"O naturze wszechrzeczy" (De rerum natura) ~ Titus Lucretius (Lukrecjusz) Carus. Część VII
by © Juan Carlos Taminchi |
KSIĘGA SIÓDMA
(Część III - TUTAJ*)
(Część IV - TUTAJ*)
(Część V - TUTAJ*)
(Część VI - TUTAJ*)
Dużo tu pytać można, wyjaśnić też należy
Wiele, jeżeli wszystko dokładnie poznać pragniesz.
Pytają więc, dlaczego umysł tak w lot i zgrabnie
Myśli o tym, co człowiek pożąda. Czyli przez to,
Że odbicia czyhają, by woli dać świadectwo
I to, co chcemy, oddać, chociażby nam w pragnieniach
Nie wystarczało morze, niebiosa, ani ziemia?
Czyli pochody ludzkie, walki, biesiady w tłumie
Wnet natura, posłuszna życzeniom, tworzyć umie
(Zwłaszcza, że w jednym miejscu pragnie przeróżnych rzeczy
Mnogość ludzi, a jedno pragnienie drugim przeczy)?
Wiele, jeżeli wszystko dokładnie poznać pragniesz.
Pytają więc, dlaczego umysł tak w lot i zgrabnie
Myśli o tym, co człowiek pożąda. Czyli przez to,
Że odbicia czyhają, by woli dać świadectwo
I to, co chcemy, oddać, chociażby nam w pragnieniach
Nie wystarczało morze, niebiosa, ani ziemia?
Czyli pochody ludzkie, walki, biesiady w tłumie
Wnet natura, posłuszna życzeniom, tworzyć umie
(Zwłaszcza, że w jednym miejscu pragnie przeróżnych rzeczy
Mnogość ludzi, a jedno pragnienie drugim przeczy)?
Czemuż widzimy we śnie, jak wizerunki zgodnie
Kroki umieją czynić, stopę za stopą podnieść,
Jak miarowo ramiona podnoszą, ruchów miękkość
Jak w tańcu wyrażają tułowiem, nogą, ręką?
W cyrkowym gimnazjonie te wizerunki może
Uczyły się, jak harce urządzać w nocnej porze?
Taka jest chyba odpowiedź: ponieważ chwila potrzebna
Do wydania głosu, co nam wydaje się jedna,
Niepodzielna — naprawdę wiele w sobie zawiera
Chwilek (do których nie czucie, lecz tylko rozum dociera),
Przeto jest odbić obfitość w każdym miejscu i chwili.
Tyle jest ruchliwości i razem rzeczy tyle:
Oto gdy jedna znika, to druga już nadbiega,
Różna, i przez to zda się, że pierwszej ruch postrzegasz.
Jak miarowo ramiona podnoszą, ruchów miękkość
Jak w tańcu wyrażają tułowiem, nogą, ręką?
W cyrkowym gimnazjonie te wizerunki może
Uczyły się, jak harce urządzać w nocnej porze?
Taka jest chyba odpowiedź: ponieważ chwila potrzebna
Do wydania głosu, co nam wydaje się jedna,
Niepodzielna — naprawdę wiele w sobie zawiera
Chwilek (do których nie czucie, lecz tylko rozum dociera),
Przeto jest odbić obfitość w każdym miejscu i chwili.
Tyle jest ruchliwości i razem rzeczy tyle:
Oto gdy jedna znika, to druga już nadbiega,
Różna, i przez to zda się, że pierwszej ruch postrzegasz.
Wszystkie one tak zwiewne, że umysł te jedynie
Chwyta, których zapragnął, a reszta wkoło ginie —
Chyba, że umysł na nie jest już przysposobiony,
Sam bowiem w przyszłość patrzy i czeka z każdej strony
Tego, co przyjść ma. Nie dziw, że zjawia się. Sam poznasz,
Że tylko wtedy wzrokiem rzecz drobną widzieć można,
Kiedy natężysz oczy, a bez przygotowania
Najbliższe małe rzeczy jakby ci mgła przysłania.
Przekonasz się dokładnie, że kiedy nieuważnie
Patrzeć na rzecz, to przecie nie widzisz jej wyraźnie —
Zda ci się oddalona, choć żeś jej nawet bliski.
Chwyta, których zapragnął, a reszta wkoło ginie —
Chyba, że umysł na nie jest już przysposobiony,
Sam bowiem w przyszłość patrzy i czeka z każdej strony
Tego, co przyjść ma. Nie dziw, że zjawia się. Sam poznasz,
Że tylko wtedy wzrokiem rzecz drobną widzieć można,
Kiedy natężysz oczy, a bez przygotowania
Najbliższe małe rzeczy jakby ci mgła przysłania.
Przekonasz się dokładnie, że kiedy nieuważnie
Patrzeć na rzecz, to przecie nie widzisz jej wyraźnie —
Zda ci się oddalona, choć żeś jej nawet bliski.
Nie dziw tedy, że umysł gubi tę mnogość wszystkich
Odbić, których nie pragnął i nie wyglądał bacznie.
Po małych rzeczach często sądzimy większe znacznie
I nieraz się wydarzy omylić mimochodem.
Czasem i podobizna zjawia się inna rodem
Od wzoru swego; bywa, że ta, co bez wątpienia
Była kobietą, naraz w mężczyznę się zamienia.
Odbić, których nie pragnął i nie wyglądał bacznie.
Po małych rzeczach często sądzimy większe znacznie
I nieraz się wydarzy omylić mimochodem.
Czasem i podobizna zjawia się inna rodem
Od wzoru swego; bywa, że ta, co bez wątpienia
Była kobietą, naraz w mężczyznę się zamienia.
Wiek, wygląd bywa inny, treść odbić się pokręci —
We śnie jest wszystko dobre, bo nie zna sen pamięci.
Tego się strzeż starannie i przy tych rzeczach zważaj,
Abyś się na pomyłkę zbyt wielką nie narażał.
Nie myśl, że po to zostały stworzone człowieka oczy,
Abyś patrzył. Także nie po to, abyś mógł kroczyć
Lekko — została zrobiona taka dolna kończyna,
Którą w kolanie i kostce swobodnie możesz zginać.
Ramiona do twych barków przypięte nie w tym celu,
Ani do ramion dłonie, żebyś mógł, przyjacielu,
Co ci do życia trzeba, sięgać i brać swobodnie.
Takie bowiem wywody i wszystkie im podobne
Na fałszywym myśleniu oparte są, bo w ciele
Wpierw się zrodziły członki, a później członków cele,
I ich użytek mocno po ich powstaniu kroczy.
Nie było też patrzenia, nim nie urosły oczy,
Nim język się nie zrodził, nie było słów i mowy,
I uszu nie poprzedzał zmysł słuchu już gotowy,
Bo od działania swego starsze organy one,
Nim się użytek zaczął, musiały być skończone.
