"Wędrówka Dusz" - dr Michael Newton. "Ziemia jest polem bitwy i lekcją do odrobienia". Część IV
Istnieją dusze, które uległy tak poważnemu uszkodzeniu, iż zostają oddzielone od głównej grupy dusz wracających do duchowego domu. W porównaniu ze wszystkimi powracającymi istotami, liczba tych nietypowych dusz jest niewielka. Jednakże ważne jest to, co stało się z nimi na Ziemi, ze względu na niebagatelny wpływ, jaki wywierają one na inne wcielone dusze.
Wysiedlone dusze możemy podzielić na dwa rodzaje: te, które nie godzą się z faktem, że ich fizyczne ciało jest martwe i wracając do świata duchowego walczą z powodu osobistego bólu, oraz dusze, które w ludzkim ciele zostały wypaczone przez udział w działaniach kryminalnych. W pierwszym przypadku oddzielenie duszy jest efektem jej własnego wyboru, podczas gdy w drugim duchowi przewodnicy celowo na czas nieokreślony pozbawiają te dusze towarzystwa innych istot.
Duchowi przewodnicy obydwu rodzajów wymienionych tu dusz są w pełni zainteresowani ich rehabilitacją, ale ponieważ okoliczności są w każdym przypadku inne, omówię je oddzielnie.
Pierwszą grupę dusz nazywamy duchami. Dusze tego typu nie godzą się na powrót do domu po śmierci fizycznej i często działają niekorzystnie na tych z nas, którzy chcieliby zakończyć swoje ludzkie życie w spokoju. Tego rodzaju dusze są czasami błędnie nazywane „demonicznymi duchami", ponieważ oskarża się je o atakowanie umysłów ludzkich w złych zamiarach. Problem złych duchów przyczynił się do przeprowadzenia poważnych badań w dziedzinie parapsychologii. Niestety, ta sfera duchowości przyciągnęła także grono pozbawionych skrupułów osobników o skrajnych poglądach oraz osoby z kręgu okultyzmu, wykorzystujących uczucia ludzi wrażliwych.
Dusza przeżywająca trudności to niedojrzała istota, która nie zakończyła swoich spraw z ostatniego życia na Ziemi. Może nie mieć żadnego związku z żyjącą osobą, którą niepokoi. Jest też prawdą, że niektórzy ludzie są, rzec' by można, wygodnymi i otwartymi kanałami dla złych duchów, pragnących dzięki nim wyrazić swoją niepokojącą innych i skłonną do utyskiwań naturę. Oznacza to, że osoba będąca w głębokim stanie medytacji może od czasu do czasu wychwycić sygnały pochodzące od jakiejś istoty pozbawionej ciała, które przeważnie wzbudzają irytację lub po prostu denerwują, a zawierają różne informacje, od zupełnie nieistotnych do prowokacyjnych. Te wywołujące zazwyczaj niepokój istoty nie są duchowymi przewodnikami. Prawdziwi przewodnicy działają jak uzdrowiciele i nie zakłócają niczyjego spokoju przesyłaniem pełnych zawiści sygnałów.
Najczęściej te nawiedzone, rzadko występujące istoty są związane ze szczególnym rejonem geograficznym. Badacze specjalizujący się w zakresie zjawisk dotyczących duchów twierdzą, że owe niezrównoważone istoty przebywają w bezludnych rejonach pomiędzy niższą sferą astralną Ziemi a światem duchowym. Jednak moje własne badania skłaniają mnie do przypuszczenia, że dusze te nie są ani zagubione w przestrzeni, ani demoniczne. Po śmierci fizycznej zdecydowały się one z własnej woli pozostać przez jakiś czas w sferze ziemskiej ze względu na wysoki stopień nieukontentowania. Moim zdaniem są to okaleczone dusze, ponieważ są tak bardzo oszołomione i mają w sobie tak wiele rozpaczy, a nawet wrogości, iż pragną, aby ich przewodnicy trzymali się od nich z daleka. Wiemy, że można, stosując różne metody, na przykład egzorcyzmy, zlokalizować wrogie, wysiedlone istoty i spowodować, by przestały one niepokoić ludzi. Można przekonać duchy przebywające w ciałach innych osób, aby odeszły i ostatecznie przeniosły się we właściwy sposób do świata duchowego.
Jeśli w świecie duchowym panuje ład i porządek i znajdują się w nim przewodnicy, dbający o nasze dobro, dlaczego istnieją nieprzystosowane dusze, które przekazują istotom wcielonym negatywną energię? Jedno z wyjaśnień stanowi nasza wolna, wola, którą posiadamy zawsze, nawet w momencie śmierci. Można również odpowiedzieć na to pytanie następująco: skoro w naszym świecie fizycznym doświadczamy tak wielu wstrząsów i zmian, to należy się również liczyć z duchowymi nieprawidłowościami i dewiacjami w momencie odejścia duszy z ciała. Pozbawione ciała, nieszczęśliwe dusze, które z własnej winy czują się jak w potrzasku, są, być może, częścią szerszego planu. Kiedy będą gotowe, zostaną zaprowadzone do świata duchowego, na ich właściwe miejsce.
Omówię teraz dużo bardziej powszechny typ wysiedlonej duszy. Mam tu mianowicie na myśli istoty, które dopuściły się złych czynów. Przede wszystkim powinniśmy zastanowić się, czy duszę, która przebywa w umyśle o cechach przestępczych, można uważać za winną bądź niewinną. Czy odpowiedzialny jest umysł, czy tez ludzkie ego duszy, a może nie ma między nimi różnicy? Czasami pacjenci mówią: „Czuję, że kieruje mną wewnętrzna siła, która nakłania mnie do robienia złych rzeczy". Istnieją osoby chore umysłowo, ulegające przeciwstawnym siłom dobra i zła, nad którymi, jak sądzą, nie umieją zapanować.
Badając przez wiele lat nadświadomość ludzi poddanych hipnozie, doszedłem do wniosku, że to istota ludzka, posiadająca pięć zmysłów, może negatywnie oddziaływać na psyche duszy. Swoją wewnętrzną jaźń możemy wyrazić poprzez dominujące potrzeby biologiczne oraz wpływy bodźców środowiskowych, które są dla wcielonej duszy tymczasowe. Chociaż w naszej ludzkiej formie życia nie istnieje ukryte, złowrogie ego, to jednak niektóre dusze nie są w pełni zasymilowane. Ludzie, którzy nie żyją w harmonii ze swym ciałem, nie czują się związani sami z sobą w trakcie życia. Te okoliczności nie zwalniają jednak duszy od podejmowania wszelkich wysiłków i prób uchronienia się przed złym działaniem na Ziemi. Przykładem tego może być ludzkie sumienie. Ważne jest, abyśmy potrafili odróżnić to, co wywiera negatywny wpływ na nasz umysł od tego, co nie powoduje takiego efektu. Kiedy słyszymy wewnętrzny głos, który doradza nam autodestrukcję lub unicestwienie kogoś innego, nie jest to wynikiem działania demonicznej duchowej istoty, obecności obcych bądź też zdegenerowanego, złego przewodnika. Negatywne siły emanują z nas samych. [Polecam angielski tekst: Link*]
Nie leczone destrukcyjne oznaki zaburzeń emocjonalnych powstrzymują rozwój duszy. Ci z nas, którzy doświadczyli w swoim życiu osobistych urazów, niosą w sobie ziarna samounicestwienia. To cierpienie wpływa na naszą duszę do tego stopnia, iż wydaje się, że nie jesteśmy całością. Dla przykładu, pożądanie i uzależnienie, będące następstwami bólu i cierpienia doświadczanego w życiu osobistym, hamują u duszy możliwość zdrowego wyrażania siebie i mogą nawet uwięzić duszę w ciele.
Czy więc nasilenie się aktów przemocy we współczesnym świecie oznacza, że obecnie na niewłaściwej ścieżce znajduje się więcej dusz niż miało to miejsce w przeszłości? Sam tylko fakt przeludnienia świata oraz wypaczająca umysł kultura narkotyków zdają się potwierdzać tę tezę. Z drugiej strony, co niewątpliwie jest zjawiskiem pozytywnym, wygląda na to, że zwiększa się na Ziemi poziom ludzkiej świadomości nakierowanej na cierpienie innych.
Słyszałem, że w każdym okresie krwawej historii Ziemi zawsze istniała spora liczba dusz, które nie były w stanie skutecznie przeciwstawić się ludzkiemu okrucieństwu. Dusze, których żywiciele posiadają mózgi genetycznie obciążone skłonnością do nienormalnego działania, są szczególnie narażone na przebywanie w środowisku pełnym przemocy. Możemy, na przykład, zauważyć, że dzieci okaleczone psychicznie przez fizyczne i emocjonalne wykorzystywanie w rodzinie, w życiu dorosłym popełniają z premedytacją straszne czyny, nie odczuwając przy tym żadnych wyrzutów sumienia. Ponieważ dusze nie zostały stworzone jako doskonałe, ich natura może ulec zanieczyszczeniu podczas rozwoju takiej formy życia.
Jeśli nasze wykroczenia są szczególnie poważne, określamy je mianem złych. Moi pacjenci mówią, że żadna dusza nie jest z natury zła, chociaż w ludzkim życiu może zyskać sobie taka opinię. Patologiczne przypadki zła można scharakteryzować jako uczucia bezsilności i słabości, które są stymulowane przez bezbronne ofiary. Chociaż dusze biorące udział w czynach naprawdę złych powinny być zasadniczo uważane za będące na niższym poziomie rozwoju, to jednak niedojrzałość duszy nie jest automatycznie przyczyną przejęcia niewłaściwych zachowań od zdemoralizowanej ludzkiej istoty. Ewolucja duszy polega na przechodzeniu od niedoskonałości do stanu doskonałości, poprzez wypełnianie różnych życiowych misji. Dusze mogą również posiadać umiejętność wyboru takiego otoczenia, w którym mogłyby stale działać w niewłaściwy sposób lub też ulegać korupcji. Tak właśnie, przez nieodpowiednie wybory życiowe, dusze mogą zniekształcić swoją tożsamość. Niemniej jednak wszystkie dusze są odpowiedzialne za swoje działanie w ciałach, w których przebywają.
Co jednak dzieje się z duszą, która działając w swoich ciałach, bywała źródłem wielkiego cierpienia innych? Jeśli dusza nie jest w stanie poskromić najbardziej gwałtownych ludzkich pragnień w ciele swego żywiciela, to jak może być za to odpowiedzialna po śmierci? Pojawia się tu zatem kwestia pobytu w niebie lub piekle w zależności od naszych czynów, ponieważ odpowiedzialność za nie jest od dawna częścią naszych tradycji religijnych.
W moim gabinecie na ścianie wisi egipski obraz „Scena sądu", pochodzący z liczącej sobie 7000 lat Księgi Śmierci, która opisuje mitologiczny rytuał umierania. Starożytni Egipcjanie mieli obsesję na punkcie śmierci i życia pozagrobowego, ponieważ według ich kosmicznego panteonu śmierć była wyjaśnieniem życia. Malowidło przedstawia niedawno zmarłego człowieka, który przybywa do miejsca usytuowanego pomiędzy światem żywych a królestwem umarłych. Stoi on na wadze i za chwilę ma być osądzony za swe czyny na Ziemi. Mistrzem ceremonii jest bóg Anubis, który dokładnie waży serce człowieka leżące na jednej szali oraz strusie pióro prawdy na przeciwnej. To właśnie serce, a nie głowa, było dla Egipcjan ucieleśnieniem sumienia duszy. Chwila jest pełna napięcia. W pobliżu czai się potwór o głowie krokodyla, z otwartą paszczą, gotowy pożreć serce człowieka, jeśli ilość jego złych czynów przewyższa ilość dobrych. Niepomyślny dla duszy wynik ważenia może zakończyć jej egzystencję.
Słyszałem od moich pacjentów wiele komentarzy na temat tego obrazu. Osoba o nastawieniu metafizycznym upierałaby się, że nikomu nie można zabronić wejścia do królestwa wieczności, niezależnie od tego, jak niekorzystne byłyby wskazania wagi dotyczące przeszłych czynów. Czy taki pogląd jest prawdziwy? Czy wszystkie dusze mają możność powrotu do świata duchowego tą samą drogą, bez względu na to, w jakich ciałach przebywały?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, powinienem wspomnieć o tym, że duża część społeczeństwa wierzy, iż nie każda dusza udaje się do tego samego miejsca. Bardziej umiarkowana teologia nie kładzie już tak dużego nacisku na koncepcję ognia piekielnego i siarki jako kary dla grzeszników. Jednak wiele sekt religijnych wskazuje na jednoczesne istnienie dwóch stanów umysłu – stanu dobra i zła. Karą dla „złych" dusz po śmierci jest, według stwierdzeń starożytnych filozofów, oddzielenie od boskiej Istoty.
Tybetańska Księga Zmarłych, źródło wierzeń religijnych tysiące lat starsze od Biblii, opisuje stan świadomości pomiędzy wcieleniami (Bardo) jako czas, w którym „zło, jakiego się dopuściliśmy, wiedzie nas ku miejscu duchowego odosobnienia." Skoro ludzie Wschodu wierzyli w istnienie szczególnego duchowego miejsca dla osób czyniących zło, czy wobec tego można je porównać do zachodniej koncepcji czyśćca?
Od samego początku doktryna chrześcijańska definiowała czyściec jako przejściowy stan tymczasowego wygnania dla osób, które popełniły grzechy o niewielkim znaczeniu dla ludzkości. Chrześcijański czyściec ma być miejscem pokuty, odosobnienia i cierpienia. Kiedy cała zła karma zostanie usunięta, dusze przebywające w czyśćcu otrzymują pozwolenie na udanie się do nieba. Natomiast dusze, które dopuściły się grzechów głównych (śmiertelnych), są skazane na wieczny pobyt w piekle. Tylko czym jest owe Piekło?
