Szacowny Pan Lilak - Jakby noc fioletem malowała liście.




Po kilku z rzędu nieprzespanych nocach, za sprawą pełni za oknem i wścieklizny słońca, uderzającej w atmosferę ponad moim domem, nie mam pojęcia, czy rzeczywiście była widoczna jakaś zorza czy nie, bo w sumie, kiedy nachodzi mnie senność, a między niebem i ziemią prawie nie zmrużyłam oka przez te kilka ostatnich nocy, jedyne co mnie obchodzi, to aby wreszcie paść w poduchy, zakrywając głowę aż po uszy. Dzięki czemu, dzisiejszego poranka zbudziłam się jak nowo narodzona. 
Słoneczko -- jakże spokojne w porównaniu z tym, co mówią o nim wokół dziwni ludzie przyszłości, których za nic nie pojmuję, opromieniło moje policzki, przyjemnie łaskocząc w czubek nosa i gołe palce lewej stopy wystającej spod pierzyny. Także naszła mnie ochota na wspominki. 
Jako że wychodzę z założenia, że kiedyś żyło się lepiej a do jutra nie ma co wyrywać, zwłaszcza jeśli jutro zdaje się gorsze niż wczoraj, przypomniałam sobie bujny bez, który rósł przez wiele lat za oknem naszego mieszkania, kiedy jeszcze żyliśmy na południu kraju. Każdej wiosny, podczas porządków, kiedy w ruch szły długie gąski do wycierania kurzu a radosny śmiech dzieci dobiegał z podwórza, przemieszany z piskiem nienaoliwionej huśtawki, szczekania jakiegoś burka oraz gazowania młodzików w przydomowych garażach, zapach bzu docierał do naszego domu czarowną strużką, tak iż nie potrafiłam oprzeć się pokusie, aby do obiadu -- zamiast sprzątać -- przewieszona przez parapet, chłonąć jego cudowny zapach. Bez działa na mnie jak narkotyk, mogłabym kąpać się w nim, spać na łożu z jego fioletowych płatków, jedząc na wszystkie trzy posiłki naleśniki i zupę z jego białej, zwanej czarną, odmiany.

Wszędzie, gdziekolwiek -- jak dotąd -- mieszkaliśmy, w naszym sąsiedztwie rósł dziko bez. Także i tym razem, tzn. w naszym wymarzonym domku opodal werandy, tyle że od strony sypialń, nie mogło go zabraknąć. Każdej wiosny wyglądam z niecierpliwością jego kwitnienia, gdyż dla mnie jest to symbol... Symbol młodości, radości życia, wewnętrznej równowagi pomiędzy tym, co materialne i uduchowione, że tak powiem. Pomimo, że koffam i cenię każdą odmianę bzu, to jednak ten fioletowy jest mi najdroższy. 