Podobnie wszystkie członki — nie przez to, nie po to powstały,
By z góry pomyślaną czynność najlepiej spełniały,
Ale walki na pięści i bitew zła szaloność,
Ciała ludzkie brocząca bolesną krwią czerwoną,
Dawniej była, niż ostre pociski. Także dawniej
Ran uczyła natura unikać, nim ktoś sprawnie
Tarczę w lewicę ujął, by ciało swe zasłaniać.
Pierwej też ciało ludzkie znało potrzebę spania,
Nim pościelono miękkie łoża. I bardziej stary
Ludzki pęd do napojów, niźli misterne puchary.
Dlatego można wierzyć, że to, co ku potrzebie
Życia wynaleziono, nie przyszło samo z siebie.
Lecz co innego rzeczy, które się wpierw poczęły,
A pot m, już istniejące, użytku myśl podsunęły.
Do nich należą członki, do nich i zmysły liczę.
Więc nie wierz w przypuszczenia mylące i zwodnicze,
By zmysły wraz z członkami przyszły dla używania.
Nie dziw się, że sama cielesna natura skłania
Każdą istotę żyjącą, by sobie pokarmu szukała.
Wszakże już tłumaczyłem, jak wiele różnych ciałek
Wciąż uchodzi z rzeczy, a już najwięcej tracą
Zwierzęta, utrudzone wiecznego ruchu pracą.
Dużo im ciałek z potem wypływa, dużo w drodze
Przez usta wydychają, kiedy się zmęczą srodze.
Ciało im rzednie wtedy, natura swą podporę
Traci i ból po członkach wzywa posiłku porę.
Przeto się pokarm bierze, by pożywienie miłe
I członki pokrzepiło, i dało ciału siłę,
Otwory utykając, głodne sytości obfitej.
Napój znowu przesiąka w te miejsca rozmaite,
Gdzie za wiele suchości. I przykry żar gardzieli,
Gdy zbytek ziarn gorących przenika do jelit,
Miłym napitkiem gasisz, jak ogień wody strumieniem,
I zaraz w członkach ustaje owo bolesne palenie.
Tak się pragnienie syci ziejące, tak niesyty
Brzuch zaspokoić można pokarmem smakowitym.
Teraz o tym, jak kroki stawiamy raźno po ziemi,
Jak różnymi członkami swobodnie władać możemy,
Jaka to siła zarządza ciała naszego wagą —
Powiem pokrótce, ty zaś słowa me czytaj z uwagą.
Najpierw odbicia chodzenia do ducha sięgnąć muszą;
Te, jak już tłumaczyłem, wraz czucie w nim poruszą.
Z tego powstaje wola. Nic bo nie zrobi człowiek,
Jeśli mu naprzód umysł, co czynić, nie podpowie,
Bo umysł przewidywanej rzeczy ogląda odbicie.
Kiedy więc duch działaniem pragnie objawić życie,
Iść dokądś, sprawia, że w ciele podnosi się moc owa
Duszy, co się wszędy po stawach i członkach chowa.
Łatwo mu to przychodzi, bo jest z nią połączony.
Powiem pokrótce, ty zaś słowa me czytaj z uwagą.
Najpierw odbicia chodzenia do ducha sięgnąć muszą;
Te, jak już tłumaczyłem, wraz czucie w nim poruszą.
Z tego powstaje wola. Nic bo nie zrobi człowiek,
Jeśli mu naprzód umysł, co czynić, nie podpowie,
Bo umysł przewidywanej rzeczy ogląda odbicie.
Kiedy więc duch działaniem pragnie objawić życie,
Iść dokądś, sprawia, że w ciele podnosi się moc owa
Duszy, co się wszędy po stawach i członkach chowa.
Łatwo mu to przychodzi, bo jest z nią połączony.
Ona zaś w ciała wszystkie ośrodki, w każdą, stronę
Bije, aż cała masa w ruch się wprawi pomału.
Jako że w takim momencie rzadsze też staje się ciało,
Tedy powietrze — którego natura jest wielce ruchliwa —
Do rozszerzonych otworów obficie zewsząd przypływa,
Stąd się po ciele, aż do najmniejszych cząstek rozchodząc.
I jak żagle wraz z wiatrem okręt po morzu wodzą,
Tak owe dwie przyczyny ciało nam w ruch wprawiają.
I nic w tym nie masz dziwnego, że oto takie małe
Ciałka kierować mogą wielkim człowieka ciałem
I ciężar nasz obracać. Wszak wiatr, gdy bije o żagle
Wielkie cielsko okrętu porusza, jak zapragnie,
A ciałka ma tak drobne, tak zwiewne. Wszak okręty
Jedna ręka sternika prowadzi przez odmęty
I skręca tam, gdzie trzeba, choćby szybkość szalona
Niosła je poprzez fale. Tak przemyślne dźwigary
Wzniosą i łatwo przesuną największe nawet ciężary.
Bije, aż cała masa w ruch się wprawi pomału.
Jako że w takim momencie rzadsze też staje się ciało,
Tedy powietrze — którego natura jest wielce ruchliwa —
Do rozszerzonych otworów obficie zewsząd przypływa,
Stąd się po ciele, aż do najmniejszych cząstek rozchodząc.
I jak żagle wraz z wiatrem okręt po morzu wodzą,
Tak owe dwie przyczyny ciało nam w ruch wprawiają.
I nic w tym nie masz dziwnego, że oto takie małe
Ciałka kierować mogą wielkim człowieka ciałem
I ciężar nasz obracać. Wszak wiatr, gdy bije o żagle
Wielkie cielsko okrętu porusza, jak zapragnie,
A ciałka ma tak drobne, tak zwiewne. Wszak okręty
Jedna ręka sternika prowadzi przez odmęty
I skręca tam, gdzie trzeba, choćby szybkość szalona
Niosła je poprzez fale. Tak przemyślne dźwigary
Wzniosą i łatwo przesuną największe nawet ciężary.
Teraz ci w słowach krótkich, a miło-dźwięcznych raczej,
Snu, trosk pocieszyciela, naturę wytłumaczę,
My znowu we śnie nawet szukamy prawdy czystej,
By ją znalazłszy dla ludzi wpisać na karty ojczyste.
Tak oto te i inne marzenia, prace — ludziom
Także i sen upragniony zwodniczym działaniem łudzą.
Nawet na jawie nieraz widowisk amatorom,
Co wiele dni spędzili w teatrze igrzysk porą,
Mimo że już im z oczu zeszły areny uroki,
Jednak w umyśle mają otwarte drogi szerokie
Dla odbić z dawnych czasów i nieraz im się wyda,
Że jeszcze wciąż to samo nawet w dzień biały widać:
Znowu pląsają tancerze, miękko ruszając nogami,
Barwność ozdób scenicznych znów oko wdzięcznie mami,
Te same widzów rzędy, te same dźwięki lutni,
Co przemawia strunami weselej raz, raz smutniej —
A wszystko jakby żywe, i to nie we śnie przecież.
