"O naturze wszechrzeczy" (De rerum natura) ~ Titus Lucretius (Lukrecjusz) Carus. Część V



KSIĘGA PIĄTA

 (Część I - TUTAJ*)
(Część II - TUTAJ*)
(Część III - TUTAJ*)
(Część IV - TUTAJ*)


Czemu umysł i rozum nie tkwią w ciele naokół
Gdziekolwiek, w głowie, nogach, rękach — lecz wszędzie
w ludziach
Jedną mają siedzibę i jeden w ciele udział?
Widać stąd, że wszystkiemu właściwe miejsce służy,
W którym jedynie może powstać i życia użyć,
Zgodnie się porozmieszczać wśród odpowiednich członków,
Tak że ład jeden rządzi i wszystko tkwi w porządku.
Tak to jedno za drugiem zna miejsce swe i drogę,
Z ognia mróz nie powstanie, z wody nie buchnie ogień.

Jeśli zresztą koniecznie dusza ma nie umierać
I oderwana od ciała czucie w sobie zawierać,
To najwidoczniej trzeba jej przydać zmysłów piątkę.
Trudno inaczej duszę, błądzącą nad Acherontem,
Zjawić wierzeniom naszym — i tak też od prawieka
Pokazują malarze i piewcy duszę człowieka,
Zmysły jej dając wszystkie. Lecz jakże sama, bez ciała,
Dusza-by oczy, nozdrza, ręce posiadać miała,
Język i uszy? — Toż to brednie są oczywiste.
Sama nie może więc dusza odczuwać ani istnieć.

Skoro czujemy, że w całym ciele naszym przebywa
Zmysł żywotny, widzimy, że każda w niem część jest żywa,
Przeto gwałtowny cios jakiś kiedy je nagle przetnie,
Jedną połowę ciała od drugiej połowy odetnie,
Ponad wszelką wątpliwość także i siłę duszy
Razem z ciałem na dwie połowy przekroić musi.
Skoro zaś da się dusza podzielić, czemu przeczyć,
Że ma śmiertelną naturę, jak wszystkie dzielące się rzeczy?
Mówią ludzie, że czasem tak wóz bojowy, zbrojny
W kosy, gładko obcina członki wśród zgiełku wojny,
Że wyraźnie drżą jeszcze po ziemi, a kalecy
Żołnierze w pierwszej chwili od bólu są dalecy:
Nagłością zaskoczeni, pijani rzezi szałem
Rwą się do dalszej walki krwawiącym, rannym ciałem.
Jeden rzuca się naprzód niepomny, że mu ramię
Lewe razem z puklerzem ciężar rydwanu łamie,
Ścięte świeżo kosami wprost pod kopyta koni.
Drugi nie wie, że stracił prawicę — dalej goni.
Trzeci chce biec, choć oto nogę utracił w walce —
Noga odcięta jeszcze skrwawione kurczy palce.
Często od gorącego, żywego odcięta tułowia
Długo patrzy oczyma ciepła wciąż ludzka głowa,
Wygląd chowając życia, aż cały dech wyzionie.

Także, gdy węża widzisz, jak wspięty na ogonie
Wije żądłem i ciało wysmukłe pręży — gdy tak
Zechcesz go pociąć mieczem, patrz: cząstka rozmaita,
Już oddzielona cięciem, długo skacze po ziemi,
Drga i świeżą posoką murawę w krąg czerwieni,
Przednia zaś część wraz z głową skręca się, aby w tyle
Chwycić ranę i kąsać, by zgłuszyć ból na chwilę.
Czyliż to ma dowodzić, że każda część odcięta
Całą ma duszę w sobie? Toż ludzie i zwierzęta
W jednym-by ciele kilka musieli dusz zawierać!
Zatem jedna jest dusza. Gdy skruszyć ją — umiera.
Bo jeśli, tak jak ciało, ciąć się i dzielić daje
Na części, musi także umierać razem z ciałem.