Pomyślałam zatem, aby wpleść parę o nim informacji na bloga. Mam nadzieję, że znajdą się między wami miłośnicy zielarstwa, ogrodnictwa oraz piękna natury w każdym tego słowa znaczeniu. Tak sobie często myślę, że jeśli człowiek podziwia i koffa przyrodę, nie może być nieczuły na każdy inny rodzaj i formę piękna. 
W dzisiejszym świecie otacza nas zdecydowanie zbyt wiele brudu, zła, mroku i czego tam tylko chory umysł sobie zażyczy. Zapanowała, jak przed wiekami, moda na śmierć i brak nadziei. Pragnę jednak was pocieszyć, że walka, która toczy się ponad nami trwa od tysięcy lat. I ciągle o to samo. O dominację. Dobro i jasność, walczy ze Złem i ciemnością. Mądrość z Głupotą. I jakkolwiek nazywacie swoich bogów, tylko w tym jednym znaleźć można esencję prawdy.
Jeśli -- tak jak ja -- postrzegacie tę część świata, która ulega tej fali, jako "margines", jako Miasto Cienia, którym ja nazywam przypadłości tego świata, z którymi ani trochę się nie identyfikuję, zapewne zdajecie sobie sprawę, że tak jak światło nie może istnieć bez cienia, tak cień sam w sobie niewiele by zdziałał bez światła i dlatego też ani jedno, ani drugie nie jest czymś obcym naturze tego świata, lecz jest jego częścią. I nigdy jedno nie zwycięży drugiego.
Tymczasem wszelkie filozofie i religie, jakie znamy, uczą ludzi -- jakże fałszywie -- że tak jedno jak i drugie, jest nie z tego świata. Cóż za absurd. Wierzą niestety w to jedni i drudzy, przez to ciągła wojna w Mieście Cienia. Czasami, tak jak dziś, kiedy ciepło pozwala rozewrzeć szeroko okno, siedzę w nim razem z moim psiakiem, szepcząc doń sekretne słowa, których większość mieszkańców Miasta Cienia nie zna, a mianowicie:
"Jedno czego Oni nie wiedzą i czego nigdy nie pojmą, bo są zbyt zajęci samymi sobą, to że Świat nie należy do nikogo i tak jak był tutaj od zawsze, tak na zawsze trwać będzie, nawet gdy Nas już tutaj nie będzie... 
Ale to nie ich wina... Po prostu zapomnieli już kim są i skąd przyszli, zapomnieli, że powinni o tym pamiętać. A wszystko z czego biorą się ich winy i cierpienia pochodzi stąd, że koffają, pragną i nienawidzą -- zbyt mocno. Nie potrafią czuć tylko troszkę, odrobinę tu, trochę tam, nie znają "letniości". 
Ich serca biją zbyt szybko, tak jak myśli i lata uciekają zbyt szybko... Są jak wiatr, bezdomni, bez korzeni, bez przeznaczenia... Nie mają czasu, aby sobie przypomnieć, że wszystko ma swój czas i miejsce. Nie rozumieją, jak są wspaniali i wyjątkowi, wierzą bowiem, że to, co wyjątkowe nie należy do tego świata i przez to krzywdzą Ziemię i samych siebie".

"Lilak fioletowy" -- Małgorzata Kruk


Naprawdę nazywa się Syringa vulgaris (z łaciny), ale jako że mierzi mnie i odpycha łacina, dla mnie na zawsze pozostanie Lilakiem. Jest to krzew albo małe drzewko z rodziny oliwkowatych, dochodzące nawet (niekiedy) do 10 metrów wysokości o wzniesionych, gęstych gałęziach i pędach. Liście jego są ciemnozielone, naprzeciwległe, nieparzystopierzaste i składają się z 5-7 owalnych i na brzegach piłkowanych listków i osiągają do kilkunastu centymetrów. Ale to kwiaty tego cudnego krzewu interesują nas najbardziej, czyż nie?

Są drobne o różnych barwach (jako że bez może być tzw. czarny -- chociaż jego kwiatki są kremowobiałe; widziałam nawet lekko błękitnawą odmianę), lecz nas interesuje zwłaszcza ta "fioletowa"; intensywnie pachnące, osadzone na długich szypułkach, zebrane w kwiatostany o wyglądzie parasoli, zebrane w szczytowych podbaldachach. Kwitnie w maju.

Bez pochodzi z południowo-wschodniej Europy. Kora bzu jest szara, pokryta licznymi brodawkami, w środku zawiera gąbczasty, śnieżnobiały rdzeń.
Owoce Lilaka (bzu) są kuliste, soczyste, fioletowoczarne pestkowce, jagody o bardzo słodkim, lecz mdłym smaku. Niektórzy nazywają owocnię -- torebką. Ale jako że bez rośnie przeważnie w stanie dzikim wokół nas, jestem pewna, że mało kto z was próbuje jego smaku. Pan Lilak upodobał sobie najbardziej nasze ogrody, zarośla, skraj lasu oraz... rumowiska. Poznać zatem można jego szlachetny charakter, pojawia się wszak wszędzie tam, gdzie brakuje ludzkiej, czułej ręki i kolorów. 

Surowcem leczniczym są głównie kwiaty i owoce -- suszone w suchym, przewiewnym miejscu, ale można wykorzystać również liście, korzenie a nawet jego korę. Bez jest dobrotliwy dla każdego i nie szczędzi pomocy. Zawiera w sobie mnogość składników czynnych, takich jak:
* glikozydy irydoidowe (syringopikryna, syringopikrozyd B i C, syringoksyd, syringenon);
*     alkohol fenolowy – syringenina, sekoirydoalkaloidy (jasminidyna, jasminina);
*     lignany, kumaryny, olejek eteryczny, garbniki, alkohole cukrowe i cukry proste; 
*  fenyloetanoidy (akteozyd = verbaskozyd, forsytozyd; fenolokwasy (kwas kawowy, chlorogenowy), flawonoidy (rutyna, kwercetyna, kwercytryna), syringarezynol (lignan), echinakozyd (glikozyd fenolowy).

