"W poszukiwaniu Boga we współczesnym świecie" - Krzysztof Wietrzykowski
Kiedy patrzę na morze śniegu za oknem, na tę biel, która doprowadza do rozpaczy, dobitnie czuję, że zima jest złem koniecznym... Niestety. Większość ludzi tłumaczy zmieniające się pory roku jako naturalny cykl, w którym Ziemia obiega Słońce; dla mnie jednak to coś więcej. Pisałam już kiedyś, że jestem panteistką (tak określałam siebie dawniej) - bynajmniej nie z powodu szczegółowej wiedzy czy wiary, zapewniam. To oględne określenie na to, jak postrzegam świat.
Kocham Naturę, zawsze postrzegałam ją jako Matkę Ziemię, która wszystkim zarządza, z którą winniśmy żyć w harmonii, bo nas karmi i ochrania (przynajmniej teoretycznie). Czy czyni mnie to neopoganką? Nie. Bynajmniej... Wierzę jednak, że światem nie rządzi jedna siła, ale dualizm dwóch mocy: dobrej i złej; Jin i Yang, Noc i Dzień... -- nazwijcie to jak chcecie. Bez tej równowagi, świat co pewien czas popada w chaos jak ma to miejsce w tej chwili. Już wkrótce czeka nas jakiś poważny konflikt, trudno jednak jednoznacznie -- przynajmniej mi, bo nie wszystko potrafię wyczytać z gwiazd, nie wszystko widzę w snach i nie zawsze potrafię odszyfrować znaki w przyrodzie -- określić, kiedy to nastąpi.
W chwilach rozpaczy, ludzie zwracają się do bogów. Chrześcijanie pokornie klęczą w kościółkach, Żydzi i muzułmanie ruszają do synagog i meczetów; wyznawcy innych religii, zwłaszcza tych politeistycznych składają krwawe ofiary bożkom, aby przebłagać wiszące nad nimi fatum. Tak czy owak, wszyscy szukają Boga osobowego, aby móc się do niego zwrócić. Nie znamy bowiem mowy wiatru, nie wsłuchujemy się w mowę zwierząt, trudno więc dziwić się, że od paru tysięcy lat człowiek robi wszystko, aby sprowadzić wymarzonego Boga w ludzkiej powłoce na Ziemię.
A przecież... kiedy patrzę na świat, widzę wszędzie, tak jak widzę i czuję Ją - Matkę Ziemię, że jakaś "siła-moc" istnieje. Abstrahując od tych czysto subiektywnych dywagacji, chciałabym podzielić się z wami bardzo ciekawą pracą Krzysztofa Wietrzykowskiego, którą znalazłam na zaprzyjaźnionej stronie. Jako że nie była ta praca opatrzona żadną klauzulą prywatności a ja nie mam niecnych względem niej zamiarów, postanowiłam zamieścić ją tutaj, ku, jak mam nadzieję, ogólnemu pożytkowi.
W poszukiwaniu Boga we współczesnym świecie
„A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni,
aż do skończenia świata”.
Mt 28,20
Analizując powyższy temat chciałbym skupić się przede wszystkim na samej istocie poszukiwania Boga: na tym, co nas do tego skłania, jak do tego podchodzimy, oraz jakich metod używamy. W moich rozważaniach spróbuję być jak najbardziej obiektywny, o ile jest w ogóle możliwe, by człowiek przedstawiając swoje sądy na jakiś temat, mógł zachować obiektywizm. Zwłaszcza jeśli sprawa dotyczy materii, w której był przez lata formowany i nauczany według stricte subiektywnego wzorca. Z tego względu nie sądzę, by udało mi się uniknąć prowadzenia mego wywodu z pozycji człowieka przekonanego zarówno o istnieniu Boga, jak i o Jego działaniu w świecie współczesnym.
Najistotniejszym pytaniem dotyczącym wszelkiego rodzaju poszukiwań, jest pytanie o motywację podjęcia takiego działania. Według Bronisława Malinowskiego u podstaw wszelkiej aktywności człowieka tkwią jego potrzeby, których zaspokojenia spodziewa się po podjęciu określonego działania. Poszukiwanie jest jedną z form ludzkiej aktywności, to czynność zorientowana na osiągnięcie konkretnego celu: znalezienie przedmiotu poszukiwań. Kiedy więc człowiek zaczyna czegoś szukać, motywuje go do tego jakaś niespełniona potrzeba.
