"Tako rzecze Zaratustra" - Friedrich Wilhelm Nietzsche. Część IV
MOWY ZARATUSTRY
O TRZECH PRZEMIANACH
Nazwę wam trzy przemiany ducha: jako duch wielbłądem się staje, wielbłąd lwem, wreszcie lew dziecięciem. Wiele jest ciężaru dla ducha, dla silnego jucznego ducha, w którym pokora zamieszka: wszystkiego, co ciężkie i najcięższe, pożąda jego siła.
Cóż jest ciężkie? — pyta juczny duch i klęka jako wielbłąd, aby go dobrze obładowano. Cóż jest najcięższe dla was, bohaterzy? — pyta juczny duch, abym to na siebie wziął i radował się sile swej. Nie jestże to: siebie poniżać, aby swej wyniosłości ból sprawić? Pozwolić świecić swemu szaleństwu, aby móc drwić ze swej mądrości? Nie jestże to: z własną wonczas rozstawać się sprawą, gdy ona zwycięstwo święcić poczyna. Na wysokie wspinać się góry, aby kusiciela kusić? Lub może to: żywić się żołędziami i trawą poznania i w imię prawdy na głód duszy cierpieć? Lub może to: chorym być, a pocieszycieli odprawiać, z głuchymi przyjaźń zawierać, którzy nigdy nie usłyszą, czego pragniesz? Lub może to: w brudną leźć wodę, jeśli taką jest woda prawdy, i zimnych żab oraz ropuch gorących nie odpychać od siebie? Lub może to: kochać tych, co nami gardzą, do upiora rękę wyciągać, gdy ten straszyć nas zechce?
Wszystko to najcięższe bierze na siebie juczny duch i jako wielbłąd, co na pustynię podąża, tako śpieszy i on na swą pustynię. Lecz na samotnej pustyni dzieje się druga przemiana: lwem staje się tu duch, wolność pragnie sobie złupić i panem być na własnej pustyni. Ostatniego swego władcy szuka on tutaj: wrogiem chce być, jako i Bogu swemu ostatniemu; z wielkim smokiem chce się o zwycięstwo potykać.
Czymże jest ów wielki smok, któremu duch jako panu i Bogu ulegać nie chce? „Musisz" zwie się ów smok. Lecz duch lwa mówi „chcę". Złoto lśniące „musisz" legło mu oto w poprzek drogi — łuskowiec, a na każdej łusce lśni się złote „musisz!"
Tysiącletnie wartości lśnią się na tych łuskach. I tak oto przemawia najpotężniejszy ze wszystkich smoków:
— Wszelka wartość rzeczy, ta na mnie błyszczy. Wszelka wartość stworzoną już jest, a wszelką stworzoną wartością jam jest. Zaprawdę, nie powinno być więcej, ja chcę!" — Tak mówi smok. Bracia moi, na cóż potrzeba lwa w duchu? Czemu nie podoła jeszcze zwierzę, co samo w zaparciu i pokorze żyje? Nowe tworzyć wartości — tego i lew nie dokona; lecz stworzyć sobie wolność nowego tworzenia — temu lwia potęga podoła. Stworzyć sobie wolność i święte „nie" nawet o obowiązku: na to, bracia moi, lwa potrzeba. Wziąć sobie prawo do nowych wartości — to najstraszniejszy łup dla jucznego i pokornego ducha. Zaprawdę, łupieżna to sprawa i drapieżnego zwierzęcia rzecz.
* * *
Jako swą największą świętość ukochał on niegdyś swe „powinieneś": teraz oto musi dojrzeć szaleństwo i dowolność nawet i w najświętszym, aby swą wolność miłości swej wydrzeć: lwa do tego rabunku potrzeba. Lecz powiedzcież mi, bracia, zdoła dziecię, gdzie lew nawet nie podołał? Czemu lew drapieżny dziecięciem stać się jeszcze winien? Niewinnością jest dziecię i zapomnieniem, jest nowo poczęciem, jest grą, jest toczącym się pierścieniem, pierwszym ruchem, świętego „tak" mówieniem. O tak, do gry tworzenia, bracia moi, należy i święte „tak" nauczyć się wymawiać: swojej woli pożąda duch, swój świat odnajduje, kto się w świecie zatracił. Nazwałem wam trzy przemiany ducha: jako duch wielbłądem się staje, wielbłąd lwem, wreszcie lew dziecięciem. Tako rzecze Zaratustra. A bawił on wówczas w mieście zwanym „pstra krowa".
