"Niesamowita Słowiańszczyzna" ~ Maria Janion. "Na Wschód od Zachodu i na Zachód od Wschodu."



Art work "Goddess (Bogini) Hyperborea" © by Vsevolod Ivanov
(Wsiewołod Wiaczesławowicz Iwanow)
© by Vsevolod Ivanov (Wsiewołod Wiaczesławowicz Iwanow)

Tekst przeniesiony z mojego starego bloga
10.12.2014 r.


Na wstępie przytoczę jedno zdanie z w.w. książki, które zapadło mi w pamięć: "Marzenie o absolucie rodzi przemoc absolutną" (Wolfgang Sofski, z: Traktat o przemocy). Poleciła mi ją pewna znajoma blogowa, za co z góry bardzo dziękuję. Zdumiewające jest, jak wiele miejsca zagadnieniu Słowiańszczyzny poświęcali na przestrzeni dwustu lat pisarze obcy, zarówno germańscy, francuscy czy rosyjscy, podczas gdy polscy historycy, cierpiąc chyba na chroniczny wstręt do własnych korzeni, starali się za wszelką cenę umniejszyć pre-chrześcijańską kulturę, tradycję a także wierzenia.

Od dziecka towarzyszy mi przekonanie - teraz już wiem, że słusznie - iż właśnie przez fakt jakowejś niezagojonej rany z dawnych dni, Polacy-Słowianie odczuwają głębokie poczucie niższości względem sąsiednich plemion a tym bardziej ujawnia się w nich ów kompleks niższości im głośniej wynoszą samych siebie pod niebiosa, wzorując się na "patriarchalnych narodach wybranych", czerpiąc przy tym masochistyczną przyjemność w nieustannym odnoszeniu ran, byciu pośmiewiskiem całego Zachodu/świata, podczas gdy realna siła mogąca przyjść im z pomocą, wciąż tkwi w uśpionym barłogu za sprawą - kogo? - no właśnie. Na to pytanie musicie sami sobie odpowiedzieć.

Powołując się na wiele krajów, które ucierpiały wskutek wojen, widać, że Słowianie cierpią na masową amnezję, przez co tkwią po uszy we własnych klęskach, nie wiedząc tak naprawdę, skąd one wypływają. Według mnie, wyłączną winę za ów stan ponoszą kapłani, podtrzymujący iluzję, że ich kraj cierpi wyłącznie z powodu mesjańskiego przeznaczenia, które zarazem przepowiada mu doniosłą rolę w historii świata. A przecież nie zawsze tak było ...
"Romantycy mieli świadomość tego (choć sami byli obarczeni rasistowskimi mesjanizmami - B.S.) że w przeszłości wydarzyła się jakaś katastrofa, która eksplodowała frenetycznymi obrazami grozy i zniszczenia. Niesamowita Słowiańszczyzna - obca i bliska zarazem - jest znakiem rozdarcia, stłumioną nieświadomością, stroną macierzystą, rodzimą, nie-łacińską." (s. 28-29)

Art work  © by Igor Ozhiganov
Art work "Rusalki"  © by Konstanty Makowski
Art work © by Ivana(?) Kupala Day


Dokładnie... Słowianie ani nie mają się czego wstydzić, jeśli chodzi o starożytność kulturowo-duchową, ani też cały ów mesjanizm zapoczątkowany przez katolów Mickiewicza i Słowackiego (i nie tylko), nie jest ich tworem, lecz przywędrował do Polski od plemion germańskich w XIX w., zlatynizowanych samoistnie tysiąc lat wcześniej w duchu niemieckiego pragmatyzmu, który po upadku Starożytnego Rzymu, okazał się dlań idealną "sprężyną" dla geo-politycznych ambicji.

W patetycznym wywyższaniu polskiego narodu nad jakimkolwiek innym, bliższym czy dalszym, kryje się wyłącznie zamaskowana opcja patriarchalnego neo-pogaństwa, odrodzonego dwieście lat temu, lecz nie mającego wiele wspólnego z tym sprzed tysięcy; za którym kryją się zapędy do jedynowładztwa i dalszego pogłębiania rasizmu - wciąż żywego i to właśnie za ich sprawą, niezliczone pokolenia polskiej-słowiańskiej dziatwy wpajane mają do głów niczym pacierze, greckie, rzymskie a także za sprawą modnego dzisiaj fantasy, anglo-saskie czy celtyckie mity oraz symbole, gdy w tym samym czasie, Zachód kąpie się w mitologii słowiańskiej na prawo i lewo, jakby była ona ich dziełem/spuścizną, zbijając na tym miliony (a przecież zarówno wampiry jak i wilkołaki, są tworem wyobraźni starożytnych Słowian, cóż za ironia, nieprawdaż?). A wszystko w imię "patriarchalnego bożka z penisem", który kastruje wszelkie przejawy samodzielnego, wolnego od patosu i męczeńskiego poddaństwa względem trupów niezliczonych powstań i wojen, myślenia. Pani Janion uświadomiła mi co tak naprawdę kryje się pod tym słowem, i że nie warto go nadużywać.