Czy piekło istnieje po to, aby na stałe oddzielić dusze dobre od złych? Moja praca ze wszystkimi pacjentami oraz ich duszami przekonała mnie, że nie istnieje miejsce intensywnego cierpienia dla dusz, z wyjątkiem Ziemi. Powiedziano mi, że wszystkie dusze idą po śmierci do świata duchowego, gdzie każdej okazuje się cierpliwość i miłość.
Niemniej jednak dowiedziałem się również, że niektóre dusze przechodzą w świecie duchowym okres odosobnienia, a ma to miejsce podczas ich spotkania z przewodnikami. Ci z moich pacjentów, którzy ulegli złu, twierdzą, że zbyt słabe dusze, takie które nie potrafiły pokonać ludzkiej skłonności do krzywdzenia innych, przebywają przez pewien czas w odosobnieniu, zanim ponownie wejdą do świata duchowego. Dusze te dość długo nie mają kontaktu, w tradycyjnym rozumieniu, z innymi istotami.
Zauważyłem również, że te początkujące dusze, które w swojej pierwszej serii wcieleń były notorycznie podatne na szczególnie negatywne ludzkie zachowania, muszą przejść indywidualną duchową izolację. Ostatecznie dołączają do swojej własnej grupy, aby zintensyfikować proces swej nauki, odbywający się pod ścisłym nadzorem. Nie jest to kara, ale raczej rodzaj czyśćca, w którym świadomość duszy ulega przemianie.
Ze względu na to, że złe czyny przybierają na Ziemi tak wiele różnych form, duchowe wskazówki i rodzaj odosobnienia są dla każdej duszy odmienne. Prawdopodobnie każda dusza u schyłku życia otrzymuje informacje na ten temat. Względny czas odosobnienia i ponownej indoktrynacji również nie jest stały. Dla przykładu, znam przypadki nieprzystosowanych dusz, które wróciły na Ziemię tuż po okresie odosobnienia po to, by jak najszybciej pozbyć się swej złej reputacji dzięki właściwemu działaniu.
Poniżej przedstawiam przykład, który opisała mi dusza zaznajomiona z takimi istotami.
Dr N. – Co wiesz o tej istocie? Co się stało, kiedy wróciła ona do świata duchowego po swym ostatnim życiu?
P. – On... zranił dziewczynę... bardzo dotkliwie... i nie dołączył ponownie do naszej grupy. Ponieważ popełnił taki czyn, przeszedł coś w rodzaju intensywnego indywidualnego szkolenia.
Dr N. – Co było przedłużeniem kary?
P. – Kara to jest złe określenie... jest to raczej odrodzenie. Musisz zdać sobie sprawę, że jest to zależne od twojego nauczyciela. Nauczyciele są bardziej surowi wobec tych, którzy byli okrutni.
Dr N. – Co oznacza dla ciebie, w świecie duchowym, stwierdzenie „bardziej surowi"?
P. – Cóż, mój przyjaciel nie wrócił z nami... swoimi przyjaciółmi... po tym smutnym życiu, kiedy zranił tę dziewczynę.
Dr N. – Czy po śmierci przeszedł przez tę samą duchową bramę, co ty?
P. – Tak, ale z nikim się nie spotkał... udał się bezpośrednio do miejsca, gdzie był sam z nauczycielem.
Dr N. – A co stało się z nim później?
P. – Po jakimś czasie... niedługim... ponownie wrócił na Ziemię jako kobieta... do miejsca, gdzie ludzie byli okrutni... stosowali przemoc fizyczną.. Jego pobyt w takim miejscu był zamierzony... musiał tego wszystkiego doświadczyć...
Dr N. – Czy sadzisz, że ta dusza obwiniała za swój występek ludzki umysł swego poprzedniego żywiciela?
P. – Nie, on wziął to na siebie... obwiniał siebie, że nie potrafił przezwyciężyć ludzkich wad. Prosił o to, by w swym następnym życiu mógł sam stać się wykorzystywaną kobietą, żeby zrozumieć... uświadomić sobie cierpienie, którego przysporzył tej dziewczynie.
Dr N. – A gdyby twój przyjaciel nie osiągnął tego zrozumienia i nadal wiązał się z ludźmi dopuszczającymi się złych czynów, to czy mógłby zostać unicestwiony jako dusza przez kogoś ze świata duchowego?
P. (długie milczenie) – Nie możesz zniszczyć energii... ale można stworzyć jej nową wersję... jeśli nie można poradzić sobie ze złymi nawykami lub cechami... przez wiele wcieleń, to można je poprawić.
Dr N. – W jaki sposób?
P. (wymijająco) – Nie przez unicestwienie... przez ukształtowanie na nowo...
6. Nasi Przewodnicy
Nie zdarzyło mi się jeszcze pracować z pacjentem poddanym transowi hipnotycznemu, który nie miałby osobistego przewodnika. Podczas takich seansów niektórzy przewodnicy są bardziej widoczni, inni zaś mniej. Mam zwyczaj pytać badanych, czy czują w pomieszczeniu czyjąś bezcielesną obecność. Jeżeli tak, jest to najczęściej ich opiekuńczy przewodnik. Czasem badany wyczuwa obecność bezcielesnej postaci jeszcze zanim ujrzy jakąś twarz lub usłyszy głos. Naturalnie osoby poświęcające wiele czasu na medytację są bardziej zaznajomione z takimi wizjami niż ktoś, kto nigdy nie zwracał się do swojego przewodnika.
Rozpoznanie takiego duchowego nauczyciela pozwala nam się zetknąć z pełną ciepła i miłości mocą. Dzięki naszym przewodnikom stajemy się bardziej świadomi ciągłości życia i naszej tożsamości jako duszy. Przewodnicy są dla nas bardzo ważnym elementem egzystencji, bowiem stanowią część naszego przeznaczenia.
Przewodnicy są istotami bardzo złożonymi, szczególnie jeżeli są mistrzami. Etap rozwoju świadomości, na jakim znajduje się dusza, determinuje do pewnego stopnia poziom zaawansowania przydzielonego jej przewodnika. Dojrzałość poszczególnych przewodników decyduje także o tym, czy jako nauczyciele zajmują się jednym, czy też wieloma uczniami. Seniorzy i mistrzowie pracują zazwyczaj z całą grupą dusz zarówno w świecie duchowym, jak i na Ziemi. Przewodników tych wspomagają inne istoty. Z relacji moich pacjentów wynika, że każdą grupą dusz opiekuje się zwykle jeden lub więcej nowych nauczycieli, takich, którzy sami nadal się jeszcze szkolą. W ten sposób niektórzy ludzie mogą mieć więcej niż jednego pomagającego im przewodnika.
Przewodnicy moich pacjentów noszą najróżniejsze imiona, od zwykłych poprzez oryginalne, czasem staromodne, po zupełnie dziwaczne. Często imiona te mają związek z wydarzeniami z poprzednich wcieleń. Niektórzy badani nie są w stanie wypowiedzieć imienia swojego przewodnika, bowiem jego dźwięku nie da się powtórzyć, chociaż w stanie hipnozy wyraźnie widzą go przed sobą. Powiadają wówczas, że ważniejsze dla nich jest zrozumienie celu, w jakim przydzielono im tego właśnie przewodnika, niż nazywanie go po imieniu. Pacjent może użyć przecież jakiegoś ogólnego określenia w rodzaju doradca, instruktor czy po prostu „mój przyjaciel".
Przykład 12
Dr N. – Kiedy zastanawiasz się głęboko nad poważnym problemem, w jaki sposób przychodzi do ciebie Giles?
P. (śmieje się) – Inaczej niż Quan – to na pewno. Zwykle lubi ukryć się trochę... za welonem błękitnej mgły. Zanim go zobaczę, słyszę jego chichot.
Dr N. – Chodzi ci o to, że najpierw pojawia się on w postaci błękitnej energii?
P. – Tak... żeby się trochę schować – on lubi tajemnice, ale to nie trwa długo.
Dr N. – Dlaczego?
P. – Nie wiem, przypuszczam, że może chce się upewnić, czy go potrzebuję.
Dr N. – No dobrze, a kiedy się ukazuje, to jaką postać przybiera?
P. – Irlandzkiego krasnala.
Dr N. – Aha, czyli jest małym człowieczkiem?
P. (znowu się śmieje) – Wygląda jak elf, zmierzwione kudły zasłaniają mu pomarszczoną twarz i nieustannie miota się we wszystkich kierunkach.
Dr N. – Dlaczego tak robi?
P. – Giles to szczwany lis, poza tym jest bardzo niecierpliwy... kiedy tak chodzi przede mną, często zastyga z rękami założonymi do tyłu.
Dr N. – Jakbyś zinterpretował to zachowanie?
P. – Giles nie jest dostojny jak niektórzy (przewodnicy)... lecz jest bardzo sprytny... przebiegły.
Dr N. – Czy możesz mi bliżej wyjaśnić, jak to zachowanie odnosi się do ciebie?
P. (napiętym głosem) – Giles chce, żebym patrzył na swoje wcielenia jak na grę w szachy, w której Ziemia jest szachownicą. Określone posunięcia przynoszą określone rezultaty i nie ma łatwych rozwiązań. Zaplanuję coś, a potem w trakcie rozgrywania partii życia sprawy przybierają zły obrót. Czasem myślę, że Giles zastawia na mnie pułapki, żeby mnie zmusić do intensywniejszej pracy.
Dr N. – Czy techniki nauczania stosowane przez twojego zaawansowanego przewodnika są dla ciebie przydatne? Czy Giles pomaga ci rozwiązywać problemy w trakcie rozgrywania partii życia?
P. (milczy chwilę) – Raczej później... tutaj (w świecie duchowym):., on każe mi tak cholernie ciężko pracować na Ziemi.
Dr N. – Czy nie możesz się go pozbyć i po prostu pracować z Quan?
P. (uśmiecha się smutno) – Nie da się. Poza tym on jest bardzo bystry.
Dr N. – Czyli to nie my wybieramy swoich przewodników?
P. – Skądże! To oni nas wybierają.
Dr N. – Czy domyślasz się, dlaczego masz dwóch przewodników o tak bardzo różnym podejściu do pomagania ci w rozwiązywaniu twoich problemów?
P. – Nie mam pojęcia, ale uważam, że mam wielkie szczęście. Quan... jest taka łagodna... zawsze skora do pomocy.
Dr N. – Czy Giles przychodzi, kiedy go potrzebujesz?
P. (z ociąganiem) – Nie... chociaż mam wrażenie, że byłem z nim zawsze. Quan przychodzi do mnie znacznie częściej. Nie mogę po prostu schwytać Gilesa w każdej sytuacji, w jakiej bym chciał, chyba że dzieje się coś naprawdę poważnego. On jest nieuchwytny.
Dr N. – Podsumuj teraz swoje uczucia wobec Gilesa i Quan.
P. – Kocham Quan jak matkę, ale bez narzucanej przez Gilesa dyscypliny nie osiągnąłbym niczego. Oboje mają duże umiejętności, ponieważ pozwalają mi się uczyć na błędach.
Tych dwoje przewodników tworzy współpracujący z sobą zespół instruktorów. Giles wyraźnie preferuje udzielanie lekcji metodą Sokratesa. Nie podpowiada żadnych rozwiązań, sprawia, że pokonywanie problemów jest dla mojego przyjaciela zawsze bardzo trudne i skomplikowane. Quan z
kolei potrafi go delikatnie zachęcić i napełnić otuchą.
Kiedy mój przyjaciel pojawia się u mnie na seans hipnozy, jestem świadomy, że Quan trzyma się z tyłu, natomiast Giles przejawia pełną aktywność. Jest bardzo opiekuńczym przewodnikiem, tak jak oni wszyscy, lecz bez śladu jakiejkolwiek pobłażliwości. Przeciwności losu piętrzą się aż do chwili, kiedy mój przyjaciel zdaje się docierać do absolutnych granic możliwości poradzenia sobie z nimi – wtedy nagle zaczynają ukazywać się rozwiązania. Szczerze mówiąc, postrzegam Gilesa jako niegodziwego przełożonego. Przyjaciel mój raczej nie podziela tego poglądu. Jest wdzięczny za wyzwania, jakie stawia przed nim ten wymagający opiekun.
Kim jest przeciętny duchowy nauczyciel? Z mojego doświadczenia wynika, że nie ma dwóch identycznych przewodników. W czasie seansów hipnotycznych jedni chcą współpracować, inni zaś stwarzają trudności, jedni są tolerancyjni, inni natomiast nieuczynni, jedni są pomocni, a inni unikają zaangażowania albo też nie obchodzi ich nic, co dzieje się z pacjentem. Darzę przewodników wielkim szacunkiem, ponieważ są tak ważnym elementem naszego przeznaczenia, lecz jednocześnie przyznaję, iż czasem potrafią oni poważnie zakłócić moje seanse. Są dla mnie całkowicie enigmatyczni, bowiem nie jestem w stanie przewidzieć ich zachowania.
W początkach ostatniego stulecia media pracujące z osobami hipnotyzowanymi nazywały każdą pozbawioną ciała istotę obecną w pomieszczeniu „kontrolerem", ponieważ pełniła ona rolę kierowniczą w komunikacji ze światem duchowym. Uważano, że taki duchowy kontroler (bez względu na to, czy miał status przewodnika, czy nie) posiada wzorce energetyczne zestrojone emocjonalnie, intelektualnie i duchowo z osobą poddawaną hipnozie. Bardzo ważne było także harmonijne dostrojenie wzorców energetycznych między hipnotyzerem a duchowymi istotami. Jeżeli taki kontroler blokuje moje dociekania podczas seansu z pacjentem, staram się zawsze ustalić tego przyczynę. Z niektórymi blokującymi przewodnikami muszę walczyć o każdy strzęp informacji, inni natomiast zostawiają mi znaczną swobodę działania. Nigdy nie zapominam, że przewodnicy mają wszelkie prawo blokować mi dostęp do problemów dusz, którymi się opiekują. Ostatecznie są one moimi pacjentami tylko przez krótki okres. Szczerze mówiąc, wolę raczej nie mieć żadnego kontaktu z przewodnikiem pacjenta niż pracować z kimś, kto pomaga mi w jednej kwestii, a w następnym fragmencie seansu blokuje rytm jego pamięci.
