"O naturze wszechrzeczy" (De rerum natura) ~ Titus Lucretius (Lukrecjusz) Carus. Część VIII




KSIĘGA ÓSMA

 (Część I - TUTAJ*)
(Część II - TUTAJ*)
(Część III - TUTAJ*)
(Część IV - TUTAJ*)
(Część V - TUTAJ*)
(Część VI - TUTAJ*)
(Część VII - TUTAJ*)


 Kto by mógł dobyć z piersi na prawd i odkryć chwałę
Dosyć potężne słowa i pieśni dość wspaniałe?
Któż by tak mową władał, by się pokusił sławić
Zasługi tego męża, który nam pozostawił
Tyle zdobyczy serca i tyle myśli dzielnych?
Nie byłby to, zaiste, człowiek, jak ja, śmiertelny.
Bo jeśli słowa szczere posłać mam do twych uszu,
Powiem, że on był bogiem. Bogiem zostanie, Memmiuszu,
On, który pierwszy podał wszystkie sposoby żywota
Dziś nazywane mądrością. On siłą swą wymotał,
Wydobył z głębi mroków, stawił na światła szczycie
Obdarzone nareszcie spokojem ludzkie życie.
 Popatrz, co dotąd nam dano za bogów różnych przyczyną:
Ceres zrodziła zboże, Bachus dał ludziom wino —
A przecież życie bez nich obyłoby się lekko
I nawet głosi fama, że kędyś tam, daleko,
Mieszka lud, co bez zboża i wina życie przędzie.
Ale bez czystej piersi cóż życie warte będzie?
Tym bardziej on nam bogiem być godny, że przez niego
Aż do dziś ludzie w tylu narodach prawdy strzegą,
Słodko kojącej życie i wartej, byśmy żyli.
 Gdybyś do jego czynów czyny przyrównać silił
Herkulesa sławne — tym rychlej prawdę zgubisz.
Cóż by nas dziś obchodził — przyczyna jego chluby —
Lew nemejski, albo ów dzik z Arkadii krwawy?
Cóż ów straszny byk z Krety, albo ta z Lern dzierżawy
Hydra wraz z jadowitym kłębem okropnych węży?
Czyżby nas ów trójpierśny Gerion zdołał zwyciężyć?


Cóż by nam dziś szkodziły spiżowe ptaki Stymfalii
Lub konie Diomedejskie, którym z paszcz ogień wali,
Płonąc w polach bistońskich aż gdzieś koło Ismaru?
Albo gad, u Hesperyd strzegący jabłek paru
Strasznym wzrokiem, cóż nam by wadził wężowym ciałem
Gdzieś z dala, gdzie za morzem poprzez Atlasy białe
Świat dla nas jednakowo nieznany, głuchy, niemy,
Gdzie ani barbarzyńcy, ani my nie jedziemy?
Także inne potwory, już wytępione z ziemi,
Gdyby żyły, to w czym by nam utrudniały życie?
W niczym chyba. Wszak dziś też mieszka wśród puszcz obficie
Dziki zwierz i dokoła oddają lasy, góry
Strach, radość, walkę bestyj i groźny ryk ponury.
Puszcz możemy unikać i gdzie bądź znaleźć przystań,
Ale nie unikniemy męki, gdy pierś nieczysta,
Gdy tyle walk ją szarpie i tyle niepokojów!
Troska wtedy i żądza w nieustającym boju
Męczy duszę człowieka i wiecznym lękiem poi.
Z tego pycha niegodna, ogień rozpusty brzydkiej,
Klęski przynoszą ludziom z lenistwem wraz i zbytkiem.
Czyż więc nie słuszne bogiem nazwać owego męża,
Który te wszystkie zmory potrafił przezwyciężyć
Nie bronią, lecz słowami i myślą? Który nieraz
W rzeczach boskich o bogach roztropny głos zabierał,
A przede wszystkim umiał o bytu prawdach wszystkich
Rzucać myśli świetliste jak jasne słońca błyski!