Biskup Absalon obalający słowiańskiego boga Świętowita na Arkonie,
pędzla duńskiego malarza - Lauritsa Tuxena

Dawni Słowianie a zwłaszcza bogactwo ich symbolicznego ujmowania makro oraz mikro-kosmosu, ukazują nam poprzez eony zapomnienia, świat rządzony przez niepojęte siły, lecz przy tym nie zamieniające i tak marną egzystencję człowieczą, w nieustające święto umarłych, karnawał posępności, gdyż życie należy do żywych, a śmierć nie dzieli nikogo, lecz zrównuje wszystkich - czego zrodzony w piaskach Mezopotamii patriarchat, ani nie potrafi, ani też nie pragnie zrozumieć (wszak dziedzictwem jego nieustający podział na lepszych i gorszych, tak w świecie materialnym, jak i w Zaświatach: stąd Niebo i Piekło). Co innego bowiem wyobrażać sobie siły nadprzyrodzone, co innego czuć doń szacunek, respekt - niczym do potęgi Matki Natury, nad którą nie potrafimy a przynajmniej nigdy nie powinniśmy zapanować - a co innego ubierać owe niewidzialne i niepojęte byty w materialne szaty, rytuały, dogmaty oraz inkantacje, czyniąc sobie z mocy Gai-Terry podległe własnej woli marionetki, jak też czynią molochy monoteistyczne oraz wyrosłe na ich zapiecku korporacyjne dybuki.

Nie będę w tej chwili wypowiadać się w imieniu całego świata, lecz związana poprzez miejsce narodzin ze Słowiańszczyzną uważam, że doświadczeni ciągłymi wojnami i wyzyskiem zaborczych sił Polska i Polacy-Słowianie, winni zrozumieć wreszcie całą jadowitą prawdę o naturze wszelkiej Jedności: Mit o jedności, o jedynej słusznej wierze-prawdzie, jedynowładztwie (zarówno ludzkim jak i boskim), o monolicie jedyności, w każdym tego słowa znaczeniu, także etnicznym, jest źródłem wszelkiego faszyzmu oraz wcześniejszych, wielorakich, rasistowskich podziałów międzyludzkich jak świat długi i szeroki. Gołe oko racjonalnie myślącego człowieka w mig dostrzeże, iż nie tylko znana nam Natura jest podzielona na dwoje i tylko w swej odmienności znajduje energię do nieustającej ewolucji, jak i cały Wszechświat opiera się na tej samej pierwotnej zasadzie.

Słowianie w X w. (rekonstrukcja)

Przy tej okazji chciałabym zwrócić szczególną uwagę - jeśli sięgnięcie po tę książkę - na rozdział: "Męska wspólnota i figura Matki", gdyż pani Janion utrafiła w samo sedno przenikającej naszą teraźniejszość tendencji, w której coraz to bardziej odchodzi się od wrodzonej równowagi sił - "pierwiastka męskiego i żeńskiego" na rzecz androgynicznych, czy tej hermafrodycznych postaci i symboli. Prawdą jest, iż w najodleglejszych czasach, w mitycznym "Złotym Wieku", nie istniał podział na płcie, że obie te sfery, istniały w zespoleniu, jednakowoż dzisiejsza próba odtworzenia tego rzekomo "boskiego ideału", nie skupia się na harmonii przeciwieństw - wręcz przeciwnie - pragnie całkowicie, choć w zawoalowany dla większości sposób, wykluczyć jeden element (żeński) z korzyścią dla drugiego (męski).