Nieustannie poszukuję nowych danych na temat świata duchowego. Przewodnik, który wspiera swobodny przepływ wspomnień badanego z poprzednich wcieleń, może zablokować moje dalekosiężne pytania o życie na innych planetach, strukturę świata duchowego czy istotę stworzenia. Dlatego jestem w stanie jedynie fragmentarycznie poznać tajemnice egzystencji dusz, na ile pozwalają na to liczni przewodnicy. Czuję także, że ja sam otrzymuję wsparcie dla moich działań ze strony mojego własnego duchowego przewodnika.
Zdarza się, że badany wyraża niezadowolenie ze swojego nauczyciela. Zwykle jest to sytuacja tymczasowa. Pacjenci zaczynają nagle uważać, że ich przewodnicy są zbyt surowi i nie działają w ich najlepszym interesie albo nie poświęcają im należytej uwagi. Pewien badany powiedział mi kiedyś, że przez długi czas próbował otrzymać innego nauczyciela. Twierdził: „Moja przewodniczka unika odpowiedzi na moje pytania, nie daje z siebie wszystkiego". Mężczyzna ten powiedział mi, że jego pragnienie zmiany nauczyciela nie zostało spełnione. Po zakończeniu dwóch ostatnich wcieleń spędził on sporo czasu w samotności, nie kontaktując się wiele ze swoją grupą, ponieważ odmawiał zajęcia się swymi problemami. Żywił gniew wobec swojej przewodniczki, obwiniając ją o pozostawienie go samemu sobie w trudnych sytuacjach.
Przewodnicy nie denerwują się na swoich podopiecznych aż tak bardzo, by zacząć ich unikać, chociaż kiedy niezadowolony uczeń wymiguje się od rozwiązywania problemów, mają oni sposoby, by się nagle ulotnić. Przewodnicy chcą dla nas jak najlepiej, co oznacza, że czasami muszą patrzeć, jak znosimy ból, by osiągnąć założony ceł. Nie mogą oni wspomagać naszego postępu, dopóki sami nie będziemy gotowi na dokonanie koniecznych zmian, by w pełni skorzystać z możliwości, jakie daje nam kolejne wcielenie.
Czy mamy powody bać się naszych przewodników? Moi pacjenci darzą swoich przewodników najróżniejszymi uczuciami, lecz nie ma wśród nich strachu. Przeciwnie, ludzie obawiają się raczej porzucenia przez duchowych doradców w trudnych okresach życia. Nasz związek z przewodnikami przypomina bardziej relację uczniów i nauczycieli niż oskarżonych i sędziów. Pomagają nam oni poradzić sobie z uczuciem izolacji i osamotnienia, które pojawia się z chwilą kolejnych narodzin każdej duszy, bez względu na to, jak wielką miłością może obdarzać nas rodzina.
Dotarcie do duszy jest pierwszym stopniem na drabinie poszukiwania wyższej mocy. Pomagają nam w tym nasi przewodnicy. Oni z kolei także posiadają swoich nauczycieli na wyższych stopniach wspomnianej drabiny. Można ją pojmować jako ścieżkę prowadzącą do źródła wszelkiej inteligentnej energii, gdzie każdy szczebel jest częścią całości. To bardzo ważne, aby ludzie uwierzyli, że modlitwa o pomoc nie pozostanie bez odpowiedzi ze strony ich własnej wyższej mocy. Dlatego właśnie przewodnicy mają tak wielkie znaczenie zarówno dla życia duchowego, jak i doczesnego. Jeżeli będziemy zrelaksowani i skoncentrowani, głos wewnętrzny przemówi do nas. a nawet kiedy nie prosiliśmy o to, powinniśmy ufać temu, co słyszymy. Z egzystencją każdej duszy łączy się duchowa wyższa moc. Wszystkie one są częścią tej samej esencji generowanej przez nadduszę. Ta inteligentna energia ma zasięg uniwersalny, a więc wszyscy dzielimy jej status. Jeżeli nasza dusza odzwierciedla choć cząstkę nadduszy, którą zwiemy Absolutem, to nasi przewodnicy są lustrem, dzięki któremu możemy zobaczyć siebie w połączeniu z tą mocą.
Wysiedlone dusze możemy podzielić na dwa rodzaje: te, które nie godzą się z faktem, że ich fizyczne ciało jest martwe i wracając do świata duchowego walczą z powodu osobistego bólu, oraz dusze, które w ludzkim ciele zostały wypaczone przez udział w działaniach kryminalnych. W pierwszym przypadku oddzielenie duszy jest efektem jej własnego wyboru, podczas gdy w drugim duchowi przewodnicy celowo na czas nieokreślony pozbawiają te dusze towarzystwa innych istot.
Duchowi przewodnicy obydwu rodzajów wymienionych tu dusz są w pełni zainteresowani ich rehabilitacją, ale ponieważ okoliczności są w każdym przypadku inne, omówię je oddzielnie.
Pierwszą grupę dusz nazywamy duchami. Dusze tego typu nie godzą się na powrót do domu po śmierci fizycznej i często działają niekorzystnie na tych z nas, którzy chcieliby zakończyć swoje ludzkie życie w spokoju. Tego rodzaju dusze są czasami błędnie nazywane „demonicznymi duchami", ponieważ oskarża się je o atakowanie umysłów ludzkich w złych zamiarach. Problem złych duchów przyczynił się do przeprowadzenia poważnych badań w dziedzinie parapsychologii. Niestety, ta sfera duchowości przyciągnęła także grono pozbawionych skrupułów osobników o skrajnych poglądach oraz osoby z kręgu okultyzmu, wykorzystujących uczucia ludzi wrażliwych.
Dusza przeżywająca trudności to niedojrzała istota, która nie zakończyła swoich spraw z ostatniego życia na Ziemi. Może nie mieć żadnego związku z żyjącą osobą, którą niepokoi. Jest też prawdą, że niektórzy ludzie są, rzec' by można, wygodnymi i otwartymi kanałami dla złych duchów, pragnących dzięki nim wyrazić swoją niepokojącą innych i skłonną do utyskiwań naturę. Oznacza to, że osoba będąca w głębokim stanie medytacji może od czasu do czasu wychwycić sygnały pochodzące od jakiejś istoty pozbawionej ciała, które przeważnie wzbudzają irytację lub po prostu denerwują, a zawierają różne informacje, od zupełnie nieistotnych do prowokacyjnych. Te wywołujące zazwyczaj niepokój istoty nie są duchowymi przewodnikami. Prawdziwi przewodnicy działają jak uzdrowiciele i nie zakłócają niczyjego spokoju przesyłaniem pełnych zawiści sygnałów.
Najczęściej te nawiedzone, rzadko występujące istoty są związane ze szczególnym rejonem geograficznym. Badacze specjalizujący się w zakresie zjawisk dotyczących duchów twierdzą, że owe niezrównoważone istoty przebywają w bezludnych rejonach pomiędzy niższą sferą astralną Ziemi a światem duchowym. Jednak moje własne badania skłaniają mnie do przypuszczenia, że dusze te nie są ani zagubione w przestrzeni, ani demoniczne. Po śmierci fizycznej zdecydowały się one z własnej woli pozostać przez jakiś czas w sferze ziemskiej ze względu na wysoki stopień nieukontentowania. Moim zdaniem są to okaleczone dusze, ponieważ są tak bardzo oszołomione i mają w sobie tak wiele rozpaczy, a nawet wrogości, iż pragną, aby ich przewodnicy trzymali się od nich z daleka. Wiemy, że można, stosując różne metody, na przykład egzorcyzmy, zlokalizować wrogie, wysiedlone istoty i spowodować, by przestały one niepokoić ludzi. Można przekonać duchy przebywające w ciałach innych osób, aby odeszły i ostatecznie przeniosły się we właściwy sposób do świata duchowego.
Jeśli w świecie duchowym panuje ład i porządek i znajdują się w nim przewodnicy, dbający o nasze dobro, dlaczego istnieją nieprzystosowane dusze, które przekazują istotom wcielonym negatywną energię? Jedno z wyjaśnień stanowi nasza wolna, wola, którą posiadamy zawsze, nawet w momencie śmierci. Można również odpowiedzieć na to pytanie następująco: skoro w naszym świecie fizycznym doświadczamy tak wielu wstrząsów i zmian, to należy się również liczyć z duchowymi nieprawidłowościami i dewiacjami w momencie odejścia duszy z ciała. Pozbawione ciała, nieszczęśliwe dusze, które z własnej winy czują się jak w potrzasku, są, być może, częścią szerszego planu. Kiedy będą gotowe, zostaną zaprowadzone do świata duchowego, na ich właściwe miejsce.
© Jose Gabriel Alegria |
Omówię teraz dużo bardziej powszechny typ wysiedlonej duszy. Mam tu mianowicie na myśli istoty, które dopuściły się złych czynów. Przede wszystkim powinniśmy zastanowić się, czy duszę, która przebywa w umyśle o cechach przestępczych, można uważać za winną bądź niewinną. Czy odpowiedzialny jest umysł, czy tez ludzkie ego duszy, a może nie ma między nimi różnicy? Czasami pacjenci mówią: „Czuję, że kieruje mną wewnętrzna siła, która nakłania mnie do robienia złych rzeczy". Istnieją osoby chore umysłowo, ulegające przeciwstawnym siłom dobra i zła, nad którymi, jak sądzą, nie umieją zapanować.
Badając przez wiele lat nadświadomość ludzi poddanych hipnozie, doszedłem do wniosku, że to istota ludzka, posiadająca pięć zmysłów, może negatywnie oddziaływać na psyche duszy. Swoją wewnętrzną jaźń możemy wyrazić poprzez dominujące potrzeby biologiczne oraz wpływy bodźców środowiskowych, które są dla wcielonej duszy tymczasowe. Chociaż w naszej ludzkiej formie życia nie istnieje ukryte, złowrogie ego, to jednak niektóre dusze nie są w pełni zasymilowane. Ludzie, którzy nie żyją w harmonii ze swym ciałem, nie czują się związani sami z sobą w trakcie życia. Te okoliczności nie zwalniają jednak duszy od podejmowania wszelkich wysiłków i prób uchronienia się przed złym działaniem na Ziemi. Przykładem tego może być ludzkie sumienie. Ważne jest, abyśmy potrafili odróżnić to, co wywiera negatywny wpływ na nasz umysł od tego, co nie powoduje takiego efektu. Kiedy słyszymy wewnętrzny głos, który doradza nam autodestrukcję lub unicestwienie kogoś innego, nie jest to wynikiem działania demonicznej duchowej istoty, obecności obcych bądź też zdegenerowanego, złego przewodnika. Negatywne siły emanują z nas samych. [Polecam angielski tekst: Link*]
Nie leczone destrukcyjne oznaki zaburzeń emocjonalnych powstrzymują rozwój duszy. Ci z nas, którzy doświadczyli w swoim życiu osobistych urazów, niosą w sobie ziarna samounicestwienia. To cierpienie wpływa na naszą duszę do tego stopnia, iż wydaje się, że nie jesteśmy całością. Dla przykładu, pożądanie i uzależnienie, będące następstwami bólu i cierpienia doświadczanego w życiu osobistym, hamują u duszy możliwość zdrowego wyrażania siebie i mogą nawet uwięzić duszę w ciele.
Czy więc nasilenie się aktów przemocy we współczesnym świecie oznacza, że obecnie na niewłaściwej ścieżce znajduje się więcej dusz niż miało to miejsce w przeszłości? Sam tylko fakt przeludnienia świata oraz wypaczająca umysł kultura narkotyków zdają się potwierdzać tę tezę. Z drugiej strony, co niewątpliwie jest zjawiskiem pozytywnym, wygląda na to, że zwiększa się na Ziemi poziom ludzkiej świadomości nakierowanej na cierpienie innych.
Słyszałem, że w każdym okresie krwawej historii Ziemi zawsze istniała spora liczba dusz, które nie były w stanie skutecznie przeciwstawić się ludzkiemu okrucieństwu. Dusze, których żywiciele posiadają mózgi genetycznie obciążone skłonnością do nienormalnego działania, są szczególnie narażone na przebywanie w środowisku pełnym przemocy. Możemy, na przykład, zauważyć, że dzieci okaleczone psychicznie przez fizyczne i emocjonalne wykorzystywanie w rodzinie, w życiu dorosłym popełniają z premedytacją straszne czyny, nie odczuwając przy tym żadnych wyrzutów sumienia. Ponieważ dusze nie zostały stworzone jako doskonałe, ich natura może ulec zanieczyszczeniu podczas rozwoju takiej formy życia.
Jeśli nasze wykroczenia są szczególnie poważne, określamy je mianem złych. Moi pacjenci mówią, że żadna dusza nie jest z natury zła, chociaż w ludzkim życiu może zyskać sobie taka opinię. Patologiczne przypadki zła można scharakteryzować jako uczucia bezsilności i słabości, które są stymulowane przez bezbronne ofiary. Chociaż dusze biorące udział w czynach naprawdę złych powinny być zasadniczo uważane za będące na niższym poziomie rozwoju, to jednak niedojrzałość duszy nie jest automatycznie przyczyną przejęcia niewłaściwych zachowań od zdemoralizowanej ludzkiej istoty. Ewolucja duszy polega na przechodzeniu od niedoskonałości do stanu doskonałości, poprzez wypełnianie różnych życiowych misji. Dusze mogą również posiadać umiejętność wyboru takiego otoczenia, w którym mogłyby stale działać w niewłaściwy sposób lub też ulegać korupcji. Tak właśnie, przez nieodpowiednie wybory życiowe, dusze mogą zniekształcić swoją tożsamość. Niemniej jednak wszystkie dusze są odpowiedzialne za swoje działanie w ciałach, w których przebywają.
Co jednak dzieje się z duszą, która działając w swoich ciałach, bywała źródłem wielkiego cierpienia innych? Jeśli dusza nie jest w stanie poskromić najbardziej gwałtownych ludzkich pragnień w ciele swego żywiciela, to jak może być za to odpowiedzialna po śmierci? Pojawia się tu zatem kwestia pobytu w niebie lub piekle w zależności od naszych czynów, ponieważ odpowiedzialność za nie jest od dawna częścią naszych tradycji religijnych.