Ja w jego idąc ślady gdy jego myśli ścigam,
Uczę, jak się z tych zasad prawda istnienia dźwiga,
Takie prawo rządzi rzeczy istnieniem i trwaniem,
Tak ż mocnych więzów czasu żadna się z nich nie wyłamie.
Taka jest najpierw ducha natura, którą włada
Czas — zaczem ciało zrodzone, śmiertelne posiada
I wiecznie żyć nie może, niewzruszony, niezmienny.
Kiedy ludzi już zmarłych w rojeniach widzimy sennych,
Zwodzą nas tylko odbicia złudnym pozorem istnienia.

Teraz trzeba mi jeszcze w porządku dowodzenia
Te oto prawdy pokazać: Dowieść, że świat ma ciało
Śmiertelne, które kiedyś umrze, jak kiedyś powstało.
Dalej wytłumaczyć, jak z tego materii skupienia
Niebo powstało, i gwiazdy, i słońce, i morze, i ziemia,
Księżyc krągły: jak z ziemi tyle się narodziło
Zwierząt (a jakich zwierząt nigdy na ziemi nie było);
Jak zaczął porozumiewać się wzajem rodzaj człowieczy
Przez nazywanie odmiennym słowem odmiennych rzeczy.
Czemu do piersi ludzi wtargnął strach przed bogami;
Co sprawia, że ich wielbią na ziemi ołtarzami,
Wznoszą świątynie, posągi, jeziora i gaje święcą.
Powiem dalej, przez jaką siłę natura skręca
Drogi słońca, księżyca — byśmy nie tkwili w błędzie,
Że one tak swobodnie krążą w przestworzach wszędzie
Między niebem a ziemią swoimi rocznymi szlakami
Po to, by roślin i zwierząt ułatwiać dojrzewanie,
Lub byśmy nie myśleli, że jest to z woli bogów;
Bo i ci, co spokojny byt bogów przyjąć mogą
Za prawdę, nieraz w dawny zabobon zwykli popadać,
Dziwiąc się, jak być może, by niebem nikt nie władał.
Zaraz więc nieszczęśliwi, gdy tylko spojrzą nad ziemię,
Kładą sobie na barki okrutnych władców brzemię,
W wszystkim, co sobie uroją, widząc zrządzenie boże.
Biedni — nie wiedzący, co może być, co nie może,
Jakie granice mocy rzecz każda w sobie zawiera,
Co każe rodzić się życiu i co mu każe umierać.

Teraz, ażeby czasu na obietnice nie trawić —
Popatrz, proszę, na ziemię, niebo i mórz dzierżawy:
Ich naturę potrójną, trzy różne ciała postaci,
Jeden dzień, mój Memmiuszu, zniweczy i zatraci,
I nieuchronnie zginie ten przez tak długie lata
Prawem natury rządzony ogromny mechanizm świata.
Dobrze wiem, jak dziwaczna, jak obca zda się zmysłom
Taka zgubę wróżąca nieba i ziemi przyszłość.
I niełatwo mi przyjdzie trudność tę zwalczyć słowem —
Jak to zawsze, gdy uszom przynosisz rzeczy nowe,
Których oczy zobaczyć ni ręce dotknąć nie mogą.
Wszakże najkrótszą do naszych serc i umysłów drogą
Jest świadectwo zmysłów: widzenie, dotykanie.
Może już bardzo niedługo rzeczywistością się stanie
To, o czym mówię, może po wielkich wstrząsach ziemi
Zginie świat i my obaj ze światem tym zginiemy.
Oby władczy los sprawił, byśmy tę prawdę mogli
Poznać z rozumowania, a nie z wulkanów ogni,
Kiedy wszystko w zatracie pogrąży, się rozpacznej!

