"O naturze wszechrzeczy" (De rerum natura) ~ Titus Lucretius (Lukrecjusz) Carus. Część III

"Diana of Ephesus as allegory of Nature" by Joseph Werner (1680)

KSIĘGA TRZECIA
 (Część I - TUTAJ*)
(Część II - TUTAJ*)



Lecz, jak po nagłej burzy na morskich wodach globu
Z resztek rozbitych statków fala dokoła rozniosła
Żagle podarte, maszty, strzaskane reje i wiosła,
Kiedy po wszystkich brzegach szkielety dziurawych wraków
Zęby spróchniałych belek szczerzą do śmiałych rybaków,
Jakby ich ostrzec chciały przed zdradą morskiej toni,
Której nie wolno wierzyć, kiedy się płynie po niej,
Choć zrazu się uśmiecha spokojnych wód błękitem —
Tak i zarodki rzeczy, w skończoną liczbę zbite,
Rozsypią ci się rychło i nie dobiją lądu,
W morzu materii wydane na łup przeciwnych prądów.
Żadna, siła nie zdoła połączyć je wbrew wirom,
Ani je wstrzymać razem, ani im zdobyć przyrost.
A przecież jedno i drugie wciąż wokół się odbywa
I jest to prawda jawna, pewna i niewątpliwa.
Wszystko się rodzi, rośnie. Jest więc niezmierna ilość,
Ciałek podobnych, co wszystkie rzeczy na świecie zasila.

Ani ruchy niszczące nie mogą zwyciężać trwale,
Ani ruchy narodzin i wzrostu nie mogą ocaleń
Dawać wiecznych, bo jedna meta i życia, i zgonu
Dla całej jest materii, dla wszystkich ziaren milionów.
Przed nieskończonym czasem wszczęta w naturze całej
Toczy się wciąż jednako zacięta walka ciałek.
Tutaj zwycięża życie, tam tryumfuje znowu
Śmierć — i tak na przemiany. Żałobnej mowy słowu
Wtóruje płacz dziecięcia, które na świat przychodzi.
I nie ma takich nocy, dni takich ani godzin,
Żebyś pomiędzy wrzawą życia, które się budzi,
Nie słyszał ciężkich jęków umierających ludzi.

To zechciej przy tych rzeczach zachować dobrze w głowie
I zapamiętać ściśle, co teraz krótko powiem,
Że nie ma takiej rzeczy, która się może składać
Z jednego typu ziaren, lecz musi ich posiadać
Wiele różnych odmian, i każde w świecie ciało
Trzeba, aby z zarodków mieszanych się składało.
Im więcej widzisz w rzeczy własności i przymiotów,
Tym się na rozmaitsze zarodki w niej przygotuj.
A przede wszystkim w ziemi. Ona w swym zwartym środku
Chowa zasoby morza żywiących, źródlanych zarodków;
Razem zawiera ciałka wszelkiej odmiany żaru —
Bo sam wiesz, ile ogni płonie wśród jej obszaru,
Najsrożej zaś szczyt Etny wybucha płynną lawą.
Dalej ma ziemia ciałka, przez które żywi strawą
Rodzaj ludzki i wszystkim zwierzętom pól i lasów
Dostarcza legowiska i paszy z swych zapasów.
Dlatego też ją jedną, co żywi nas i rodzi,
Co nam na sobie daje rozwijać się i płodzie,
Ją jedną, równie świętą zwierzętom, ludziom, bogom,
Wszystkie stworzenia żywe Matką nazywać mogą.

O niej śpiewali dawni uczeni greccy poeci.
Że z siedzenia rydwanu popędza lwy ujarzmione,
Ucząc przez to, że krąży w przestrzeni nieskończonej,
Gruntu żadnego, oparcia dla siebie nie mając już dalej.
Do wozu jej najdziksze zwierzęta wprzęgali,
Bo i najsroższy potwór łagodny przy Macierzy.
A że dziełem jej szaniec i wał, co miasta strzeże,
Więc jej ubrali głowę obronnych murów wieńcem.




Tak się ją wyobraża i tak się czci najwięcej,
Kiedy jej groźny posąg wiozą drogami grodów.
Różne ma też imiona w języku różnych narodów.
Zwą ją Idajską matką i dają Frygów orszak,
Gdyż, jak mówią, od Frygów znajomość zbóż najskorsza
Poszła po całym świecie. Czasem dodają Gallów
Na znak całej ludzkości pogardy im i żalu,
Gdyż ci, na których ciąży plama zhańbienia Matki
I złego dla niej serca, jak kary wieczne świadki
Winni żyć w nienawiści i nie móc dzieci płodzić.
Oto grzmot bębnów dętych dokoła się rozchodzi,
Biją głośne cymbały, chrapliwie grają rogi,
Rytmem frygijskim flety, aż serce masz pełne trwogi.
Przodem niosą dziryty, ostrego szału znaki,
Zdolne niewdzięczne serca przeszyć nie byle jakim
Strachem przed Panią Ziemi. A zaraz potem, skoro
Wieziona poprzez miasta wiosennych siewów porą
Serca ludzi uśmiechem pobłogosławi niemym,
Zaraz do stóp jej sypią srebro i spiż po ziemi.
Sypną hojną jałmużnę i całą kwiatów chmurę
Rzucą na wóz Bogini wraz z jej kapłanów chórem.