Nie szukamy igły w stogu siana, jeśli nie chcemy czegoś przyszyć, ani też nie przewracamy do góry nogami szopy z narzędziami w poszukiwaniu piły, jeśli akurat nie chcemy czegoś przeciąć. Pojawia się zatem pytanie o istotę tej potrzeby, którą miałoby zaspokoić znalezienie Boga.
Sądzę, że owe potrzeby można by w pewnym uproszczeniu określić jako poznawcze, tożsamościowe, materialne i duchowe. Potrzeby poznawcze wiążą się z odwiecznym pytaniem ludzkości o samo istnienie Boga. Człowiek chciałby raz na zawsze rozwiać swe wątpliwości w tej kwestii, bądź to przez znalezienie dowodu na to, że On jest, bądź, że Go nie ma. To, którą z tych opcji cenimy sobie bardziej, jest już tylko kwestią osobistych pragnień i tęsknot, jednak generalnie chodzi nam o to, by przestać żyć w niepewności. Wydaje się, że niezależnie od tego, co udałoby się w tej sprawie udowodnić z niezachwianą pewnością, ludzkość znalazłaby taki sam spokój.
Jako potrzeby tożsamościowe, rozumiem dążenie ludzi do określenia siebie, do odpowiedzi na pytania: „Kim jestem?” i „Dokąd zmierzam?”. Religia zawsze udzielała jasnych odpowiedzi. Określa nasze miejsce w świecie i Wszechświecie, wskazuje na początek naszego istnienia, jak i wyjaśnia kwestie eschatologiczne. Tego rodzaju rozterki są udziałem wszystkich ludzi, niezależnie od ich świadomości, czy wykształcenia. Również ludzie prości chcą znać swoje miejsce i znaczenie swojego istnienia, choć bynajmniej nie po to, by snuć na ten temat filozoficzne rozważania. Porządek świata, jaki daje religia, pozwala im na postrzeganie otaczającej nas rzeczywistości jako przejrzystego systemu, w którym wszystko jest jasne i poukładane. Dzięki temu uniknąć można dylematów nierozerwalnie związanych z człowieczeństwem, a życie staje się w pewnym sensie prostsze.
Niewątpliwie potrzeby materialne są udziałem wszystkich ludzi. Nawet Platon faworyzując ducha i postrzegając ciało jako element zbędny i ograniczający, jako więzienie duszy, musiał zapewne spełniać jego zachcianki. Pokarm, ciepłe ubranie, dach nad głową, słowem - środki niezbędne do życia, wartości materialne, bez których nie sposób się obejść. Tego wszystkiego oczekujemy od Boga – dobrego Ojca. Mówimy: „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” i oczekujemy, że On spełni te nasze potrzeby. Nie ma w tym nic zdrożnego, wszak opieramy się na Jego obietnicy: „Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna”1. Jednak nie wszyscy myślimy jak Platon, czy średniowieczni asceci; jesteśmy przywiązani do naszej własności, z pasją gromadzimy bogactwa, poświęcając temu niejednokrotnie całe życie. Lubujemy się w wytworach cywilizacji, przywiązując wielką wagę do mody, wspaniałych samochodów, telefonów komórkowych i wielu innych przedmiotów, często nie wyobrażając sobie bez nich życia i nie widząc świata poza nimi. Takie materialistyczne, konsumpcjonistyczne podejście do życia dalece wykracza poza podstawowe potrzeby „chleba powszedniego”. Pomimo to, jesteśmy skłonni traktować Boga jak złotą rybkę, winną spełniać najbardziej wymyślne życzenia.
