Leszek Kołakowski - Bajki różne. Część III
III: Opowiadanie o zabawkach dla dzieci
Kupcy Lailonii prowadzili dawnymi czasy ożywiony handel z Babilonem. Wywozili oni do Babilonu głównie specjalne ochraniacze na widelce do jedzenia mięsa bażantów, natomiast przywozili najczęściej grzebienie do czesania wielbłądów. Powód tego importu był taki, że w Lailonii w ogóle prawie nie wyrabiano grzebieni do czesania wielbłądów; ta ostatnia okoliczność wynikała po części stąd, że w Lailonii nigdy w ogóle nie było wielbłądów. (Nie było i już.) Ale nie zagłębiajmy się zbyt daleko w przyczyny. Opisujmy fakty. Otóż faktem było, że stary kupiec Pigu (nosił takie przezwisko, ponieważ miał duży zakrzywiony nos z czterema kropkami - żółtą, czerwoną, pomarańczową i czarną, z koniuszkiem lekko zwisającym ku dołowi i upodabniającym właściciela nieco do jastrzębia; otóż trzeba wiedzieć, że duży zakrzywiony nos z takimi właśnie czterema kropkami, z koniuszkiem lekko zwisającym ku dołowi i upodabniającym nieco właściciela do jastrzębia nazywał się „Pigu” w języku starolailońskim; w języku nowolailońskim nos taki nosi już inną nazwę; ale nie wchodźmy w szczegóły) uprawiał właśnie handel z Babilonem.
Jeździł tam co sześć miesięcy zawożąc pokaźny zapas ochraniaczy na widelce do jedzenia mięsa bażantów
(bażanty uchodziły w Babilonie za największy przysmak, może dlatego, że pojawiały się tam niezmiernie rzadko; mniej więcej raz na trzydzieści lat w całym Babilonie udawało się upolować jednego bażanta, który zabłąkał się nie wiadomo skąd) i wracając przywoził ogromne ilości grzebieni do czesania wielbłądów, które to grzebienie mieszkańcy Lailonii rozchwytywali natychmiast płacąc słone ceny. Jakoż kupiec Pigu, w wyniku tych wojaży, zgromadził znaczny majątek, z którego wybudował piękną willę dla swojej córki imieniem Memi
(„Memi” w języku starolailońskim jest to czasownik oznaczający: „jeździć brawurowo na małym różowym słoniu bez ucha, potrząsając zarazem chorągiewką bladoniebieską z jedwabnej wstążki i kręcąc młynka palcami krwiście polakierowanymi”; śliczna Memi bawiła się często w ten sposób i stąd jej przezwisko).
Pewnej wiosny, kiedy kwitły właśnie obficie sady rumiankowe (w Lailonii rumianek jest ogromnym drzewem dochodzącym do sześciu poninów wysokości; ponin to miara długości, która wynosi mniej więcej tyle, co wielkość rogów czteroletniego daniela), a strumienie mirżowe płynęły na wszystkie strony (strumienie mirżowe w Lailonii płyną tylko na wiosnę, żłobiąc sobie koryta poprzez miasta, burząc ulice i domy; ludzie nie przejmują się tym zbytnio, bo wiosną można mieszkać byle gdzie, latem zaś strumienie mirżowe znikają, a domy i ulice odrastają szybko z powrotem), kupiec Pigu wracał właśnie z podróży po korzystnych transakcjach handlowych, bardzo zadowolony. Zanim wrócił do własnego mieszkania, chciał zajrzeć do willi swojej Memi. Nie zastał jej jednak w domu, więc usiadł w salonie i wyjął swój przyrząd do dziurawienia globusów. (Kupiec Pigu bardzo lubił to zajęcie; lailońska fabryka przyrządów do dziurawienia globusów sprzedawała mu swoje wyroby po zniżonej cenie, ponieważ Pigu robił jej reklamę w Babilonie dziurawiąc tamtejsze globusy.) Bawił się chwilę, czekając na córkę, która podjechała po chwili na małym różowym słoniu bez ucha i już z daleka witała go machając rękami. Przywitała się i od razu zaczęła prosić: „Ach, papo, nie gniewaj się na mnie!”