Tutaj czereda zbrojna, której Grecy nadali
Imię Kuretów frygijskich, szczęk czyni bronią ze stali,
Krwi rozlewem radosna, wciąż nie ustaje w pląsach,
Wciąż na wierzchołkach hełmów groźnie czubami potrząsa,
Jako Kureci diktejscy, co ongiś na wyspie Krecie
Chrzęstem chłopięcych zabaw chronili Saturna dziecię;
Bo kiedy Jowisz zakwilił, oni dla zagłuszenia
Bronią chrzęścili spiżową, wojenne wznosili pienia,
Aby kryjówki syna nie odkrył ojciec zachłanny,
By go nie pożarł, na wieki serca Matki nie zranił.
Stąd to zbrojne gromady przy Wielkiej Matce kroczą;
Może dlatego także, aby wysławić ochoczość
Obrony ziemi własnej i dla tych zostać wzorem,
Którzy rodzicom służą wytrwale i z honorem.







Piękne to są przenośnie, zasady znakomite,
Ale dalekie od prawdy i zawsze zostaną mitem.
Taka już jest i być musi natura wszystkich bogów,
Że obca dla spraw ludzkich, wzniesiona ponad ogół.
Używa w pełnej ciszy nieśmiertelnego bytu.
Wolna od bólów naszych w przestrzeni górnych błękitów,
Własną potęgą można, na nas nie pragnie polegać
I ani modłów nie słucha, ani bluźnierstwa dostrzega.
Ziemia już zwłaszcza sama niczego nie odczuwa.

Że zaś mnóstwo zarodków zawiera, tedy uważ,
Jaką na światło wydaje mnogość rzeczy i stworzeń.
Jeśli kto mianem Neptuna nazywać zechce morze,
Zboże chrzcić mianem Cerery, Bachusem wino zastąpić,
Skoro na nazwę właściwą przyzwyczajenia skąpi,
Niech już nazywa sobie krąg ziemski Bogów Macierzą.
Byle, kultu słów pustych przeciw prawdzie nie szerząc,
Ducha nie skalał ohydnym religii zabobonem.

Często na jednej łące te same trawy zielone
Szczypią wełniste owce, obok źrebaki młode,
Obok rogate bydło. Choć jedną piją wodę,
Pod jednym żyją niebem na jednym skrawku ziemi.
Przecie ich wygląd różny i nic go nie odmieni:
Świadczą o cechach rodu, podobne swym rodzicom.

Taka jest wśród natury ogromna rozmaitość
W jednym strumieniu wody, w każdym gatunku trawy.

Teraz ciała zwierzęce rozpatrzyć bądź łaskawy:
Znajdziesz kości, krew, żyły, nerwy i ciepło w środku,
A wszystko różne zgoła z przyczyny różnych zarodków
Albo odmiennych kształtów, jakie na siebie biorą.
Weź tedy wszystkie rzeczy, które płomieniem górą:
Choćby nie miały więcej, to przecież w sobie mają
Ciałka, przez które ogień i światło rozsyłają,
Mogąc iskrami sypać i popiół siać dokoła.

Dalej tak rozpatrując rzeczy przeróżne zgoła,
Pojmiesz, że w każdej rzeczy kryje się wielka mnogość
Ziaren, co kształtem, postacią różnią się między sobą.
Widzisz na koniec takie, co smak i zapach razem
Mają obok koloru ................




 Muszą one, jak widzisz, różne mieć kształty ciałek;
Inną drogą przenikną zapachu cząstki małe,
Inną zarodki barwy, a i ciałka ze smakiem
Mają do zmysłów naszych przechody niejednakie.
Różne albowiem kształty w jedno skupisko się schodzą,
Rzeczy wszystkie z zarodków różnych zmieszania pochodzą.
Oto i w moich wierszach znajdziesz na karcie wszędzie
Wspólne wielu wyrazom litery, zwarte w rzędzie.
Przyznasz jednak, że jeśli inny jest wiersz czy słowo,
To i z liter tych samych nie składa się jednakowo.
Pewnie nie stąd, że rzadko biegnie jednaka litera.
By dwóch lub trzech jednakich wiersz jeden nie zawierał,
Lecz że nie wszystkie wszystkim równają się dokładnie.
Tak też i w innych rzeczach, choć wiele ziaren zgadniesz
Wspólnych dla wielu, to jednak w każdym natury tworze
W stosunku do innego wielka być różność może.
Przeto słuszne jest twierdzić, że z innych powstają ciałek
Ludzie, z innych zboże i drzewa okazałe.