Olejek eteryczny z Lilaka zawiera E-ocymen, octan geranylu, acetofenon, aldehyd benzoesowy, alfa-fenchen, alfa-pinen, borneol, kamfen, linalol, elemicyna, pinokarwon, alfa-terpineol, benzoesan heksylu, 1,4-dimetoksybenzen.... cokolwiek to oznacza. o_O
Kwiaty pana Lilaka najlepiej zbierać wczesnym rankiem, zaraz po ich rozwinięciu się. Osobiście nie jestem zwolennikiem ścinania kwiatów, w doniczkach przechowuje wyłącznie te kwiaty, które nie przetrwałyby bez mej pomocy długiej i srogiej zimy. Kiedyś lubiłam bukiety kwiatów, dzisiaj jednak -- pomimo iż obrazki (takie, jak ten powyżej) są piękne -- nie potrafię zmusić siebie do ustawiania kwiatów w wazonach. Boli mnie sama myśl, że mogłabym odebrać życie, któremukolwiek kwiatu. Tyle w nich życia, które jednak jest tak krótkie, iż wolę je oglądać w naturze, gdy bujnie rozrastają się na wszystkie strony, ocieniając swym zapachem i kształtem ogród. 
W ciepłe, letnie dni, gdy łagodny zefirek muska ich główki, zdaje mi się, że przemawiają do mnie i do siebie cicho, śpiewając radosną pieśń życia. Tak być powinno. No więc wiecie już... Nie znoszę bukietów kwiatowych, wszystkich tych róż w stroiku, czy tulipanów na Dzień Kobiet. Taki podarunek uważam za osobistą obrazę i zbrodnię w biały dzień. Jeśli jednak -- a zapewne tak jest w większości -- przepadacie za bukietami na stół, radzę, aby zrywać cały "parasol" pana Lilaka a potem hop siup przenieść go do kosza (tylko nie ugniatać, bo łatwo czernieje). Na szczęście pan Lilak to twarda sztuka i podcinanie jego gałęzi jak i rwanie jego kwiatów nie zabija go, co najwyżej... Lekko wkurza. ;)-
Całe kwiatostany nawlekamy na sznurek lub drut i wieszamy w miejscach cienistych i przewiewnych, jak już wspominałam. Byle nie nagrzanych przez słońce (a więc strych czy poddasze odpadają). Po kilku dniach kwiaty można dosuszać na słońcu lub w cieniu, jak wolicie, lecz tym razem w ciepełku. Po wysuszeniu można oderwać "szypułki". Przechowywać powinno się w szczelnie zamkniętych pudełkach, jeśli chcecie aby jak najdłużej zachował się ich kształt i zapach, np. wkładając do szafy czy komody z bielizną. 

Korzenie (jeśli mamy do czynienia z "bzem czarnym" = Sambucus nigra, wykopujemy latem, myjemy, usuwamy korzenie boczne a następnie kroimy na kawałki i suszymy na słońcu lub w lekko ciepłym piekarniku. Dojrzałe owoce tego jadalnego, czarnego tylko z nazwy bzu, zbieramy i spożywamy na świeżo lub przechowujemy w zamrażalce. Wiem, że brzmi jak totalne barbarzyństwo... Ale sprawdziłam na sobie, że w przypadku naleśników z jego bieluśkim kwiatostanem, można skonać z przyjemności. Odmianę białą ("czarną") bzu można też dodawać do win i syropów oraz marmolad. Palce lizać.