Wreszcie czwartą kategorią potrzeb skłaniających nas do poszukiwań Boga, są potrzeby duchowe. Wynikają one z chęci rozwoju, przekonania o przeznaczeniu człowieka do wyższych celów. Zwłaszcza w świecie współczesnym, w obliczu upowszechniania postaw materialistycznych, chęć wzniesienia się ponad to, może stać się wyjątkowo silna. Choć jeszcze nie na szeroką skalę, lecz już możemy obserwować przejawy takich tendencji, głównie w krajach Zachodu. Spotkać można tam przypadki ludzi, którzy zmęczeni wyniszczającym wyścigiem szczurów i ciągłą pogonią za zyskiem, szukają odskoczni w praktykach religijnych. To nic innego jak przesycenie, w końcu obżarstwo ma zawsze negatywne skutki dla organizmu. Jak mówi mądrość ludowa: co za dużo – to niezdrowo. Z kolei we wschodniej Europie przeżywamy teraz okres zachłyśnięcia się kulturą materialną, zatem z pewnością na takie przesycenie przyjdzie nam jeszcze długo poczekać. Jednakże w naszym regionie dość żywa jest tradycyjna religijność, która, choć coraz słabiej, lecz wciąż jeszcze opiera się narastającej sekularyzacji życia. Niezależnie jednak od nasilenia występujących obecnie tendencji, nie sposób odmówić człowiekowi jego potrzeb duchowych. W końcu jeśli człowiek składa się z ciała i duszy, to czy można normalnie funkcjonować, karmiąc tylko ciało?
Poszukiwanie Boga, a tym bardziej Jego znalezienie, jest sprawą wyjątkowo osobistą i indywidualną. Możemy motywowani różnymi potrzebami, poszukiwać Boga na różne sposoby, ale jakie powinniśmy przyjąć wskaźniki osiągnięcia tego celu? Po czym poznamy, żeśmy Go znaleźli? Z punktu widzenia konkretnej jednostki, kryterium może być subiektywne odczucie zaspokojenia potrzeb, ze względu na które rozpoczęła swą aktywność w tym kierunku. Jeśli szukałem Go, bo chciałem aby zapewnił mi On dostatnie życie, to pozostając biedakiem, powiem, że Boga nie znalazłem. Jeżeli nie dowiem się jaki jest sens mojego życia, albo nie znajdę ukojenia w objęciach religii, a oczekiwałem tego po Bogu, powiem, że Go nie spotkałem. Jak powiedział Galileusz: „Nie możesz człowieka nauczyć niczego. Możesz mu tylko pomóc odnaleźć to w sobie.” Nie da się nikogo przekonać, by uwierzył w Boga, jeśli człowiek sam w jakiś sposób do tego nie dojdzie, a więc jeśli nie odwoła się do swoich doznań, doświadczeń, odczuć, czy to o charakterze rzeczywistym, czy też ponad naturalnym. To, czy człowiek osiągnie sukces w swoich poszukiwaniach, jest zatem zależne tylko od niego samego i od stanowiska jakie zajmuje.
Odpowiedź na pytanie o motywację jest niezmiernie ważna, bowiem wynika z niej przyjmowany punkt widzenia. A osiągnięcie celu zależy właśnie od punktu wyjścia. Jeżeli za punkt wyjścia obiorę sobie tezę, że Boga nie ma, to nie uda mi się udowodnić niczego innego. Jakie można zatem przyjmować stanowiska, zabierając się do poszukiwania Boga w świecie współczesnym, będąc umotywowanym w któryś z wymienionych przeze mnie powodów? Otóż moim zdaniem, jeśli człowiekiem kierują potrzeby, które określiłem jako tożsamościowe, materialne i duchowe, to jedynym założeniem, jakie może on przyjąć, jest istnienie Boga. Skoro podstawowym powodem, dla którego taki człowiek zaczyna Go szukać, są oczekiwania związane z Jego znalezieniem, to trudno wyobrazić sobie, by podejmował wysiłek, który z góry uważałby za skazany na fiasko. Żaden rozsądny człowiek nie będzie przecież formułował swoich oczekiwań w stosunku do czegoś, co uważa za fikcję. Jedynie chęć zaspokojenia potrzeb poznawczych daje w tej kwestii dowolność. Chcąc odpowiedzieć na pytanie o istnienie Boga, można starać się udowodnić zarówno to, że jest, jak i to, że Go nie ma.