Podam wam taki prosty (w moim odczuciu przynajmniej) przykład: W całym tym nieszczęściu jakie spłynęło na świat wraz z narodzinami (czy też "pojawieniem / objawieniem się") - patriarchalnej władzy, możemy mówić o szczęściu, iż przynajmniej strzępy starego porządku zachowały się (w zmienionej postaci, ale jednak, bądź co bądź) w obrazie Matki Boskiej oraz niezliczonej liczbie jej lokalnych kopii (jakże często związanych z żywiołem wody, płodności, matczyną opieką-troską = stąd 99% jeśli nie wszystkie jej sanktuaria znajdują się na miejscu starożytnych, matriarchalnych świątyń, kapliczek, a także świętych źródełek!). Rzecz jasna panujący nam kapłani "jedynie słusznej monoteistycznej wiary" nigdy nie przychylą się ku takiej wykładni, wręcz ją zwalczają, wszak ich religia jest "jedyna w swoim rodzaju" a wszystko co przed i po, jest "szataństwem", niemniej, przeszłe wieki i zachowane mity, symbole oraz artefakty, potwierdzają to wszystko czy się to komukolwiek podoba czy nie. I chwała za to takim nacjom jak słowiańska, celtycka, także włoska, czy latynoska (Ameryka Pd zwłaszcza)... iż kult dawnej "Matki bogów i ludzi" przetrwał w postaci Matki Boskiej/tudzież Czarnej Madonny. Lepszy rydz, niż nic.





Niestety trend, który da się zaobserwować od co najmniej stu paru lat, najsilniej w latach 30 XX (za sprawą nazistowskich Niemczech) w. jak i po wojnie, przywiał wraz z sobą groźbę ostatecznego wyplenienia z ludzkiej wyobraźni i serca, starożytnego kultu pierwiastka żeńskiego, jako "rodzimego i naturalnego". Nowy, tym razem czysto patriarchalny twór zrodzony w piaskach dawnej Mezopotamii, jest śmiertelnym zagrożeniem nie tylko dla kobiety i jej praw, jako istoty wolnej oraz samodzielnej, lecz także dla wszelkiej idei, która tę "wolność" nam zagwarantowała przez dekady nieustających potyczek o prawa kobiet do samostanowienia o sobie.

Patriarchat, z którym mieliśmy dotąd do czynienia - przynajmniej - gwarantował nam pewien rodzaj szacunku przez sam fakt naszej wrodzonej zdolności do "dawania życia" oraz opieki nad potomstwem, choć w każdym innym względzie kobieta była ubezwłasnowolniona. Od czasów jednak socjopaty Mengele (który przeprowadzał eksperymenty na więźniach Oświęcimia, np. w postaci operacji na żywca, podczas których przeszczepiał romskim kobietom i mężczyznom ich organy płciowe), nie ustają próby wykradzenia także tej wrodzonej zdolności, tak aby kobieta w ogóle przestała być potrzebna.

Zapewne moje rozumowanie nie trafi do wielu, wydaje się bowiem tak nieprawdopodobne, ale jeśli nadstawicie dobrze ucho na rzucane mimochodem czy to przez kapłanów Europy, Bliskiego Wschodu, jak i przyjrzycie się z bliska pewnym zabiegom kulturowym, socjologicznym także w reklamie i modzie, być może dostrzeżecie, że coś jest na rzeczy. Takim sztandarowym przykładem może być np. Conchita Wurst = kobieta z brodą, czy raczej mężczyzna imitujący - niemal - do perfekcji kobietę. Zdolność mimikry - piękna to rzecz, ale jako wyraz walki o tolerancję i równouprawnienie środowisk homoseksualnych, czy jednak tylko o to chodzi? Wszak ów twór po raz kolejny wyszedł z ... Austrii.

Czy naprawdę nikogo to nie zastanawia?

(Slavic God and Goddess) Bóg i Bogini Słowianiańscy

Dziwnym trafem w patriarchalnym rozumieniu świata nie ma miejsca na dualizm, chyba jedynie w tym sensie, iż Jedyny Bóg jest Dobrem, a jego przeciwieństwo - Złem (a cóż może być jego przeciwieństwem, jeśli założymy, że On jest Ojcem?). Patriarchalny punkt widzenia (zaznaczam: bez konotacji stricte feministycznych) jest główną przyczyną podziału wszystkich ludzi na tej planecie. Wiem doskonale, iż słowo "patriarchat" jest modne w pewnych kręgach, stoję jednak dokładnie pośrodku między pierwiastkiem żeńskim i męskim, co wziąwszy pod uwagę poruszony przeze mnie temat, wiąże mnie - tak przynajmniej myślę - z dawnymi mieszkańcami Ziemi, ery pre-patriarchalnej (nie tylko tej chrześcijańskiej, lecz także wcześniejszej grecko-rzymskiej, jak wynika bowiem ze źródeł antycznych, Słowianie utrzymywali stosunki polityczno-kulturowo-handlowe zarówno z Grecją Herodota, jak i z Cesarstwem Rzymskim, przejmując wówczas, w pierwszej fazie, patriarchalnych 12-bożków, z Perunem gromowładnym na czele; ta sama przypadłość cechuje także inne narody Europy, od Jahwe, Zeusa i Jowisza na Południu aż po Thora na Północy, etc...), dla których harmonia przeciwieństw była tak samo ważna i realna, jak dla współczesnych ludzi jest podział na noc i dzień, życie i śmierć, miłość i nienawiść. Ponadto - zanim na dobre rozgościli się na starożytnej Słowiańszczyźnie patriarchalni bożkowie, istniała - choć nie w takim sensie jak dzisiaj, wszak tam jeszcze wybijano z głowy jednostki kijami wszelkie liberum veto - demokracja bezpośrednia-wiecowa, co z całą pewnością stawia Dawnych Słowian na o wiele wyższej pozycji, niż pozostałe ludy starożytnej Europy z bezwzględnym kultem Cezara-Boga, etc.