Dalej, jeżeli dusza przed śmierci się mocą nie chyli,
Jeśli wstępuje w ciało w samych narodzin chwili,
Czemu nie korzystamy z przeżyć poprzednich wcieleń
Ani z pamięci dawnej, by je utrwalić w dziele?
Zatem jeśli tak mocno zmienia się duszy władza,
Że w niej się dawna pamięć z obecną nie chce zgadzać,
To myślę, że od śmierci nie bardzo jest odległa;
Że ta, co przedtem była, z ciałem śmierci uległa,
A druga, co jest teraz, musiała z ciałem powstać.



Jeśli też droga duszy do ciała tak jest prosta,
Iż żywa moc duchowa wtedy do ciała wchodzi,
Kiedy już ono gotowe i człowiek już się narodził,
Nie mogłaby, jak to czyni, rozwijać się razem z ciałem,
Razem z wszystkimi członkami, i nawet w krwi się znaleźć,
Ale jak w dziupli jakiej żyłaby sama sobie,
Czucie przy tym nadając ciału — lecz jakim sposobem?
Tak więc raz jeszcze widzimy tę prawdę potwierdzoną,
Że dusze podlegają i narodzinom, i zgonom.
Jakżeby mogła dusza tak być składnikiem ciała,
Jako jest, gdyby z zewnątrz do niego przenikała?
Na to zaś masz oczywistych dowodów pod dostatkiem;
Tak-bo przepełnia ona krew, kości, mięśnie gładkie,
Że i zęby w ogólnym czuciu przyjmują udział,
Kiedy ich dolegliwość ból przykry wzbudza w ludziach
Albo gdy w pożywieniu kamyk natrafią. Tedy,
Skoro tak dzieli dusza z ciałem wszelakie biedy,
Nie może wyjść zeń cała i luźno się wydostać
Z kości, nerwów i członków, tworzących naszą postać.

Jeśli przypadkiem sądzisz, że dusza, wchodząc z zewnątrz,
Wsącza się poprzez członki — to wiedz, że wtedy na pewno
Umrze, gdy tak się rozproszy, by móc połączyć się z ciałem.
Go wnika z zewnątrz, musi się dzielić, a tym podziałem
Śmierć mu zostanie zadana, po wszystkich się porach rozleje.
Jako pokarm strawiony już teraz pokarmem nie jest,
Inną tworzy naturę, tak samo duch człowieka
I dusza, jeśli z zewnątrz do ciała ma przeciekać,
Choćby najbardziej zwarta, jednak przez drobne tkanki
Niczym przez sito gęste tłocząc się bez ustanku,
Będzie się dzielić — a przeto natura duszy owej,
Która była na zewnątrz, zginie, bo formy nowe
Będą naturą inną i nowa powstanie dusza.
Jeszcze to jeden jest dowód, który najpewniej nas zmusza,
By nie odmawiać duszom ni śmierci, ni narodzin.



Dalej — czy w ciele, kiedy już życie zeń uchodzi,
Ziarna duszy zostają, czy nie? Jeśli tak — to jasno
Widać, że nieśmiertelność nie jest to duszy własność,
Skoro część utraciwszy odeszła mieszkać w niebie.
Jeśli zaś cała wyszła, nie zostawiając z siebie
W członkach nic, nic zupełnie, znikając z ciała — to powiedz,
Czemu w cuchnących trupach, gdy zgniły już w połowie,
Tyle robactwa żyje? Skąd bierze się ta mnogość
Wstrętnych, bezkrwistych stworzeń? Z czego się zrodzić mogą?

Wierzysz może, że do każdego z robaków z osobna
Dusza wsączyła się z zewnątrz? Zaiste nie podobna
Pojąć, jak może się zebrać dusz tysiączna gromada
W miejscu, skąd wyszła jedna. I jeszcze muszę ci zadać
Takie pytanie, na które trzeba znaleźć odpowiedź:
Czy dusze na ziarna robacze polują tak gwałtownie,
Same sobie budując mieszkania, czy przeciwnie —
Wchodzą w gotowe ciała robaków? Ależ dziwnie
Pojąć, czemu by miały trudzić się, w jakim celu,
Skoro bezcielesność przykrości oszczędza im wielu,
Sprawia, że chorób bolesnych, chłodu ni głodu nie znają.
Jakże łatwo natomiast cierpieniu podlega ciało,
A z nim i dusza, skoro w cielesnej zamieszka osnowie,
Zresztą niechby im było najkorzystniej, najzdrowiej
Wchodzić sobie do ciała — jak wejdą, nie odpowiesz.
Wszakże dusze, to pewna, ani sobie budują
Ciało, żeby w niem potem mieszkać, ani wskakują
W ciała gotowe, bo wtedy nigdy by nie zdobyły
Takiej z niem ścisłej jedności i wspólnej czucia siły.