1 J 16,24
Od czego zależy punkt widzenia, jaki przyjmujemy? Jak to się dzieje, iż gotowi jesteśmy przyjąć taką, bądź inną koncepcję? Odpowiedź znajdujemy w pragmatycznej filozofii Williama Jamesa. Jeśli w naszym działaniu kierujemy się oczekiwaniem, jest ono dążeniem. Ta dążność do poznania jest przewidywaniem, nie może być czystą wiedzą, gdyż nie można wszystkiego wiedzieć o tym, czego jeszcze nie poznaliśmy. Jeśli zaś nie jest samą wiedzą, to musi być też wiarą. Kto dla skrupułów naukowych nie chce przyjąć, że Bóg istnieje, ten postępuje tak, jakby przyjął, że nie istnieje. Opiera się więc tak czy inaczej na wierze, gdyż nie skłania go do tego wiedza, która nie przemawia przeciw istnieniu Boga, tak samo jak nie przemawia za nim.
Podobny nacisk na wiarę kładł francuski filozof Charles Renouvier. Jako jedną z dwóch dróg poznania bezwzględnego bytu, wskazywał on, obok zasady sprzeczności, właśnie wiarę. I to dzięki niej doszedł do uznania istnienia Boga, jak i nieśmiertelności duszy i wolności woli. Jeszcze bardziej radykalny był Newton, który był pewien jedynie istnienia „siebie i swego Stwórcy”, a pewność tę czerpał z „niewyrozumowanego przeświadczenia”.
Taki sposób rozumowania można by uznać za słuszny. W końcu „Boga nikt nigdy nie widział.”1 Jego istota jest z samego założenia tak wielka, iż nie sposób jej do końca pojąć bez odwołania się do wiary. Jednak dziś, w dobie tolerancji i wolności religijnej, oraz powszechnego kultu nauki, trudno wymagać od wszystkich ludzi, by w swych dociekaniach polegali wyłącznie na wierze. Zresztą ani James, ani Renouvier nie oczekiwaliby tego od nas. Co więcej, nie żądaliby tego także filozofowie chrześcijańscy, nawet doktorzy Kościoła, jak św. Tomasz z Akwinu. Ten filozof-dominikanin doby średniowiecza, dla udowodnienia istnienia Boga posłużył się swoim rozumem w stopniu co najmniej równym, jeśli nie większym, aniżeli wiarą. W swojej „Sumie teologicznej” zawarł pięć dowodów uzasadniających istnienie Boga: droga „z ruchu”, z niesamoistności świata, z istnienia bytów przygodnych, ze stopni doskonałości w bytach, oraz droga z celowości.
Każda z tych dróg odnosi się do ludzkiego rozumu, do naszego intelektu, zdolności logicznego myślenia. „Miejcie odwagę posługiwać się rozumem” – powiedział Kant. Filozofowie chrześcijańscy rzeczywiście się nie bali. To nie paradoks. Przeciwnie, żarliwa wiara i wysublimowany racjonalizm często się ze sobą łączą. Większość inteligentnych ludzi, którzy szczerze wierzą, że Bóg jest w niebie, a świat jest z gruntu dobry, czuje potrzebę posiadania przekonującego uzasadnienia swojej wiary, tym większą, jeśli zakradły się do niej jakieś wątpliwości, które nie dają im spokoju. A trzeba mieć na uwadze fakt, iż rozumem można się posługiwać równie dobrze dla podważenia wiary, co dla jej umocnienia. Wbrew pozorom, racjonalizm może iść z wiarą pod rękę.
Nie może za to empiryzm, zwłaszcza w swej najbardziej radykalnej formie - sensualizmu. Condillac, czy Feuerbach, którzy doświadczenie utożsamiali z wrażeniami zmysłowymi, nigdy nie zgodziliby się na przyjmowanie sądów a priori. A i inni, jak John Stuart Mill, sądzili, że przedmiotem nauki mogą być tylko fakty wynikające z doświadczenia – żadnych spekulacji myślowych. Hegel powiedział: „Rozumne jest to, co rzeczywiste, a rzeczywiste jest to, co rozumne.” Rzeczywistością jest więc tylko to, co daje się badać w sposób naukowy, co da się wyjaśnić za pomocą rozumu. Choć tego typu kierunki w filozofii również są oparte na rozumie, to jakże różnią się te podejścia od rozumienia św. Tomasza. A przecież nie są to jedyne szkoły o odmiennych poglądach – było ich w historii o wiele więcej, nie sposób wymieniać je tu wszystkie. W ciągu wieków filozofowie szafowali nimi, bądź to stawiając je do siebie w sprzeczności, bądź przeplatając nawzajem i ubarwiając coraz to nowymi ujęciami. Kształtowały światopogląd i sposób myślenia milionów ludzi, pomagały im to znaleźć Boga, to znów Go odrzucić.
