"Czciciele Gwiazd" ~ Miloslav Stingl. Część I
Prof. Miloslav Stingl (ur. 19 grudnia 1930 r w czeskim Bílině) |
Część I
(tekst przeniesiony z mojego starego bloga*)
(tekst przeniesiony z mojego starego bloga*)
z 21.12.2013 r.
~ Tak blisko gwiazd, a tak daleko od ludzi! ~
Uwielbiam ludzi z pasją, zarówno tych, którzy doszli wysoko w naukowej
karierze w konwencjonalny sposób, jak i genialnych samouków, jak np. Erich
von Däniken czy Graham Hancock (i wielu innych), którzy stale musieli zmagać się z kłodami rzucanymi pod
nogi. Koffam ludzi nieprzeciętnych, takich, którzy w imię zasad, idei
czy silnego przekonania o słuszności swoich tez, nawet jeśli stoją one w
opozycji do reszty establishmentu (zarówno w polityce, jak i
nauce czy religii) podejmują wysiłek, aby znaleźć fizyczne dowody na poparcie tego,
co zrodziło się w ich głowie (bynajmniej nie z czystej fantazji, lecz w oparciu o intrygujące znaleziska). Einstein miał rację twierdząc, iż wyobraźnia jest ważniejsza niż wiedza.
Wiedza to narzędzie i nic ponad to. Jest pomocna podczas poszukiwań,
lecz zawsze należy pamiętać, że życie potrafi nas zaskakiwać, dlatego
też człowiek zdrowo myślący, nie trzyma się jak tonący brzytwy własnej
wiedzy, jeśli któregoś dnia okazuje się ona być "bezużyteczna". Człowiek
światły jest w stanie przyznać się do błędu a nawet zawiesić na kołku
cały swój naukowy dorobek, jeśli tylko dowody wystawią na próbę
zahartowaną stal akademickiej dogmy. Tymczasem wyobraźnia to klucz. Ileż
to odkryć przeszłości, teraźniejszości a zapewne także przyszłości,
dokonano (-a się) wyłącznie kierując się przysłowiowym "nosem"? Ileż to
razy poszukiwacze prawdy (z różnych dziedzin) stawiali na szalę nie
tylko swoją reputację, ale i życie, by udowodnić całemu światu, że
zrodzone w ich umysłach podejrzenie, jest w rzeczy samej - namacalną prawdą? To właśnie wyobraźnia, a więc jakaś konkretna myśl, która nie
daje nam spokoju, jest podwaliną dla wszelkich odkryć naukowych a nawet
"duchowych".
Będąc na studiach wkurzało mnie, kiedy
rzekomi doktorkowie czy profesorzy, tłukli nam (żakom)
do głowy, że każdy winien trzymać się swojej szufladki (czyż nie tym są
odrębne seminaria magisterskie?) i nie daj licho, wkraczać na terytorium
zasiedlone przez głosiciela innej doktryny, zupełnie jak gdyby nie
łączył nas wspólny kierunek: filozofia, lecz jakby każdy z nas był obcym
ciałem w akademickiej przestrzeni kosmicznej. Nie raz, pisząc pracę
semestralną, słyszałam z ust doktora prowadzącego fakultet, że owszem,
praca napisana pięknie, ale można by bardziej konkretnie, trzymając się
wyłącznie jednej płaszczyzny, jednej myśli przewodniej. Odpowiadałam
zawsze tak samo: A czy to moja wina, że temat który wybrałam za przewodni wchodzi "w interes" innych dziedzin?
Jeden z moich profesorów, dosłownie skrzywił się na twarzy, gdy po
otrzymanej wysokiej nocie na ćwiczeniach, przyszłam doń wyłącznie po
"przepisanie" bdb do indeksu, z czego wywnioskowałam, że promowana przeze mnie interdyscyplinarność, nie jest przezeń w pełni akceptowana. I tak jest ze wszystkim w naszym życiu... Bycie zbyt mądrym, zbyt oczytanym, nie żeby jakimś geniuszem, po prostu człowiekiem ciekawym wszystkiego, nie jest pożądane.
Prof. Miloslav Stingl w Karlowych Warach |
Tacy niestety są - w większości - wykładowcy na całym świecie (nie tylko w PL, to ich największa ułomność, która stawia pod znakiem zapytania ich tytuły naukowe). Ale na szczęście nie wszyscy, jak np. profesor hab. Miloslav Stingl,
znany czeski etnograf, doktor filozofii, podróżnik i pisarz.