Niestety zanim jeszcze ludy germańskie i czeskie-poddaństwo względem tych pierwszych, przywlokły w stronę Wschodu judeo-chrześcijański-wirus, już wtedy miłujące pokój i sielskość (niczym ród jakowychś Hobbitów, choć nie do końca ;)- szczepy słowiańskie zaczęły zmieniać swoje symbole na rzecz Rzymu (ze sławnym "orłem" na czele, który po dziś dzień jest czczony niby-swój a nim nie jest. To de facto nie jest nawet symbol rzymski, lecz - mezopotamski). Gdyby w ptasim rodzie szukać jakowychś symboli dla Słowian-wschodnich, na pierwsze miejsce winien by wysunąć się nasz rodzimy bociek, zwany także dawniej pośród gminu lelkiem - "kojarzony ze sferą duchową człowieka. (...) Sama jego nazwa nawiązuje do jednego z określeń duchów zmarłych i zarazem miejsca ich pobytu: lala. (...) Lala znaczy świat pozagrobowy, a ludowe pójście do lali znaczy umrzeć. Bocian jako nosiciel dusz bywa nazywany lelkiem." (s. 72). Bociek to Przewodnik Dusz!

Więcej nt. symbolicznego rozumienia "bociana" i jego związku z życiem i śmiercią (dualizmem), pisałam - Tutaj*, chciałabym jednak zauważyć, że im silniej odradza się w tych dniach zainteresowanie Słowiańszczyzną, korzeniami, tradycją etniczną, tym silniej bociany zaczynają doznawać przykrości, są także - jak gdyby z czyjejś wrogiej sugestii - tępione przelatując nad Bliskim Wschodem (Libańczycy oficjalnie doń strzelają!... Ale cóż, skoro w Libanie mieszka także wielu... Germanów?). Komu mogłoby zależeć - w tych dniach - na strzelaniu w zawodu do polskich bocianów? To pytanie - zapewne - należy włożyć do tej samej przegródki co: A komu zależało, aby spalić najstarszy Dąb nad Wistulą? Czy naprawdę wszystkie tego typu "akty wandalizmu" należy przypisać tylko ludzkiej głupocie? Szczerze w to wątpię, bo w przypadki nie wierzę. 


Slavic Gods and Goddesses

Slavic Pantheon
Słowiański Panteon


Jak słusznie pisał Wawrzyniec Surowiecki w 1807 r.: "Przyjąwszy chrzest od Rzymian (Cesarstwo Zachodnio-Rzymskie = Germańskie) i od Greków (ponoć już w połowie IX w. n.e .na ziemie Polan dotarli Cyryl i Metody z kręgu Bizantyjskiego, co miało - jak pisze J. Klinger ("Nurt słowiański") - wzbudzić nienawiść wśród misjonarzy niemieckich. s. 103), przyjęliśmy zarazem ich ducha pogardy i nienawiści do wszystkiego, co było starym lub obcym; ze wstrętem tylko przyzwyczajono nas patrzeć na stan dawny, wystawiano go zawsze w najohydniejszych obrazach. Przy takowym uprzedzeniu Słowianie w pogaństwie musieli nam się wydawać dziką tłuszczą, nie znającą żadnych prawideł obyczajności i porządku. (...) Tymczasem mieli swoją mitologię, swój język, swoje podania, swój sposób myślenia."

