódz ten w nagłym strachu nie składa ślubów hojnych
Bogom, byle wicher burzy zmienili w wiatr spokojny?
Próżno prosi, bo nieraz bóstwa na prośby głuche
Trzasną okrętem w skały wściekłym wichru podmuchem:
Tak jakaś skryta siła wywraca ludzkie rzeczy,
piękne rózgi, topory srogie bez trudu niweczy,
Jakby szydząc z modlitwy i z ludzkiej władzy dąsów.
Gdy znów drży pod stopami ziemia od nagłych wstrząsów,
Miasta padają w gruzy lub grożą rozsypaniem,
Nie dziw, że w siły własne zwątpią lękliwi ziemianie,
Że uwierzą w potęgę bogów, co swoją władzą
Niepojętą świat cały według woli prowadzą.


Wreszcie miedzi, żelaza i złota wynalazek
Przyszedł z odkryciem srebra, z ciężkim ołowiem razem,
Kiedy lasy spaliła wielkich pożarów łuna,
Na zboczach gór szeroko rozbłysła od pioruna;
Albo może dlatego, że wojnę w lasach tocząc
Ogień rzucono umyślnie na postrach wrogów oczom;
Albo że chcieli ziemię urodzajną wyzyskać
I zmienić w orne łany wilgotne jej pastwiska,
Albo zwierzynę zabić i mieć obfity połów —
Wcześniej bowiem myśliwy używał wilczych dołów
I ognia, niźli psiarni do walki ze zwierzyną.
Mniejsza zresztą, skąd ogień tak nagle się rozwinął.
Że z przeraźliwym trzaskiem idąc po górskiej grani
Drzewa aż do korzeni, do ziemi, spalił na nic.
Dość, że z żył w ziemi kipiąc, lał się do miejsc wgłębionych
Strumień złota i srebra płynny i rozpalony,
Również i miedź z ołowiem; a kiedy ludzie potem
Spotkali się z wystygłem żelazem, srebrem, złotem,
Pięknym ujęci blaskiem, twardością zachwyceni,
Uważnie z wgłębień owych podnieśli metal z ziemi.
Bacząc na kształt, do wgłębień podobny. I już wtedy
Pojęli że ów kruszec, stopiony w ogniu kiedyś.
Może kształt mieć i wygląd dowolny, że co prostszy
Grot da się i wyciągnąć, i gładko tak naostrzyć,
Aby mógł być narzędziem i stosownie do czasu
Być pociskiem lub służyć do wycinania lasów,
Albo belki przerzynać, pnie ociosywać z kory,
Kroić, ciąć i przewiercać według potrzeb i pory.
Próby czynili najpierw równie ze srebrem, złotem,
Jak i spiżem gwałtownym. Lecz zarzucili potem
Złoto i srebro, skoro moc ich nie mogła dosyć
Sprawnie, nieustępliwie twardego trudu znosić.
Wtedy to spiż był droższy, a złoto z ostrzem marnym.
W krąg wzgardliwie rzucane, w ziemi walało się czarnej.
Teraz znów spiż wzgardzony, a złoto ponad wszystkim.
Tak to wartość przedmiotów czas zmienia swym koliskiem,
Co było przedtem drogie, dziś traci cenę wszelką,
Inne znowu urasta w rzadką znaczenia wielkość
I z dnia na dzień wciąż droższe, okryte chwałą kwitnie,
Zażywając wśród ludzi czci iście czołobitnej.