Takie to urojenia nie tylko w ludzkim świecie
Dla rzeczy upragnionych, nie tylko w ludzkim ciele
Powstają — zna je także i różnych zwierząt wiele.
Przypatrz się koniom rączym, jak we śnie członki swoje
Choć wyciągnięte mając, częstych wyścigów bojem
Nieraz przez sen się przejmą, jakby do mety gnały
Sił resztą lub niecierpliwie, w szrankach trzymane, drżały.
Nieraz też psy myśliwskie we snu spoczynku błogim
Nagle szczekną, drgną ciałem, niezdarnie prężą nogi,
Woń nozdrzami wciągając, bo może przez sen niesie
Wiatr im zapach zwierzyny, ciągle tropionej w lesie.
Zbudzone zaś, popędzą nieraz za sennym widmem
Jeleni, jakby naprawdę w ucieczce im były widne —
I dopiero po chwili zwierzę złudzenie traci.
Te zaś psy, co nawykły w domu do stróżów pracy,
Łagodne, jednak ze snu porwą się z ziemi spiesznie,
Jakby obce postacie świeżo ujrzały we śnie.
A im są dziksze które zwierzęta, tym w snach swoich
Srożej szaleją, bardziej muszą się niepokoić.
Czasem w noc ptak zbudzony ucieka, skrzydłem w mroku
Bije w gałęzie, mącąc gajów święconych spokój,
Kiedy mu się przywidzą w chłodnej powietrza głębi
Bitwy srogie i pościg lecących z nieb jastrzębi.
Ludzie zaś, co na jawie wielkie stwarzają dzieła,
To samo czynić zwykli poprzez snów swoich nieład:
Królów zwyciężają lub idą w niewolę, często
Krzyczą, jakby śmierć marną zgadując za swą klęską.
Wielu jest tych, co przez sen jęczą okropnie, siły
Wszystkie swe natężając, jakby ich kaleczyły
Ostre zęby pantery lub lwa srogiego. Mnogo
Takich, co przez sen wszystko, co wiedzą, zdradzić mogą —
Niejeden sam się we śnie o własnej zbrodni wygada.
Wielu ze śmiercią walczy, to znów z wysoka spada,
Jakby z góry w przepaście rzuceni całym ciałem —
Gdy zbudzą się, to ledwie swe członki obolałe
Z trudem owładnąć mogą. A kto szedł spać spragniony,
Ten całą rzekę we śnie do ust przelewa z dłoni —
Tak nieprawdziwe fale pragnienie senne koją.
Często się dzieciom zdaje przez sen, że blisko stojąc
Sadzawki ku potrzebie unoszą szatkę swoją,
Śmiało mocz wypuszczają z ciała i nieświadomie
Skrapiają babilońskie kobierce w swoim domu.
Komu zaś wiek młodzieńczy w lędźwiach, krzepnących wcześnie,
Pierwsze nasienie zrodzi, temu się często we śnie
Wdzięczą odbicia przyjemne wszelakiej płci przeciwnej,
Kraśnym rumieńcem miłe, nagością bliskie dziwnie,
Drażniąc miejsca, gdzie nasion obfitość napęczniała,
Aż jakby już po wszystkim, nagle wytryśnie z ciała
Hojnym prądem nasienie, aż moknie szata biała.
Bo niepokoi w nas się, o którym już mówiłem,
Nasienie, kiedy członki męską zdobędą siłę.
Na każdą rzecz odmienną odmienny powód działa —
Ludzkie nasienie tylko moc ludzka wywabia z ciała.
I kiedy z miejsc, gdzie wzrasta, wygna je życia nakaz,
Zaraz schodzi się ono po różnych ciała szlakach,
Poprzez członki i stawy spływając ku organom
Rodnym, drażni je ciągle z mocą niepowstrzymaną.
Prężą się rodne członki, budzi się w nich pragnienie,
Aby gdzie żądza wskazuje, trysnąć dojrzałem nasieniem.
I ciało tam podąża, skąd umysł odebrał ranę:
Przecie upada ranny na miejsce rozszarpane
I krwią w tę stronę tryska, skąd cios odebrał srogi,
Nieraz z bliska posoką brocząc wrogowi nogi.
Ten, kogo kusi chłopiec powabem dziewczęcych kształtów,
Lub rozkochana kobieta pragnąca miłego gwałtu,
Kto od strzały Wenery otrzymał ranę, dąży,
Skąd wyszedł cios, by żądzę u źródła jej pogrążyć,
Złączyć swe ciało z drugiem i trysnąć płynem rodnym,
Gdzie obiecuje rozkosz popęd, sytości głodny.
Taka jest Wenus dla nas. Stąd jest miłości miano,
Stąd słodycz, co nam w serca sączy się kropel pianą,
Aby je potem odrętwić lodowym niepokojem —
Bo choć daleki od ciebie przedmiot miłości twojej,
Przecież odbicia jego wzrok twój i słuch twój drażnią.
Trzeba więc strawę miłości obrzydzać wyobraźnią,
Umysł zwracać gdzie indziej, a nadmiar nasion płynnych
W różnych ciałach przygodnie umieszczać, coraz innych,
Nie zatrzymywać po to, by wpadłszy w miłość stałą
W bólu i trwodze żyjąc udręczać ducha i ciało.
Jątrzy się bowiem, puchnie wrzód, gdy go długo żywisz.
Dzień po dniu bardziej choryś, szalony, nieszczęśliwy —
Jeśli na świeżo swej rany nowymi ciosami nie koisz,
Z pierwszą-lepszą kochanką nie leczysz odurzeń swoich,
Albo ruchów umysłu gdzie indziej zwrócić nie zdołasz.
Kto unika miłości, nie traci czarów jej zgoła,
Ale nie płacąc okupu, zbiera rozkoszy najwięcej.
Bo chyba mniejszą radość osiągną z niej szaleńcy
Niż zdrowi na umyśle; wszak i w złączeniach chwili
Zwodniczy dla kochanków ten raj, który zdobyli.
Nie wiedzą, czym swe oczy, czym ręce wpierw nacieszyć,
Ból zadają swym ciałom w nagłych uściskach pierwszych,
Zęby wtapiają w wargi, miażdżąc swe usta nawzajem.
Ale im ich namiętność rozkoszy czystej nie daje,
A tylko żądza, każe w to godzić w czułych męczarniach,
Skąd szaleństwo okrutne płomieniem ich ogarnia.
Choć tę mękę miłosną łatwo im Wenus słodka
Koi, choć wśród uścisków miła ich rozkosz spotka,
Próżna jest ich nadzieja, że z własnych ciał płonących
Przyjdzie i ochłodzenie, które szaleństwo skończy.