I taki jest również stosunek przeciętnego Kowalskiego czy Nowaka do dawnych dni, które wkłada li tylko pomiędzy bajki, jak śpiewała B. Kozidrak na ścieżce dźwiękowej do nieudanej niestety wersji "Starej Baśni" Kraszewskiego. "Nie jesteśmy wszak sobą, zamordowano nam rodziców, zmieniono imiona, wymazano pamięć, skazano na cudzość" - pisała z kolei Monika Rudaś-Grodzka (Słowiańszczyzna. Pamięć i zapomnienie w wykładach A. Mickiewicza i powieściach J.I. Kraszewskiego, w: "Konteksty" 2003, nr 1-2, s.224).

Kto jak kto, ale wiem dosyć dobrze co znaczy nie mieć stałego domu, nie znać swego miejsca, przynależności z jakimkolwiek "narodem" - także współczuję każdemu człowiekowi czy całej nacji, którą to dosięgło, lecz w moim przypadku bierze się to odczucie z totalnego wymieszania krwi jak sądzę, nie zaś z narzuconego siłą przed wiekami obrządku i musztry umysłowej, (= tzw. zachodnio-europejskiej edukacji). Dziś widzę jak na dłoni, że więcej we mnie zrozumienia dla utraconej Słowiańszczyzny, aniżeli w czystych Polakach-Słowianach, właśnie przez fakt iż zarówno w.w. wymieszanie, jak i nawet imię, czy pochodzenie mego rodu, wskazują na "obcość" gdziekolwiek bądź znaleźli się moi przodkowie, a nigdzie-będąc (parafrazując N. Gaimana), zawsze stali jakby na uboczu, w zawieszeniu, przenikając ogół acz nie asymilując się z żadną z grup. Lubię o sobie myśleć jako o nasionku rzuconym na wiatr ...

Taki Stanisław Wyspiański sądził również, że upadek Polski był "konsekwencją zwycięstwa chrześcijańskiego porządku wartości moralnych nad prasłowiańskim światem wartości życia" ~ s. 59 (bo jak twierdził, Chrześcijaństwo i wyrosły zeń mesjanizm, ciągnęły ku śmierci). Ale jak to? Przecież to właśnie Chrześcijaństwo dzisiaj krzyczy iż neopogańskie tradycje, jak np. Halloween w USA czy późniejsza celebracja Św. Dziękczynienia (czy wiecie że słynna potrawka z indyka oraz inne tradycyjne dania tego amerykańskiego święta pochodzą z celtyckiego Sabatu-Festiwalu Jesiennego?), celebrują śmierć, jakby były z nią za pan brat. Czy naprawdę jednak XIX twórcom takim jak np. Goethe czy np. Emily Bronte, chodziło o zinfantylizowanie albo czczenie śmierci? Czy taki zamiar kiedykolwiek przyświecał Dawnym Słowianom?

Źródłem starożytnych pre-patriarchalnych tradycji nt. tego święta wskazuje coś zgoła odmiennego, o czym pisałam w postach o Dziadach* (Link1, Link2, Link3). Po raz kolejny stykamy się zatem z absurdem, który wciska nieświadomym niczego wiernym religia patriarchalna, w dodatku ta sama, która dała podwaliny pod cierpiętniczy mesjanizm i ułudę wybawienia poprzez rzekomo nieskalaną naturę patriotycznego uniesienia.

Ponadto, cytując Imre Kertesza:
"Wydaje się, że cierpiąca na kompleks ojca, pogrążona w sadomasochistycznej perwersji dusza małego narodu wschodnioeuropejskiego nie potrafi istnieć bez wielkiego ciemiężyciela, na którego mogłaby zrzucić winę za swoje historyczne niepowodzenia, ani bez mniejszości narodowej, tego kozła ofiarnego, na którym mogłaby się wyżyć, dając upust nagromadzonemu w trakcie codziennych porażek nadmiarowi nienawiści i resentymentów. Jakąż miałby tożsamość bez antysemityzmu ten, kto nieustannie zajęty swoją specyficznie (polską*) tożsamością?" ~ s. 308-309.
Słowiańska Bogini Mokosz przed-patriarchalnym panteonem 12 bożkówSlavic Goddess Mokosh in pre-patriarchy times, before era of 12 fake patriarchal gods
Słowiański Bóg (na wzór germańskiego Axis Mundi) - w dobie patriarchalnej reformy
Slavic God (on the model of the germanic Axis Mundi) - in the era of patriarchal reform
Adoration of the Holy Name of Mary (autor wyleciał mi z głowy)
Bogini przekształcona w Matkę Boską; mit ocalony przez środowiska gnostyczne, jak widać po tymże obrazie. Zwróćcie uwagę na symbole matriarchalne gęsto rozsiane po płótnie (róża, wąż, gołąb...)