Nim zaś w tych wszystkich rzeczach wyroki głosić zacznę
Świętsze i bardziej pewne niż te, które z trójnoga
W laur spowita Pytia wygłasza z łaski boga —
Pragnę cię najwierniejszem słowem mądrości pokrzepić,
Aby cię religijny zabobon nie oślepił,
Że ziemia, niebo, morze, gwiazdy, księżyc i słońce
Boskie mają ciało i nie przemijające.
Nie myśl, że jak Giganci poniosą straszną karę
Ci, co umysłem burzą granice świata stare;
Nie sądź, że straszną zbrodnią jest (jak to w oczach tłumu)
Słońce na przyszłość gasić mocą śmiałego rozumu
Lub rzeczy nieśmiertelne śmiertelną mową burzyć.
Skądby boska potęga miała tym ciałom służyć?
Jakże są im dalekie wszelkie znamiona boskości!
Raczej powiemy, że są nam dane za przykład istności
Nie obdarzonych władzą ruchów żywotnych i czucia.
Wszakże nic nam nie każe o wszelkim ciele sądzić,
Że ducha w sobie mieści i rozum, którym się rządzi.
Nie ma drzew wśród eteru, chmur nie zawiera morze,
Rybie pokolenie na ziemi żyć nie może,
Krwi nie upuścisz z drewna, sok nie wytryśnie z kamienia —
Dane jest każdej rzeczy miejsce wzrostu, istnienia.
Tak i natura ducha bez ciała nie podoła
Powstać sama, ni istnieć bez krwi i ścięgien zgoła.
Gdyby to wszakże mogła, to czemu ducha potędze
W głowie, w plecach lub w piętach miejsca nie przyznać prędzej?
Wszakże czy w tej, czy w innej zrodzona części ciała,
Zawsze by w tymże człowieku, w tym samem naczyniu została.
Gdy nawet w ciele naszym jest ściśle wyznaczone
Miejsce dla duszy i ducha, miejsce osobne i stałe,
Tym bardziej wierzyć trudno, by mogły poza ciałem
Żywych stworzeń przebywać i mieszkać w ziemi zwietrzałej
Albo w upale słońca lub w wodach morza czy rzeki,
Albo znów wśród eterów wysokich i dalekich.
Nie ma więc w żadnej z tych rzeczy ni śladu natury bożej,
Skoro ich nawet dusza czuciem ożywić nie może.



Również uwierzyć trudno, aby bogowie święci
Mieli siedziby w jakiejś naszego świata części.
Zwiewna natura bogów, z dala od zmysłów stojąc,
Ledwie naszym umysłem chwycić się da i pojąć.
Jeśli zaś dotykowi naszych się rąk wymyka,
Sama też żadnym sposobem rzeczy nie może dotykać.
Które są dla nas uchwytne. Bo temu, co samo dotknięte
Zostać nie może, jest także dotykanie odjęte.
Muszą więc mieć siedziby inne, niż my, bogowie:
Lekkie jak oni. Kiedyś szerzej ci o tym powiem.

Mówić znów, że dla ludzi stworzyli bogowie z nieba
Cudną naturę świata, i że ich sławić trzeba
Za wspaniałe ich dzieło, i twierdzić, że koniecznie
Musi to, co stworzyli, najlepsze być i wieczne,
Że się nie godzi ludziom, dla których już na zawsze
Wszystko ustanowiły potęgi najłaskawsze,
Wstrząsnąć świata posady albo bluźnierczym słowem
Ład światowy wywracać — te wszystkie tak nienowe
Zdania są jednym wielkim głupstwem, Memmiuszu drogi.

Cóż bowiem nieśmiertelny ród bogów oraz bogiń
Szczęsnych mieć będzie z naszej wdzięczności? Czyżby dla nas
Coś jeszcze czynić mieli za te podziękowania?
Cóż by nowego mogło tak znęcić ich i skusić
W ich spokoju, by chcieli ten spokój swój naruszyć?
Tylko ten bowiem, komu obrzydł obecny żywot,
Pragnie zmiany; lecz każdy, kto tylko znał szczęśliwość
Przez czas długi, a nie znał, co w lęku żyć i w bólach,
Skąd by nowości pragnął, nad czerń by się rozczulał?
Może tak źle nam byłoby wcale się nie narodzić?
Gdyliż musimy wierzyć, że świat w ciemnościach brodził
I życie było straszne, nim myśmy je dostali?
Każdy, kto posiadł życie, ceni je sobie, chwali,
Póki go błoga rozkosz trzyma. Ale kto żywy
Nigdy nie był, czyż przez to czułby się nieszczęśliwy,
Że niezrodzony został? I skąd bogowie wzięli
Model dla wszystkich rzeczy, które utworzyć mieli?