Teraz, Memmiuszu, łatwo to ci rozpoznać pójdzie,
Jak naturę żelaza odkryli dawni ludzie.
Bronią im najpierw były zęby, pazury, pięści,
Kamienie, potem pałki z twardych konarów części,
Potem ogień, gdy tylko zaczęto go używać,
Wreszcie spiż i żelaza siła nieustępliwa.
Wpierw też spiż znali ludzie, niźli żelazo rdzawe,
Bo miększy. Większą ilość łatwo go zdobyć nawet.
Ziemię więc spiżem pruli, spiż do wojennej wrzawy
Mieszał się, krew z ran tocząc. Przez sąsiedzkie rozprawy
Bydło i pola innym zabierał, bo przed spiżem
Wszystko nieuzbrojone zmykało jak najchyżej.
Potem z wolna w użytek wszedł miecz żelazny, bardziej
Zdatny, klingi spiżowe znalazły się w pogardzie.
Tylko pługiem z żelaza orano pola swoje,
Ono też wyrównało sprzęt nieustannych wojen.

Wpierw też zbrojnie dosiedli koni, wędzidłem ściągłem
Kierując je, a potem na wozy dwuzaprzągłe
Weszli i z nich walczyli prawicą zbrojną orężem.
Pierw też wozy dwukonne znano niż czworozaprzężne
Wielkie rydwany, nierzadko zbrojne w żelazne kosy.
Potem woły lukańskie, wężoramienne kolosy,
Wyuczyli Punici znosić bitewne rany
I w szyk wrogów uderzać, jak groźne, żywe tarany.
Tak to jedno po drugim tworzyła straszna niezgoda,
By do rąk ludziom wzajem broń skuteczniejszą podać,
Co dzień narzędziom mordu z postrachem przydając sławę.
Umieli już i byków używać w wojnie krwawej
Albo odyńców wściekłych, umiał też nieprzyjaciel
Przed sobą lwy popędzać ku rychłej wroga zatracie,
Zbrojnych pogromców z niemi, ażeby ku zdobyczy
Iść tym pewniej i bestie trzymać w bitwie na smyczy.
Próżno! Bo rozwścieczone wśród boju wrzasków dzikich,
Rzezi pragnąc, mieszały swoich i wrogów szyki,
Wszędzie trzęsąc ku trwodze kudłatym łbem, gdy z boku
Konie w lęku szalonym nie chciały w przód dać kroku
Ni się prosto na wroga obrócić. W każdą stronę
Rwały się lwy potężne i lwice rozjuszone,
Skacząc pierwszym szeregom do gardła, łapy srogie
Wpijając w pierwszych lepszych, którzy im zaszli drogę,
Waląc pod się na ziemię i wszędzie, gdzie popadło,
Raniąc, kłom i pazurom ucztę czyniąc zajadłą.

Byki swoich w powietrze rzucały, racicami
Tratując, brzuchy końskie z dołu prując rogami,
Ziemię czołami orząc z wściekłości. Kłów swych strasznych
Nie skąpiły odyńce dla sprzymierzeńców własnych,
Krwią brocząc na pociski swoich i przeciwników,
Rzeź niosąc pośród pieszych i pośród konnych szyków.
Próżno konie w przestrachu przed strasznym bestii zębem
W bok gnały lub kopyta wznosząc stawały dębem —
Widziałbyś, jak podcięte na mięśniach, wprost w kurzawę
Nagle padały gęsto ogromnym cielskiem krwawym.
Gdy przedtem ludzie mieli te bestie za łagodne,
Tu ujrzeli, jak nagle zmieniają się, krwi głodne,
Jak ranne, pod wściekłości, wrzasku i strachu władzą,
Ani się uspokoić, ani się wstrzymać dadzą.
Dziko się rozpierzchały dokoła bestie one,
Jak dziś słonie, żelazem srodze pokaleczone,
Swoim panom zadają rany i ludziom wkoło.


Statue of Wotan behind the Niedersächsischen Landesmuseums,
in Hannover (Germany)

Może tak ludzie czynili. Ale trudno mi pojąć,
Jak mogli nie przewidzieć, że ową zbrodnią swoją
Zło sprowadzą powszechne i samych ich spotka zatrata.
Może byłoby słuszne dla całego wszechświata
Przyjąć ten zwyczaj i rzec, że na jakiejś innej ziemi
Byli kiedyś ludzie tak dzicy, źli i szaleni.
Może też chcieli tak walczyć nie po to, by zwyciężyć,
Ale będąc w mniejszości i pozbawieni oręży
Woleli wroga zniszczyć, choć potem ginęli sami.