Niegdysiejszy pracownik czeskiej Akademii Nauk, gdzie był odpowiedzialny za
badania ludów pozaeuropejskich. Podczas swoich
licznych wypraw badawczych odwiedził 151 krajów na wszystkich
kontynentach i jak głoszą plotki zna ponad 17 języków obcych (z których
najbardziej egzotyczny to papuaski język plemienia Kumů).
Pole jego zainteresowań obejmuje głównie Indian, takich
jak Maya, Polinezyjczyków, australijskich Aborygenów czy Eskimosów, ale
pisał także wiele nt. czeskiej przeszłości. O jego wielkim autorytecie
świadczy chociażby to, iż dosłownie każde indiańskie plemię, które
miało okazję gościć tego pana podczas jego licznych podróży, nadawało mu jakiś
znaczący w ich kulturze tytuł. Np. jedno z plemion Pacyfiku nadało mu
miano "OKIM", co znaczy "ten, który prowadzi",
jest także honorowym wodzem meksykańskiego plemienia Kikapú (Kickapoo).
A co zabawne, nigdy nie był zwolennikiem żadnej partii politycznej, czy
też ruchu społecznego. Oddany nauce, odległym kulturom indiańskim,
napisał ponad 40 książek (zazdroszczę), na podstawie których nakręcono liczne cykle
dokumentalne (np. "Dookoła świata z Miloslavem Stinglem"). Filmy te od
dekad krążą po Europie i dalekim świecie...
Z pewnością nie będzie dla was zaskoczeniem, iż zabrałam się za czytanie w.w. książki prof. Stingla pod wpływem wzburzonych wód alter-naukowych hipotez, które krążą po świecie w związku z myślą przewodnią imć Dänikena, pragnę jednak uczulić, że nie jestem zwolenniczką tezy (przynajmniej w każdym jej aspekcie) o "przybyciu na Ziemię kosmitów, dzięki którym rzekomo homo sapiens zawdzięcza nagły przeskok w ewolucji". Po pierwsze i najważniejsze, teoria Darwina ma się nijak do pochodzenia większości ras, z wyjątkiem małej grupy, która wg. mojej wiedzy, jest prawowitym dziecięciem tej planety, niemniej także w tym wypadku, kłóciłabym się z teorią naturalnego doboru. Ale o tym napiszę innego dnia, ponieważ jest to zbyt rozległy temat.
Jednakże nie przeczę, że "ktoś - kiedyś" przybył na Ziemię, czego ślady w postaci licznych odkryć archeologicznych, establishment naukowy (zapewne kierowany polityką i religijnym przewodnictwem patriarchatu), tak skutecznie od wielu pokoleń zaciera. Proces ukrywania "tej wiedzy" trwa od setek lat a może i więcej, jednakże ludzie władzy są "tylko ludźmi" a więc mieli prawo przeoczyć to czy siamto. Minusem nagłośnienia przez Dänikena i jemu podobnych, w.w. tezy, jest to, iż Inkwizycja Naukowa, zyskała dzięki temu bezpośredni dostęp do tych artefaktów przeszłości, które umknęły wcześniej ich uwadze.
Od niedawna wiem np. jak rzekomi pracownicy naukowi (czy to archeolodzy, egiptolodzy etc) fizycznie dewastują starożytne znaleziska, w celu zatuszowania niewygodnych odkryć. Od paru lat głośno jest o Göbekli Tepe, stanowisku archeo sprzed co najmniej 12 tyś. lat p.n.e. na terenie dzisiejszej Turcji (dawna Azja Mniejsza). Czy macie pojęcie, że tzw. "naukowcy" naturalnie "akademiccy" wywożą po kawałku "problematyczne" elementy tejże pre-mezopotamskiej, pre-egipskiej, kultury, w nieznanym celu i kierunku, jak np. słynne spojenia megalitycznych budowli, a więc tworzywa z nieznanego nam stopu metalu, tzw. klamry, których to używali zarówno późniejsi Egipcjanie jak i Majowie? Czy ma to jakiś związek z próbą kradzieży przez niemieckich archeologów płaskorzeźb z piramid w Kairze, które to próbowali wywieźć z Egiptu cichaczem po nieudanej Wiośnie Islamskiej? Czy na tym będzie teraz polegać tzw. NAUKA? (Patrz - Link*). Coraz bardziej - w moich oczach - upodabniająca się do Inkwizycji z czasów Galileusza? Bo jeśli to wszystko się potwierdzi (a echa tego bandyckiego procederu dochodzą ze wszystkich kontynentów od dosłownie paru lat) trzeba będzie realnie zaatakować dewocję naukowego establishmentu, która po cichu, próbuje zatrzeć wszelkie niewygodne - zapisanemu i głoszonemu patriarchalnemu paradygmatowi - fakty.