Jak mogli przewidywać i znać przed czasem ludzi,
Których dopiero tworzyć mieli, do życia budzić?
Jak i kiedy poznali wszystkich zarodków mocność,
Oraz, co czynić mogą, kiedy przemieniać poczną
Układ swój — gdy natura nie dała wzorów bogom?
Bo jeśli te zarodki od wielu wieków mogą
W tylu ilościach swoich, w tylu sposobach różnych
Pędzić pośród ciężarów oraz uderzeń w próżni,
Jeśli się skupiać mogą i różne kształty tworzyć
Wedle tego, jak się porządek ich ułoży —
To nie ma nic dziwnego, że w doświadczeniach stałych
Te własności zdobyły, w jakich dziś świat się cały
Obraca, wciąż się tworząc i odnawiając stale.

Nawet i o zarodkach gdybym nie wiedział wcale,
To już z porządku nieba odważyłbym się głosić
(Jeszcze innych dowodów mogąc przytoczyć dosyć),
Że ani łaska żadna, ni cud jakiegoś boga
Natury nam nie stworzył — tak jej ułomność mnoga.


Najpierw z tego, co niebo z rozmachem objąć zdolne,
Część zabierają góry i knieje zwierząt wolnych,
Skały, bagna szerokie i morza sine odmęty,
Które swoim ogromem rozdziela kontynenty.
Ziemi dwie trzecie prawie wydziera ludzkiej mocy
Skwar pustyń oraz zimna śnieżyca od północy.
Co pozostaje roli, natura z każdej strony
Chwastami by obsiała, gdyby człowiek nie bronił
Gleby, albo motyką z męką skopując ziemię,
Albo w twarde jej skiby wpierając ostry lemiesz.
I gdyby pług uparty nie orał żyznej gleby,
Każąc jej siew przyjmować — to sama z siebie gdzie by
Plony wydała jakie na łaskę wiatrów zmiennych?
A kiedy już po pracy owocnej i codziennej
Zielenią się i kwitną tak wypieszczone łany,
Nagle niszczy je całkiem to upał niesłychany,
To deszcz i zimne śniegi, to znowu niedościgłe
Wichry, bijące w ziemię gwałtownym lotnym skrzydłem.

Czemu natura w morzach i w krąg na ziemi żywi,
Ciągle mnożąc, ród zwierząt wrogi nam i straszliwy?
Czemu nam tyle chorób przynoszą pory roku?
Dlaczego śmierć wędrowna nigdy nie wstrzyma kroku?
Dziecko — jak na brzeg wyrzucony przez morskie fale
Rozbitek — leży nagie, nieme, pomocy wcale
Nie ma do życia, odkąd w męce je z matki łona
Wyda na świat natura sroga i niewzruszona.
Kwili więc na tej ziemi, na której mu wypadnie
Tyle boleści przeżyć, radości prawie żadnej.
Oto bydlętom lepiej, oto drapieżcom wszelkim
Nie trzeba ni grzechotek, ni pieszczot rodzicielki,
Ani słów kołysanki; one na srogie mrozy
Czy upały nie muszą szat odpowiednich włożyć,
Ani im broń potrzebna, ani wysokie mury,
By mienia swego strzegły, bo wszystko od natury
Mają hojnie i wszystko ziemia im sama rodzi.