Wszystko zaprzecza temu, bo ta namiętność straszliwa
Taka jest, że im więcej dosytu w niej zdobywasz,
Tym ci mocniejszą żądzą pierś gore. Patrzaj: często
Pokarm i napój biorąc ciało nasycasz przez to,
Bo we właściwe członki płyn wchodzi czy potrawa
I łatwo ich potrzebę łagodzisz, gdy powstawa.
Ale ni kształt oblicza, ni barwa miłej twarzy
Niczym — prócz zwiewnych odbić — ciała ci nie obdarzy,
A i tę mdłą nadzieję tak często wiatr porywa!
I — jak oto pragnienie czując, kto we śnie spoczywa,
Darmo woła o wodę, by w gardle zgasić ogień,
Goni rzek wizerunki, co go napoić nie mogą,
Choć zda mu się, że w środku jeziora stojąc, pije —
Tak i Wenus nas łudzi przez zwiewne odbicia czyje.
Nie mogą kochankowie napatrzeć się sobie dosyć
Ni błądząc rękami po ciele dobyć ostatek rozkoszy
I z płci przeciwnej powabów ująć dla siebie niczego.
A kiedy zewrą już członki, gdy w kwiecie wieku młodego
Ciała im drżą od lubieży, w jakiej od tylu pokoleń
Wenus ziarnem mężczyzny zasiewa kobiecą rolę —
Cisną swe ciała do siebie, cisną swe usta wilgotne,
Dysząc kaleczą wargi od żądnych zębów dotknięć.
Próżno! Bo nic nie wezmą od siebie, ni w uściskach
Złączyć się nie zdołają — a wszak się wyda z bliska,
Że wszelkimi siłami chcieliby tego dokonać.
Mocno tkwią w pętach Wenery — tymczasem wysilona
Żądza, słabnie, odpływa sok z mdlejącego ciała.
A kiedy się dopełni namiętność oszalała,
Krótka nastaje przerwa w miłosnym boju ludzi.
Potem powraca wściekłość i znowu szał się budzi,
Kiedy się zwiera ciało z ciałem, by znów nie znaleźć
Ani na zło sposobu, ani dosytu w szale.
Tak krwawią nieświadomi od tej ukrytej rany.
Dodaj, że tracą siły w tym trudzie nieustannym,
Że życie im upływa w niewoli, a bogaty
Dobytek lekko idzie na stroje i makaty;
Że cierpią obowiązki, że dobra cześć się niszczy.
Za to na wonnych stopach sikiońskie obuwie błyszczy,
Oprawione w złoto szmaragdy lśnią wieczorem
A suknie purpurowe, noszone w każdą porę,
Drą się, miłosnym potem skrapiane bez umiaru.
Majątek dziedziczony topnieje w złocie darów
Dla lubej, w szaty, w tkaniny z Alindy czy z Kos się zamienia -
Za to wciąż masz zabawy, przepych uczt i odzienia,
Maści, puchary, wieńce wciąż nowe, wciąż wspaniałe.
Próżno! Bo pośród uciech, choć końca w nich nie miałeś,
Gorycz wstaje, co dławi przez zapach kwiatów wonnych —
Czy to, że umysł czuje winę za życie płonne.
Pędzone wśród rozpusty nędznie i niegodziwie,
Lub że słowo kochanki mogło domysły przywieść,
Które ci serce palą, jak ogniem, lub że ona
Zbytnio na innych patrzy — i oto myśl szalona
Szuka podejrzeń w śmiechu zalotnym, w minach gości.
Masz to w każdej wzajemnej, w każdej szczęśliwej miłości —
Cóż zaś w złej, nieszczęśliwej? Rozpaczy i goryczy
Z zamkniętymi oczami za wiele byś policzył!
Lepiej więc jak najwcześniej w rozwagę się uzbroić
I uniknąć zasadzki, z rad korzystając moich.
Bo nieskończenie łatwiej wcześnie rozerwać węzły,
Niż później, gdyś zupełnie w oplotach ich ugrzęzły
I gdy ci zdradna Wenus na pewno nie pomoże.
A nawet uwikłany, oplatany najgorzej.
Zdołasz się wyrwać cało, jeśli sam swojej zguby
Nie dopełnisz i jeśli swej upragnionej lubej
Wady ducha i ciała rozpatrzysz po kolei.
Mężczyzn bowiem namiętność pogrąża bez nadziei,
Każąc w kochance widzieć zalety, których nie ma.
Wiele-bo szkaradzieństwa nosi cierpliwa ziemia,
Które i czci zażywa, i wprost za cud uchodzi.
Drwią sobie jedni z drugich zakochani i młodzi,
Radząc wzajem, by Wenus skarżyli o kochanek
Brzydkość — a sami mają po trzykroć mniej udane.
Czarną zwie się klejnotem. Niechlujna, to niesztuczna.
Niebieskooka — Pallas, a chuda niczym włócznia —
To sarenka; karlica — oto maleństwo miłe;
Wielka, tęga — to cudo, mające wdzięk i siłę:
Jąkała jest szczebiotką, niema — skromności wzorem,
Rozkoszą uszu ta znów, co stale trzeszczy ozorem.
Biedactwem ukochanym suchotnica, a wiotka
Ta, którą od kaszlania śmierć już niedługo spotka.
Tęga, piersista znowu, to istna Ceres żywa,
Z Satyrowego rodu pochodzi każda krzywa,
Długowarga — namiętna. Zbyt długo liczyć dalej!
Nawet niech będzie cudna i niech wad nie ma wcale,
Niech z jej członków prześlicznych urok Wenery bije —
Tyle jest jeszcze innych! A bez tej—nie wyżyjesz?
Tak samo i to samo robi, co wstrętne jędze.
Kadzi się zapachami, aż z drogi jej co prędzej
Własne uchodzą służki, śmiejąc się z czaru pani.
Tymczasem za jej drzwiami gach stoi zapłakany,
Kwiaty na progu składa, wonnością go naciera
I drzwi całuje zimne i znowu — et caetera.
Gdyby go, wpuszczonego, raz ów zapaszek dobiegł,
Zaraz by szukał wyjścia, pozory tworząc sobie.
Wtedy długo i żmudnie składane miłosne zaklęcia
Klnąc serdecznie, od razu wyrzuciłby z pamięci,
Dziwiąc się, że ubóstwiał niegodną czci nadziemskiej.
Wiedzą to nasze Wenery. Toteż przed okiem męskim
Tych, których złowić pragną, zazdrośnie strzegą tajni
Skrytych szczegółów życia, a przecie tak zwyczajnych!
Próżno, bo jeśli zechcesz, twój umysł na światło dobędzie
Wszystko. Słabość i śmieszność wybadać możesz wszędzie.