(bażanty uchodziły w Babilonie za największy przysmak, może dlatego, że pojawiały się tam niezmiernie rzadko; mniej więcej raz na trzydzieści lat w całym Babilonie udawało się upolować jednego bażanta, który zabłąkał się nie wiadomo skąd) i wracając przywoził ogromne ilości grzebieni do czesania wielbłądów, które to grzebienie mieszkańcy Lailonii rozchwytywali natychmiast płacąc słone ceny. Jakoż kupiec Pigu, w wyniku tych wojaży, zgromadził znaczny majątek, z którego wybudował piękną willę dla swojej córki imieniem Memi
(„Memi” w języku starolailońskim jest to czasownik oznaczający: „jeździć brawurowo na małym różowym słoniu bez ucha, potrząsając zarazem chorągiewką bladoniebieską z jedwabnej wstążki i kręcąc młynka palcami krwiście polakierowanymi”; śliczna Memi bawiła się często w ten sposób i stąd jej przezwisko).
Pewnej wiosny, kiedy kwitły właśnie obficie sady rumiankowe (w Lailonii rumianek jest ogromnym drzewem dochodzącym do sześciu poninów wysokości; ponin to miara długości, która wynosi mniej więcej tyle, co wielkość rogów czteroletniego daniela), a strumienie mirżowe płynęły na wszystkie strony (strumienie mirżowe w Lailonii płyną tylko na wiosnę, żłobiąc sobie koryta poprzez miasta, burząc ulice i domy; ludzie nie przejmują się tym zbytnio, bo wiosną można mieszkać byle gdzie, latem zaś strumienie mirżowe znikają, a domy i ulice odrastają szybko z powrotem), kupiec Pigu wracał właśnie z podróży po korzystnych transakcjach handlowych, bardzo zadowolony. Zanim wrócił do własnego mieszkania, chciał zajrzeć do willi swojej Memi. Nie zastał jej jednak w domu, więc usiadł w salonie i wyjął swój przyrząd do dziurawienia globusów. (Kupiec Pigu bardzo lubił to zajęcie; lailońska fabryka przyrządów do dziurawienia globusów sprzedawała mu swoje wyroby po zniżonej cenie, ponieważ Pigu robił jej reklamę w Babilonie dziurawiąc tamtejsze globusy.) Bawił się chwilę, czekając na córkę, która podjechała po chwili na małym różowym słoniu bez ucha i już z daleka witała go machając rękami. Przywitała się i od razu zaczęła prosić: „Ach, papo, nie gniewaj się na mnie!”
— Papo kochany, zrobiłam sobie pewną przyjemność, ale ty będziesz musiał za nią zapłacić.
Kupiec Pigu zatroskał się nieco, ponieważ wiedział, że śliczna Memi bywa bardzo rozrzutna. Jednak spytał spokojnie: „A cóż to takiego?”
— Kazałam sobie zrobić globus naturalnej wielkości, powiedziała Memi. (Trzeba tu zaznaczyć, że dziurawienie globusów było ulubioną rozrywką w rodzinie kupca Pigu, jak zresztą w całej Lailonii. Starzy i młodzi oddawali się całymi dniami temu pasjonującemu zajęciu, dlatego między innymi w Lailonii dziury w globusach były bardzo tanie.)
Kupiec Pigu zamyślił się. Nie wiedział dokładnie, co to jest naturalna wielkość, i pomyślał, że chyba wszystkie rzeczy na święcie są naturalnej wielkości, to znaczy mają taką wielkość, jaką im natura dała. Na wszelki wypadek poprosił Memi o bliższe wyjaśnienia.
— To znaczy, globus takiej wielkości, jak cała ziemia. Rachunek kazałam odesłać ci do zapłacenia. O, już niosą gotowy globus - zawołała wyglądając przez okno.