© Giacomo Carmagnola |
W moim gabinecie na ścianie wisi egipski obraz „Scena sądu", pochodzący z liczącej sobie 7000 lat Księgi Śmierci, która opisuje mitologiczny rytuał umierania. Starożytni Egipcjanie mieli obsesję na punkcie śmierci i życia pozagrobowego, ponieważ według ich kosmicznego panteonu śmierć była wyjaśnieniem życia. Malowidło przedstawia niedawno zmarłego człowieka, który przybywa do miejsca usytuowanego pomiędzy światem żywych a królestwem umarłych. Stoi on na wadze i za chwilę ma być osądzony za swe czyny na Ziemi. Mistrzem ceremonii jest bóg Anubis, który dokładnie waży serce człowieka leżące na jednej szali oraz strusie pióro prawdy na przeciwnej. To właśnie serce, a nie głowa, było dla Egipcjan ucieleśnieniem sumienia duszy. Chwila jest pełna napięcia. W pobliżu czai się potwór o głowie krokodyla, z otwartą paszczą, gotowy pożreć serce człowieka, jeśli ilość jego złych czynów przewyższa ilość dobrych. Niepomyślny dla duszy wynik ważenia może zakończyć jej egzystencję.
Słyszałem od moich pacjentów wiele komentarzy na temat tego obrazu. Osoba o nastawieniu metafizycznym upierałaby się, że nikomu nie można zabronić wejścia do królestwa wieczności, niezależnie od tego, jak niekorzystne byłyby wskazania wagi dotyczące przeszłych czynów. Czy taki pogląd jest prawdziwy? Czy wszystkie dusze mają możność powrotu do świata duchowego tą samą drogą, bez względu na to, w jakich ciałach przebywały?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, powinienem wspomnieć o tym, że duża część społeczeństwa wierzy, iż nie każda dusza udaje się do tego samego miejsca. Bardziej umiarkowana teologia nie kładzie już tak dużego nacisku na koncepcję ognia piekielnego i siarki jako kary dla grzeszników. Jednak wiele sekt religijnych wskazuje na jednoczesne istnienie dwóch stanów umysłu – stanu dobra i zła. Karą dla „złych" dusz po śmierci jest, według stwierdzeń starożytnych filozofów, oddzielenie od boskiej Istoty.
Tybetańska Księga Zmarłych, źródło wierzeń religijnych tysiące lat starsze od Biblii, opisuje stan świadomości pomiędzy wcieleniami (Bardo) jako czas, w którym „zło, jakiego się dopuściliśmy, wiedzie nas ku miejscu duchowego odosobnienia." Skoro ludzie Wschodu wierzyli w istnienie szczególnego duchowego miejsca dla osób czyniących zło, czy wobec tego można je porównać do zachodniej koncepcji czyśćca?
Od samego początku doktryna chrześcijańska definiowała czyściec jako przejściowy stan tymczasowego wygnania dla osób, które popełniły grzechy o niewielkim znaczeniu dla ludzkości. Chrześcijański czyściec ma być miejscem pokuty, odosobnienia i cierpienia. Kiedy cała zła karma zostanie usunięta, dusze przebywające w czyśćcu otrzymują pozwolenie na udanie się do nieba. Natomiast dusze, które dopuściły się grzechów głównych (śmiertelnych), są skazane na wieczny pobyt w piekle. Tylko czym jest owe Piekło?
Czy piekło istnieje po to, aby na stałe oddzielić dusze dobre od złych? Moja praca ze wszystkimi pacjentami oraz ich duszami przekonała mnie, że nie istnieje miejsce intensywnego cierpienia dla dusz, z wyjątkiem Ziemi. Powiedziano mi, że wszystkie dusze idą po śmierci do świata duchowego, gdzie każdej okazuje się cierpliwość i miłość.
Niemniej jednak dowiedziałem się również, że niektóre dusze przechodzą w świecie duchowym okres odosobnienia, a ma to miejsce podczas ich spotkania z przewodnikami. Ci z moich pacjentów, którzy ulegli złu, twierdzą, że zbyt słabe dusze, takie które nie potrafiły pokonać ludzkiej skłonności do krzywdzenia innych, przebywają przez pewien czas w odosobnieniu, zanim ponownie wejdą do świata duchowego. Dusze te dość długo nie mają kontaktu, w tradycyjnym rozumieniu, z innymi istotami.
Zauważyłem również, że te początkujące dusze, które w swojej pierwszej serii wcieleń były notorycznie podatne na szczególnie negatywne ludzkie zachowania, muszą przejść indywidualną duchową izolację. Ostatecznie dołączają do swojej własnej grupy, aby zintensyfikować proces swej nauki, odbywający się pod ścisłym nadzorem. Nie jest to kara, ale raczej rodzaj czyśćca, w którym świadomość duszy ulega przemianie.
Ze względu na to, że złe czyny przybierają na Ziemi tak wiele różnych form, duchowe wskazówki i rodzaj odosobnienia są dla każdej duszy odmienne. Prawdopodobnie każda dusza u schyłku życia otrzymuje informacje na ten temat. Względny czas odosobnienia i ponownej indoktrynacji również nie jest stały. Dla przykładu, znam przypadki nieprzystosowanych dusz, które wróciły na Ziemię tuż po okresie odosobnienia po to, by jak najszybciej pozbyć się swej złej reputacji dzięki właściwemu działaniu.
Poniżej przedstawiam przykład, który opisała mi dusza zaznajomiona z takimi istotami.
Dr N. – Czy dusze związane z istotami ludzkimi pełnymi wad, które działały na szkodę innych, ponoszą za to odpowiedzialność?
P. – Tak, te, które za życia brutalnie krzywdziły innych. Znałem jedną z takich dusz.
P. – Tak, te, które za życia brutalnie krzywdziły innych. Znałem jedną z takich dusz.
Dr N. – Co wiesz o tej istocie? Co się stało, kiedy wróciła ona do świata duchowego po swym ostatnim życiu?
P. – On... zranił dziewczynę... bardzo dotkliwie... i nie dołączył ponownie do naszej grupy. Ponieważ popełnił taki czyn, przeszedł coś w rodzaju intensywnego indywidualnego szkolenia.
Dr N. – Co było przedłużeniem kary?
P. – Kara to jest złe określenie... jest to raczej odrodzenie. Musisz zdać sobie sprawę, że jest to zależne od twojego nauczyciela. Nauczyciele są bardziej surowi wobec tych, którzy byli okrutni.
Dr N. – Co oznacza dla ciebie, w świecie duchowym, stwierdzenie „bardziej surowi"?
P. – Cóż, mój przyjaciel nie wrócił z nami... swoimi przyjaciółmi... po tym smutnym życiu, kiedy zranił tę dziewczynę.
Dr N. – Czy po śmierci przeszedł przez tę samą duchową bramę, co ty?
P. – Tak, ale z nikim się nie spotkał... udał się bezpośrednio do miejsca, gdzie był sam z nauczycielem.
Dr N. – A co stało się z nim później?
P. – Po jakimś czasie... niedługim... ponownie wrócił na Ziemię jako kobieta... do miejsca, gdzie ludzie byli okrutni... stosowali przemoc fizyczną.. Jego pobyt w takim miejscu był zamierzony... musiał tego wszystkiego doświadczyć...
Dr N. – Czy sadzisz, że ta dusza obwiniała za swój występek ludzki umysł swego poprzedniego żywiciela?
P. – Nie, on wziął to na siebie... obwiniał siebie, że nie potrafił przezwyciężyć ludzkich wad. Prosił o to, by w swym następnym życiu mógł sam stać się wykorzystywaną kobietą, żeby zrozumieć... uświadomić sobie cierpienie, którego przysporzył tej dziewczynie.
Dr N. – A gdyby twój przyjaciel nie osiągnął tego zrozumienia i nadal wiązał się z ludźmi dopuszczającymi się złych czynów, to czy mógłby zostać unicestwiony jako dusza przez kogoś ze świata duchowego?
P. (długie milczenie) – Nie możesz zniszczyć energii... ale można stworzyć jej nową wersję... jeśli nie można poradzić sobie ze złymi nawykami lub cechami... przez wiele wcieleń, to można je poprawić.
Dr N. – W jaki sposób?
P. (wymijająco) – Nie przez unicestwienie... przez ukształtowanie na nowo...
Większość dusz, które popełniły błędy, jest w stanie rozwiązać swoje problemy wynikające z zanieczyszczenia materialnego. Cena, jaką płacimy za nasze niewłaściwe czyny, a także pozytywne reakcje będące rezultatem naszych dobrych działań, kojarzą się niewątpliwie z prawem karmy. W karmicznym cyklu sprawiedliwości sprawcy cierpień innych odpokutują za to jako przyszłe ofiary.
Bhagavad Gita, kolejne starożytne pismo święte Wschodu, aktualne od tysięcy lat, zawiera następujący fragment: „Dusze ulegające wpływom zła, muszą odkupić swoją cnotę." Żadna analiza życia po śmierci nie miałaby znaczenia, gdyby prawa przyczyny i skutku oraz sprawiedliwość nie dotyczyły wszystkich dusz. Karma jako taka nie oznacza złych lub dobrych czynów. Jest ona raczej rezultatem czyichś pozytywnych bądź negatywnych działań. Stwierdzenie, że „w życiu nie ma przypadków", nie oznacza, że sama karma do czegoś nas zmusza. Sprawia ona raczej, że doświadczając w życiu różnych rzeczy i wyciągając z tego odpowiednie wnioski, uczymy się i dzięki temu możemy posuwać się naprzód na drodze naszego rozwoju. Nasze przyszłe przeznaczenie zależy od przeszłości, od której nie możemy uciec, zwłaszcza, jeśli zadawaliśmy innym ból.
Kluczem do rozwoju jest uświadomienie sobie faktu, że otrzymaliśmy możliwość dokonania w naszym życiu poprawek oraz że posiadamy odwagę do przeprowadzenia koniecznych zmian w momencie, gdy to, co robimy, okaże się dla nas niekorzystne. Jeśli pokonamy strach i podejmiemy ryzyko, wówczas układ naszej karmy ulegnie przemianie, zgodnie ze skutkami nowych wyborów. Pod koniec każdego życia, zamiast gotowego nas pożreć potwora, sami stajemy się naszym najsurowszym sędzią przed obliczem nauczyciela-przewodnika. To dlatego właśnie karma jest jednocześnie sprawiedliwa i pełna miłosierdzia.
Bhagavad Gita, kolejne starożytne pismo święte Wschodu, aktualne od tysięcy lat, zawiera następujący fragment: „Dusze ulegające wpływom zła, muszą odkupić swoją cnotę." Żadna analiza życia po śmierci nie miałaby znaczenia, gdyby prawa przyczyny i skutku oraz sprawiedliwość nie dotyczyły wszystkich dusz. Karma jako taka nie oznacza złych lub dobrych czynów. Jest ona raczej rezultatem czyichś pozytywnych bądź negatywnych działań. Stwierdzenie, że „w życiu nie ma przypadków", nie oznacza, że sama karma do czegoś nas zmusza. Sprawia ona raczej, że doświadczając w życiu różnych rzeczy i wyciągając z tego odpowiednie wnioski, uczymy się i dzięki temu możemy posuwać się naprzód na drodze naszego rozwoju. Nasze przyszłe przeznaczenie zależy od przeszłości, od której nie możemy uciec, zwłaszcza, jeśli zadawaliśmy innym ból.
Kluczem do rozwoju jest uświadomienie sobie faktu, że otrzymaliśmy możliwość dokonania w naszym życiu poprawek oraz że posiadamy odwagę do przeprowadzenia koniecznych zmian w momencie, gdy to, co robimy, okaże się dla nas niekorzystne. Jeśli pokonamy strach i podejmiemy ryzyko, wówczas układ naszej karmy ulegnie przemianie, zgodnie ze skutkami nowych wyborów. Pod koniec każdego życia, zamiast gotowego nas pożreć potwora, sami stajemy się naszym najsurowszym sędzią przed obliczem nauczyciela-przewodnika. To dlatego właśnie karma jest jednocześnie sprawiedliwa i pełna miłosierdzia.
Z pomocą naszych duchowych doradców oraz bratnich dusz sami decydujemy, jaki rodzaj konsekwencji naszych czynów będzie dla nas właściwy. Niektóre osoby wierzące w reinkarnację uważają, że jeśli niewłaściwie działające dusze nie zmienią swego postępowania w ciągu pewnej sensownej liczby wcieleń, zostaną wyeliminowane i zastąpione przez istoty wykazujące więcej dobrej woli. Moi pacjenci zaprzeczają temu.
Nie istnieje jedna dla wszystkich dusz ścieżka samopoznania. Pewien pacjent powiedział mi, że „dusze wysyłane są na Ziemię niejako na czas wojny." Oznacza to, iż dusze otrzymują możliwość oraz czas potrzebny na dokonanie zmian, których celem jest dalszy rozwój. Dusze, które nadal przejawiają negatywną postawę w ludzkim ciele, muszą przezwyciężyć tego typu nastawienie poprzez stały wysiłek. Na podstawie tego, co widziałem, mogę stwierdzać, że duszy pragnącej pracować nad sobą w ciągu swoich wielu wcieleń na tej planecie, nie pozostaje żadna zła karma.
Nie istnieje jedna dla wszystkich dusz ścieżka samopoznania. Pewien pacjent powiedział mi, że „dusze wysyłane są na Ziemię niejako na czas wojny." Oznacza to, iż dusze otrzymują możliwość oraz czas potrzebny na dokonanie zmian, których celem jest dalszy rozwój. Dusze, które nadal przejawiają negatywną postawę w ludzkim ciele, muszą przezwyciężyć tego typu nastawienie poprzez stały wysiłek. Na podstawie tego, co widziałem, mogę stwierdzać, że duszy pragnącej pracować nad sobą w ciągu swoich wielu wcieleń na tej planecie, nie pozostaje żadna zła karma.