A jeśli luba twoja mądra i szczera — tedy
Odrzuć niebiańskość uczuć, ziemskiej z nią użyj schedy.
Nie zawsze też kobieta kłamie, udaje miłość,
Kiedy w ciało mężczyzny wtula się całą siłą
I usta swe wilgotne do pocałunków rozchyla,
szczerze i ona pragnie, by przyszła owa chwila,
Która wspólną rozkoszą miłosny trud zakończy.
Inaczej by samice nie chciały ciał swych łączyć
Z samcami, ani ptaki, zwierzyna, jałowice
Nie dałyby wejść samcom, gdyby nie żar dziewiczej
Natury, którą jurna Wenus obdarza w chucie.
Bo i mąk rozmaitych, nie tylko miłych uciech,
Ci doznają, co w pętach Wenery tkwią nawzajem.
Często psy połączone, wybiegłszy na rozstaje,
Ciągną się z całej siły w przeciwną stronę, byle
Wyrwać się z pęt Wenery, które je dręczą tyle.
Nie czyniłyby tego, gdyby ich wprzód nie związał
Szał miłosny, co potem dręczy je. Więc pogrąża
Wenus — twierdzę stanowczo — w rozkoszy płci oboje.
I gdy z męskim nasieniem łączy kobieta swoje,
Jeśli mężczyzny siłę jej własne przemogą siły,
Będą się jej podobne dzieci z jej ziaren rodziły,
Jak z męskich znów — do ojca podobne. Te znów dzieci.
Co podobne obojgu i w których rysach świeci
Obopólna uroda, powstają z pomieszania
Nasion, które gdy Wenus do wytryśnięcia skłania,
Łączą się zgodnie wzajem; wtedy nasienie męża
Żeńskiemu nie ulega, lecz go i nie zwycięża.
Bywa też, że się dzieci dziadkom podobne darzą
Lub ślad kształtu pradziadów oddają swoją twarzą —
Przez to, że i w nasieniu rodziców wśród zarodków
Wiele różnie zmieszanych znajdzie się ziaren przodków.
Z nich to Wenus potrafi dziecięce ciało ukuć,
Które w spadku przechodzi do wnuków i prawnuków.
Nieraz mowę i włosy dziadów przydaje małym —
Bo głos i uwłosienie z tych samych wzięte ziaren,
Z których członki i twarze biorą swój kształt i miarę.
Z ziaren ojca dziewczęta się także rodzą, a z matki
Nasienia płcią ojcowską znaczone rosną dziatki.
Z podwójnego bo ziarna powstaje życie nowe,
Temu podobne, z kogo ma więcej niż połowę.
I łatwo poznać przez to, czy w to lub owe stadło
Więcej w dzieciach dziedzictwa męża, czy żony padło.
Nikogo jednak bogi nie gnębią taką karą,
By słodkiej nazwy ojca nie przybrał choć na starość,
Aby w niepłodnej miłości przepędzał życie cale.
Wielu tak myśli. Wielu na srogich bogów chwałę
Ofiary składa sute i smutne wznosi modły,
Byle od ich nasienia żony zastąpić mogły.
I wyrocznie, i bogów trudzą biedacy na darmo.
Niepłodni są po części zbyt tęgie mając ziarno,
Po części, że zbyt słabe i nikłe. Nikłe zatem
Nie wchodzi do właściwych miejsc rodnych przyszłych matek,
Zbyt lekkie, by się zatrzymać, od razu na zewnątrz spływa.
Mocne zaś, które z trudem drogę sobie zdobywa,
Albo tam, gdzie potrzeba, nie trafia, lub gdy sięgnie,
Na zmieszanie z kobiecym nasieniem zbyt jest tęgie,
Albo nie dosyć luźno dobiega. Skutek próżny.
W połączeniach Wenery wiele masz odmian różnych:
Jedni jedne kobiety łatwiej zapłodnią ziarnem,
Przez innych mężów inne łatwiej bywają ciężarne.
Wiele kobiet przez kilka bezpłodnych przeszło łożnic,
Nim wreszcie ktoś je zacną płodnością uwielmożnił
I słodkie dzieci na świat nareszcie wydać mogą.
Ci zaś, którym małżonka, poprzednio płodna mnogo,
Nie rodzi — znajdą wreszcie naturę sobie bliską
I dziećmi uradują na starość domowe ognisko.
Tak ważne jest, by mogły nasiona odpowiednie
Z odpowiednimi zejść się, razem się zgęszczać, rzednieć.
By nikłe się łączyły z tęgimi, i odwrotnie.
Także i pokarm płodność podtrzyma wielokrotnie,
Bo z jednych rzeczy mogą nasiona rosnąć w ciele,
Z innych znów albo słabną, albo ich ginie wiele.
Ważne też, rozkosz miłą jaką zdobywasz drogą.
Sądzą wszakże niektórzy, że żony łatwiej mogą
Zajść w ciążę, gdy je bierzesz na czworonogów sposób
Z tyłu, bo wtedy ziarno lepszego dozna losu,
Gdy pierś kobiety nisko, pośladki wyżej trzymać.
Ale namiętność aktu znaczenia tutaj nie ma.
Bo nawet się kobieta broni przed ciążą, gdy tak
Z lubością żądne ruchy mężczyzny ciałem chwyta
I ssie bezkostną piersią całą wilgotność jego:
Wytrąca w bruździe swojej pług z należnego biegu,
Drogę pędowi ziaren utrudnia. Przez to może
Czynią tak nierządnice, by wciąż mieć wolne łoże
I nie leżeć ciężarnie, oraz by mężczyzn żądza.
Częściej zmyślne rozkosze kazała im urządzać —
Ale to żonom naszym zbyteczne całkowicie.
Można jednej kobiety pragnąć przez całe życie
Nie z cudów, nie z miłosnych podniet i strzał Wenery.
Może bowiem kobieta czystością ciała, szczerym
Duchem i uczciwością osiągnąć to, że przy niej
Miło ci i spokojnie twój męski wiek przeminie.
Przy tym przyzwyczajenie uczucie krzepi wzajem,
Bo to, co się na słabe choćby, lecz częste zdaje
Ciosy, po dłuższym czasie zachwieje się i runie.
Patrzaj — oto ślad kropel po twardych skałach sunie,
Aż je powoli drąży, aż je na wskroś przewierca.
Snu, trosk pocieszyciela, naturę wytłumaczę,
My znowu we śnie nawet szukamy prawdy czystej,
By ją znalazłszy dla ludzi wpisać na karty ojczyste.
Tak oto te i inne marzenia, prace — ludziom
Także i sen upragniony zwodniczym działaniem łudzą.