Jagody pana Lilaka zbieramy jesienią, jak większość ziół leczniczych. Gdy są dojrzałe (fioletowo-czarne), ścinamy wówczas całe grona (baldachy). Jagody suszymy na piecu, lecz pilnujcie aby się nie przypaliły. Po wysuszeniu "osmykuje się" -- jak mawiała moja babcia, szypułki, zaś jagody oczyszcza się na sitach i pakuje do skrzyń lub woreczków. Oczywiście jeśli chcecie zachować go jak najdłużej. W przeciwnym razie -- tradycyjnie -- powinien tuż po ścięciu czy zerwaniu (brrrr...) powędrować do dzbanka z wodą, skąd przez naprawdę długi czas roztacza wokół swój czarowny zapach. 
Bez Lilak - w naturze ;)
Działanie pana Lilaka jest od dawien dawna znane i chwalone. Głównie jako doskonały środek moczopędny, gdy potrzeba nam oczyścić krew (cały organizm) z toksyn; napotny, ściąga gorączkę, reguluje także przemianę materii, a więc dobry dla dbających o linię. Przy grypie i zapaleniu gardła a nawet anginie, gdy niedomagają nasze migdałki, jak znalazł. Mam problem z migdałkami od lat, odkąd przeziębiłam poważnie gardło. Po herbatce z bzu raz dwa czuję ulgę. Polecam zatem. 
Pan Lilak koi również schorzenia nerek, jeśli nie pracują jak należy, przykładowo u panów z prostatą, a także schorzenia reumatyczne (np. bóle mięśniowe i stawowe). "Oczyszcza krew", ma działanie diuretyczne. na czczo stężone wyciągi: przeciwrobacze (przeciwpasożytnicze), fungistatyczne w przewodzie pokarmowym. Wzmaga odporność organizmu. Zawiera fitoncydy antybakteryjne i przeciwwirusowe.

Zewnętrznie -- w postaci okładów -- po sporządzeniu zeń odwaru, służy do przemywań twarzy (kiedy walczymy z wypryskami, przy zapaleniu skóry, na oparzenia oraz przy zapaleniu spojówek, co jak sądzę jest bardzo częste w dzisiejszych czasach. Trujące wyziewy z nieba nie dają spokoju naszym wysuszonym oczętom, więc przemywanie oczu każdego wieczoru bardzo wskazane. Pan Lilak jest także doskonałym remedium na stany zapalne, wysięki; dodaje się go do lewatyw, biegunki dobrze leczyć za pomocą żucia jego wysuszonych jagód; do irygacji narządów płciowych, do okładów -- zwłaszcza dla pań, przy higienie intymnej, przy zakażeniach drożdżakami oraz tym wszystkim, czym zakażają was panowie (zbyt wysoka cena za chwilową przyjemność, jak sądzę, ale cóż... ja się tam nie znam).


Kilka cennych przepisów na koniec tego postu, bardzo proste:


1.  Napar z kwiatów


Łyżkę stołową kwiatów bzu zalać szklanką wrzącej wody.
Trzymać pod przykryciem 15 minut.
Odcedzić.
Pić 3-4 razy dziennie po szklaneczce naparu.



2.  Napar z dodatkiem kwiatu lipowego


Łyżkę stołową kwiatów bzu i łyżkę kwiatu lipowego zalać szklanką wrzątku.
Trzymać pod przykryciem 15 minut.
Odcedzić.
Pić po 1/2 szklanki naparu co 2 godziny.



3.  Napar z liści bzu, jego kwiatów i gałązek


1 łyżka na szklankę wrzątku; 
2-4 razy dziennie po 1 szklance, 
zależnie od rodzaju choroby i potrzeby) lub 
odwar z kory (1 łyżka na szklankę wody, gotować 8-10 minut, 
odstawić na 30 minut, przecedzić: 
do płukanek, irygacji, przemywania, okładów; 
ponadto doustnie 100 ml odwaru do 4 razy dziennie.

 

4.  Odwar z korzeni


3 do 5 łyżek stołowych korzeni
zalać szklanką zimnej wody i zagotować.
Przykładać w postaci kompresów na chore miejsca.



Mam nadzieję, że się przyda... Przepisy na naleśniki i insze kuchenne cuda na bazie bzu znaleźć można na necie, więc daruję sobie ich opis. To nie jest wszak blog kulinarny. Tymczasem, zarzucam jeszcze piękny, polski utwór, który w oparciu o sekret szeptany do uszka mojego Faksika, mówi bardzo wiele o Mieście Cienia, które próbuje wedrzeć się do naszych serc. Wsłuchajcie się bardzo uważnie w słowa i wyciągnijcie własne wnioski. Tytuł utworu: "Sen o przyszłości" - Sylwia Grzeszczak.





Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼

Świat jest pełen symboli: K (Część II)