Czemuż to sroga wściekłość lwom dzikim jest przydana,
Lisom podstęp, jeleniom znów trwożność drży w kolanach
I do ucieczki skłonność z ojców nasienia wzięta?
Czemuż dziedziczą inne, różnej natury zwierzęta,
W członkach, w sposobie życia własne cechy od mała —
Jeśli nie stąd, że duch ich rośnie z rozwojem ciała
Według własności rodu i jego cech nabiera?
Gdyby duch ciało zmieniał i z ciałem nie umierał,
Często byś widział zwierząt zmieszane obyczaje:
Oto zły pies hirkański zmykałby przez rozstaje
Przed jeleniem rogatym, oto w powietrza głębiach
Drżałby jastrząb w ucieczce przed głodnym dziobem gołębia.
Człowiek-by rodził się głupi, mądrością zadziwiał zwierz dziki
Bo na ten jawny bezsens nie zgodzę ja się z nikim,
By duch bezśmiertny mógł się wraz z zmianą ciała zmieniać.
Wszak zmiana jest rozkładem, więc śmiercią dla istnienia:
Części swój dawny utracą porządek i miejsca zmienią,
Rozsypią się po członkach, ku nowym pomieszczeniom
Dążąc, by w śmierci godzinie razem z ciałem umierać.

Mówią, że dusza ludzka zawsze człowiecze wybiera
Ciało. Lecz czemu to z mądrej dusza się głupia stawa,
Czemu mądrych niemowląt nie tworzą życia prawa,
Czemu źrebię nie umie wszystkich rumaka sztuczek?
Rzekłby ktoś: w słabym ciele słabe ducha poczucie.
Lecz w takim razie przyznać też musi bez wątpienia,
Że dusza jest śmiertelna, gdy tak się w ciele zmienia,
Traci swój dawny żywot i dawną czucia siłę.
Jakżeby mogła dusza z każdym we spójni miłej
Ciałem zdobyć swój rozkwit, gdyby już od zarania
Brakło im wspólnej zgody, wspólnego bycia i trwania?
Czemuż wreszcie ucieka ze starych ludzkich leży?
Czyżby się bała zostać, swojej siedziby przeżyć
Zanik i wynędznienie i pod gruzami gmachu
Sczeznąć? Wszak nieśmiertelność nie zna takiego strachu.

Aby czekały dusze na figle Wenus grzesznej
I ruję wszelkich zwierząt — musi się wydać śmieszne;
By nieśmiertelne, w liczbie ogromnej, na wprzódy
Pchały się pośród członki śmiertelnych, boje wiodły,
Która z nich najdzielniejsza i pierwsza się dostaje.
Może są między niemi i takie obyczaje,
Że która przyfrunęła pierwsza, ta — pierwsza wchodzi,
Reszta zaś idzie sobie i za łby się nie wodzi?



Nie ma drzew wśród eteru, chmur nie zawiera morze,
Rybie pokolenie na ziemi żyć nie może,
Krwi nie upuścisz z drewna, sok nie tryśnie z kamienia:
Dane jest każdej rzeczy miejsce wzrostu, istnienia.
Tak i natura ducha bez ciała nie podoła
Powstać sama, ni istnieć bez krwi i ścięgien zgoła.
Gdyby to wszakże mogła, to czemu ducha potędze
W głowie, w plecach lub w piętach miejsca nie przyznać prędzej ?
Wszakże czy w tej, czy w innej zrodzona części ciała,
Zawsze by w tymże człowieku, w tym samym naczyniu została.