Nadal nie znamy odpowiedzi na pytanie, czy można obciążyć duszę odpowiedzialnością za irracjonalne, aspołeczne i destrukcyjne czyny ludzkości. Dusze muszą się nauczyć działać na różne sposoby wobec każdej nowej ludzkiej istoty, która jest im przeznaczona. Stała tożsamość duszy działa na ludzki umysł poprzez indywidualny charakter tejże duszy. Mimo to okazuje się, że istnieje dziwny rozdźwięk pomiędzy naturą umysłu duszy a ludzkim mózgiem.
6. Nasi Przewodnicy
Nie zdarzyło mi się jeszcze pracować z pacjentem poddanym transowi hipnotycznemu, który nie miałby osobistego przewodnika. Podczas takich seansów niektórzy przewodnicy są bardziej widoczni, inni zaś mniej. Mam zwyczaj pytać badanych, czy czują w pomieszczeniu czyjąś bezcielesną obecność. Jeżeli tak, jest to najczęściej ich opiekuńczy przewodnik. Czasem badany wyczuwa obecność bezcielesnej postaci jeszcze zanim ujrzy jakąś twarz lub usłyszy głos. Naturalnie osoby poświęcające wiele czasu na medytację są bardziej zaznajomione z takimi wizjami niż ktoś, kto nigdy nie zwracał się do swojego przewodnika.
Rozpoznanie takiego duchowego nauczyciela pozwala nam się zetknąć z pełną ciepła i miłości mocą. Dzięki naszym przewodnikom stajemy się bardziej świadomi ciągłości życia i naszej tożsamości jako duszy. Przewodnicy są dla nas bardzo ważnym elementem egzystencji, bowiem stanowią część naszego przeznaczenia.
Przewodnicy są istotami bardzo złożonymi, szczególnie jeżeli są mistrzami. Etap rozwoju świadomości, na jakim znajduje się dusza, determinuje do pewnego stopnia poziom zaawansowania przydzielonego jej przewodnika. Dojrzałość poszczególnych przewodników decyduje także o tym, czy jako nauczyciele zajmują się jednym, czy też wieloma uczniami. Seniorzy i mistrzowie pracują zazwyczaj z całą grupą dusz zarówno w świecie duchowym, jak i na Ziemi. Przewodników tych wspomagają inne istoty. Z relacji moich pacjentów wynika, że każdą grupą dusz opiekuje się zwykle jeden lub więcej nowych nauczycieli, takich, którzy sami nadal się jeszcze szkolą. W ten sposób niektórzy ludzie mogą mieć więcej niż jednego pomagającego im przewodnika.
Przewodnicy moich pacjentów noszą najróżniejsze imiona, od zwykłych poprzez oryginalne, czasem staromodne, po zupełnie dziwaczne. Często imiona te mają związek z wydarzeniami z poprzednich wcieleń. Niektórzy badani nie są w stanie wypowiedzieć imienia swojego przewodnika, bowiem jego dźwięku nie da się powtórzyć, chociaż w stanie hipnozy wyraźnie widzą go przed sobą. Powiadają wówczas, że ważniejsze dla nich jest zrozumienie celu, w jakim przydzielono im tego właśnie przewodnika, niż nazywanie go po imieniu. Pacjent może użyć przecież jakiegoś ogólnego określenia w rodzaju doradca, instruktor czy po prostu „mój przyjaciel".
Należy przy tym dobrze zrozumieć użycie słowa „przyjaciel". Zazwyczaj pacjent, który w stanie hipnozy opowiada o swoim duchowym przyjacielu, ma na myśli raczej kolegów z grupy, a nie przewodnika. Istoty będące naszymi przyjaciółmi znajdują się mniej więcej na tym samym poziomie co my. Przyjaciele ci podczas naszego pobytu na Ziemi mogą nas wspomagać i inspirować mentalnie ze świata duchowego albo też inkarnować jako towarzysze naszych wędrówek po ścieżkach życia.
Jednym z najważniejszych aspektów mojej pracy terapeutycznej jest uświadamianie pacjentom, jak ważną rolę pełnią w ich życiu przewodnicy. Nauczyciele ci udzielają nam nauk i instrukcji. Pomysły, które uważamy za własne, mogą w rzeczywistości pochodzić od troszczącego się o nasze dobro przewodnika. Przewodnicy podtrzymują nas także w trudnych chwilach życia, szczególnie kiedy jesteśmy dziećmi pragnącymi pociechy. Zapamiętałem uroczą opowieść pewnej pacjentki, którą zapytałem, kiedy zaczęła dostrzegać obecność swojej przewodniczki. „Zawsze gdy oddawałam się marzeniom", odrzekła. „Pamiętam, że była ze mną pierwszego dnia szkoły, kiedy naprawdę się bałam. Siedziała ze mną w ławce dotrzymując mi towarzystwa, a potem pokazała mi drogę do łazienki, ponieważ byłam zbyt przestraszona, żeby zapytać nauczycielkę”.
Koncepcja opiekuńczych duchowych istot sięga prapoczątków myślącego człowieka. Prace antropologiczne prowadzone w prehistorycznych siedzibach naszych praprzodków sugerują, że symbole totemiczne miały zapewniać indywidualną ochronę. W czasach późniejszych, kiedy około 5 tysięcy lat temu zaczęły powstawać państwa-miasta, oficjalne bóstwa zaczęto utożsamiać z religią państwową. Bóstwa te wydawały się być bardziej nieprzystępne, a nawet napełniały lękiem, W tej sytuacji w życiu codziennym zaczęły zyskiwać na znaczeniu wizerunki bóstw osobistych i rodzinnych, jako dających ochronę. Osobiste bóstwo służyło jako anioł stróż poszczególnym osobom bądź całym rodzinom i w trudnych chwilach zwracano się do niego o pomoc. Tradycja ta dotrwała w wielu kulturach do dnia dzisiejszego.
Mamy przykład tego na dwóch przeciwległych krańcach Stanów Zjednoczonych. Aumakua uważany jest za osobiste bóstwo na Hawajach. Mieszkańcy Polinezji wierzą, że ich przodkowie mogą przybierać postać osobistego bóstwa (człowieka, zwierzęcia lub ryby) i opiekować się żyjącymi członkami rodziny. W snach i wizjach Aumakua może komuś dawać wskazówki lub karcić. W północno-wschodniej części Ameryki żyje plemię Irokezów, które wierzy w wewnętrzną duchową moc każdego człowieka zwaną Orenda. Źródłem jej jest wyższy duch o tym samym imieniu. Strażnik ten potrafi odeprzeć strumień krzywdy i zła skierowany na jednostkę. Koncepcja duchowych istot funkcjonujących jako przewodnicy jest częścią systemu wierzeń wielu rdzennych amerykańskich kultur. W przekazywanej ustnie mitologii południowo-zachodnich plemion Zuni istnieją boskie istoty zwane „twórcami i strażnikami ścieżek życia". Uważa się ich za opiekunów dusz. Na całym świecie znajdziemy też przedstawicieli wielu innych kultur, którzy wierzą, że istoty inne niż bóg sprawują nad nimi opiekę i wstawiają się za nimi.
Sądzę, że oprócz najwyższego boga ludzie zawsze potrzebowali postaci antropomorficznych dla przedstawienia egzystujących wokół mocy duchowych. Modląc się lub medytując pragnęli zwracać się po inspirację do istoty sobie znanej. Łatwiej prosić o pomoc postać, którą można wyraźnie rozpoznać w ludzkim umyśle. Brakuje przy tym wizerunków najwyższego boga/Absolutu, co wielu ludziom utrudnia bezpośredni z nim związek. Ponadto, bez względu na rozliczne preferencje religijne i stopnie wiary, ludzie czują, że jeżeli nawet istnieje najwyższy Bóg, jest on zapewne zbyt zajęty, aby zajmować się ich osobistymi problemami. Często słyszę wypowiedzi osób określających się jako niegodne bezpośredniego obcowania z bogiem. Największe religie świata operują pojęciem proroków, którzy kiedyś żyli na Ziemi, a obecnie pełnią rolę pośredników w kontaktach z nim.
Być może dlatego, że niektórzy z tych proroków zostali wyniesieni do statusu boskości, nie wydają się już oni wystarczająco personami. Mówię to bez chęci umniejszania żywotnego duchowego wpływu, jaki wielcy prorocy wywarli na swoich zwolenników. Miliony osób czerpie korzyść z nauk tych potężnych dusz, które w przeszłości inkarnowały na Ziemi w postaci proroków. Lecz mimo to w głębi swych serc ludzie wiedzą – zawsze wiedzieli – że jest ktoś, jakaś istota przeznaczona tylko dla nich, która czeka, żeby się do niej zwrócić.
Moja teoria głosi, że ludziom głęboko wierzącym przewodnicy pojawiają się jako postaci z ich religii. W pewnym programie telewizyjnym występowała kiedyś mała dziewczynka z bardzo religijnej chrześcijańskiej rodziny, mająca za sobą doświadczenie śmierci klinicznej. Oznajmiła ona, że zobaczyła wówczas Jezusa. Poproszona o narysowanie ujrzanej postaci naszkicowała nieporadnie niebieskiego mężczyznę stojącego pośrodku aureoli światła.
Moi pacjenci pokazali mi, jak bardzo polegają na opiece i pomocy swoich duchowych przewodników. Doszedłem do przekonania, że to oni są za nas bezpośrednio odpowiedzialni – nie bóg. Ci uczeni przewodnicy trwają przy nas przez tysiące lat naszych ziemskich wcieleń. Zauważyłem, że inaczej, niż to ma miejsce na jawie, ludzie pod wpływem transu nie oskarżają boga o
życiowe niepowodzenia. Najczęściej czoło niezadowoleniu duszy musi stawić jej osobisty przewodnik.
Często jestem pytany, czy nasi nauczyciele dobierani są przypadkowo, czy też muszą do nas pasować? To trudne pytanie. Wydaje się, że w świecie duchowym przewodnicy są nam przydzielani według jakiegoś porządku. Jestem przekonany, że ich indywidualny sposób nauczania i kierowania podopiecznymi doskonale stapia się z osobowością poszczególnych dusz.
Słyszałem, na przykład, o młodszych przewodnikach, którzy w poprzednich wcieleniach musieli pokonywać szczególnie trudne cechy negatywne, przydzielanych duszom o podobnych wzorcach zachowań. Wydaje się, że tacy nauczyciele empatii oceniani są podług tego, jak sobie radzą z inicjowaniem pozytywnych zmian u swoich uczniów. Nie zauważyłem żadnego spójnego związku między płcią badanego a przydzielonego mu przewodnika. Ogólnie rzecz biorąc pacjenci akceptują płeć swojego opiekuna jako coś całkowicie naturalnego. Można argumentować, że dzieje się tak na skutek przyzwyczajenia od czasów niepamiętnych, iż czyjś przewodnik jest mężczyzną lub kobietą, a nie założenia, że jedna płeć jest bardziej korzystna niż druga w relacjach konkretnych uczniów z nauczycielami. Niektórzy przewodnicy mają płeć mieszaną, opiekując się duszami prawdziwie obojnaczymi. Pewien pacjent powiedział mi: „Mój przewodnik raz jest Aleksandrem, a innym razem Aleksandrą, płynnie zmieniając płeć w zależności od tego, czy potrzebuję rady mężczyzny, czy kobiety".
Na ile mogę ocenić, procedura selekcji nauczycieli w świecie duchowym jest niezwykle starannie zorganizowana. Każda istota ludzka posiada przynajmniej jednego seniora, starszego mistrza, przydzielonego duszy od momentu jej stworzenia. Wielu z nas otrzymuje później nowego, mniej ważnego nauczyciela. W poszukiwaniu lepszego określenia nazwałem tych nauczycieli juniorami.
Czy wszyscy przewodnicy mają jednakowy talent do nauczania i czy ma to wpływ na wielkość grupy, do której zostajemy przydzieleni w świecie duchowym? Poniższy fragment rozmowy z bardziej doświadczoną duszą pozwala wyjaśnić niektóre wątpliwości.
Opierając się na wszelkich dostępnych mi informacjach mogłem stwierdzić, że w ciągu dwóch tysięcy lat Owa zdołał zyskać status młodszego przewodnika. Być może osiągnie pozycję przewodnika seniora, zanim moja pacjentka zdobędzie kwalifikacje uprawniające ją do zmiany aury z białej na żółtą. Bez względu na to ile stuleci ten proces potrwa, Owa pozostanie jej przewodnikiem, chociaż może już nigdy więcej nie inkarnować jako bezpośredni towarzysz jej życia.
Czy kiedykolwiek możemy doścignąć naszych przewodników w rozwoju? Kiedyś być może, ale muszę powiedzieć, że w trakcie moich badań nie zetknąłem się jeszcze z takim przypadkiem. Dusze rozwijające się szczególnie szybko są wyjątkowo utalentowane, ale tacy są też ich przewodnicy. Nierzadko można spotkać przewodników pracujących w parach ze swoimi podopiecznymi na Ziemi. W takim przypadku jeden z nich zajmuje pozycję dominującą. Przyczyną takiej aranżacji pracy w tandemie może być fakt, że jeden z przewodników znajduje się na etapie szkolenia (przewodnik junior pod opieką seniora) lub też związek ich obu datuje się już od tak dawna, że zamienił się w trwałą relację.
Zespoły przewodników nie przeszkadzają sobie wzajemnie ani w świecie duchowym, ani poza nim. Mam bliskiego przyjaciela, którego przewodnicy znakomicie się uzupełniają. Obserwowałem ich sposób współdziałania w różnych życiowych okolicznościach. Młodsza przewodniczka mojego przyjaciela pojawia się w postaci dobrodusznej i opiekuńczej tubylczej znachorki o imieniu Quan.