Zarówno o Aztekach, jak i Majach, napisano już wiele. Współczesna nauka -
jakże często z Germanami z Anglii i Niemiec czy Austrii na czele -
znowuż próbuje nam wmawiać, że przed Majami czy Inkami w Ameryce nie
istniały żadne wysoko rozwinięte kultury. Książka(i) pana Miloslava,
wybitnego znawcy tematu a zarazem szanowanego ambasadora świata nauki,
przeczy temu wierutnemu kłamstwu. Nie zgadza się również, wg. czeskiego
badacza, datowanie tychże kultur, ponieważ wyłącznie w oparciu o
dostępne mu dane (znaleziska muzealne) przeszłość regionu od Meksyku po
południową część Boliwii, sięga co najmniej 15 tyś. lat wstecz. Na
poparcie tego przytacza np. słynnego "człowieka z El Jobo"
(dzisiejsza Wenezuela), który bynajmniej nie był "owłosioną małpą",
lecz tworzył ucywilizowaną strukturę państwa, z wszelkim jej politycznym
i religijnym zapleczem. Co ważniejsze jednak, odkrycia z Ameryki Pd
wskazują, że zasiedlanie tego kontynentu rozpoczęło się dużo wcześniej,
bo przeszło 40 tyś. lat temu, kiedy pierwsi "biali" i "czerwoni" osadnicy
dotarli z dużego ośrodka na Północy, poprzez Cieśninę Beringa (od
strony Rosji). Wg. Stingla nie ma ani krzty przesady czy fantazji w
sformułowaniach niezależnych badaczy, nt. datowania, ponieważ znaleziska
arche (powszechnie znane, choć nienagłaśniane czy opisywane w szkolnych
podręcznikach) wyraźnie wskazują na kolejne etapy tworzenia się
starożytnych ośrodków kultury w Mezoameryce. Np. w okolicach
peruwiańskiej wsi Chilca, znaleziono szczątki pewnej rodziny (mężczyzny,
kobiety i dziecka) ... sprzed 10 tyś. lat. Te same stanowisko archeo'
ujawniło także, iż lud kultury Lauricocha (oficjalna nazwa), był w
posiadaniu "miotacza oszczepów", z których to wystrzeliwane były
oszczepy z bazaltowymi lub obsydianowymi grotami.
Ciekawostką
odnoszącą się do znalezionych w tym regionie malunków naskalnych, jak
zauważa autor w.w. książki, jest to iż jeśli naprawdę - tak jak zakłada
establishment naukowy - rzekomi ludzie jaskiniowi malowali na ścianach
podobizny przyszłych ofiar i dlatego w celach rytualnych uderzali oszczepami w owe
skalne podobizny dla dodania sobie animuszu, rzekomo przywołując
opiekuńcze duchy, bogów, itd... to jak wyjaśnić w takim razie dziwne
postacie z jaskiń - całego świata - które nie występują w naturze???
Jeśli owe przedstawienia były "wyłącznie" imitacją Natury?
Prof. Miloslav Stingl, wskazuje często na nieznanych szerokiej publiczności odkrywców, których badania kładą cień na akademicką dogmę, o tym, iż Cywilizacja, w takiej formie jaką znamy dzisiaj, narodziła się w Mezopotamii
(a więc u miłośników kóz - Arabów i inszych plemion, im pokrewnych), a
że 10 tyś. lat p.n.e. cała planeta była jałową pustynią, po której od
czasu do czasu przemykały tylko niedorozwoje neandertalskie tudzież
Cro-Magnon (którego to masywne szczątki, wszystkie te gigantyczne
czaszki, znajdowane są do dzisiaj... o dziwo, ich także nie uznaje
naukowy establishment, rzekomo walczący z przeciwnikami Śniętej
Ewolucji. Hm... O co zatem może im chodzić?, raz jeszcze link mówiący o niszczeniu przez Instytut Smithsonian bezcennych artefaktów*), nie ma więc mowy o
"jakimkolwiek globalnym połączeniu" na naszej planecie. Tymczasem ślady
celowo zdeformowanych czaszek (metoda, która ponoć zrodziła się w Afryce
Pn - bzdura!) można znaleźć także w Peru, czego dokonał peruwiański archeolog Augusto Cardich. Ostrożne datowanie wskazują iż czaszki takie pochodzą sprzed ponad 9-10 tyś lat, ale mogą też być dużo starsze...