Gdy nawet w ciele naszym jest ściśle ustalone,
Gdzie może rosnąć duch i dusza, co ma być domem
Dla nich, tym gorliwiej trzeba tę błędność zwalczać,
Aby im poza ciałem byt i początek starczał.
Zatem musisz potwierdzić, że kiedy ciało kona,
I dusza obumiera, po ciele rozproszona.
Przecież, że ze śmiertelnym wieczne połączyć da się,
Razem czuć, razem wzrastać, nie ginąć w jednym czasie —
Trudno wierzyć. Cóż bowiem może być bardziej sprzeczne
Z wszelkim ładem, bardziej dziwaczne, niedorzeczne.
Niż by to, co śmiertelne, miało łączyć, swe losy
Z nieśmiertelnym i razem znosić burze i ciosy.

Co trwa wiecznie, to albo musi być niewzruszone,
Ciałem twardym ataki odpierać w każdą stronę
Tak, by nie mogło przeniknąć doń żadne obce ciało,
Które by jego części spoistość rozerwało
(Takie są ziarna materii — mówiłem już o nich niemało),
Albo trwa wiecznie przez to, że doznać nie może uderzeń,
Niczym próżnia, co w siebie bez szkody ciosy bierze
I nietknięta zostaje; albo znowu dlatego,
Że wokół rzeczy owej brak miejsca dogodnego,
Gdzie by ubytek odszedł i jakoś się rozprzęgnął
(Taka jest wieczna wszech całość, bowiem poza nią dokoła
Nie ma miejsca ucieczce i nie ma ciałek zgoła,
Które by mogły jej części zderzeniem swym naruszyć).
Jeślibyś raczej przez to dał nieśmiertelność duszy,
Że dla rzeczy życiowych twarda jest i daleka,
Bowiem albo żaden zgubny jej cios nie czeka,
Albo, gdy przyjdzie, jednak z jakichś przyczyn nieznanych
Cofa się, zanim jego zgubność odczuć zdołamy,
[To zdarzeń oczywistość takiej wierze zaprzeczy].
Oprócz, że ciało gdy chore, chora i dusza przecie,
Także troski o przyszłość często ją brzemię gniecie,
Także niedole trapią, obawy — i niemiło
Czuć jej mękę sumienia za to złe, co w niej było.
Dodaj, że szał ją często i zapomnienie pali,
Że się pogrąża niekiedy w czarnej letargu fali.

Nic więc śmierć nie ma do nas. Cóż moc jej może wskórać,
Kiedy ducha naszego śmiertelna jest natura!
I podobnie, jak ongiś żadnej nie czuliśmy trwogi,
Kiedy zewsząd ze śmiercią szedł Kartagińczyk srogi,
Kiedy zgiełkiem wojennym i najkrwawszą potrzebą
Cały świat drżał dokoła i krzykiem bił o niebo,
Kiedy się rozstrzygało, kto całą moc posiądzie
Władzy nad ludzką rzeszą, na ziemi i na lądzie —
Tak też, gdy nas już nie będzie, gdy zerwie się ciała i duszy
Spójnia, która nas tworzy, nic nie zdoła nas wzruszyć
Wtedy, bo nas nie będzie, i nic nie wydarzy się dla nas
Ani pobudzi czucie, choćby ziemia zmieszana
Z morzem, a morze z niebem szalały w swych odmętach.




Jeśli przypuścić nawet, że dusza, choć ciału odjęta,
Czuje jednak dalej, własności swej nie zmieni,
Cóż by mieć mogła do nas, nas, cośmy poślubieni
Związkiem ciała i duszy, stoimy przez ich spójnię?
Nawet gdyby materię naszą, gdy w śmierci runie,
Złożył na nowo kaprys czasu i odbudował
Życie, jak dziś, to cóż by dało życie od nowa,
Jeśliby człek powtórny przeszłości nie pamiętał.

Skoro raz bytu ciągłość zerwana, rozdzierzgnięta,
Cóż by nas obchodziło, co było z nami? Wszak obaw
Nie zna serce o tamtych, co dawno legli w grobach!
Gdy wspomnisz, jaki bezmiar przeszłości za nami leży,
Jak różnorakie są ruchy materii — łacno uwierzysz,
Że ziarna, których układ dzisiaj nas właśnie tworzy,
Mogły już nieraz przedtem tak samo się ułożyć;
Mogło tak być — cóż, kiedy nic z tego nie pamiętam,
Bowiem porwana ta przeszłość i pamięć jej pęknięta.