Że się wszystko ze wszystkim łączy, nie wolno mniemać -
Bo w krąg widziałbyś stwory, jakich na świecie nie ma.
Pół-ludzi, pół-zwierzęta ziemia by wydawała,
Często by mogła gałąź nagle wyrosnąć z ciała,
Morskie zwierzęta miałyby członki zwierząt ziemi.
Nawet chimery straszne, z paszczami ziejącymi
Ogniem — mogłaby wydać natura, co wszystko ożywia.
Jawnie widzimy jednak, że rzecz to niemożliwa.
Bo wszystko, co wyrosło z pewnych zarodków związku.
Chowa kształty gatunku w odwiecznym obowiązku.
Musi się dziać to wszystko w imię jakiegoś prawa:
Otóż z każdej żywności rozchodzą się po stawach
Tylko ciałka stosowne; te snadnie się dołączą,
Tworząc ruch; inne, obce, natura wszystkim rządząca
Wraca ziemi. A przy tym jest takich ciałek wiele.
Które nie mogły celu i drogi znaleźć w ciele,
Wprzęgnąć się w ruch żywotny. Takie prędzej czy później
Odpadną nam nieznacznie przez uderzenia różne.

Żebyś nie sądził jednak, że tyczy się to prawo
Zwierząt tylko, za szerszą obejrzyj się podstawą.
Bo jak całą naturą odmienne, niejednakie
Są rzeczy, tak wyraźnie tej odmienności znakiem
Muszą być inne kształty twórczych atomów drobnych.
Nie żeby między niemi niewiele było podobnych,
Lecz, że nie wszystkie wszystkim równe są całkowicie.
Skoro ciałka są różne, muszą też być różnice
W ich odstępach, drogach, ciężarach, uderzeniach,
Związkach, ruchach. I stąd nie tylko żywe stworzenia
Różnią się między sobą, ale i ziemska gleba
Odmienna jest od morza i znów odmienna od nieba.

Teraz słów mych posłuchaj, składanych w słodkim trudzie,
Żebyś nie myślał błędnie, jak różni inni ludzie,
Że rzeczy białe, błyszczące, białym są pełne ziarnem,
A znowu z czarnych zarodków powstały rzeczy czarne.
Nie wierz, że te, co innych barw mają żywą jaskrawość.
Kolor swój posiadają za barwnych zarodków sprawą —
Jakby ciałka materii od kwiatów kwitły ładniej.
Przecież nie mogą one posiadać barwy żadnej,
Ni przedmiotowi podobnej, ani mu wręcz przeciwnej.
Jeśli ci te wywody wydają się zbyt dziwne,
Rzecz masz za niezbadaną — to się wśród złudy błąkasz.
Bo urodzeni ślepcy, co nigdy jasnego słonka
Nie widzą, rzeczy jednak poznają dotykiem ciała,
Chociaż im myśl o barwie i we śnie nie powstała —
Tedy i nam nie trudno przyjąć istnienie takich
Ciałek, których nie zdobią żadne tęczowe znaki.
Sami się nie poznamy z żadnym odcieniem, kolorem.
Gdy dotykamy przedmiotów nocą lub ciemnym wieczorem.

Skoro zaś w tym zwycięstwo odniosłem, dalej dowiodę
We wszystkie bowiem barwy zmieni się barwa jedna.
Tego czynić nie mogą zarodki, rzecz to pewna,
Bo musi coś w naturze niezmiennym być tworzywem.
Żeby się wszystkie rzeczy nie obróciły wniwecz:
Bo rzecz w przemianach jeśli swe krańce przekroczyła,
Umiera, i już nie ma tej, która przedtem była.
Strzeż się przeto rzeczy zarodki przystrajać barwami,
Żeby ci świata całego nie zdmuchnął nagły zanik.