Quan ubrana jest w prostą odzież ze skóry jelenia, a długie włosy nosi ściągnięte do tyłu. Jej łagodna twarz promienieje żywym blaskiem. Gdy stawia się na wezwanie, stara się pomóc zrozumieć różne osoby i wydarzenia z nimi związane, które dręczą mojego przyjaciela. Pragnienie Quan, aby ulżyć nieco jego ciężkiemu życiu, natrafia na przeszkody ze strony bardzo wymagającego mężczyzny zwanego Giles. Giles jest niewątpliwie przewodnikiem seniorem, prawdopodobnie bliskim osiągnięcia pozycji mistrza w świecie duchowym. Pojawia się on znacznie rzadziej niż Quan, przy czym dzieje się to zawsze nagle i niespodziewanie. Oto przykład działania przewodnika seniora, który postępuje zupełnie inaczej niż nauczyciel o niższym statusie.
Jednym z najważniejszych aspektów mojej pracy terapeutycznej jest uświadamianie pacjentom, jak ważną rolę pełnią w ich życiu przewodnicy. Nauczyciele ci udzielają nam nauk i instrukcji. Pomysły, które uważamy za własne, mogą w rzeczywistości pochodzić od troszczącego się o nasze dobro przewodnika. Przewodnicy podtrzymują nas także w trudnych chwilach życia, szczególnie kiedy jesteśmy dziećmi pragnącymi pociechy. Zapamiętałem uroczą opowieść pewnej pacjentki, którą zapytałem, kiedy zaczęła dostrzegać obecność swojej przewodniczki. „Zawsze gdy oddawałam się marzeniom", odrzekła. „Pamiętam, że była ze mną pierwszego dnia szkoły, kiedy naprawdę się bałam. Siedziała ze mną w ławce dotrzymując mi towarzystwa, a potem pokazała mi drogę do łazienki, ponieważ byłam zbyt przestraszona, żeby zapytać nauczycielkę”.
Koncepcja opiekuńczych duchowych istot sięga prapoczątków myślącego człowieka. Prace antropologiczne prowadzone w prehistorycznych siedzibach naszych praprzodków sugerują, że symbole totemiczne miały zapewniać indywidualną ochronę. W czasach późniejszych, kiedy około 5 tysięcy lat temu zaczęły powstawać państwa-miasta, oficjalne bóstwa zaczęto utożsamiać z religią państwową. Bóstwa te wydawały się być bardziej nieprzystępne, a nawet napełniały lękiem, W tej sytuacji w życiu codziennym zaczęły zyskiwać na znaczeniu wizerunki bóstw osobistych i rodzinnych, jako dających ochronę. Osobiste bóstwo służyło jako anioł stróż poszczególnym osobom bądź całym rodzinom i w trudnych chwilach zwracano się do niego o pomoc. Tradycja ta dotrwała w wielu kulturach do dnia dzisiejszego.
Mamy przykład tego na dwóch przeciwległych krańcach Stanów Zjednoczonych. Aumakua uważany jest za osobiste bóstwo na Hawajach. Mieszkańcy Polinezji wierzą, że ich przodkowie mogą przybierać postać osobistego bóstwa (człowieka, zwierzęcia lub ryby) i opiekować się żyjącymi członkami rodziny. W snach i wizjach Aumakua może komuś dawać wskazówki lub karcić. W północno-wschodniej części Ameryki żyje plemię Irokezów, które wierzy w wewnętrzną duchową moc każdego człowieka zwaną Orenda. Źródłem jej jest wyższy duch o tym samym imieniu. Strażnik ten potrafi odeprzeć strumień krzywdy i zła skierowany na jednostkę. Koncepcja duchowych istot funkcjonujących jako przewodnicy jest częścią systemu wierzeń wielu rdzennych amerykańskich kultur. W przekazywanej ustnie mitologii południowo-zachodnich plemion Zuni istnieją boskie istoty zwane „twórcami i strażnikami ścieżek życia". Uważa się ich za opiekunów dusz. Na całym świecie znajdziemy też przedstawicieli wielu innych kultur, którzy wierzą, że istoty inne niż bóg sprawują nad nimi opiekę i wstawiają się za nimi.
Sądzę, że oprócz najwyższego boga ludzie zawsze potrzebowali postaci antropomorficznych dla przedstawienia egzystujących wokół mocy duchowych. Modląc się lub medytując pragnęli zwracać się po inspirację do istoty sobie znanej. Łatwiej prosić o pomoc postać, którą można wyraźnie rozpoznać w ludzkim umyśle. Brakuje przy tym wizerunków najwyższego boga/Absolutu, co wielu ludziom utrudnia bezpośredni z nim związek. Ponadto, bez względu na rozliczne preferencje religijne i stopnie wiary, ludzie czują, że jeżeli nawet istnieje najwyższy Bóg, jest on zapewne zbyt zajęty, aby zajmować się ich osobistymi problemami. Często słyszę wypowiedzi osób określających się jako niegodne bezpośredniego obcowania z bogiem. Największe religie świata operują pojęciem proroków, którzy kiedyś żyli na Ziemi, a obecnie pełnią rolę pośredników w kontaktach z nim.
Być może dlatego, że niektórzy z tych proroków zostali wyniesieni do statusu boskości, nie wydają się już oni wystarczająco personami. Mówię to bez chęci umniejszania żywotnego duchowego wpływu, jaki wielcy prorocy wywarli na swoich zwolenników. Miliony osób czerpie korzyść z nauk tych potężnych dusz, które w przeszłości inkarnowały na Ziemi w postaci proroków. Lecz mimo to w głębi swych serc ludzie wiedzą – zawsze wiedzieli – że jest ktoś, jakaś istota przeznaczona tylko dla nich, która czeka, żeby się do niej zwrócić.
Moja teoria głosi, że ludziom głęboko wierzącym przewodnicy pojawiają się jako postaci z ich religii. W pewnym programie telewizyjnym występowała kiedyś mała dziewczynka z bardzo religijnej chrześcijańskiej rodziny, mająca za sobą doświadczenie śmierci klinicznej. Oznajmiła ona, że zobaczyła wówczas Jezusa. Poproszona o narysowanie ujrzanej postaci naszkicowała nieporadnie niebieskiego mężczyznę stojącego pośrodku aureoli światła.
Moi pacjenci pokazali mi, jak bardzo polegają na opiece i pomocy swoich duchowych przewodników. Doszedłem do przekonania, że to oni są za nas bezpośrednio odpowiedzialni – nie bóg. Ci uczeni przewodnicy trwają przy nas przez tysiące lat naszych ziemskich wcieleń. Zauważyłem, że inaczej, niż to ma miejsce na jawie, ludzie pod wpływem transu nie oskarżają boga o
życiowe niepowodzenia. Najczęściej czoło niezadowoleniu duszy musi stawić jej osobisty przewodnik.
Często jestem pytany, czy nasi nauczyciele dobierani są przypadkowo, czy też muszą do nas pasować? To trudne pytanie. Wydaje się, że w świecie duchowym przewodnicy są nam przydzielani według jakiegoś porządku. Jestem przekonany, że ich indywidualny sposób nauczania i kierowania podopiecznymi doskonale stapia się z osobowością poszczególnych dusz.
Słyszałem, na przykład, o młodszych przewodnikach, którzy w poprzednich wcieleniach musieli pokonywać szczególnie trudne cechy negatywne, przydzielanych duszom o podobnych wzorcach zachowań. Wydaje się, że tacy nauczyciele empatii oceniani są podług tego, jak sobie radzą z inicjowaniem pozytywnych zmian u swoich uczniów. Nie zauważyłem żadnego spójnego związku między płcią badanego a przydzielonego mu przewodnika. Ogólnie rzecz biorąc pacjenci akceptują płeć swojego opiekuna jako coś całkowicie naturalnego. Można argumentować, że dzieje się tak na skutek przyzwyczajenia od czasów niepamiętnych, iż czyjś przewodnik jest mężczyzną lub kobietą, a nie założenia, że jedna płeć jest bardziej korzystna niż druga w relacjach konkretnych uczniów z nauczycielami. Niektórzy przewodnicy mają płeć mieszaną, opiekując się duszami prawdziwie obojnaczymi. Pewien pacjent powiedział mi: „Mój przewodnik raz jest Aleksandrem, a innym razem Aleksandrą, płynnie zmieniając płeć w zależności od tego, czy potrzebuję rady mężczyzny, czy kobiety".
Na ile mogę ocenić, procedura selekcji nauczycieli w świecie duchowym jest niezwykle starannie zorganizowana. Każda istota ludzka posiada przynajmniej jednego seniora, starszego mistrza, przydzielonego duszy od momentu jej stworzenia. Wielu z nas otrzymuje później nowego, mniej ważnego nauczyciela. W poszukiwaniu lepszego określenia nazwałem tych nauczycieli juniorami.
Czy wszyscy przewodnicy mają jednakowy talent do nauczania i czy ma to wpływ na wielkość grupy, do której zostajemy przydzieleni w świecie duchowym? Poniższy fragment rozmowy z bardziej doświadczoną duszą pozwala wyjaśnić niektóre wątpliwości.
© Gabriel Molano |
Przykład 10
Dr N. – Interesuje mnie przydzielanie nauczycieli w świecie duchowym w związku z ich zdolnością do pomagania mniej rozwiniętym duszom. Kiedy dusze czynią postęp jako przewodnicy, czy przydziela im się więcej dusz, z którymi pracują?
P. – Tylko tym, które mają najwięcej doświadczenia.
Dr N. – Wyobrażam sobie, że duża grupa dusz potrzebująca wskazówek może stać się sporym obciążeniem dla zaawansowanego przewodnika, nawet pomimo pomocy asystenta.
P. – Potrafią sobie z tym poradzić. Wielkość grupy nie ma znaczenia.
Dr N. – Dlaczego nie?
P. – Kiedy ktoś staje się kompetentnym i skutecznym nauczycielem, liczba przydzielonych mu dusz nie ma znaczenia. Niektóre oddziały (skupiska dusz) są bardzo liczne, a inne nie.
Dr N. – A więc jeżeli ktoś jest seniorem posiadającym błękitną aurę, wówczas wielkość klasy nie ma dla niego znaczenia, ponieważ potrafi radzić sobie z większą liczbą dusz?
P. – To niezupełnie tak. Wiele zależy od rodzaju dusz w oddziale i od doświadczenia liderów. W większych oddziałach oni też otrzymują pomoc.
Dr N. – Kto otrzymuje pomoc?
P. – Przewodnicy, których nazywasz seniorami.
Dr N. – A kto im pomaga?
P. – Nadzorcy. To prawdziwi profesjonaliści.
Dr N. – Słyszałem, że nazywa się ich także mistrzami.
P. – To nie jest złe określenie.
Dr N. – Jakim kolorem emanuje ich energia?
P. – ... Fioletowawym.
Dr N. – Skoro wydaje się, że przewodnicy mają różne podejście do nauczania, co ich wszystkich łączy?
P. – Nie byliby nauczycielami, gdyby nie kochali uczyć i nie pragnęli nam pomóc, żebyśmy się do nich przyłączyli.
Dr N. – Wyjaśnij mi, co decyduje, że dusza zostaje wybrana na przewodnika. Obierz za przykład typowego przewodnika i opisz mi, jakie cechy posiada, ta zaawansowana dusza.
P. – Muszą nam współczuć, a jednocześnie nie być dla nas zbyt łagodni. Nie prezentują postawy oceniania. Nie trzeba robić wszystkiego tak, jak oni chcą. Nie ograniczają nas przez narzucanie swoich wartości.
Dr N. – No dobrze, tego przewodnicy nie robią. Jeżeli nie sterują nadmiernie duszami, to jakie są te ważne rzeczy, które robią?
P. – Hm... dają duszom poczucie pewności siebie, wszyscy wiemy, że sami wiele przeszli. Jesteśmy akceptowani jako jednostki razem z naszymi wadami i prawem do popełniania błędów.
Dr N. – Muszę powiedzieć, że spotkałem dusze bardzo lojalne wobec swoich przewodników.
P. – Tak, bo oni nigdy nie przestają w nas wierzyć.
Dr N. – Co uważasz za najważniejszą cechę przewodnika?
P. (bez namysłu) – Zdolność do motywowania i napełniania nas odwagą.
Przykład 11
Następny przypadek jest dobrym przykładem działania nauczyciela inkarnującego na Ziemi. Reprezentuje on cechy oddanego przewodnika. Ma na imię Owa. Najwidoczniej jego początkowy przydział do pacjentki polegał na bezpośredniej opiece nad nią, a i później metody Owy nie uległy zmianie. Pacjentka była bardzo zdumiona odkrywszy ostatnie wcielenie swojego przewodnika.
Owa pojawił się po raz pierwszy w życiu mojej pacjentki około 50 r. p.n.e. Opisała mi go jako starca żyjącego w judejskiej wiosce, opanowanej przez rzymskich żołnierzy. Pacjentka moja była wówczas młodą dziewczyną, której rodzice zostali zabici przez Rzymian. Opowiadając o swoim ówczesnym życiu badana wspomniała o pracy ponad siły w miejscowej tawernie. Jako służąca była ciągle bita przez właściciela, a czasem brutalnie gwałcona przez żołdaków. Zmarła w wieku dwudziestu sześciu lat na skutek przepracowania, złego traktowania i rozpaczy. Starca z wioski badana opisała następująco: "Harowałam dzień i noc, otępiała z bólu i upokorzenia. On był jedyną łaskawą dla mnie osobą, nauczył mnie wiary w siebie, wiary w coś wyższego i subtelniejszego niż ci okrutni ludzie wokół mnie".
Podczas kolejnych seansów pod wpływem hipnozy badana opisała dalsze szczegóły ze swoich nieszczęśliwych żywotów, kiedy to Owa pojawiał się jako zaufany przyjaciel, a raz nawet jako brat. W stanie podświadomości pacjentka pojęła, że wszystkie te osoby były w rzeczywistości jedną istotą, jej przewodnikiem imieniem Owa. Było też wiele wcieleń, w których Owa wcale się nie pokazał, a czasem kontakt fizyczny był zaledwie przelotny, kiedy zjawił się, żeby jej pomóc. Nagle spytałem, czy jest możliwe, że Owa towarzyszy jej w obecnym życiu? Po chwili wahania pacjentka zaczęła silnie dygotać. Łzy napłynęły jej do oczu gorącym strumieniem i wykrzyknęła:
P. – O Boże – wiedziałam! Wiedziałam, że jest w nim coś dziwnego!
Dr N. – W kim?