Nawet na jawie nieraz widowisk amatorom,
Co wiele dni spędzili w teatrze igrzysk porą,
Mimo że już im z oczu zeszły areny uroki,
Jednak w umyśle mają otwarte drogi szerokie
Dla odbić z dawnych czasów i nieraz im się wyda,
Że jeszcze wciąż to samo nawet w dzień biały widać:
Znowu pląsają tancerze, miękko ruszając nogami,
Barwność ozdób scenicznych znów oko wdzięcznie mami,
Te same widzów rzędy, te same dźwięki lutni,
Co przemawia strunami weselej raz, raz smutniej —
A wszystko jakby żywe, i to nie we śnie przecież.
Takie to urojenia nie tylko w ludzkim świecie
Dla rzeczy upragnionych, nie tylko w ludzkim ciele
Powstają — zna je także i różnych zwierząt wiele.
Przypatrz się koniom rączym, jak we śnie członki swoje
Choć wyciągnięte mając, częstych wyścigów bojem
Nieraz przez sen się przejmą, jakby do mety gnały
Sił resztą lub niecierpliwie, w szrankach trzymane, drżały.
Nieraz też psy myśliwskie we snu spoczynku błogim
Nagle szczekną, drgną ciałem, niezdarnie prężą nogi,
Woń nozdrzami wciągając, bo może przez sen niesie
Wiatr im zapach zwierzyny, ciągle tropionej w lesie.
Zbudzone zaś, popędzą nieraz za sennym widmem
Jeleni, jakby naprawdę w ucieczce im były widne —
I dopiero po chwili zwierzę złudzenie traci.
Te zaś psy, co nawykły w domu do stróżów pracy,
Łagodne, jednak ze snu porwą się z ziemi spiesznie,
Jakby obce postacie świeżo ujrzały we śnie.
A im są dziksze które zwierzęta, tym w snach swoich
Srożej szaleją, bardziej muszą się niepokoić.
Czasem w noc ptak zbudzony ucieka, skrzydłem w mroku
Bije w gałęzie, mącąc gajów święconych spokój,
Kiedy mu się przywidzą w chłodnej powietrza głębi
Bitwy srogie i pościg lecących z nieb jastrzębi.
Ludzie zaś, co na jawie wielkie stwarzają dzieła,
To samo czynić zwykli poprzez snów swoich nieład:
Królów zwyciężają lub idą w niewolę, często
Krzyczą, jakby śmierć marną zgadując za swą klęską.
Wielu jest tych, co przez sen jęczą okropnie, siły
Wszystkie swe natężając, jakby ich kaleczyły
Ostre zęby pantery lub lwa srogiego. Mnogo
Takich, co przez sen wszystko, co wiedzą, zdradzić mogą —
Niejeden sam się we śnie o własnej zbrodni wygada.
Wielu ze śmiercią walczy, to znów z wysoka spada,
Jakby z góry w przepaście rzuceni całym ciałem —
Gdy zbudzą się, to ledwie swe członki obolałe
Z trudem owładnąć mogą. A kto szedł spać spragniony,
Ten całą rzekę we śnie do ust przelewa z dłoni —
Tak nieprawdziwe fale pragnienie senne koją.
Często się dzieciom zdaje przez sen, że blisko stojąc
Sadzawki ku potrzebie unoszą szatkę swoją,
Śmiało mocz wypuszczają z ciała i nieświadomie
Skrapiają babilońskie kobierce w swoim domu.
Komu zaś wiek młodzieńczy w lędźwiach, krzepnących wcześnie,
Pierwsze nasienie zrodzi, temu się często we śnie
Wdzięczą odbicia przyjemne wszelakiej płci przeciwnej,
Kraśnym rumieńcem miłe, nagością bliskie dziwnie,
Drażniąc miejsca, gdzie nasion obfitość napęczniała,
Aż jakby już po wszystkim, nagle wytryśnie z ciała
Hojnym prądem nasienie, aż moknie szata biała.
"Volcano" by © Minna Sundberg |
Bo niepokoi w nas się, o którym już mówiłem,
Nasienie, kiedy członki męską zdobędą siłę.
Na każdą rzecz odmienną odmienny powód działa —
Ludzkie nasienie tylko moc ludzka wywabia z ciała.
I kiedy z miejsc, gdzie wzrasta, wygna je życia nakaz,
Zaraz schodzi się ono po różnych ciała szlakach,
Poprzez członki i stawy spływając ku organom
Rodnym, drażni je ciągle z mocą niepowstrzymaną.
Prężą się rodne członki, budzi się w nich pragnienie,
Aby gdzie żądza wskazuje, trysnąć dojrzałem nasieniem.
I ciało tam podąża, skąd umysł odebrał ranę:
Przecie upada ranny na miejsce rozszarpane
I krwią w tę stronę tryska, skąd cios odebrał srogi,
Nieraz z bliska posoką brocząc wrogowi nogi.
Ten, kogo kusi chłopiec powabem dziewczęcych kształtów,
Lub rozkochana kobieta pragnąca miłego gwałtu,
Kto od strzały Wenery otrzymał ranę, dąży,
Skąd wyszedł cios, by żądzę u źródła jej pogrążyć,
Złączyć swe ciało z drugiem i trysnąć płynem rodnym,
Gdzie obiecuje rozkosz popęd, sytości głodny.
Taka jest Wenus dla nas. Stąd jest miłości miano,
Stąd słodycz, co nam w serca sączy się kropel pianą,
Aby je potem odrętwić lodowym niepokojem —
Bo choć daleki od ciebie przedmiot miłości twojej,
Przecież odbicia jego wzrok twój i słuch twój drażnią.
Trzeba więc strawę miłości obrzydzać wyobraźnią,
Umysł zwracać gdzie indziej, a nadmiar nasion płynnych
W różnych ciałach przygodnie umieszczać, coraz innych,
Nie zatrzymywać po to, by wpadłszy w miłość stałą
W bólu i trwodze żyjąc udręczać ducha i ciało.
Jątrzy się bowiem, puchnie wrzód, gdy go długo żywisz.
Dzień po dniu bardziej choryś, szalony, nieszczęśliwy —
Jeśli na świeżo swej rany nowymi ciosami nie koisz,
Z pierwszą-lepszą kochanką nie leczysz odurzeń swoich,
Albo ruchów umysłu gdzie indziej zwrócić nie zdołasz.
Kto unika miłości, nie traci czarów jej zgoła,
Ale nie płacąc okupu, zbiera rozkoszy najwięcej.
Bo chyba mniejszą radość osiągną z niej szaleńcy
Niż zdrowi na umyśle; wszak i w złączeniach chwili
Zwodniczy dla kochanków ten raj, który zdobyli.
Nie wiedzą, czym swe oczy, czym ręce wpierw nacieszyć,
Ból zadają swym ciałom w nagłych uściskach pierwszych,
Zęby wtapiają w wargi, miażdżąc swe usta nawzajem.