Goddess transformed into Mother of God Mary; myth saved by the gnostic environment, as you can see on above image. Pay attention to the matriarchal symbols (i.e. rose, snake, dove, etc...)

Walka z Obcym przenika Słowian do szpiku kości, lecz nie jest to ich walka (zasiał ją w nich Watykan i jego semicko-łacińska kultura). Słowianie Polski, jakże często popadający w skrajny pesymizm, nie dostrzegają iż "obcy są sami sobie", właśnie przez głęboką kastrację dziejów, której dokonał Zachód w X w. n.e. a i później Watykan ukazał swe prawdziwe oblicze, cytując słowa papieża Grzegorza XVI z encykliki z 1832 r. (tuż po Powstaniu Listopadowym), wzywające Polaków do bezwzględnego posłuszeństwa wobec "wspaniałomyślnego cesarza", tzn. cara Mikołaja I, przytaczam za panią Janion: "Na pobitych Polaków pierwszy klątwę rzucę." Zupełnie tak samo krzewiciele młodziutkiego Chrześcijaństwa w pierwszych wiekach n.e. zwracali się do armii niewolników zasilających Cesarstwo Rzymskie (w NT). Pełna pokora prostego, ciemnego ludu, względem absolutnej władzy - która jak wiemy - stała się idealną "sprężyną-drabiną" (dla ciekawych: jakie "nowe" logo wymyślono promujące na świecie rzekomo PL, w miejsce flagi?) dla nowej kasty kapłanów i administracji młodego Kościoła. Oto więc mamy najlepsze wyjaśnienie dla gnostyckiego symbolu Uroborosa, węża pożerającego własny ogon. Trochę to przypomina naturalny cykl w przyrodzie: Życie karmiące się Śmiercią, czyż każdy kolejny Patriarchat nie tuczy się na swoich własnych poprzednikach? Gdy jedna powszechna religia-wiara gnije, Nowa pożywia się jej truchłem i zaczyna swe rządy. I tak bez końca, do kolejnego Przełomu.

Jedyne co się zmienia od 2 tysięcy lat, to narzędzie jakim posługuje się Patriarchat. Raz byli nim pre-Izraelici dający nogę z matriarchalnego Ur, następnie Grecy, Rzymianie... Potem Bizancjum i plemiona germańskie, a dzisiaj ten sam absolutystyczny faszyzm Kościoła, przenika coraz to dalej na Wschód, który jak zauważa p. Janion po wielokroć w tej niezwykle ciekawej i zajmującej książce, stale jest ukazywany jako gorszy względem Zachodu, obarczony rzekomo irracjonalnym, chaotycznym, pogańskim spojrzeniem na naturę rzeczy a wszystko przez fakt, iż obrządek wschodni zachował pewnego rodzaju dualizm jak i szacunek dla św. Zofii (= bizantyjskiej Sophii/Sofii = Bożej Mądrości / Trzeciej Osoby Trójcy - czego echo przebija się przez powyższy obraz Adoracji Marii*); który nie dał się wyjałowić zarówno z greckiej jak i słowiańskiej tradycji, kultury a także wierzeń (no i przede wszystkim własnego języka!). Najlepiej to widać w jakże bogatych w pradawne symbole baśniach rosyjskich, które - kiedy byłam jeszcze mała - leciały na okrągło w TV. Dzisiaj ze świeczką szukać takich obrazów, więcej w TV skandynawskich sag czy seriali o Cesarstwie Rzymskim, a kiedy wspomnę nieudanego Wiedźmina, który tylko w grach komputerowych zrobił furorę, lecz tam symboli starosłowiańskich jak na lekarstwo (podczas gdy gwałcenia i mordowania biednych słowiańskich dziewic - na potęgę!), z piersi wyrywa się głębokie westchnienie. Patriarchat rzymsko-semicki wciąż mąci Słowianom w głowach, niby Halloweeny im przeszkadzają, tak samo szczere są ich próby zbliżenia obydwu kościołów: rzymsko-katolickiego i prawosławnego, gdy w istocie celem Watykanu ciągle jedno i to samo: Jedynowładztwo! Czy Wschód da się omamić i pokłoni się Cezarowi Nowego Rzymu, Nowych Czasów, Nowego Porządku? A skąd mam wiedzieć? Wiem tylko jedno: Gdzie dwóch się bije, tam Trzeci korzysta!

 

Od Stonehenge do Arkony, przez Kraków i Ślężę... aż (?) - sami się przekonajcie, warto!
Obraz pożyczony ze strony p. Cz. Białczyńskiego
(From Stonehenge to ancient-slavic Arkona, Cracow or Ślęża mountain... to (?) - see for yourself, worth!