O KAZALNICACH CNOTY
Wysławiano przed Zaratustra mędrca, co dobrze o śnie i o cnotach mówić potrafił. Szanowano go powszechnie i nagradzano obficie; wszystka młodzież zasiadła przed jego kazalnicą. Do niego poszedł Zaratustra i zasiadł wśród młodzieży. A mędrzec tak pouczał:
— Cześć dla snu i wstyd przed nim! To jest rzecz główna! Poza tem schodzić z drogi wszystkim, co źle sypiają i po nocach czuwają! Wstydliwy jest złodziej wobec snu: cicho zakrada się wśród nocy. Bezwstydny jest jednak stróż nocny: bezwstydnie róg swój niesie. Niemała to sztuka spać: nie lada mozół oczekiwać na sen wśród całodziennej jawy. Dziesięć razy na dzień samego siebie przemóc musisz: to darzy dobroczynnym zmęczeniem i jest makiem dla duszy. Dziesięć razy z sobą pogodzić się musisz, gdyż samo pokonanie jest goryczą; a źle sypia nie pogodzony ze sobą. Dziesięć prawd za dnia posiąść musisz: inaczej prawdy po nocach szukać będziesz i dusza twa głodną pozostanie. Dziesięć razy na dzień śmiać się musisz i weselić. Jeśli tego nie uczynisz, będzie ci po nocy dokuczał żołądek, ten ojciec przygnębienia. Niewielu wie o tem: trzeba jednak wszystkie cnoty posiadać, by dobrze spać. Będę ja dawał fałszywe świadectwo? Będę cudzołożył? Będę pożądał służebnicy bliźniego mego? Wszystko by to dobry sen zmącić mogło. Nawet gdy się posiada wszystkie cnoty, jeszcze jedną zdobyć trzeba koniecznie: aby wszystkie swe cnoty we właściwym czasie do snu układać. Aby się między sobą nie kłóciły te mile kobietki! I to o ciebie, nieszczęsny!
Zgoda z Bogiem i z sąsiadem: tego wymaga dobry sen. Zgoda również z diabłem sąsiada! Inaczej po nocy straszyć cię będzie. Zwierzchności cześć i posłuszeństwo. Nawet krętej zwierzchności! Dobry sen tego wymaga. I cóż ja na to poradzę, że władza chętnie krzywo kroczy? Ten zwie się u mnie najlepszym pasterzem, kto owce swoje na najzieleńsze wyprowadza błonia: to zgadza się z dobrym snem. Wielkich honorów nie żądam ani wielkich skarbów: to zapala wątrobę. Źle sypia się jednak bez dobrego imienia i bez skarbu drobnego. Małe towarzystwo jest mi milsze od wielkiego. Musi ono jednak przychodzić i odchodzić we właściwym czasie. Tego wymaga dobry sen. Upodobałem sobie ubogich duchem: oni sen przyśpieszają. Błodzy to ludzie, zwłaszcza gdy się im zawsze słuszność przyznaje. Tak ubiega dzień cnotliwemu. I oto noc się zbliża. Jednak wystrzegam się przyzywać sen! Nie wołanym pragnie być ów władca dusz cnotliwych!
* * *
Leżę tedy i rozważam, com za dnia czynił i myślał. Przeżuwając cierpliwie jak krowa, pytam się w duchu: jakież to były dziś twe dziesięć pokonań? Jakież były twe dziesięć pogodzeń się ze sobą? Twe dziesięć prawd, dziesięć uśmiechów, którymi zbudowało się serce twe? Gdy tak oto rozważam, ukołysany czterdziestoma myślami, opada mnie nagle sen, sen nie wołany, cnót władca.
Sen uderzył w powieki moje: opadają ciężko. Sen dotknął ust moich: rozchylają się wargi. Zaprawdę, na miękkich podeszwach zbliża się do mnie ten najukochańszy ze złodziei i kradnie mi myśli moje. I oto głupi stoję przed wami, jako ta kazalnica. Niedługo jednak tak stoję: oto leżę już. Gdy Zaratustra te słowa usłyszał, zaśmiał się w duchu, gdyż nowe światło mu wzeszło. I tak oto rzekł do swego serca:
„Błaznem jest mędrzec ten wraz ze swymi czterdziestoma myślami. Sądzę jednak, że na spaniu zna się znakomicie. Szczęśliwy, kto mieszka w bliskości takiego mędrca! Taki sen od niego bije, iż przez ścianę grubą zarazić może".
* * *
Urok udziela się nawet jego kazalnicy. I nie darmo siedziała młodzież przed tym kaznodzieją cnoty! Mądrością jego: czuwać, by móc dobrze sypiać. I zaprawdę, gdyby życie żadnego sensu nie miało, a miałbym wśród bezmyślności wybierać, ta bezmyślność byłaby najbardziej godna wyboru. Teraz pojmuję jasno, czego szukano, szukając nauczycieli cnoty. Szukano snu dobrego wraz z makowymi cnotami! Całą wiedzą tych sławionych mędrców z kazalnicy moralności był sen bez snów: lepszego celu w życiu nie znali. I dziś jeszcze znajdzie się niejeden taki prorok cnoty, aczkolwiek nie zawsze tak uczciwie szczery. Lecz czas ich mija. I niedługo stać będą: oto leżą już. Błogosławieni są ci senni, albowiem oni zdrzemną się niezadługo".
Tako rzecze Zaratustra.
Komentarze
Prześlij komentarz