Bo przerwa była w życiu i ruchy ziarn szalone
Od zmysłów w krąg odbiegłszy, zgubiły pamięć onę,
Istnieć też musiałby ktoś ów wtedy, gdy przyszłość niesłodka
Przyjdzie nań, kiedy mają go owe cierpienia spotkać —
Tego zaś śmierć nie dopuszcza, ona, co istnieć wzbrania
Dalej, i tak przed wszelkim przyszłym cierpieniem osłania.
Czemuż więc bać się śmierci? Cios żaden nie ugodzi
Tego, kogo już nie ma. I nic nam z poprzednich narodzin,
Skoro od śmierci bezśmiertnej śmiertelne życie uchodzi.

Toteż, gdy widzisz człeka, jak dolę przeklina swoją,
Zgnić po śmierci się bojąc, na stosie płonąć się bojąc,
Albo, że skona marnie w paszczękach dzikich zwierzy —
Choćby przysięgał głośno, że w czucie po śmierci nie wierzy,
Ty mu nie wierz ni trochę, bo takich słów przysięga
Kłamie, bo w jego serce cierń wątpliwości sięga.
Wbrew zapewnieniom i racjom, jakie podaje obficie,
Nie chce, nie umie naprawdę, do końca rozstać się z życiem,
Nieświadomie coś z siebie w jakieś zaświaty przemyca;
Jeśli bowiem, żyjący, wierzy, że oto lica,
Ciało mu szarpać będą po śmierci sępy, kruki
I sam nad sobą boleje, to nie zna tej nauki,
By oddzielić się śmiało, z dala od swego trupa
Stanąć, lecz swoje czucie przypisać mu się uparł.

Stąd się oburza srodze, że się śmiertelny rodził:
Nie wie, że kiedy umarł, po świecie już nie chodzi
Drugi sam, by nad własnym zgonem darł szaty w strzępy
Albo płakał żałośnie, patrząc, jak żrą go sępy.
Jeśli bo źle po śmierci jest zżartym być przez zwierza —
Myślę: czemu to ludziom w ogniu jest spłonąć nie żal,
Smażyć się na skwierczące, lub dusić się od miodu,
Albo marznąć okrutnie od kamiennego chłodu
Pod marmurową płytą, albo dźwigać na sobie
Ciężar ogromny ziemi usypanej na grobie?

«Już cię dom nie powita ani małżonki kochanie,
Dzieci najmilsze już nigdy nie wyjdą na twoje spotkanie,
Ich pieszczoty radością już serca ci nie napoją.
Oto już utraciłeś władzę i możność swoją,
Oto już swoich bronić nie zdołasz, o, niebogi!
Jakże to jeden dzień czarny tyle dni skończył błogich!»
Lecz tego nie dodadzą: «Nigdy już za tym wszystkim
Nie zatęsknisz, co było ci ważne, drogie i bliskie».
A szkoda. Gdyby ze słów tych słuszne wysnuli wnioski,
Byliby wolni od żalu, obawy i ciężkiej troski.

«Oto, w śmierci uśpiony, będziesz po wszystkie wieki
Wolny od gorzkich cierpień, od wszystkich trosk daleki.
My zaś, przy stosie twoim, strasznym dotknięci ciosem,
Łzy wylewamy gorzkie, nie chcąc się godzić z losem,
I żaden dzień nam w piersi już żalu nie ukoi».
Spytać by trzeba, czemu ktoś tak w żałobie swojej
Zmartwiał, czemu tak tęskni za tamtym, co na własność
Zdobył wieczysty spokój i może w ciszy zasnąć.