Patrzaj — oto i ziemia, i morze, co ją chłodzi,
I wiatr miły, i upał gorący, rzeczy owe,
Którym ziemia zawdzięcza treść swoją i budowę,
Skoro ze śmiertelnego są utworzone ciała,
Musi mieć takie samo ciało natura cała.
Wiemy przecież, że jeśli czyjeś części oddzielne
Są kształtu zrodzonego i z materii śmiertelnej —
To całość jest śmiertelna i urodzona przy tym.
Widząc tedy, jak świata składniki rozmaite
Mogą się po zniszczeniu odrodzić w nową całość —
O niebie i o ziemi też twierdzić będę śmiało,
Że kiedyś się zrodziły i kiedyś muszą zginąć.
Nie sądź, że myśl upraszczam, trudności chcę ominąć
W tych rzeczach, gdy powiadam, że ziemia i że ogień
Zginą, że wiatr i morze nie ujdą zguby srogiej,
Mówiąc razem, że rosną i mogą się odradzać.
Najpierw, gdy ziemię pali płomienna słońca władza,
Gleba, skopana gęsto krokami stóp i racic,
Wiele pyłu i kurzu w obłokach lotnych traci,
Które wiatr w krąg roznosi w powietrzu; potem jeszcze
Brzeg wykruszają rzeki, glebę spłukują deszcze.
Dalej, jako że wszystko, co ziemia żywi i tuczy,
Musi w tej samej mierze znowu do ziemi wrócić,
Że ziemia dla wszystkiego, co kiedyś się z niej urodziło
Jak ze wspólnej matki, będzie też wspólną mogiłą,
Więc raz się wyczerpuje ziemia, a raz odnawia.

Dalej — długo nie warto o wzroście rzek rozprawiać:
Każdy wie, jak wzbierają, jak wody wciąż przybywa
Nowej i wszędzie, gdzie spojrzeć, to samo się odbywa;
Jednak zarazem część wody ginie o każdym czasie
I nigdy nad miarę nie wzrośnie wilgoć w całej swej masie,
Bo albo wiatry mocne zagarną część z powierzchni,
Albo się od promieni słonecznych wzwyż rozpierzchnie,
Albo część spłynie dołem do ziemi w różne strony,
Gdzie już gorycz zostanie, a wody odcedzonej
Materia ścieka z powrotem, do źródeł wraca rzeki,
Skąd ją znowu, jak dawniej, poniesie do ziem dalekich
Miły nurt płynną stopą noszący lekkie fale.

Teraz ci o powietrzu zmiennym wyłożę dalej,
Które się w każdej chwili w całym swym ciele przetwarza.
Wszystko bowiem, co z rzeczy uchodzi w różnych razach,
Wpływa do morza powietrza. Gdyby zaś nie wzmacniało
Powietrze wszystkich rzeczy, ciałka zwracając ciałom,
Wszystko by się od dawna w powietrze przemieniło.
Ciągle więc rzeczom oddaje to, co im przedtem ubyło,
Gdyż wszystko, jak wiadomo, porusza się, przepływa.

Także światła płynnego krynica szczodrobliwa,
Słońce — niebo oblewa jasnością ciągle świeżą,
Błyskiem jednym za drugim ziemię i eter mierząc;
Ale niejeden błysk mu, gdzie padnie, tam przepada.
Możesz to poznać łatwo po chmur cienistych śladach,
Które gdy popod słońce posuną się gromadą.
Zaraz słońcu promienie wpół przecinając kradną;
Zaraz ciemnieją z dołu, zaraz ciemnieje z niemi
Ziemia, nad którą zwisną skrzydłami szerokimi.
Widzisz więc, że światłości wciąż nowej trzeba rzeczom.
Że rozprasza się każdy blask, gdy go w drodze przeciąć,
Że tylko wtedy jaśnieć mogą przedmioty wszystkie,
Kiedy w nie źródło światła wciąż nowym tchnie połyskiem.
Tak i światła nocą przez ludzi zapalone:
Lampy, świece i żagwie płomienie swe czerwone
Odnawiają co chwila, a błyski ich pośpieszne,
Ogniem żywione ostrym, w ciemną wpadają przestrzeń
Drżąc płomykami, dzięki czemu nie znajdziesz zupełnie
Miejsc, których nowy płomyk światłem by nie zapełnił.
Tak to żwawo ogniki wciąż od pochodni płynąc
Nie pozwalają światłu zapóźnić się i zginąć.
Zatem i słońce, księżyc i gwiazdy muszą podobnie
Z coraz to nowych zasobów lśniące wysyłać ognie,
Zawsze nowe wydając i nowe tracąc płomienie.
Nie sądź tedy, by mogły na niebie trwać nieskończenie.