Jeśli zarodki natury nie mają w sobie koloru,
Ale przez różne kształty u wszelkich swoich tworów
Dają wrażenie barwy — która z tego wynika,
Że się wciąż inny układ z innym układem spotyka —
Jeśli, dalej, od ruchów atomów i od ich zderzeń
Barwy rzeczy i barw tych zmiany muszą zależeć,
Łatwo sobie wyjaśnisz, czemu przedmioty niektóre,
Przedtem ciemne, za chwilę błyszczą białości marmurem.
Nagle zmieniając kolor. Toż często widzieć możesz.
Jak się pod batem wichru w barwie przeradza morze.
Gdy ciemne dotąd fale jaśnieją śnieżną pianą.
Mógłbyś jeszcze skądinąd podać przyczynę zmianom:
Że to, co było ciemne, jeśli zamieszać w środku,
Dodać, ująć, przestawić trochę po wierzchu zarodków.
Może się wydać białe jak śnieg. Lecz uważ teraz.
Że gdyby obszar morza błękitne ziarna zawierał,
Nie inne, jakiem prawem mógłbyś je zmienić w białe?
Choćbyś je trząsł i mieszał dnie i tygodnie całe,
Nigdy ich nie zabarwisz jasną marmuru bielą.

Powiesz, że ziarna morza cechuje barwy wielość.
Choć daje ono jeden niezamącony połysk,
Równie jak z kilku części, jeszcze dzielonych na poły,
Powstaje jeden kwadrat czy inna figura cała?

Tedy na gładkim morzu, cicho stojącym przy skałach,
Albo w lustrzanej tafli, lśniącej jednakim połyskiem.
Widziałbyś różne barwy, a choćby już te wszystkie,
Które się w morzu, w lustrze ukażą lub odbiją,
Równie jak wszystkie części, któreś w rysunkach przyjął.
A które ci nie wzbronią kwadratu widzieć kontury;
Zawsze możesz, gdy zechcesz, dzielić i składać figury —
Ale barw rozmaitych na jeden blask za wiele.

To więc, co nas uwodzi i nęci łatwym celem,
Jakoby ziarna materii zawarły w sobie kolor —
Musi być odrzucone świadomą naszą wolą.
Białe rzeczy nie z białych są ciałek, nie z czarnych czarne,
Lecz wszystko się tłumaczy rożnem, bezbarwnym ziarnem,
I łatwiej biały połysk z braku barwy się zrodzi,
Niż z czerni, która nigdy się z bielą nie pogodzi.

Bez światła barwy nie ma. Temu nikt nie zaprzeczy.
A skoro nie wychodzą na światło ziarna rzeczy,
Widać, że nie są spowite w żadnych kolorów krepę.
Jakież bowiem kolory zobaczysz w ciemni ślepej?
Patrzaj, jak w słońca blasku każda się barwa mieni,
Gdy z boku albo wprost ją ustawisz do promieni.
Patrzaj, jak się na słońcu roztęcza kolor pierza
Gołębia, gdy pod światło albo za światłem zmierza.
Wieniec mu piór na karku raz błyśnie od czerwieni,
To się w zwyczajną szarość, to znowu w zieleń zmieni,
Jakby kto w każde piórko jarzący szmaragd wstawił.
Także w podobny sposób migoce ogon pawi,
Kiedy weń blask uderzy. A skoro widzisz jasno,
Że uderzenie światła pobudza barwy własność —






Bez uderzeń nie znajdziesz ni barwy, ni połysku.
Inne wrażenie czuje źrenica w swym ognisku,
Kiedy ją biel porazi, i inne zgoła znowu,
Kiedy ją dookoła otoczy czerni powódź.
Kiedy zaś ciało jakieś w ciemni ci dotyk drażni,
Nie dbasz, jaki ma kolor, i tylko kształt jest ważny.
Jasne jest przeto, że ziarnom nie trzeba barwy zgoła,
Skoro ją mogą kształtem i uderzeniem wywołać.

Dalej, jeśli powszechne prawo panuje w naturze,
Że żaden specjalny kolor nie służy jakiejś figurze,
Lecz z wszystkich ziaren każde otrzymasz zabarwienie —
Czemuż to rzeczy, co z ziaren się rodzą, różne odcienie
Mają i każda każdym kolorem nie może świecić?
Trzeba by, abyś widział, gdy kruk po niebie leci,
Jak z białych skrzydeł strząsa śnieżysty puch na ziemię,
Jak się z zarodków czarnych rodzi łabędzie plemię.
Lub z innych coś innego, raz tak, a raz inaczej.

Nawet gdy przedmiot jakiś kruszysz na drobny maczek,
Widzisz coraz wyraźniej, że im go bardziej drobisz,
Tym bledsza i wciąż słabsza barwa cząsteczki zdobi.
Jest tak, kiedy purpurę rozsnuwasz w drobne pasma:
Niknie wspaniały szkarłat, fenicka czerwień jasna,
Tym bardziej, im cierpliwiej cieniutkie nici skubiesz.
Tak zwiewna barwa części rychło ulega zgubie,
Wcześniej nim się rozproszą na niewidzialne atomy.
A teraz przyznaj jeszcze, co wszystkim jest wiadome:
To, że nie wszystkie rzeczy zapach i głos wydają.
Trzeba więc rozgraniczyć, co tym, co tamtym zająć.
Także nie wszystkie okiem można obejrzeć dobrze:
Są więc bezbarwne rzeczy — inne z zapachu odrzesz,
Innym zabierzesz dźwięczność — a chociaż tak kalekie,
Zdradzą ci tajnie swoje, gdyś bystrym jest człowiekiem,
Nie gorzej od tych rzeczy, w których ci życie płynie.