Z kolei wg. prof. Fréderica André Engel Banneville'a (szwajcarskiego odkrywcy), kultura Mezoameryki jest nie tylko równa Staremu Światu (Bliski Wschód, Afryka Pn, etc), lecz nawet może go poprzedzać. Świadczyć ma o tym chociażby dobrze zachowany w suchym klimacie Peru, grób rolnika sprzed 8800 lat. Na półwyspie Paracas (Peru), Banneville odkopał wsie sprzed co najmniej 5 tyś. lat p.n.e., w których chaty miały kształt "piramidek". Według badań archeologicznych, wsie tej okolicy były zamieszkiwane przez setki a nawet tysiąc lat, co wskazuje na osiadły, ucywilizowany tryb życia. W osadzie Chilca, wszyscy ówcześni mieszkańcy mieli "pięknie" zdeformowane, sztucznie spłaszczone czaszki. W swej sztuce lubowali się w prostych, acz uniwersalnych symbolach takich, jak: koło, prostokąt, kwadrat, trójkąt, itepe. Czy może być zatem, aby odległa starożytna kultura Mezoameryki, nie zaznała w jakimś okresie swego rozwoju obecności kultury egipskiej czy greckiej? A co jeśli było... d o k ł a d n i e na odwrót? Przed uznaniem czego pseudo-naukowcy akademii bronią się rękoma i nogami?
Wnętrze Świątyni Skrzyżowanych Rąk w Kotosh (Peru) |
Świątynia Skrzyżowanych Rąk w Kotosh |
Relief ołtarza Świątyni Skrzyżowanych Rąk z Kotosh (Peru) |
Jednym z opisanych przez prof. Stingla odkryć, było to którego dokonali
parę dekad temu archeolodzy z Japonii. Ma ono szczególne dla mnie
znaczenie, gdyż jest ono "najstarszym" w Andach przedstawieniem kultu
matriarchalnego. Poprzedza ono o tysiące lat budowle Azteków i Majów. Cała świątynia ma kształt kwadratu w sercu którego znajdowało się palenisko ze świętym ogniem.
Relief ze zdjęć powyżej, przedstawia zdobienia ołtarzy, które jednak
można znaleźć na wielu innych kamiennych postumentach odkrytych w tym
regionie. Skrzyżowane dłonie zasłaniają kobiece łono, jestem
zdania, podobnie jak autor, iż w czasach poprzedzających kulturę Chavín,
panował w Mezoameryce kult Bogini Matki a najwyższe funkcje kapłańskie,
pełniły kobiety.
Julio César Tello Rojas Nacido (1880-1947) |
Po raz kolejny jednak stykamy się z kłamstwami tzw. akademickiej nauki,
która sztucznie zaniża wiek kultury z Kotosh, deprecjonując jej rolę
wyłącznie do przypadkowego "stanowiska archeologicznego", oraz plasując w
czasie na ok. 2000 r. p.n.e. co jest podwójnym kłamstwem, jako iż
kultura Chavín (po niej następująca) nie była pierwszą w tym regionie,
jak pisałam wcześniej odkrycia peruwiańskich archeologów (dlaczego miałyby być gorsze niż np. angielskie, amerykańskie czy niemieckie?) datują je na co najmniej tysiące lat przed piramidami Majów.
Według wiedzy prof. Stingla, choć autor stara się pisać językiem
wyważonym i obiektywnym, jak i mojej własnej, i mnie podobnych, ten
rodzaj "naukowego szowinizmu" wskazuje jasno na utajone pobudki
współczesnej nauki; oczywiście kiedy weźmie się pod uwagę inne wtopy
nauki ze świata. Chodzi o to, że do kultury z Kotosh, panował w
Mezoameryce kult Bogini, zaś wraz z nastaniem tajemniczego ludu Chavín,
którego badaniem zajął się "ojciec peruwiańskiej archeologii" - Julio C. Tello, prawdopodobnie
z Północy (a więc z Ameryki Środkowej, Jukatan), przywędrował na ziemie
pre-inkaskich ludów męski, patriarchalny kult Jaguara. Wraz z nim
pojawiła się solarna-wojenna retoryka. Stingl opisuje jak w położonej na
wys. 3 tyś. m n.p.m stolicy "Chaví" (= co znaczy dosłownie jaguar), tzw. Mieście Synów Jaguara
odnaleziono liczne skarby i jak w 1945 roku, a więc na dwa lata przed
śmiercią Tello, ten suchy jak pieprz teren nawiedziła niespotykana dotąd
"powódź", porywając ze sobą znaczną część znalezisk. Oczywiście taka
jest oficjalna wersja, ponieważ tak przedstawiało się stanowisko
badawcze, kiedy powrócił tam na kolejną rundę wykopalisk - Tello. Hm... A jeśli to nie "żywioł" zniszczył to miejsce, to co?