Także w rozgwarze uczty często przy pełnych stołach
Woła z pucharem w dłoni i wieńcem róż u czoła
Gość ochoczy: «Hej, krótkie życie i radość płoną —
Prędko minie i nigdy już nie powróci do nas».
Jakby mu strasznie przykro było, że już po zgonie
Może pragnienie odczuć, albo że — biedny — dłonie
Próżno po strawę czy odzież wyciągnie. Och, na bogi!
Życia, ani sam siebie, nie pragniesz przecież w błogim
Śnie, kiedy odpoczywa spokojnie dusza z ciałem.
Ja, jeśli mam być szczery, mógłbym tak wieki całe
Trwać, nie trawiony żadną ku obudzeniu żądzą. —
A przecie we śnie zarodki w ciele naszym nie błądzą
Nazbyt daleko od ruchów czuciowych; tego dowodzi
Łatwość, z jaką człowiek od snu do jawy przechodzi.
Jeśli już sen jest dla nas niczym, to pustsza od śnienia
Śmierć żadnego już dla nas nie może mieć znaczenia;
Bowiem w godzinie śmierci większy powstaje zamęt,
Rozproszenie materii, i ten już nie powstanie,
Za kim granic żywota zamknęły się mroźne szlabany.


Wreszcie, gdyby Natura, wcielona w ludzką postać,
Przemówiła, tak mogłaby karcić nas i chłostać:
«Czemu tak śmierć ci straszna, marny, lękliwy prochu,
Że nie ustajesz w żalach i nie zamilkniesz w szlochu?
Jeśli ci żywot miniony owocny był i miły
I dary jego wszystkie nie zmarnowane były,
Nie wyciekły wszystkie, jak z wazy nadpękniętej —
Czegóż, głupcze, żałujesz? Czemuż nie uśmiechnięty
W błogi odchodzisz spokój, po uczcie życia syty?
Jeśli zaś żywot miałeś twardy i nieużyty,
Szczęście marnie stracone — czyż na to jeszcze czekasz,
Co przepadnie podobnie? Toż nędzny los człowieka
Raczej ci warto przerwać i skończyć z tym cierpieniem.
Wszystko jest wciąż to samo. Niczego ci nie zmienię,
Nic nie wynajdę miłego i dobra nie dam więcej:
Oczy widzą wciąż jedno, wciąż jedno niosą ręce.
Choć krzepkie jeszcze członki i siły masz młodzieńcze,
Nic to — zawsze to samo urodzi jedna ziemia,
Choćbyś życie przedłużył i nigdy umrzeć nie miał».
Pomyśl, jaką na spór ten najszczerszą dasz odpowiedź,
Kiedy prawdę słyszysz w każdym Natury słowie.

Cóż zaś Natura powie, kiedy u mety starzec
W strachu śmierci wyrzeka i lica łzami maże?
Czy go nie słusznie ostrzej i bezlitośniej skarci:
«Precz ze łzami, dziadygo! Czyliż ci nie wystarczy,
Że zaznałeś pierwej wszystkich żywota uciech?
Tego chcesz, czego nie ma, i oto czas ci uciekł,
Gdy tym, co jest, pogardzasz. A kiedy śmierć u boku,
Mógłbyś się pohamować, okazać godny spokój.
Oto jałowych lat twych, gdy takie były, dość ci.
Czas ustąpić miejsca — taki już los starości.
Odchodź tedy co żywo!» Gdyby tak mogła wołać
Do staruchów Natura, słuszne byłoby zgoła
Gniewne jej pałajanie, bo wszystko, co spróchniałe,
Musi zgnić — nowe życie odrodzić nowym ciałem
.

Nikt do Tartaru nie schodzi czy w mroki innych piekieł —
Trwa materia, by mogły z niej powstać z nowym wiekiem
Nowe pokolenia, by rosły i twoim śladem
Idąc, ten sam znalazły i rozkwit, i upadek.
Jedno z drugiego się rodzi i takie wieczyste jest prawo.
Życie nie jest własnością niczyją, lecz wszystkich dzierżawą.
Patrz — cała wieczność miniona dla ciebie nic nie znaczy,
Wszystko, co było przedtem, nim tyś ten świat zobaczył.
Oto zwierciadło, które nam jawi Natura szczera,
Byśmy znali przyszłość i mogli bez trwogi umierać.
Cóż w tym obrazie dojrzysz strasznego? Czy może zasmucić
Myśl o śnie najgłębszym, którego nic nie zakłóci?