Dziane stroje wpierw były przed tkanymi sukniami,
Te znowu po żelazie, bo tylko i najprędzej
Z żelaza robić można wszystkie do tkackiej przędzy
Czółna, wrzeciona, młotki i innych sprzętów siła.
Mężczyzn pierwej natura sukno wyrabiać zmusiła
Niźli kobiety: ród nasz, dziś tkacką pracą gardząc,
Sztuką jednakże, zwinnością, przewyższa kobiety bardzo.
Wreszcie surowi rolnicy, na wady żeńskie nie bacząc,
Rękom żeńskim kazali żeńską się zająć pracą,
Sami zaś równie trudną, mocniejszą pracę podjęli,
By między ręce i członki krzepkość wysiłku podzielić.

Sama natura rodna uczyła ich najlepiej,
Jak i co sadzić w glebę, jak pędy drzewkom szczepić:
Co bowiem z drzew opadło, żołądź czy inny owoc,
Później dawało kiełki, żyło, wzrastało na nowo.
Stąd się zachciało ludziom młode gałązki przycinać
Do pni lub wprost je w ziemię zatykać na nowinach.
Wreszcie coraz inaczej próbując uprawy roli
Poznali, jak dzikie owoce ziemia łagodzi powoli
Przez włożone w nią trudy i przez opiekę godziwą.
Coraz wyżej i wyżej las ustępował niwom
Miejsca, aby na dole mogły się rozprzestrzenić
Łąki, zagony, stawy, winnice pełne zieleni
Na wzgórzach i na polach, by wzdłuż tych pól i wzgórz
Pas błękitnych oliwek za miedze ludziom służył
Biegnąc po boku łanów. Podobnie widzisz teraz,
Jak przeróżne uroki ziemia wokół otwiera
Wszystka, jak wśród zasiewów wdzięczą się słodkie jabłonie
A urodzajnych krzewów wstęga otacza błonie.