Żebyś nie myślał jednak, że ciałkom brak jedynie
Barwy, to wiedz, że równie nie mają one smaku,
Zimna, ciepła, gorąca, przez pustkę swoich szlaków
Pędzą głuche i żadne ni dźwiękiem nie zadzwoni,
Ani nie wyda jakiejś właściwej sobie woni.

Podobnie, kiedy wonny przyrządzić wywar zechcesz
Z mirry i majeranku lub z nardu, co mile łechce
Nozdrza — musisz czym prędzej znaleźć oliwę bezwonną,
Taką, od której zapachu żadnego nozdrza nie chłoną,
Aby w tym kwietnym wywarze za ciała nowego dokładem
Woń utrwalić, a razem obcym nie zatruć jej jadem.
Tak i zarodki rzeczy, kiedy z nich rzecz się tworzy,
Nie mogą dźwięku dodać ni woni nic dołożyć;
Równie nie będą w mocy (bo mówi prawda ścisła,
Że nic nie mogą z siebie do zmysłów naszych wysłać)
Dać przedmiotom smak jakiś albo znów te czy inne
Rzeczy obdarzyć ciepłem lub przejąć srogim zimnem.
To bowiem, co śmiertelnym jest naznaczone duchem,
To, co słabe i wiotkie, o ciele mdłym i kruchym,
Wszystko to trzeba na zawsze od ziarn materii oddzielić,
Jeśli chcemy, żebyśmy ze szczętem nie zginęli.
Jeśli wszystko ma trzymać odwieczne swe granice
I nie paść niespodzianie, nie skończyć się na niczym.

Teraz jeśliś przejęty czujących tworów ogółem,
Wiedz, że je tworzą zarodki z natury swej nieczułe.



Art work by Cyril Rolando


Ni myśl rozsądna, jasna nie walczy z tym twierdzeniem,
I nic ci przeciw temu nie powie doświadczenie,
Lecz raczej rękę poda i z tobą w życie schodząc
Pouczy, jak się twory czułe z nieczułych rodzą.
Oto zobaczyć możesz, jak ziemia rodzi z siebie
Roje ruchliwych robaków w rozmokłej w deszczu glebie,
Kiedy się w gnój zamieni z wilgoci. Cała ziemia
Służy materią swoją do ciągłych rzeczy przemian.
Rzeki, liście, pastwiska przechodzą w zwierząt mięso,
Które z kolei ciała dodają ludzkim kęsom;
My znowu ciałem naszym dość często wśród ostępów
Żywimy lwy i wilki lub stada groźnych sępów.

Tak więc pokarmy wszystkie zmienia natura w ciała
Żywe, którym z pokarmów zmysł czucia mądrze dała,
Podobnie jak uschnięte drewno zamienia w płomień
I ogniem wszystko trawi. Więc przyznaj sam świadomie,
Że wielkie ma znaczenie porządek i układ ciałek,
Że od tego zależy zmysłowe życie całe,
Jakie są ruchy ziaren, zderzenia i zmieszania.

Jaka jest jednak racja, co uznać tę prawdę wzbrania,
Wstrząsa myśl, każąc wierzyć pozorom i wymysłom —
Jakoby z czułych ciałek czujące życie wyszło?
Przyznam, że drewno, kamień, ziemię gdy razem złożysz,
Choćbyś mieszał, potrząsał, czucia w nich nie wytworzysz.
Pomnij więc, że nie twierdzę, jakoby wszelkie tworzywo
Nieczułe miało zawsze rzecz tworzyć czułą, żywą,
Zmysłów pełną, lecz mówię, że to jest ważne nader,
Jak małe są atomy, idące życia śladem
I wzbudzające czucie, jakie są ich postaci,
Układy, kształty, ruchy, porządek wśród współbraci.

Tego pewnie ni w ziemi, ni w drewnie nie zobaczysz —
Jednak, gdy deszcz układy zarodków przeinaczy,
Rodzi się z nich robactwo, ponieważ ciałek zbiory
Pchnięte zdarzeniem nowym pośród przyjaznej pory
Łączą się tak, by wydać na świat żyjące stworzenia.
Dalej, ci co przywykli wedle podobieństw oceniać
Z czuciem swoim, i sądzą, że czułe powstaje z czułego.