To, co dzieje się ponoć wśród Acherontu mroku,
Zdarza się — ale na ziemi, naszych pilnuje kroków.
I nie Tantal nieszczęsny, jak znana baśń powiada,
Lęka się ciężkiej skały, co nań z powietrza spada.
Ale ludzie śmiertelni za życia taką udrękę
Znoszą, nękani próżnym przed bogów potęgą lękiem.
I nie Tytyosa w podziemiach sęp szarpie ostrym dziobem
(Jak nam mit opowiada) za serce czy wątrobę.
Bo chociażby był wielki, jak góra, choćby ciało
Miał rozciągnięte szerzej niż dziewięć staj, to mało,
To zbrakłoby na koniec pod piersiami olbrzyma
Jelit na żer, i chyba bólu by nie wytrzymał,
Ani by ciała jego starczyło, gdyby nawet
Był jak ziemia wielki, na wieczną ptakom strawę.
Dla nas Tytyos — to człowiek miłością powalony,
Ten, komu strach i zazdrość zatapia w sercu szpony,
Lub jakaś inna troska czy żądza ciało toczy.
A ów Syzyf? Nie trudno zobaczą, go twe oczy:
Szukaj tylko człowieka pogrążonego w bólach,
Że go lud wybrać nie chciał na miękki tron konsula.
Bowiem pożądać władzy, co zawsze z rąk ucieka,
Po to się trudzić i przez to cierpieć — to dla człowieka
Tyle, co kamień toczyć pod górę. by pod szczytem
Patrzeć — z rąk uciekł, na dół z łomotem gna i zgrzytem
Aż do łąk na dolinach, gdzie wreszcie utknie w trawie.
Tak też ducha naturę trzymać na dobrej strawie,
Wciąż mieć głodną i nigdy nasycić jej nie zdołać,
Niczego nie mieć, pragnąć wszystkiego — próżno zgoła,
Jako że pory roku wracają wciąż dokoła,
Ciągle te same dary i ten sam urok niosą,
Wciąż jednak mało ludziom — o tym podania głoszą,
Że niby dziewcząt grono piękne i wcale żwawe
Wodę do stągwi leje, a stągwi dno dziurawe.
Jakże ją więc napełnić? Znów Cerber, Furie krwawe,



Ciemność i żar piekielny, co wciąż z Tartaru bucha —
Nie ma ich, być nie może, i szkoda tego słuchać.
Jest przed karą doczesną lęk, co tym mocniej przeraża,
Im jest straszniejsza zbrodnia i kara na zbrodniarza:
Lochy zimne i skała, z której się zdrajców strąca,
Chłosta, ogień, kajdany i smoła gorejąca.
Choć kara dotąd nie spadła, choć grozi jeszcze z daleka,
Lęka się jej złe serce, pot zimny z czoła ścieka,
Oczy nie widzą końca nieszczęść i kar, które grożą,
Umysł, troski i strachy ustawnie co dzień mnożąc,
Drży przed karą po śmierci jeszcze bardziej straszliwą:
Tak oto piekłem staje się dla głupców ziemski żywot.

To jeszcze mógłbyś sobie powiedzieć na pocieszenie:
«Przecież i dobry Ankus skrył oczy wiecznym cieniem,
A lepszy był o wiele od ciebie, ty nienasycony.
Iluż to innych władców pomarło, sierocąc trony,
Z których nad ludy władali mnogimi. I ten nawet
Skonał cicho i oczy zamknął na blask i sławę,
Który przez morze wojska prowadził i legionom
Iść kazał nad głębiny i deptać wodę słoną,
Gardząc rykiem bałwanów. On nawet, wódz nad wodze,
Wielki Korneliusz Scypio, który, jak piorun, srodze
W Kartaginę uderzył, on także w swojej porze
Niczym ciura ostatni kości do ziemi złożył.
Dodaj innych, uczonych tej czy dawniejszej doby,
Muz kochanków. I Homer, co wśród nich berło zdobył,
Usnął snem jednakowym i wiecznym. Szukaj dalej:
Demokryt, gdy go pamięć zawodzić jęła stale
Z wiekiem późnym, nie czekał, aż sama śmierć nadleci,
Ale jej dobrowolnie nie zląkł się wyjść na przeciw.
Kiedy światło dni zgasło, umarł i sam Epikur,
On, co wielkością ducha przerósł ród śmiertelników.
Zaćmił, jak słońce gwiazdy zaćmiewa, kiedy wschodzi.