Ale im ich namiętność rozkoszy czystej nie daje,
A tylko żądza, każe w to godzić w czułych męczarniach,
Skąd szaleństwo okrutne płomieniem ich ogarnia.
Choć tę mękę miłosną łatwo im Wenus słodka
Koi, choć wśród uścisków miła ich rozkosz spotka,
Próżna jest ich nadzieja, że z własnych ciał płonących
Przyjdzie i ochłodzenie, które szaleństwo skończy.
Wszystko zaprzecza temu, bo ta namiętność straszliwa
Taka jest, że im więcej dosytu w niej zdobywasz,
Tym ci mocniejszą żądzą pierś gore. Patrzaj: często
Pokarm i napój biorąc ciało nasycasz przez to,
Bo we właściwe członki płyn wchodzi czy potrawa
I łatwo ich potrzebę łagodzisz, gdy powstawa.
Ale ni kształt oblicza, ni barwa miłej twarzy
Niczym — prócz zwiewnych odbić — ciała ci nie obdarzy,
A i tę mdłą nadzieję tak często wiatr porywa!
I — jak oto pragnienie czując, kto we śnie spoczywa,
Darmo woła o wodę, by w gardle zgasić ogień,
Goni rzek wizerunki, co go napoić nie mogą,
Choć zda mu się, że w środku jeziora stojąc, pije —
Tak i Wenus nas łudzi przez zwiewne odbicia czyje.
Nie mogą kochankowie napatrzeć się sobie dosyć
Ni błądząc rękami po ciele dobyć ostatek rozkoszy
I z płci przeciwnej powabów ująć dla siebie niczego.
A kiedy zewrą już członki, gdy w kwiecie wieku młodego
Ciała im drżą od lubieży, w jakiej od tylu pokoleń
Wenus ziarnem mężczyzny zasiewa kobiecą rolę —
Cisną swe ciała do siebie, cisną swe usta wilgotne,
Dysząc kaleczą wargi od żądnych zębów dotknięć.
Próżno! Bo nic nie wezmą od siebie, ni w uściskach
Złączyć się nie zdołają — a wszak się wyda z bliska,
Że wszelkimi siłami chcieliby tego dokonać.
Mocno tkwią w pętach Wenery — tymczasem wysilona
Żądza, słabnie, odpływa sok z mdlejącego ciała.
A kiedy się dopełni namiętność oszalała,
Krótka nastaje przerwa w miłosnym boju ludzi.
Potem powraca wściekłość i znowu szał się budzi,
Kiedy się zwiera ciało z ciałem, by znów nie znaleźć
Ani na zło sposobu, ani dosytu w szale.
Tak krwawią nieświadomi od tej ukrytej rany.
Dodaj, że tracą siły w tym trudzie nieustannym,
Że życie im upływa w niewoli, a bogaty
Dobytek lekko idzie na stroje i makaty;
Że cierpią obowiązki, że dobra cześć się niszczy.
Za to na wonnych stopach sikiońskie obuwie błyszczy,
Oprawione w złoto szmaragdy lśnią wieczorem
A suknie purpurowe, noszone w każdą porę,
Drą się, miłosnym potem skrapiane bez umiaru.
Majątek dziedziczony topnieje w złocie darów
Dla lubej, w szaty, w tkaniny z Alindy czy z Kos się zamienia -
Za to wciąż masz zabawy, przepych uczt i odzienia,
Maści, puchary, wieńce wciąż nowe, wciąż wspaniałe.
Próżno! Bo pośród uciech, choć końca w nich nie miałeś,
Gorycz wstaje, co dławi przez zapach kwiatów wonnych —
Czy to, że umysł czuje winę za życie płonne.
Pędzone wśród rozpusty nędznie i niegodziwie,
Lub że słowo kochanki mogło domysły przywieść,
Które ci serce palą, jak ogniem, lub że ona
Zbytnio na innych patrzy — i oto myśl szalona
Szuka podejrzeń w śmiechu zalotnym, w minach gości.
Masz to w każdej wzajemnej, w każdej szczęśliwej miłości —
Cóż zaś w złej, nieszczęśliwej? Rozpaczy i goryczy
Z zamkniętymi oczami za wiele byś policzył!
Lepiej więc jak najwcześniej w rozwagę się uzbroić
I uniknąć zasadzki, z rad korzystając moich.
Bo nieskończenie łatwiej wcześnie rozerwać węzły,
Niż później, gdyś zupełnie w oplotach ich ugrzęzły
I gdy ci zdradna Wenus na pewno nie pomoże.
A nawet uwikłany, oplatany najgorzej.
Zdołasz się wyrwać cało, jeśli sam swojej zguby
Nie dopełnisz i jeśli swej upragnionej lubej
Wady ducha i ciała rozpatrzysz po kolei.
Mężczyzn bowiem namiętność pogrąża bez nadziei,
Każąc w kochance widzieć zalety, których nie ma.
Wiele-bo szkaradzieństwa nosi cierpliwa ziemia,
Które i czci zażywa, i wprost za cud uchodzi.
Drwią sobie jedni z drugich zakochani i młodzi,
Radząc wzajem, by Wenus skarżyli o kochanek
Brzydkość — a sami mają po trzykroć mniej udane.
Czarną zwie się klejnotem. Niechlujna, to niesztuczna.
Niebieskooka — Pallas, a chuda niczym włócznia —
To sarenka; karlica — oto maleństwo miłe;
Wielka, tęga — to cudo, mające wdzięk i siłę:
Jąkała jest szczebiotką, niema — skromności wzorem,
Rozkoszą uszu ta znów, co stale trzeszczy ozorem.
Biedactwem ukochanym suchotnica, a wiotka
Ta, którą od kaszlania śmierć już niedługo spotka.
Tęga, piersista znowu, to istna Ceres żywa,
Z Satyrowego rodu pochodzi każda krzywa,
Długowarga — namiętna. Zbyt długo liczyć dalej!
Nawet niech będzie cudna i niech wad nie ma wcale,
Niech z jej członków prześlicznych urok Wenery bije —
Tyle jest jeszcze innych! A bez tej—nie wyżyjesz?
Tak samo i to samo robi, co wstrętne jędze.
Kadzi się zapachami, aż z drogi jej co prędzej
Własne uchodzą służki, śmiejąc się z czaru pani.
Tymczasem za jej drzwiami gach stoi zapłakany,
Kwiaty na progu składa, wonnością go naciera
I drzwi całuje zimne i znowu — et caetera.
Gdyby go, wpuszczonego, raz ów zapaszek dobiegł,
Zaraz by szukał wyjścia, pozory tworząc sobie.
Wtedy długo i żmudnie składane miłosne zaklęcia
Klnąc serdecznie, od razu wyrzuciłby z pamięci,
Dziwiąc się, że ubóstwiał niegodną czci nadziemskiej.