 


"Lud, który najpóźniej ze wszystkich plemion słowiańskich chrzest przyjął, musiał namiętnie być przywiązany do wiary przodków - musiał kochać starych Bogów swoich - musiał tęsknić za nimi; - toteż po półwiecznej tęsknocie wrócił na ich łono. (...) Bunty po śmierci Mieczysława II (słynny bunt Masława, 1034 r. - ubranego w szaty odszczepieńca, tymczasem wiele wskazuje na to, że pochodził od Piastów), niczym innym są, jak z jednej strony ostateczną reakcją pogaństwa naprzeciw chrystianizmowi, a z drugiej słowiańskiej wolności naprzeciw feudalizmowi germańskiemu (ergo = buntem Słowian obrządku chrześcijaństwa słowiańskiego, wschodniego, przeciwko obrządkowi łacińskiemu - czego echem XIX w. "Grażyna" Mickiewicza)" ~ R. Berwiński, w: "Powieści wielkopolskie", T. 1, Wrocław 1840.

Dziwnie przyznaję, czytało mi się tę książkę, w której co chwilę dosłownie przyznawałam rację raz jednej, raz drugiej stronie, tyle samo bowiem we mnie słowiańskiej nuty, co germańskiej buty, tyle samo szacunku dla kultu Matki Ziemi, wyrosłych z celtycko-śródziemnomorsko-bizantyjskich mitów i symboli oraz krwi, którą zawdzięczam drugiej rodzinnej gałęzi. Czasami tego wszystkiego nie ogarniam, trudno bowiem nienawidzić jednych za ich czyny względem drugich, gdy się wie, iż nie jest się w pełni częścią żadnej wspólnoty. W czyim imieniu miałabym przemawiać? Polskość nakazywałaby np. nienawidzić Ukraińców, za ich rzeź na Wołyniu, lecz ukraińskie korzenie przytaczają wiedzę, która wskazuje na kolonialność traktowania ukraińskich chłopów przez polskich panków, która wiele razy niczym nie różniła się od tego, co spadło na Polskę ze strony Niemiec. Prawo karmy (tak trochę na marginesie, polecam Link*). Tak samo na pewno dużo łatwiej byłoby rozumieć bezwzględną argumentację antygermańską, za całą tę anty-słowiańskość, gdyby nie poznało się, niejako "od wewnątrz", przy rodzinnym, śląskim stole, jakże materialnej często natury żydowskiej oraz widocznej podczas różnego typu pochodach-demonstracjach, polskiej zaściankowości.

Jedyne co się nie kłóci w moim osądzie, to najstarsza celtycko-bizantyjska nuta krwi, która łagodzi wojowniczo-poddańcze cechy charakteru. Może także przez to łatwiej mi wyobrażać sobie alternatywną ścieżkę dla Nas wszystkich, co z kolei jest równoznaczne ze stanowczym odrzuceniem jakiejkolwiek wersji "jedyności", "wyjątkowości", "mesjanizmu", "narodu wybranego", etc? Ażeby nie pogubić się w człowieczeństwie, szukam więc sposobu, aby złączyć w sobie na równi i z szacunkiem, wszelkie nurty, tradycje i korzenie. Tylko czy jest to możliwe, w tak podzielonym - jak ten nasz - świecie? Czy może, aby w nim przetrwać - będę musiała jednak "coś" wybrać? Tylko które, kogo, jakie miałyby przyświecać mi kryteria osądu co jest lepsze? Jako neutralna Obserwatorka samej siebie i świata, sama nie wiem.

Za dużo w tym wszystkim podziałów i animozji. Jak każdy człowiek miłujący pokój i szczęście, chcę być wolna od osądu, ale po lekturze książki pani Janion, po raz kolejny zanurzam się w sobie w poszukiwaniu odpowiedzi. Ta książka jest niesamowita właśnie przez tę głęboką analizę historyczną, kulturową oraz psychologiczną i "frenetyczną" (nowe ulubione słowo!) nie tylko Słowian, Polaków, ale także wszystkich nacji z nimi sąsiadujących. Jest to odważna - choć w przypadku tak doświadczonej badaczki jaką jest pani Maria Janion, należałoby raczej użyć innego określenia, którego jednak mi brakuje w danej chwili - analiza tego, co rozumiemy przez bycie Polakiem, co znaczy w końcu sama "polskość", Polska, jako kraj, naród oraz jego dziedzictwo. Po przetrawieniu mnogości zawartych w niej wątków, zapewne za jakiś czas powrócę do niej raz jeszcze, aby jeszcze głębiej zastanowić się nad jej treścią. Pobudza ona umysł do nieraz boleśnie trudnych pytań, ale to żaden wstyd pracować nad własnymi słabościami, nie jest także grzechem szukać poza klasycznym rozumieniem Słowiańszczyzny i jej dziejów, innego, często sprzecznego z dogmatem, wyjaśnienia.