Ty więc masz bać się śmierci, dni życiu kraść, jak złodziej?
Życie twe martwe prawie, bo jak najgłupszy nędzarz.
Więcej niźli pół życia na marne we śnie spędzasz,
Chrapiesz na jawie, widzisz wciąż rój upiorów zwodnych,
Trwogą niegodną karmisz swój umysł, prawdy głodny,
I nie znajdujesz drogi, skąd na cię, nieszczęśnika.
Tyle trosk spada ciągle i odwrót ci zamyka,
Że tylko w kółko chodzisz po błędu krętej ścieżce».

Gdyby ludzie tak jasno zrozumieć chcieli wreszcie
Ten ciężar, co ich tłoczy, jak czują, że ich tłoczy,
Skąd się bierze, poznali — przejrzeliby na oczy,
Precz odrzucili strachy i żyli tak inaczej,
Tak radośniej, niż teraz. A teraz marzą raczej
(Kto czego chce, nie wiedząc), by brzemię, co im cięży,
Zrzucić gdzie bądź, jak nie bądź, i zgięty grzbiet rozprężyć.
Jeden z wnętrza pałaców ucieka do ogrodu,
Kiedy mu pałac obmierzł, i wraca bez powodu,
Nie znalazłszy sam siebie na dworze. Inny zgolą
Pędzi z miasta na wieś, choć nic go tam nie woła.
Gna konie, jakby pożar biegł gasić, a gdy stanie
W progu wiejskiego domu — znowu rozczarowanie.
Nuda — więc sen lekarstwem. Sen nie pomaga wcale —
Marsz więc do miasta znowu, tam zapomnienie znaleźć.

Każdy zmyka przed sobą, ale nie umknie donikąd,
Musi nieść ciężar bólu wbrew westchnieniom i krzykom.
Cóż, że zionie wściekłością i mękę swą przeklina?
Gdyby mu znana była boleści tej przyczyna,
Precz by odrzucił wszystko, zgłębiał naturę rzeczy —
Bo nie o chwilę idzie, ani o wiek człowieczy:
Wieczność tu w grze, ta wieczność, do której wszystkich ludzi
Śmierć i niebyt, jak ze snu, z życia krótkiego budzi.




Po cóż wreszcie pragnąć trwogi i niepewności,
Nędznie ulegając tak wielkiej życia miłości?
Czeka nas kres istnienia, każdy z nas w śmierci zginie,
Nikt nie oszuka natury i końca nie ominie.
W kółko drepcemy stale w zamkniętym kręgu przeżyć
I zasięgu radości wiek długi nie rozszerzy.
Gdy, Czego pragniesz, nie masz — nie znasz w pragnieniu miary,
Kiedyś zdobył — już innej szukasz dla żądz ofiary.
Nigdy życia niesyty, wciąż nowych dni łaknący,
Nie wiesz, co dzień następny przyniesie, jak się skończy
Szereg dni, choć najdłuższy. A przedłużając żywot
Próżno się łudzisz znaleźć spokojność i szczęśliwość.
Nie okradniesz niebytu z najmniejszej nawet chwili:
Na jednakową wieczność zginiesz, gdy śmierć dni schyli.
Choćbyś wiele pokoleń przeżył, nim skończysz trwanie,
Równie dużo ci czasu na wieczną śmierć zostanie.
Tyleż czeka niebytu tego, kto dziś przy zgonie
Słońce żegnał, jak tego, co znalazł życia koniec
Wczoraj, czy dawno temu, przed rokiem, czy przed wiekiem.


________________________________________


Koniec Części V
Cdn...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼

Świat jest pełen symboli: K (Część II)