Art by Bruce Pennington (1972)

Czyliż nie widzisz, jak z czasem w proch się skruszają skały,
Jak się wywraca w gruzy potęga wież wspaniałych,
Głazy wietrzeją, pękają posągi i dumne świątynie
Bogów, którzy nie mogą zagłady zagładzie przynieść
Ani z naturą walczyć, ni jej wyroków zmienić.
Lezą w gruzach posągi mężów sławnych na ziemi,
Jakby zapytać chciały, czy wierzysz, że są stare.
Z gór obsuwają się skały, co chociaż potężne ciężarem,
Znieść nie mogą, że czas je niszczy ograniczony.
Przecieżby nie spadały nagle do kotlin zielonych.
Gdyby od wieków zarania dzielnie umiały znosić
Nieuchronnego czasu wszystkie ataki i ciosy.

Spojrzyj wreszcie na to, co z góry i zewsząd w uścisku
Dzierży ziemię całą. Jeżeli eter ów wszystko
Z siebie rodzi, a zmarłe do siebie przyjmuje z powrotem,
Musi mieć ciało zrodzone i mieć śmiertelną istotę.
Co bowiem inne rzeczy karmi, samo ubywa,
Aby wzrosnąć, gdy rzeczy z powrotem do siebie przyzywa.

Gdyby odwieczna była i ziemia nasza, i nieba —
Czemuż to, nim wybuchły potężne wojny w Tebach
I w Troi, innych czynów walecznych, bardziej dawnych,
Nie spisali poeci, równie jak Homer sławni?
Gdzież liczne czyny mężów ówczesnych się podziały,
Że nie zakwitły nigdzie na wiecznych pomnikach chwały?
Tymczasem świat naprawdę to jeszcze istny młodzik
I myślę, że niedawno dopiero się narodził.
Wiele umiejętności powstaje coraz nowych,
Inne się ulepszają. Patrz — w sprzęcie okrętowym
Ileż zmian! A muzyka—jakże jest jeszcze młoda!
Oto naukę naszą niedawno ludziom podał
Mistrz nasz, a ja dopiero wśród Rzymian jestem pierwszy,
Co ją wyjawiam słowem pięknych, ojczystych wierszy.
Jeśli wierzysz, że dawniej wszystko już było, ale
Ludzie wszyscy zginęli w strasznym słońca upale
Albo runęły miasta w nagłym trzęsieniu ziemi,
Albo woda, wezbrana deszczami przeciągłymi,
Miasta i wsie zalała, granice skradłszy brzegom —
Musisz swój umysł skłonić do potwierdzenia tego,
Że i ziemia, i niebo zguby swej nie uniknie.
Bo jeśli świat przenosił tak liczne, tak niezwykłe
Wstrząsy i choroby, to już by ze szczętem zginął,
Gdyby się zetknął z jeszcze bardziej zgubną przyczyną.
Tak i my swą śmiertelność przez to znamy, że bóle
Chorób tych samych nas dręczą, którym i dziad nasz uległ,
I ojciec, i wszyscy inni, co żywot utracili.