P. – W moim synu! Mój syn Brandon to Owa.
Dr N. – Twój syn jest w rzeczywistości Ową?
P. – Tak, tak! (śmiejąc się i płacząc jednocześnie). Wiedziałam! Wiedziałam o tym od chwili, kiedy go urodziłam, że jest w nim coś cudownie mi znanego, coś szczególnego, że jest kimś więcej niż tylko bezradnym niemowlęciem... och...
Dr N. – O czym wiedziałaś w dniu jego urodzenia?
P. – Właściwie nie wiedziałam, raczej czułam gdzieś w środku... to było coś więcej niż radość i uniesienie matki po urodzeniu pierworodnego syna. Czułam, że pojawił się, żeby mi pomóc – widzisz? Och, to niesamowite, to prawda, to on!
Dr N. (staram się nieco uspokoić drżącą z emocji pacjentkę, zanim zadam jej kolejne pytanie) – Jak sądzisz, dlaczego Owa pojawił się jako twój synek Brandon?
P. (trochę spokojniejsza, choć nadal cicho popłakuje) – Żeby pomóc mi przetrwać ten trudny czas... poradzić sobie z niedobrymi ludźmi, którzy mnie nie akceptują. Musiał wiedzieć, że od dawna mam kłopoty i postanowił pojawić się przy mnie jako mój syn. Nie rozmawialiśmy o tym przed moim obecnym wcieleniem... co za wspaniała niespodzianka...
Uwaga: W okresie, kiedy odbywały się nasze sesje, pacjentka walczyła o zdobycie pozycji i uznania w wysoce konkurencyjnym zawodzie. Przeżywała także poważne problemy małżeńskie, częściowo dlatego, że zarabiała lepiej od męża. Dowiedziałem się później, że otrzymała rozwód.
Dr N. – Czy wyczuwałaś coś niezwykłego po przywiezieniu dziecka ze szpitala do domu?
P. – Tak, to zaczęło się już w szpitalu i to uczucie nigdy mnie nie opuściło. Kiedy patrzę synkowi w oczy, on... koi moje nerwy. Czasem wracam do domu strasznie zmęczona i rozdrażniona, a kiedy opiekunka wyjdzie, okazuję dziecku brak cierpliwości. On natomiast jest tak spokojny... nie muszę nawet brać go na ręce. Patrzy na mnie... tak mądrze. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego tak jest, dopiero teraz. Teraz już wiem! Jakie to wspaniałe błogosławieństwo! Nie byłam wcale pewna, czy powinnam mieć dziecko – teraz dopiero jasno to widzę.
Dr N. – Co widzisz?
P. – Tylko tym, które mają najwięcej doświadczenia.
Dr N. – Wyobrażam sobie, że duża grupa dusz potrzebująca wskazówek może stać się sporym obciążeniem dla zaawansowanego przewodnika, nawet pomimo pomocy asystenta.
P. – Potrafią sobie z tym poradzić. Wielkość grupy nie ma znaczenia.
Dr N. – Dlaczego nie?
P. – Kiedy ktoś staje się kompetentnym i skutecznym nauczycielem, liczba przydzielonych mu dusz nie ma znaczenia. Niektóre oddziały (skupiska dusz) są bardzo liczne, a inne nie.
Dr N. – A więc jeżeli ktoś jest seniorem posiadającym błękitną aurę, wówczas wielkość klasy nie ma dla niego znaczenia, ponieważ potrafi radzić sobie z większą liczbą dusz?
P. – To niezupełnie tak. Wiele zależy od rodzaju dusz w oddziale i od doświadczenia liderów. W większych oddziałach oni też otrzymują pomoc.
Dr N. – Kto otrzymuje pomoc?
P. – Przewodnicy, których nazywasz seniorami.
Dr N. – A kto im pomaga?
P. – Nadzorcy. To prawdziwi profesjonaliści.
Dr N. – Słyszałem, że nazywa się ich także mistrzami.
P. – To nie jest złe określenie.
Dr N. – Jakim kolorem emanuje ich energia?
P. – ... Fioletowawym.
Dr N. – Skoro wydaje się, że przewodnicy mają różne podejście do nauczania, co ich wszystkich łączy?
P. – Nie byliby nauczycielami, gdyby nie kochali uczyć i nie pragnęli nam pomóc, żebyśmy się do nich przyłączyli.
Dr N. – Wyjaśnij mi, co decyduje, że dusza zostaje wybrana na przewodnika. Obierz za przykład typowego przewodnika i opisz mi, jakie cechy posiada, ta zaawansowana dusza.
P. – Muszą nam współczuć, a jednocześnie nie być dla nas zbyt łagodni. Nie prezentują postawy oceniania. Nie trzeba robić wszystkiego tak, jak oni chcą. Nie ograniczają nas przez narzucanie swoich wartości.
Dr N. – No dobrze, tego przewodnicy nie robią. Jeżeli nie sterują nadmiernie duszami, to jakie są te ważne rzeczy, które robią?
P. – Hm... dają duszom poczucie pewności siebie, wszyscy wiemy, że sami wiele przeszli. Jesteśmy akceptowani jako jednostki razem z naszymi wadami i prawem do popełniania błędów.
Dr N. – Muszę powiedzieć, że spotkałem dusze bardzo lojalne wobec swoich przewodników.
P. – Tak, bo oni nigdy nie przestają w nas wierzyć.
Dr N. – Co uważasz za najważniejszą cechę przewodnika?
P. (bez namysłu) – Zdolność do motywowania i napełniania nas odwagą.
Następny przypadek jest dobrym przykładem działania nauczyciela inkarnującego na Ziemi. Reprezentuje on cechy oddanego przewodnika. Ma na imię Owa. Najwidoczniej jego początkowy przydział do pacjentki polegał na bezpośredniej opiece nad nią, a i później metody Owy nie uległy zmianie. Pacjentka była bardzo zdumiona odkrywszy ostatnie wcielenie swojego przewodnika.
Owa pojawił się po raz pierwszy w życiu mojej pacjentki około 50 r. p.n.e. Opisała mi go jako starca żyjącego w judejskiej wiosce, opanowanej przez rzymskich żołnierzy. Pacjentka moja była wówczas młodą dziewczyną, której rodzice zostali zabici przez Rzymian. Opowiadając o swoim ówczesnym życiu badana wspomniała o pracy ponad siły w miejscowej tawernie. Jako służąca była ciągle bita przez właściciela, a czasem brutalnie gwałcona przez żołdaków. Zmarła w wieku dwudziestu sześciu lat na skutek przepracowania, złego traktowania i rozpaczy. Starca z wioski badana opisała następująco: "Harowałam dzień i noc, otępiała z bólu i upokorzenia. On był jedyną łaskawą dla mnie osobą, nauczył mnie wiary w siebie, wiary w coś wyższego i subtelniejszego niż ci okrutni ludzie wokół mnie".
Podczas kolejnych seansów pod wpływem hipnozy badana opisała dalsze szczegóły ze swoich nieszczęśliwych żywotów, kiedy to Owa pojawiał się jako zaufany przyjaciel, a raz nawet jako brat. W stanie podświadomości pacjentka pojęła, że wszystkie te osoby były w rzeczywistości jedną istotą, jej przewodnikiem imieniem Owa. Było też wiele wcieleń, w których Owa wcale się nie pokazał, a czasem kontakt fizyczny był zaledwie przelotny, kiedy zjawił się, żeby jej pomóc. Nagle spytałem, czy jest możliwe, że Owa towarzyszy jej w obecnym życiu? Po chwili wahania pacjentka zaczęła silnie dygotać. Łzy napłynęły jej do oczu gorącym strumieniem i wykrzyknęła:
P. – O Boże – wiedziałam! Wiedziałam, że jest w nim coś dziwnego!
Dr N. – W kim?
P. – W moim synu! Mój syn Brandon to Owa.
Dr N. – Twój syn jest w rzeczywistości Ową?
P. – Tak, tak! (śmiejąc się i płacząc jednocześnie). Wiedziałam! Wiedziałam o tym od chwili, kiedy go urodziłam, że jest w nim coś cudownie mi znanego, coś szczególnego, że jest kimś więcej niż tylko bezradnym niemowlęciem... och...
Dr N. – O czym wiedziałaś w dniu jego urodzenia?
P. – Właściwie nie wiedziałam, raczej czułam gdzieś w środku... to było coś więcej niż radość i uniesienie matki po urodzeniu pierworodnego syna. Czułam, że pojawił się, żeby mi pomóc – widzisz? Och, to niesamowite, to prawda, to on!
Dr N. (staram się nieco uspokoić drżącą z emocji pacjentkę, zanim zadam jej kolejne pytanie) – Jak sądzisz, dlaczego Owa pojawił się jako twój synek Brandon?
P. (trochę spokojniejsza, choć nadal cicho popłakuje) – Żeby pomóc mi przetrwać ten trudny czas... poradzić sobie z niedobrymi ludźmi, którzy mnie nie akceptują. Musiał wiedzieć, że od dawna mam kłopoty i postanowił pojawić się przy mnie jako mój syn. Nie rozmawialiśmy o tym przed moim obecnym wcieleniem... co za wspaniała niespodzianka...
Uwaga: W okresie, kiedy odbywały się nasze sesje, pacjentka walczyła o zdobycie pozycji i uznania w wysoce konkurencyjnym zawodzie. Przeżywała także poważne problemy małżeńskie, częściowo dlatego, że zarabiała lepiej od męża. Dowiedziałem się później, że otrzymała rozwód.
Dr N. – Czy wyczuwałaś coś niezwykłego po przywiezieniu dziecka ze szpitala do domu?
P. – Tak, to zaczęło się już w szpitalu i to uczucie nigdy mnie nie opuściło. Kiedy patrzę synkowi w oczy, on... koi moje nerwy. Czasem wracam do domu strasznie zmęczona i rozdrażniona, a kiedy opiekunka wyjdzie, okazuję dziecku brak cierpliwości. On natomiast jest tak spokojny... nie muszę nawet brać go na ręce. Patrzy na mnie... tak mądrze. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego tak jest, dopiero teraz. Teraz już wiem! Jakie to wspaniałe błogosławieństwo! Nie byłam wcale pewna, czy powinnam mieć dziecko – teraz dopiero jasno to widzę.
Dr N. – Co widzisz?
P. (twardym tonem) – Ponieważ próbuję awansować zawodowo, ludzie wokół mnie stają się twardsi... nie akceptują mojej wiedzy i umiejętności. Mój mąż i ja mamy kłopoty. On odgrywa się na mnie, że tak ciężko się staram... że chcę coś osiągnąć. Owa – Brandon – ma mi pomóc być silną, żebym mogła przetrwać to wszystko...
Dr N. – Czy uważasz, że dobrze się stało, iż odkryliśmy, że twój przewodnik pełni obecnie rolę twojego syna Brandona?
P. – Tak, gdyby Owa nie chciał, żebym o tym wiedziała, nie przyszłabym na seans do ciebie – w ogóle nie myślałabym o czymś takim.
Ten wyjątkowy przykład ukazuje prawdziwy wybuch emocji u pacjentki, która w osobie z bezpośredniego otoczenia rozpoznaje swojego przewodnika. Zauważmy, że rola jaką przyjął Owa nie była rolą małżonka, ani teraz, ani w żadnym z poprzednich wcieleń. Pozycję taką zajmuje najczęściej najbliższy towarzysz duszy, w tym przypadku taka pokrewna dusza przyjęła pozycję najlepszej przyjaciółki z liceum.
Dr N. – Czy uważasz, że dobrze się stało, iż odkryliśmy, że twój przewodnik pełni obecnie rolę twojego syna Brandona?
P. – Tak, gdyby Owa nie chciał, żebym o tym wiedziała, nie przyszłabym na seans do ciebie – w ogóle nie myślałabym o czymś takim.
Ten wyjątkowy przykład ukazuje prawdziwy wybuch emocji u pacjentki, która w osobie z bezpośredniego otoczenia rozpoznaje swojego przewodnika. Zauważmy, że rola jaką przyjął Owa nie była rolą małżonka, ani teraz, ani w żadnym z poprzednich wcieleń. Pozycję taką zajmuje najczęściej najbliższy towarzysz duszy, w tym przypadku taka pokrewna dusza przyjęła pozycję najlepszej przyjaciółki z liceum.
Opierając się na wszelkich dostępnych mi informacjach mogłem stwierdzić, że w ciągu dwóch tysięcy lat Owa zdołał zyskać status młodszego przewodnika. Być może osiągnie pozycję przewodnika seniora, zanim moja pacjentka zdobędzie kwalifikacje uprawniające ją do zmiany aury z białej na żółtą. Bez względu na to ile stuleci ten proces potrwa, Owa pozostanie jej przewodnikiem, chociaż może już nigdy więcej nie inkarnować jako bezpośredni towarzysz jej życia.
Czy kiedykolwiek możemy doścignąć naszych przewodników w rozwoju? Kiedyś być może, ale muszę powiedzieć, że w trakcie moich badań nie zetknąłem się jeszcze z takim przypadkiem. Dusze rozwijające się szczególnie szybko są wyjątkowo utalentowane, ale tacy są też ich przewodnicy. Nierzadko można spotkać przewodników pracujących w parach ze swoimi podopiecznymi na Ziemi. W takim przypadku jeden z nich zajmuje pozycję dominującą. Przyczyną takiej aranżacji pracy w tandemie może być fakt, że jeden z przewodników znajduje się na etapie szkolenia (przewodnik junior pod opieką seniora) lub też związek ich obu datuje się już od tak dawna, że zamienił się w trwałą relację.
Zespoły przewodników nie przeszkadzają sobie wzajemnie ani w świecie duchowym, ani poza nim. Mam bliskiego przyjaciela, którego przewodnicy znakomicie się uzupełniają. Obserwowałem ich sposób współdziałania w różnych życiowych okolicznościach. Młodsza przewodniczka mojego przyjaciela pojawia się w postaci dobrodusznej i opiekuńczej tubylczej znachorki o imieniu Quan.