Wiedzą to nasze Wenery. Toteż przed okiem męskim
Tych, których złowić pragną, zazdrośnie strzegą tajni
Skrytych szczegółów życia, a przecie tak zwyczajnych!
Próżno, bo jeśli zechcesz, twój umysł na światło dobędzie
Wszystko. Słabość i śmieszność wybadać możesz wszędzie.
A jeśli luba twoja mądra i szczera — tedy
Odrzuć niebiańskość uczuć, ziemskiej z nią użyj schedy.
by © Catherine Andrews |
Nie zawsze też kobieta kłamie, udaje miłość,
Kiedy w ciało mężczyzny wtula się całą siłą
I usta swe wilgotne do pocałunków rozchyla,
szczerze i ona pragnie, by przyszła owa chwila,
Która wspólną rozkoszą miłosny trud zakończy.
Inaczej by samice nie chciały ciał swych łączyć
Z samcami, ani ptaki, zwierzyna, jałowice
Nie dałyby wejść samcom, gdyby nie żar dziewiczej
Natury, którą jurna Wenus obdarza w chucie.
Bo i mąk rozmaitych, nie tylko miłych uciech,
Ci doznają, co w pętach Wenery tkwią nawzajem.
Często psy połączone, wybiegłszy na rozstaje,
Ciągną się z całej siły w przeciwną stronę, byle
Wyrwać się z pęt Wenery, które je dręczą tyle.
Nie czyniłyby tego, gdyby ich wprzód nie związał
Szał miłosny, co potem dręczy je. Więc pogrąża
Wenus — twierdzę stanowczo — w rozkoszy płci oboje.
I gdy z męskim nasieniem łączy kobieta swoje,
Jeśli mężczyzny siłę jej własne przemogą siły,
Będą się jej podobne dzieci z jej ziaren rodziły,
Jak z męskich znów — do ojca podobne. Te znów dzieci.
Co podobne obojgu i w których rysach świeci
Obopólna uroda, powstają z pomieszania
Nasion, które gdy Wenus do wytryśnięcia skłania,
Łączą się zgodnie wzajem; wtedy nasienie męża
Żeńskiemu nie ulega, lecz go i nie zwycięża.
Bywa też, że się dzieci dziadkom podobne darzą
Lub ślad kształtu pradziadów oddają swoją twarzą —
Przez to, że i w nasieniu rodziców wśród zarodków
Wiele różnie zmieszanych znajdzie się ziaren przodków.
Z nich to Wenus potrafi dziecięce ciało ukuć,
Które w spadku przechodzi do wnuków i prawnuków.
Nieraz mowę i włosy dziadów przydaje małym —
Bo głos i uwłosienie z tych samych wzięte ziaren,
Z których członki i twarze biorą swój kształt i miarę.
Z ziaren ojca dziewczęta się także rodzą, a z matki
Nasienia płcią ojcowską znaczone rosną dziatki.
Z podwójnego bo ziarna powstaje życie nowe,
Temu podobne, z kogo ma więcej niż połowę.
I łatwo poznać przez to, czy w to lub owe stadło
Więcej w dzieciach dziedzictwa męża, czy żony padło.
Nikogo jednak bogi nie gnębią taką karą,
By słodkiej nazwy ojca nie przybrał choć na starość,
Aby w niepłodnej miłości przepędzał życie cale.
Wielu tak myśli. Wielu na srogich bogów chwałę
Ofiary składa sute i smutne wznosi modły,
Byle od ich nasienia żony zastąpić mogły.
I wyrocznie, i bogów trudzą biedacy na darmo.
Niepłodni są po części zbyt tęgie mając ziarno,
Po części, że zbyt słabe i nikłe. Nikłe zatem
Nie wchodzi do właściwych miejsc rodnych przyszłych matek,
Zbyt lekkie, by się zatrzymać, od razu na zewnątrz spływa.
Mocne zaś, które z trudem drogę sobie zdobywa,
Albo tam, gdzie potrzeba, nie trafia, lub gdy sięgnie,
Na zmieszanie z kobiecym nasieniem zbyt jest tęgie,
Albo nie dosyć luźno dobiega. Skutek próżny.
W połączeniach Wenery wiele masz odmian różnych:
Jedni jedne kobiety łatwiej zapłodnią ziarnem,
Przez innych mężów inne łatwiej bywają ciężarne.
Wiele kobiet przez kilka bezpłodnych przeszło łożnic,
Nim wreszcie ktoś je zacną płodnością uwielmożnił
I słodkie dzieci na świat nareszcie wydać mogą.
Ci zaś, którym małżonka, poprzednio płodna mnogo,
Nie rodzi — znajdą wreszcie naturę sobie bliską
I dziećmi uradują na starość domowe ognisko.
Tak ważne jest, by mogły nasiona odpowiednie
Z odpowiednimi zejść się, razem się zgęszczać, rzednieć.
By nikłe się łączyły z tęgimi, i odwrotnie.
Także i pokarm płodność podtrzyma wielokrotnie,
Bo z jednych rzeczy mogą nasiona rosnąć w ciele,
Z innych znów albo słabną, albo ich ginie wiele.
Ważne też, rozkosz miłą jaką zdobywasz drogą.
Sądzą wszakże niektórzy, że żony łatwiej mogą
Zajść w ciążę, gdy je bierzesz na czworonogów sposób
Z tyłu, bo wtedy ziarno lepszego dozna losu,
Gdy pierś kobiety nisko, pośladki wyżej trzymać.
Ale namiętność aktu znaczenia tutaj nie ma.
Bo nawet się kobieta broni przed ciążą, gdy tak
Z lubością żądne ruchy mężczyzny ciałem chwyta
I ssie bezkostną piersią całą wilgotność jego:
Wytrąca w bruździe swojej pług z należnego biegu,
Drogę pędowi ziaren utrudnia. Przez to może
Czynią tak nierządnice, by wciąż mieć wolne łoże
I nie leżeć ciężarnie, oraz by mężczyzn żądza.
Częściej zmyślne rozkosze kazała im urządzać —
Ale to żonom naszym zbyteczne całkowicie.
Można jednej kobiety pragnąć przez całe życie
Nie z cudów, nie z miłosnych podniet i strzał Wenery.
Może bowiem kobieta czystością ciała, szczerym
Duchem i uczciwością osiągnąć to, że przy niej
Miło ci i spokojnie twój męski wiek przeminie.
Przy tym przyzwyczajenie uczucie krzepi wzajem,
Bo to, co się na słabe choćby, lecz częste zdaje
Ciosy, po dłuższym czasie zachwieje się i runie.
Patrzaj — oto ślad kropel po twardych skałach sunie,
Aż je powoli drąży, aż je na wskroś przewierca.
________________________________________
Koniec Części VII
Koniec Części VII
Cdn...
Komentarze
Prześlij komentarz