Co trwa wiecznie, to albo musi być twarde na tyle,
Żeby swym zwartym ciałem odpierać uderzenia,
Żeby nie mogło przeniknąć doń żadne obce ciało,
Które by jego części spoistość rozerwało
(Takie są ziarna materii — mówiłem już o nich niemało),
Albo trwa wiecznie przez to, że doznać nie może uderzeń,
Niczym próżnia, co w siebie bez szkody ciosy bierze
I nietknięta zostaje, albo znowu dlatego,
Że wokół rzeczy owej brak miejsca dogodnego,
Gdzieżby ubytek odszedł i jakoś się rozprzęgnął —
Taka jest wieczna wszech-całość, bowiem poza nią dokoła
Nie ma miejsca ucieczce i nie ma ciałek zgoła,
Co by uderzyć w nią mogły, jej części rozprzęgając.

Ale świata natura nie ma, jak już wspomniałem,
Ciała twardego, zwartego, bo próżnia jest z jej ciałem
Zmieszana, ani nie jest, jak próżnia ta, ani też
Nie brak ciałek, co mogą przez ciosy rozmaite
Rozbić cały ten świat nasz, kiedy je z nieskończonych
Przestrzeni poza światem sprowadzi pęd szalony.
Nie brak też poza światem takich głębin natury,
W których rozpaść się mogą całego świata mury,
Kiedy je jakaś inna siła rozłamie w ćwierci.
Tak więc nie jest zamknięta dla ziemi droga śmierci,
Ani dla nieba, słońca, ni dla mórz głębi słonej —
Zguba czeka i grozi gardłem nienasyconym.
Wszystko to: ziemia, słońce, wód głębia, obszar nieba
Nie jest również odwieczne — to także przyznać trzeba —
Bowiem co śmierci podlega, nie mogło od czasów zarania
Przed ciosami wieków zwycięsko się osłaniać.

Wreszcie, jeżeli wszystkie z wielkich świata żywiołów
Walkę nieubłaganą toczą z sobą pospołu,
Kiedyś skończyć się musi ta wojna. Wtedy może,
Kiedy słońce i ogień wysuszą każde morze
I wodę z rzek wypiją. Do tego bez wątpienia
(Choć bez skutku na razie) dążą w swoich płomieniach —
Chociaż znów rzeki tyle wód niosą w bystrych falach,
Że zda się, jakby chciały świat cały gniewnie zalać.
Próżno! Bo oto wichry, po morzu hulające,
I promieniami swymi groźne, polotne słońce
Wodę wchłaniają i wierzą, że świat osuszą prędzej,
Niż woda go zatopi w powodzi swych potędze.
Taką to walką dysząc, równe siłami swymi,
Pragną rozstrzygnąć losy morza, nieba i ziemi.
I raz już światem całym zawładnął według podań
Ogień srogi — raz znowu ziemię zalała woda.

Ogień bowiem zwycięski wiele rzeczy wszelakich
Spalił, gdy rozbiegane w krąg Faetona rumaki
Gnały nad wszystkie ziemie i po eterze całym:
Wtedy ogromnym gniewem zapłonął Jowisz wspaniały,
Dumnego Faetona poraził piorunem nagłym.
Spotkał onego Apollo i z jego rąk upadłych
Podjął wieczną pochodnię, co dotąd ziemi świeci,
I, jak to opiewali starzy helleńscy poeci,
Konie zawrócił zbiegane, na nowo sprzągł oszalałe,
Jadąc znów prosto, wszystko na ziemi ożywił całej.
Wszystko to oczywiście nazbyt od prawdy odległe.
Ogień mógłby zwyciężyć, gdyby ziarn jego zbiegły
Z nieskończoności na dół gromady coraz inne:
Wtedy albo coś sprawi, że skruszy się siła ziaren
Ognia, lub zginą rzeczy, spalone jego żarem.
Także i woda niegdyś, jak głoszą bajki gminne,
Zwyciężywszy zalała wiele miast zamieszkałych.
Potem, kiedy jej przemoc z nieskończoności całej
Zebrana ustąpiła pod wpływem jakiejś siły,
Deszcz ustał, wszystkie rzeki gwałtowność swą zmniejszyły
.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

"Energia Piramid (Pyramid Power)" - Dr G. Pat Flanagan. Część II

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