Quan ubrana jest w prostą odzież ze skóry jelenia, a długie włosy nosi ściągnięte do tyłu. Jej łagodna twarz promienieje żywym blaskiem. Gdy stawia się na wezwanie, stara się pomóc zrozumieć różne osoby i wydarzenia z nimi związane, które dręczą mojego przyjaciela. Pragnienie Quan, aby ulżyć nieco jego ciężkiemu życiu, natrafia na przeszkody ze strony bardzo wymagającego mężczyzny zwanego Giles. Giles jest niewątpliwie przewodnikiem seniorem, prawdopodobnie bliskim osiągnięcia pozycji mistrza w świecie duchowym. Pojawia się on znacznie rzadziej niż Quan, przy czym dzieje się to zawsze nagle i niespodziewanie. Oto przykład działania przewodnika seniora, który postępuje zupełnie inaczej niż nauczyciel o niższym statusie.
Przykład 12
Dr N. – Kiedy zastanawiasz się głęboko nad poważnym problemem, w jaki sposób przychodzi do ciebie Giles?
P. (śmieje się) – Inaczej niż Quan – to na pewno. Zwykle lubi ukryć się trochę... za welonem błękitnej mgły. Zanim go zobaczę, słyszę jego chichot.
Dr N. – Chodzi ci o to, że najpierw pojawia się on w postaci błękitnej energii?
P. – Tak... żeby się trochę schować – on lubi tajemnice, ale to nie trwa długo.
Dr N. – Dlaczego?
P. – Nie wiem, przypuszczam, że może chce się upewnić, czy go potrzebuję.
Dr N. – No dobrze, a kiedy się ukazuje, to jaką postać przybiera?
P. – Irlandzkiego krasnala.
Dr N. – Aha, czyli jest małym człowieczkiem?
P. (znowu się śmieje) – Wygląda jak elf, zmierzwione kudły zasłaniają mu pomarszczoną twarz i nieustannie miota się we wszystkich kierunkach.
Dr N. – Dlaczego tak robi?
P. – Giles to szczwany lis, poza tym jest bardzo niecierpliwy... kiedy tak chodzi przede mną, często zastyga z rękami założonymi do tyłu.
Dr N. – Jakbyś zinterpretował to zachowanie?
P. – Giles nie jest dostojny jak niektórzy (przewodnicy)... lecz jest bardzo sprytny... przebiegły.
Dr N. – Czy możesz mi bliżej wyjaśnić, jak to zachowanie odnosi się do ciebie?
P. (napiętym głosem) – Giles chce, żebym patrzył na swoje wcielenia jak na grę w szachy, w której Ziemia jest szachownicą. Określone posunięcia przynoszą określone rezultaty i nie ma łatwych rozwiązań. Zaplanuję coś, a potem w trakcie rozgrywania partii życia sprawy przybierają zły obrót. Czasem myślę, że Giles zastawia na mnie pułapki, żeby mnie zmusić do intensywniejszej pracy.
Dr N. – Czy techniki nauczania stosowane przez twojego zaawansowanego przewodnika są dla ciebie przydatne? Czy Giles pomaga ci rozwiązywać problemy w trakcie rozgrywania partii życia?
P. (milczy chwilę) – Raczej później... tutaj (w świecie duchowym):., on każe mi tak cholernie ciężko pracować na Ziemi.
Dr N. – Czy nie możesz się go pozbyć i po prostu pracować z Quan?
P. (uśmiecha się smutno) – Nie da się. Poza tym on jest bardzo bystry.
Dr N. – Czyli to nie my wybieramy swoich przewodników?
P. – Skądże! To oni nas wybierają.
Dr N. – Czy domyślasz się, dlaczego masz dwóch przewodników o tak bardzo różnym podejściu do pomagania ci w rozwiązywaniu twoich problemów?
P. – Nie mam pojęcia, ale uważam, że mam wielkie szczęście. Quan... jest taka łagodna... zawsze skora do pomocy.
Uwaga: Tubylcy zamieszkujący niegdyś tereny Ameryki Północnej są bardzo potężnymi duchowymi przewodnikami dla tych z nas, którzy podążyli w ich ślady i zasiedlili te obszary. Duża liczba Amerykanów relacjonujących posiadanie takich przewodników każe mi przypuszczać, że dusze czują swoistą atrakcję do miejsc znanych sobie z wcześniejszych inkarnacji.
Dr N. – Co ci się najbardziej podoba w metodach nauczania Gilesa?
P. (zamyśla się) – Może sposób, w jaki on, nie wiem jak to wyrazić, stroi sobie ze mnie żarty, kpi ze mnie, żebym lepiej rozgrywał partię i nie użalał się nad sobą. Kiedy robi się naprawdę ciężko, Giles szturcha mnie pod żebro... nalega, żebym wykorzystał wszystkie swoje możliwości. Z pewnością nie jest łagodny.
Dr N. – Czy odczuwasz ten trening na Ziemi, nawet kiedy ty i ja nie pracujemy razem?
P. – Tak, kiedy medytuję i zagłębiam się w siebie... albo podczas snów.
Dr N. – Co ci się najbardziej podoba w metodach nauczania Gilesa?
P. (zamyśla się) – Może sposób, w jaki on, nie wiem jak to wyrazić, stroi sobie ze mnie żarty, kpi ze mnie, żebym lepiej rozgrywał partię i nie użalał się nad sobą. Kiedy robi się naprawdę ciężko, Giles szturcha mnie pod żebro... nalega, żebym wykorzystał wszystkie swoje możliwości. Z pewnością nie jest łagodny.
Dr N. – Czy odczuwasz ten trening na Ziemi, nawet kiedy ty i ja nie pracujemy razem?
P. – Tak, kiedy medytuję i zagłębiam się w siebie... albo podczas snów.
Dr N. – Czy Giles przychodzi, kiedy go potrzebujesz?
P. (z ociąganiem) – Nie... chociaż mam wrażenie, że byłem z nim zawsze. Quan przychodzi do mnie znacznie częściej. Nie mogę po prostu schwytać Gilesa w każdej sytuacji, w jakiej bym chciał, chyba że dzieje się coś naprawdę poważnego. On jest nieuchwytny.
Dr N. – Podsumuj teraz swoje uczucia wobec Gilesa i Quan.
P. – Kocham Quan jak matkę, ale bez narzucanej przez Gilesa dyscypliny nie osiągnąłbym niczego. Oboje mają duże umiejętności, ponieważ pozwalają mi się uczyć na błędach.
Tych dwoje przewodników tworzy współpracujący z sobą zespół instruktorów. Giles wyraźnie preferuje udzielanie lekcji metodą Sokratesa. Nie podpowiada żadnych rozwiązań, sprawia, że pokonywanie problemów jest dla mojego przyjaciela zawsze bardzo trudne i skomplikowane. Quan z
kolei potrafi go delikatnie zachęcić i napełnić otuchą.
Kiedy mój przyjaciel pojawia się u mnie na seans hipnozy, jestem świadomy, że Quan trzyma się z tyłu, natomiast Giles przejawia pełną aktywność. Jest bardzo opiekuńczym przewodnikiem, tak jak oni wszyscy, lecz bez śladu jakiejkolwiek pobłażliwości. Przeciwności losu piętrzą się aż do chwili, kiedy mój przyjaciel zdaje się docierać do absolutnych granic możliwości poradzenia sobie z nimi – wtedy nagle zaczynają ukazywać się rozwiązania. Szczerze mówiąc, postrzegam Gilesa jako niegodziwego przełożonego. Przyjaciel mój raczej nie podziela tego poglądu. Jest wdzięczny za wyzwania, jakie stawia przed nim ten wymagający opiekun.
Kim jest przeciętny duchowy nauczyciel? Z mojego doświadczenia wynika, że nie ma dwóch identycznych przewodników. W czasie seansów hipnotycznych jedni chcą współpracować, inni zaś stwarzają trudności, jedni są tolerancyjni, inni natomiast nieuczynni, jedni są pomocni, a inni unikają zaangażowania albo też nie obchodzi ich nic, co dzieje się z pacjentem. Darzę przewodników wielkim szacunkiem, ponieważ są tak ważnym elementem naszego przeznaczenia, lecz jednocześnie przyznaję, iż czasem potrafią oni poważnie zakłócić moje seanse. Są dla mnie całkowicie enigmatyczni, bowiem nie jestem w stanie przewidzieć ich zachowania.
W początkach ostatniego stulecia media pracujące z osobami hipnotyzowanymi nazywały każdą pozbawioną ciała istotę obecną w pomieszczeniu „kontrolerem", ponieważ pełniła ona rolę kierowniczą w komunikacji ze światem duchowym. Uważano, że taki duchowy kontroler (bez względu na to, czy miał status przewodnika, czy nie) posiada wzorce energetyczne zestrojone emocjonalnie, intelektualnie i duchowo z osobą poddawaną hipnozie. Bardzo ważne było także harmonijne dostrojenie wzorców energetycznych między hipnotyzerem a duchowymi istotami. Jeżeli taki kontroler blokuje moje dociekania podczas seansu z pacjentem, staram się zawsze ustalić tego przyczynę. Z niektórymi blokującymi przewodnikami muszę walczyć o każdy strzęp informacji, inni natomiast zostawiają mi znaczną swobodę działania. Nigdy nie zapominam, że przewodnicy mają wszelkie prawo blokować mi dostęp do problemów dusz, którymi się opiekują. Ostatecznie są one moimi pacjentami tylko przez krótki okres. Szczerze mówiąc, wolę raczej nie mieć żadnego kontaktu z przewodnikiem pacjenta niż pracować z kimś, kto pomaga mi w jednej kwestii, a w następnym fragmencie seansu blokuje rytm jego pamięci.
Nieustannie poszukuję nowych danych na temat świata duchowego. Przewodnik, który wspiera swobodny przepływ wspomnień badanego z poprzednich wcieleń, może zablokować moje dalekosiężne pytania o życie na innych planetach, strukturę świata duchowego czy istotę stworzenia. Dlatego jestem w stanie jedynie fragmentarycznie poznać tajemnice egzystencji dusz, na ile pozwalają na to liczni przewodnicy. Czuję także, że ja sam otrzymuję wsparcie dla moich działań ze strony mojego własnego duchowego przewodnika.
Zdarza się, że badany wyraża niezadowolenie ze swojego nauczyciela. Zwykle jest to sytuacja tymczasowa. Pacjenci zaczynają nagle uważać, że ich przewodnicy są zbyt surowi i nie działają w ich najlepszym interesie albo nie poświęcają im należytej uwagi. Pewien badany powiedział mi kiedyś, że przez długi czas próbował otrzymać innego nauczyciela. Twierdził: „Moja przewodniczka unika odpowiedzi na moje pytania, nie daje z siebie wszystkiego". Mężczyzna ten powiedział mi, że jego pragnienie zmiany nauczyciela nie zostało spełnione. Po zakończeniu dwóch ostatnich wcieleń spędził on sporo czasu w samotności, nie kontaktując się wiele ze swoją grupą, ponieważ odmawiał zajęcia się swymi problemami. Żywił gniew wobec swojej przewodniczki, obwiniając ją o pozostawienie go samemu sobie w trudnych sytuacjach.
Przewodnicy nie denerwują się na swoich podopiecznych aż tak bardzo, by zacząć ich unikać, chociaż kiedy niezadowolony uczeń wymiguje się od rozwiązywania problemów, mają oni sposoby, by się nagle ulotnić. Przewodnicy chcą dla nas jak najlepiej, co oznacza, że czasami muszą patrzeć, jak znosimy ból, by osiągnąć założony ceł. Nie mogą oni wspomagać naszego postępu, dopóki sami nie będziemy gotowi na dokonanie koniecznych zmian, by w pełni skorzystać z możliwości, jakie daje nam kolejne wcielenie.
Czy mamy powody bać się naszych przewodników? Moi pacjenci darzą swoich przewodników najróżniejszymi uczuciami, lecz nie ma wśród nich strachu. Przeciwnie, ludzie obawiają się raczej porzucenia przez duchowych doradców w trudnych okresach życia. Nasz związek z przewodnikami przypomina bardziej relację uczniów i nauczycieli niż oskarżonych i sędziów. Pomagają nam oni poradzić sobie z uczuciem izolacji i osamotnienia, które pojawia się z chwilą kolejnych narodzin każdej duszy, bez względu na to, jak wielką miłością może obdarzać nas rodzina.
Dotarcie do duszy jest pierwszym stopniem na drabinie poszukiwania wyższej mocy. Pomagają nam w tym nasi przewodnicy. Oni z kolei także posiadają swoich nauczycieli na wyższych stopniach wspomnianej drabiny. Można ją pojmować jako ścieżkę prowadzącą do źródła wszelkiej inteligentnej energii, gdzie każdy szczebel jest częścią całości. To bardzo ważne, aby ludzie uwierzyli, że modlitwa o pomoc nie pozostanie bez odpowiedzi ze strony ich własnej wyższej mocy. Dlatego właśnie przewodnicy mają tak wielkie znaczenie zarówno dla życia duchowego, jak i doczesnego. Jeżeli będziemy zrelaksowani i skoncentrowani, głos wewnętrzny przemówi do nas. a nawet kiedy nie prosiliśmy o to, powinniśmy ufać temu, co słyszymy. Z egzystencją każdej duszy łączy się duchowa wyższa moc. Wszystkie one są częścią tej samej esencji generowanej przez nadduszę. Ta inteligentna energia ma zasięg uniwersalny, a więc wszyscy dzielimy jej status. Jeżeli nasza dusza odzwierciedla choć cząstkę nadduszy, którą zwiemy Absolutem, to nasi przewodnicy są lustrem, dzięki któremu możemy zobaczyć siebie w połączeniu z tą mocą.
___________________________
Koniec Części IV
Cdn...
Koniec Części IV
Cdn...
Komentarze
Prześlij komentarz