Czyniąc miękkie. Bo wszelkie czucie ciała i kończyn
Z nerwami i mięśniami, i z żyłami się łączy,
Które są miękkie przecie i którym śmierć pisana.
Nawet niechby i trwały niezmienne w wiecznych zmianach,
To albo muszą czucie całego ciała mieścić,
Tak jak człowiek czy zwierzę, albo tej jednej części.
Nie da się jednak przyjąć, by części czucie miały,
Bo nie pozwoli na to skład organizmu cały,
I kiedy rękę odjąć, czy jakiś inny członek,
Nie będzie odczuwanie znikąd mu udzielone.
Trzeba je zatem całkiem przyrównać ciała masie,
Zbliżyć w cechach, jeżeli za prawdę przyjąć ma się
Wspólne żywotne czucie. A teraz, jakiem prawem
Nazwiesz je zarodkami, dasz im wieczności sławę,
Jeśli są stworzeniami? I cóż powiedzieć możesz,
Jak nie to, że śmierć czeka każde ze wszystkich stworzeń?
Zresztą jak chcesz — niech będą; lecz choćbyś zmieszał wszystko,
Nic nie masz, jak tłum tylko i stworzeń zbiegowisko,
Które jak ludzie, bydło, dziczyzna, zejściem swoim
Nie zrodzą ci niczego, i o to się nie boję.
A jeśli jedno czucie zgubią i drugie biorą.
To po cóż było w kółko czas tracić i słów sporo?

Dalej, gdy powrócimy poprzednim naszym szlakiem,
Gdy widać, jak z jaj martwych żywe się rodzą ptaki,
Że lęgnie się robactwo, gdy ziemię w porę słotną
Zgnoją uparte deszcze i rannych ros wilgotność -
To jasne, że z nieczucia czucie się rodzić może.




 Gdyby zaś kto przypadkiem coś przeciwnego orzekł,
Że czucia z nieczuć tylko szczególnych przekształceń drogą
Albo zrodzeń jakowych nagle powstawać mogą,
Można mu w kilku słowach dowieść i uzasadnić,
Że bez poprzednich skupień nie ma porodów żadnych,
Ani coś dozna zmiany bez uprzedniego zejścia.
Stąd też nigdzie w przyrodzie nie ma na zmysły miejsca,
Zanim się ciało zrodzi i życie w owym ciele.
Bowiem materia ciała, rozpierzchła wśród podzieleń
Wody, powietrza, ziemi, i wszelkich ziemnych płodów,
Jeszcze się nie skupiła do możliwości porodu,
Jeszcze nie dała ruchu, który w swój czas obudzi
Czujne zmysły — strażniki żywych stworzeń i ludzi.

Zresztą każde stworzenie, gdy je silniejszy spotka
Cios, niż natura strzyma, rozprzęga się do środka.
Łamie się ciało, zmysły i znika siła ducha,
Rozsypuje się cząstek słabych budowa krucha.
Ruch ustaje, co życie płodził i podtrzymywał.
Aż materia, wstrząśnięta we wszystkich członkach, odrywa
Od ciała nici duszy, rwie się w całości przędza
I życie, czucie, siłę okrutna śmierć wypędza.
Jakże bo sądzić mamy? Cóż cios gwałtowny sprawi,
Jak nie to, że rozbiwszy, nic w miejscu nie zostawi.

Zdarza się, że gdy ciało nie nazbyt srogim ciosem
Ranić, ruchy żywotne przejdą nad śmierci głosem,
Zwyciężą, powstrzymają rozruch uderzeń w środku.
Zwrócą na drogę życia gromady luźnych zarodków,
Zmogą śmiertelny bezład i zmysłów noc zgaszoną
Nowym rozpalą ogniem, każąc im znów zapłonąć.
Czemuż bowiem, co stoi już na granicy trwania,
Znowu nabrawszy mocy, ma się powrotu wzbraniać
I z drogi się nie cofnąć, chociaż ja prawie doszło?

Jeśli zaś ból jest wtedy, gdy ziarnom, życia posłom.
Gwałt jakiś burzę niesie i z właściwego miejsca
Pędzi ze swoich siedzib po stawach i po mięśniach,
Rozkosz znów wtedy bywa, gdy mogą przyjść z powrotem —
To nie w zarodkach znajdziesz przyczynę i istotę
Bólu, ani rozkoszy im nie potrafisz zadać.
Żadne z nich z mniejszych ciałek z kolei się nie składa,
Przez których nowe ruchy mogłaby rozkosz powstać
Albo ból przejąć ziarna. Dlatego też, rzecz prosta.
Nie posiadają czucia ni żadnych zmysłów innych.