Który sposób myślenia najlepiej odpowiada współczesnemu człowiekowi? Jeśli już uda mu się zatrzymać nad problemem nie związanym z pomnażaniem pieniędzy, to czy jest bardziej skłonny opierać się na wierze, czy na rozumie? Z jednej strony, żyjemy w świecie maszyn, coraz to inteligentniejszych komputerów, inżynierii genetycznej i praktycznie niczym nie ograniczonej komunikacji. Nasuwa się stąd wniosek, że jeśli będziemy szukać Boga, to tylko rozumowo, tylko doświadczalnie, być może niedługo nawet za pomocą jakichś urządzeń o sztucznej inteligencji. Trudno wyobrazić sobie, że człowiek nowego milenium, zbliżywszy się niebezpiecznie blisko do zakresu Boskich kompetencji, posiadłszy niemal tajemnicę życia i śmierci, będzie zaprzątał swój umysł mrzonkami, których nie da się naukowo zobiektywizować. Mimo to – jestem optymistą. Na początku XXI wieku stajemy przed koniecznością zmierzenia się z tymi samymi, można by rzec uniwersalnymi problemami, z jakimi borykała się ludzkość wszystkich epok. Być może właśnie to przesycenie naszego świata nieomal wszechwiedzą, stanie się impulsem do powrotu do zatraconych gdzieś po drodze wiecznych prawd. Nasza sytuacja jest jednak o tyle lepsza, iż stoi za nami doświadczenie naszych przodków. Ich przemyślenia, błędy, na których możemy się uczyć, wypracowane teorie i dowody. Czy będziemy potrafili z tego skorzystać? A może sowa Minerwy wyleci, jak zwykle, dopiero z zapadającym zmierzchem?
1 J 1,18
Który sposób myślenia najlepiej odpowiada współczesnemu człowiekowi? Jeśli już uda mu się zatrzymać nad problemem nie związanym z pomnażaniem pieniędzy, to czy jest bardziej skłonny opierać się na wierze, czy na rozumie? Z jednej strony, żyjemy w świecie maszyn, coraz to inteligentniejszych komputerów, inżynierii genetycznej i praktycznie niczym nie ograniczonej komunikacji. Nasuwa się stąd wniosek, że jeśli będziemy szukać Boga, to tylko rozumowo, tylko doświadczalnie, być może niedługo nawet za pomocą jakichś urządzeń o sztucznej inteligencji. Trudno wyobrazić sobie, że człowiek nowego milenium, zbliżywszy się niebezpiecznie blisko do zakresu Boskich kompetencji, posiadłszy niemal tajemnicę życia i śmierci, będzie zaprzątał swój umysł mrzonkami, których nie da się naukowo zobiektywizować. Mimo to – jestem optymistą. Na początku XXI wieku stajemy przed koniecznością zmierzenia się z tymi samymi, można by rzec uniwersalnymi problemami, z jakimi borykała się ludzkość wszystkich epok. Być może właśnie to przesycenie naszego świata nieomal wszechwiedzą, stanie się impulsem do powrotu do zatraconych gdzieś po drodze wiecznych prawd. Nasza sytuacja jest jednak o tyle lepsza, iż stoi za nami doświadczenie naszych przodków. Ich przemyślenia, błędy, na których możemy się uczyć, wypracowane teorie i dowody. Czy będziemy potrafili z tego skorzystać? A może sowa Minerwy wyleci, jak zwykle, dopiero z zapadającym zmierzchem?
1 J 1,18
Bibliografia:
1. Władysław Tatarkiewicz, Historia filozofii, Warszawa 1983
2. Carl Becker, Państwo Boże osiemnastowiecznych filozofów, Kraków 1992
3. Jan Turowski, Socjologia. Małe struktury społeczne, Lublin 1993
4. Biblia Tysiąclecia, Poznań 1991
6. http://www.psf.org.pl/