Dużo wcześniej też ludzie śpiewną, ptaszęcą mowę
Oddać umieli ustami, nim pieśń stworzyli słowem,
Mogąc nią własne uszy zachwycać w śpiewie czystym.
Wpierw też wiatru na trzcinach dmące pośpiewne świsty
Dały wzór do gwizdania na pustych tykach; później
Poznali z wolna tęsknych fujarek dźwięki przeróżne
Brzmiące spod palców, tworzących ustom narzędzie usłużne
Do grania po kniejach bezludnych, po gajach i łąkach miłych,
Gdzie wśród pasterskich dzierżaw bogi spoczynek swój skryły.
[Tak to w przeciągu wieków co z wolna tworzyły doby,
Wszystko na brzeg światłości człowiek rozumem dobył.]
Grali sobie i pieśń ich po sutej strawie cieszyła,
Bo w odpocznieniu każda radość jest sercu miła.
Często wtedy leżeli na miękkiej trawy posłaniach
Blisko strugi, gdy dach ich z gałęzi drzew osłaniał.
Mile ucztując bez zbytku zdrowym kwitnęli ciałem,
Zwłaszcza gdy do nich błękitem śmiało się niebo całe
A pora roku przeróżne pod stopy słała im kwiaty.
Toż dopiero rozmowy, żarty i śmiech skrzydlaty,
Jak zwykle! Wtedy tchnęły wieśniaczym życiem Muzy,
Wtedy wszystkim się chciało swawoli miłej użyć:
Głowę i kark ustroić wieńcem uszczkniętym z darni,
Pląsać, jak kto potrafił, i twardo a niezdarnie
W ziemię-matkę stopami uderzać. Wtedy wkoło
Z bylekąd się rodziły śmiech, radość i wesołość;
Wszystko, co nowe, miłe było, bo wdziękiem świeże.
Stąd też rozrywkę brali w noc czuwający pasterze,
Że dobywając tonów z fletu, piosenki zwinnie
Wygrywali, ukośnie ustami wodząc po trzcinie.
Od nich zwyczaj ten wzięły dzisiejsze nocne straże.
A ci, co dzisiaj grają, milszych nie znają wrażeń
Z pieśni słodkich, niż wtedy leśni mieszkańcy ziemi
Cieszyli się pieśniami, świeżo znalezionymi.
To bowiem, co najnowsze, jeżeli czymś poprzednim
Nie przewyższone, piękne zda się i niepowszednie,
Aż je znów coś nowszego, lepszego nie przegoni,
Każąc zmysłom od każdej sędziwej rzeczy stronić.
Tak wzgardzono żołędziami, tak opuszczono ze wstrętem
Owe posłania trawami i liśćmi zatrzaśnięte.
Tak wzgardzono i strojem ze skór zwierzęcych uszytym —
Choć może jego użytek, w dawniejszym czasie odkryty,
Tyle zawiści budził, że wprost z szat na śmierć wyszedł,
Kto je pierwszy założył, a jego towarzysze,
Krwią łup zlawszy, rozdarli, że nie zdał się już na nic.
Wtedy skóry, dziś szkarłat i złoto ludzi mami,
Dręcząc nam życie walka. Lecz chyba w nas to samych
Tkwi ta złego przyczyna, której zapominamy.
Bo gdy mróz smagał nagich pierwotnych synów ziemi,
My bez szkarłatnej szaty od chłodu nie zginiemy,
Ani nam złotem tkana misternie nie potrzebna,
Tylko prosta, chroniąca ciało, choćby zgrzebna.
Próżne więc trudy życia, gdy je pogania stale
Troska zwodnicza i kłamliwa, kiedy się nie wie wcale,
Jaka jest i czy jest gdzieś posiadania granica,
Dokąd wciąż większa rozkosz pragnienia może podsycać?
To nas pognało z życiem na głębię nieukojeń,
Wciąż nowym wichrem- wzburzając krwawy ocean wojen.


Two dancers in costume stand between the columns of Poseidon’s Temple, Greece, 1930. Photograph by Maynard Owen Williams, National Geographic

Słońce znowu i Księżyc, świata wielką świątynię
Obracając i świecąc według pór i w terminie,
Ludzi uczyły powrotów lat i miesięcy jednakich,
Ładu stałego obrotów te same mających szlaki.
Potem już żyli ludzie wśród wież wysokich, w glebie
Pracując uprawionej, podzielonej wśród siebie.
Już na morzu okręty zakwitły użaglone.
Już i pakty, przymierza chwalebnie poczynione.
Gdy je sławić zaczęli poeci. Trochę wcześniej
Pismo wynaleziono. Przez to z mety współczesnej
Trudno poznać, co było przedtem; przez owe czasy
Sam tylko rozum wskazuje ślad życia przodków naszych.
Żeglugę i rolnictwo, budowlę murów, prawa.
Broń, drogi, stroje, oraz inne we wszystkich sprawach
Zdobycze, potem radość, jaką życie osiąga
W pieśniach, w malarstwie, w kształtnie wyrzeźbionych
posągach.
Wszystko to rozum przemyślny, bacząc na korzyść rzeczy,
Tworzył stopniowo, i z wolna rozwijał się ród człowieczy.
Tak to w przeciągu wieków co z wolna tworzyły doby.
Wszystko na brzeg światłości człowiek rozumem dobył,
Patrząc z radością w sercu, jak jedna z drugiej świta
Sztuka, co dziś stanęła już na najwyższych szczytach.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼

Świat jest pełen symboli: K (Część II)