Jeśli już zaś koniecznie ciałka odczuwać winny
Po to, by czuło stworzenie — to cóż znów o tych powiesz
Ciałkach, z których się składa nasz ludzki rodzaj, człowiek?
Muszą się chyba zarodki już to od śmiechu zanosić,
Już to płakać i łzami policzki i oczy rosić.
Muszą też wiele rozprawiać o rzeczy mieszaninach,
Pytać, z jakich to drobin składa się znów drobina;
Do całych śmiertelników we wszystkim upodobnione
Same z kolei muszą się z części składać, jak oni,
Te znów z innych, i dalej, i nigdy nie ustaniesz —
Ścigać cię ciągle będę i zmuszę dać wyznanie,
Że każdy mędrek, śmieszek, płaczek musi się składać
Z cząstek, z których każdziutka każdą z tych cech posiada.
Jak to szalone — widzisz. Bo można śmiać się, choć się
Nie jest z śmiechliwych ciałek, i można prawdy dociec
l dobrze ją wyłożyć — bez ciałek wygadanych
I mądrych. Czemuż więc twory, u których dostrzegamy
Czucie, nieczułych nasion nie mogą być złożeniem?

Wszyscy jesteśmy w końcu z niebiańskich ziarn zrodzeni,
Jeden jest ojciec wszystkich, któremu poślubiona
Matka Ziemia przyjmuje do żywotnego łona
Dżdżu krople, potem rodzi zboże i drzew gęstwiny,
Ludzi, bydło i ptaki, i dzikich puszcz zwierzynę,
Razem im paszę dając, by mogły żyć i rosnąć
I miły zastęp młodych wylęgać każdą wiosną.
Stąd jej słusznie należne Wszechrodzicielki imię.
Ona, co z siebie dała, z powrotem w siebie przyjmie,
To zaś, co z krańców nieba zesłane było na dół,
Znowu powraca w niebo, nie zostawiając śladu.

Śmierci dłoń nieulękła, gdy niszczy wszystkie rzeczy,
Ciałka rozprzęga tylko, ale ich nie niweczy,
Jedne dodaje drugim i sprawia tym mieszaniem,
Że się przekształca wszystko, nic w miejscu nie ostanie;
Zmysły, barwy przychodzą, a potem z nagła giną —
Przez co rozumieć możesz, jak ważną jest przyczyną,
Jak się zarodki rzeczy, z jakimi, w jakim zbiorze
Zejdą i jakie ruchy wśród nich założyć możesz.
Nie myśl, że to stanowi pierwotnych ziarn osnowę,
na powierzchni widzisz niknące wciąż, wciąż nowe,

Nagle widome — nagle już oczom nie dostoi.
Przecie (jak już mówiłem) litery w wierszach moich
Ważne są przez swój układ, porządek, zestawienie.
Jedne wciąż znajdziesz w słowach znaczących niebo, ziemię,
Morze, stworzenia, krzewy i złote błyski słońca;
Chociaż bowiem nie wszystkie, to większość jednobrzmiąca,
Kształtem podobna — jednak układ wyrazy tworzy.
Tak też jest i z rzeczami; kiedy się ruch pomnoży.
Zmieni kształt i porządek ich materialnej treści.
Same się muszą zmienić i w nowe formy zmieścić.




 Teraz usłyszysz rzecz nową przedziwnie. Przeto obróć
Ducha swego ku prawdzie, własnemu twemu dobru,
Aby ci trudne rzeczy mogły się jawić prościej —
Nie ma-bo rzeczy łatwej, która nie stawi trudności,
Gdy ją z początku badasz, i nie ma tak ogromnej,
Podziw budzącej w sercu, której by gmin ułomny
Z wolna nie odarł z części i wprost nie lekceważył.
Spojrzyj na niebo czyste, co się nad tobą jarzy,
Spojrzyj na gwiazd gromady, które się snują na niem,
Na księżyc i na słońca świetliste rozkwitanie.

Gdybyś to wszystko teraz, nieznane oczom ludzi,
Odkrył nagle i blaskiem blask w ich źrenicach zbudził.
To czy coś nad to większe i bardziej cudne kiedy
Mógłby sobie wymarzyć ktoś z śmiertelników czeredy?
Nikt doprawdy, tak wielki wzbudziłoby to podziw!
Ale dziś każdy zna to, nikogo nie obchodzi.
Nikt nie jest ciekaw nieba i jego jasnych stropów.
Przeto nie bój się trudu, chociaż ci miły spokój
Rzeczy starych, lecz ostrym rozumem rozważ nowość.
Którą ci głoszę, i jeśli prawdę przyznasz mym słowom.
Błyśnie gromem, by często świątynie palić własne.
Albo z potęgą burzy odleci na pustynie
I tam się srożyć będzie piorunem, co ominie
Winnego nieraz człeka, a niewinnego ugodzi?!