Ale kupiec Pigu ze strachu nie chciał wyjrzeć przez okno. Gorączkowo rozmyślał, ile też musi sprzedać grzebieni do czesania wielbłądów, aby zarobić pieniądze na taki globus. Nie mógł obliczyć i spocił się cały ze strachu. Tymczasem na dworze chłopcy sklepowi ustawiali już globus. Wreszcie Pigu wyjrzał przez okno i wprawnym okiem kupieckim ocenił od razu opłakany stan rzeczy: był to istotnie globus naturalnej wielkości i kupiec Pigu przez całe życie nie mógłby sprzedać tylu grzebieni do czesania wielbłądów, aby na taki globus zarobić. Szybko powziął surową decyzję. Wyjrzał przez okno i krzyknął: „Proszę zabrać ten globus z powrotem. Nie będę za niego płacił. Jest źle wykończony!” Chłopcy sklepowi wzruszyli ramionami, wzięli globus na plecy i ponieśli z powrotem. Ale śliczna Memi wybuchnęła gorzkim płaczem: „Ach, papo, niedobry papo! Żal ci kilku groszy, nie chcesz zrobić przyjemności swojej Memi. Naprawdę, papo, zrobiłeś się na starość chorobliwie skąpy. Nawet zabawka dla twojego dziecka — i to ci jest za drogie!” I tak długo robiła mu wyrzuty.
Kupiec Pigu miał miękkie serce i przykro mu było słuchać tych żalów, ale nie mógł przecież zadłużać się na całe życie. Usiłował wytłumaczyć córce, że naprawdę nie ma pieniędzy na tak kosztowne prezenty. Obiecywał, że może kiedyś później, jak jeszcze się dorobi. (Miał nadzieję, że przez ten czas Memi dorośnie i zrozumie niewłaściwość swojego żądania.) Ale Memi nie chciała go słuchać i płakała gorzko. Kupiec Pigu nie mógł już wytrzymać tego płaczu. Myślał szybko, jak by tu wynagrodzić córce taką przykrość. Nagle zaświtało mu coś w głowie.
— Córeczko — powiedział - dostaniesz taki sam globus, jeszcze lepszy. Kazałem odesłać tamten, bo był źle zrobiony. Ale masz przecież prawdziwy globus, po prostu kulę ziemską. Możesz ją przecież podziurawić!
Mała Memi nie była głupia. Pojęła w lot propozycję. Kaprysiła trochę, mówiła, że tamten globus był z dobrej firmy i znacznie lepszy, ale w końcu uspokoiła się, gdy wyciągnęła od ojca zapewnienie, że pójdzie z nią jutro na obiad z pomarańczowych perliczek. Dała się ubłagać. Szybko wybiegła na dwór, porywając swój przyrząd do dziurawienia globusów i zabrała się do zabawy. Skutki nie dały długo na siebie czekać. Pod wieczór cała ziemia była dziurawa i ze wszystkich krajów zaczęły napływać do Lailonii depesze z pytaniami: kto właściwie dziurawi ziemię w tak okropny sposób? Niestety, było za późno. Mała Memi podziurawiła prawie wszystko, zanim się spostrzeżono. Ziemia była w dziurach i prawie nie nadawała się do użytku.
Ciężkie czasy przyszły teraz na kupca Pigu. Musiał odpowiadać za swoją córeczkę i zażądano od niego olbrzymich odszkodowań dla wszystkich państw. Nie miał pieniędzy na zapłacenie i poszedł do więzienia za długi, podczas gdy Memi bawiła się dalej. Siedział tam bez końca (zapewne zresztą siedzi nadal), rozmyślając ze smutkiem o tym, że nie należy skąpić pieniędzy na zabawki dla dzieci.
Ciężkie czasy przyszły teraz na kupca Pigu. Musiał odpowiadać za swoją córeczkę i zażądano od niego olbrzymich odszkodowań dla wszystkich państw. Nie miał pieniędzy na zapłacenie i poszedł do więzienia za długi, podczas gdy Memi bawiła się dalej. Siedział tam bez końca (zapewne zresztą siedzi nadal), rozmyślając ze smutkiem o tym, że nie należy skąpić pieniędzy na zabawki dla dzieci.
Komentarze
Prześlij komentarz