Dreams of Valhalla by - cg_zander (obraz z sieci)


O ileż prościej byłoby zawiesić na haku wszelkie podziały, gdyby nie istniały religie i ideologie, państwa i flagi, języki i granice, nieprawdaż? Wydaje mi się, abstrahując od literatury historycznej Polski, od jej burzliwych dziejów, że w obecnym stanie naprawdę ciężko jest postrzegać i oceniać drugiego człowieka ze względu na jego samego i jego czyny tu i teraz, ponieważ historia (a zwłaszcza "tradycja") nas tłamsi i buduje mur, znacznie groźniejszy i wyższy niż te zbudowane ręką człowieka. Najsilniejsi z nas, którzy uparcie starają się przedzielić grubą kreską wojenne zbrodnie od zwykłego człowieka, po każdej ze stron, każdego dnia - także dzisiaj, a może zwłaszcza dzisiaj? - muszą ścierać się ze stereotypami, kompleksami, poczuciem nieuzasadnionej wyższości czy też wstydu lub hańby. Ja sama co rusz łapie się na tych słabościach, co rusz muszę stawiać przed sobą lustro, aby nie popaść w jakieś wynikające z miejsca urodzenia uprzedzenia i nie zawsze mi się to udaje. To jak walka z wiatrakami, bo ilekroć czuję do którejś nacji gniew, zaraz też budzi się we mnie głęboki smutek, winy jednych jak i drugich są moimi, właśnie przez wzgląd tej krwi przodków, od której nigdy się nie uwolnię. A przecież każda ze stron ma swoje jasne i ciemne strony, ponieważ nie ma absolutnej jedyności. Uniwersalna prawda tkwi w dualizmie! Tak jak w każdym dobru, znaleźć można odrobinę zła, tak i zło, wiecznie pragnąc mroku, co rusz niechcący czyni dobro, co zrozumieć można tylko wtedy, gdy zna się sens słowa "karma" (ale bez stricte buddyjskich, czy hinduskich, konotacji, po prostu jako jin i jang). Człowiek, bez względu na pochodzenie, jest zdolny zarówno do wielkiego dobra, sprawiedliwości, jak i do zła, podłości. Tak bardzo chciałabym znać każdą z tych nacji i kultur, każdą z tradycji, aby zrozumieć - bez oceniania, ale na to może braknąć mi czasu.

"To właśnie czyni nasze życie nieznośnym - w błędnym kole dominacji, narzucania, zniewolenia, wywyższania i lepszości, nieustannego pokazu pychy i chęci wyniesienia się nad drugich. Witkacy nazywał to spsiałą puścizną szlachecką, spadkiem również po kresowych ,królewiętach': Stąd każdy Polak ma tendencje do wspinania się, choćby na palcach, aby wydać się wyższym, i do tworzenia sobie tego, co nazywam ,kołpakiem napuszenia', sztucznej nadbudówki ponad siebie, pustej a dekoracyjnej, mającej omamić drugich, co do istotnej wartości głowy, która się pod tym kołpakiem kryje. [...] Wieczne niezadowolenie i wieczne nadęcie ponad możność, i życie ponad stan, fizyczne i poniekąd duchowe, jeśli chodzi o poczucie ważności i władzy, stało się zasadniczym rysem psychicznym każdego niemal Polaka (ale także: Niemca, Ukraińca, Białorusina, Rosjanina a nawet Celta, Gala... - wg. mojej prywatnej oceny, B.S.). Żebyż wreszcie ten 'kołpak napuszenia' pękł z wielkim hukiem" ~ S.I. Witkacy, Narkotyki. Niemyte dusze. W-wa 1975, s. 267-268.

Taki jest bowiem zgniły owoc patriarchalnej Przemiany świata, jaką mięscy-kapłani-władcy dokonali przed paroma tysiącami lat (zgaduję: 6 tyś. lat?). "Żeby ich zrozumieć, trzeba stworzyć inną narrację, trzeba opowiedzieć 'inną historię' (s.329). Tylko czy ostanie się ktoś jeszcze, aby ją bez uprzedzeń wysłuchać?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼

Świat jest pełen symboli: K (Część II)