Po narodzeniu świata, po dniu, co był świadkiem narodzin
Morza, co ziemię i słońce widział dopiero powstałe.
Dużo tu jeszcze z zewnątrz napłynąć musiało ciałek.
Które ruch wszechcałości w bliskich zgromadził skupieniach;
Z tych nowych ziaren zapasu zwiększyło się morze i ziemia,
Przez nie rozrosło się niebo i wzwyż od ziemi podjęło
Stropy swe, i powietrze za sobą pociągnęło.
Bowiem z każdego miejsca ziarna przez uderzenia
Schodzą na stanowisko do swego pokolenia.
Ciecz uchodzi do cieczy, ziemia narasta z ziemi.
Eter z eteru rośnie, a ogień znów z płomieni,
Póki w porządku swoim natura-rodzicielka
Nie sprawi, że do końca rozwinie się rzecz wszelka.

Kiedy to, co przybywa do tętnic i do wnętrza,
Już nie przerasta ubytku i ciała nie powiększa;
Wszystkim bo w świecie rzeczom, gdy dojdą już do szczytu,
Ściąga natura cugle — wtedy z rozwoju kwituj.
Wszystko, co widzisz wkoło, jak wchodzi wciąż na stopnie
Wzrostu, aż z biegiem czasu dojrzałych kształtów dopnie.
Więcej spożywa materii, niż na ubytek łoży.
Wtedy jeszcze i pokarm raźno przenika do żył,
Jeszcze otwory ciała nie są tak rozszerzone.
By tracić nazbyt wiele i bliżej być ze zgonem.
Łatwo bowiem potwierdzić, jeśli od prób nie stronisz,
Że dużo z ciał ubywa, lecz więcej wnika do nich,
Póki wreszcie żywotność nie dojdzie do tej chwili,

Kiedy się łamie siła, kiedy się czas przechyli
W gorszą stronę i z wolna przychodzi dzień upadku.
Im rzecz potężna bardziej, gdy minie czas dostatku,
Tym więcej z siebie traci i więcej gubi ziaren,
Na prawo i na lewo kurcząc się swym obszarem.
Już nie tak łatwo pokarm przenika w ciała wnętrze,
Już i zapasy nikną, ubytki są wciąż większe,
Już nie nastarczy przyrost wciąż większej straty zabić.
Wszystkie też ciała czezną, gdy upływ je osłabi,
Kiedy od ciągłych ciosów chylą się ku starości;
Pokarm już ciał nie żywi, nie daje odporności
Przeciw atakom ziaren, co z zewnątrz nieprzerwanie
Kruszą związek materii i kończą jego trwanie.

Tak więc i mury świata obaczą swą godzinę,
Szturmem gdy śmierć nadejdzie i zwali je w ruinę.
Wszystko wymaga paszy, a gdy pokarmu nie ma,
Nic już starości słabej w upadku nie powstrzyma,
Bo już za słabe żyły, by po nich mocy dar biegł,
Ani go, ile trzeba, nie da natury skarbiec.
Oto złamany wiek już, już ziemia starczym ciałem
Rodzi skarlałe płody — ona, co wieki całe
Była matką pokoleń olbrzymów i potworów.
Już nam ich nie dostarczy z jasnego niebios dworu
Cudem na sznurze jakim, już wrócić ich nie może,
Bo ani je rodziło niebo, ni chłodne morze.
Tylko ziemia, ta sama, co nas i wszystko żywi.




Ona słodkie winnice i złote zboża niwy
Własną wolą wydała, wysiała tysiąc jarzyn,
Które ci oko pieszczą, gdy wśród nich gospodarzysz.
Ledwie ci dzisiaj rosną, choć trudu im nie skąpisz,
Chociaż pomnażasz pługi, w sadach ustawiasz pompy.
Marne to dzisiaj plony, i wciąż je żywiąc znojem
Ledwie wyżywisz z ziemi siebie i trzody swoje.
Często już spuszcza głowę strudzony, siwy oracz,
Łajać swą tanią pracę od rana do wieczora,
I kiedy dawne czasy przyrówna dzisiejszości,
Ojcom, dawno umarłym, szczęśliwszych lat zazdrości.
Często stary właściciel wyschniętych, płonnych winnic
Zrzędzi na starość swoją, złą porę, suszę wini,
Pomny, jak człowiek ongi pobożny i uczciwy
Syto mógł żyć i zbożnie z szczuplejszej znacznie niwy,
Gdy na jednego męża niewielki łan przypadał.
Nie wie, że wszystko w świecie powoli podupada,
Dążąc w zgrzybieniu swoim do śmierci i do kresu.


 __________________________________


Koniec Części III
Cdn...



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

"Energia Piramid (Pyramid Power)" - Dr G. Pat Flanagan. Część II

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