Odnalezione przez Tello sanktuarium ludu Chavín, wyglądało następująco:
Wewnątrz ogromnego, kamiennego placu na planie kwadratu, zorientowanego
względem czterech stron świata, znajdowały się wysokie platformy o
czterech stopniach z każdej strony. Tello udało się wcześniej wywieźć i
(tym samym) ocalić przed zniszczeniem obelisk zwany dzisiaj na jego
cześć "Obeliskiem Tello". Chwała mu za to, ponieważ artefakt ten
wskazuje wyraźnie na powiązania ludów Mezoameryki z kultami słonecznymi
zza wielkiego Oceanu Atlantyckiego. Należy pamiętać, że dokładnie w tym
czasie, kiedy zginął kult z Kotosh, a do głosu doszedł kult solarny, na
całym świecie dokonało się przejście na - patriarchat mezopotamski. Nie może być zatem
mowy o "przypadku" lecz o jakimś konkretnym czynniku, być może wpływie
"nieznanej" Cywilizacji, szerzącej tego typu dogmę?
Obelisk Tello |
Obelisk Tello (z przodu) |
Tylna część "Obelisku Tella" |
Na rzecz tej tezy świadczy także to, iż od Zachodu stała 15 m piramida,
której bogate zdobienia (i łączenia) tworzyły "czarno - białą" mozaikę,
z czego gnostycy świata łatwo mogą wysnuć wniosek, iż kult ten
przyniósł ze sobą wyraźny podział na Dobro i Zło. W środku w.w. piramidy
mieszczą się liczne galerie, łączące się o dziwo, w kształcie ...
litery G (coś wam to mówi, Bracia?). Z kolei w centralnym punkcie całego sanktuarium Chavín, stał
ołtarz z 7 otworami w kamieniu, jako iż Indianie ci czcili liczbę - 7.
Dzięki Tello wiemy, iż powyższy ołtarz - podobnie jak wiele innych
artefaktów świata - odnosił się do gwiezdnej mapy, a dokładnie do Gwiazdozbioru Oriona; wspomniane wcześniej 7 otworów, pasuje idealnie do położenia siedmiu gwiazd tejże konstelacji. Przypadek?
Według mnie tylko człowiek chory psychicznie lub też z góry opłacony,
aby szerzyć kłamstwa, może twierdzić, iż tego typu znaleziska są tylko
wytworem ludzkiej wyobraźni. Tymczasem podobnie jak w Afryce Pn czczono
bóstwa w postaci kotki tudzież lwicy, tak w Peru (i całej Mezoameryce)
czczono - jaguara. Jak w Egipcie czczono Nechbet w postaci sępa, tak w
Mezoameryce czczono kondory. A jeśli doda się do tego także gwiezdne
konotacje, znany tu i tam, rytuał pogrzebowy, uderzające podobieństwo w
architekturze jak i podstawach patriarchalnego kultu solarnego, a nawet
"deformowanie" czaszek, ciśnie się na usta, że przed tysiącami lat
musiał zaistnieć punkt styku pomiędzy kulturami Mezoameryki a Afryki Pn.
Jak słusznie domyślają się niektórzy... mam na myśli (rzekomo mityczną) Atlantydę, która dla mnie taką nie jest. Ale też nie sugeruje, że to na Atlantydzie zrodził się "kult solarny" - dziadostwo to wypromowano w Babilonii. Czytając od lat publikacje naukowe, zauważyłam taką dziwną zależność. Podejdźcie do niej z otwartym umysłem. Za każdym razem kiedy na jaw wychodzą inne od obiegowych fakty, zaczyna wyć za karawaną wiedzy germańska psiarnia, zarówno z Niemiec, jak i saska z Anglii. Peruwiańscy archeolodzy, mają od dekad przeboje z Germanami, którzy podważają ich wyniki, chociaż jedni i drudzy posiłkują się tymi samymi metodami i technologią. Skąd ta zapiekłość?
Tak samo w odniesieniu do platońskiej Atlantydy, tylko wtedy Germanie nie ujadają, kiedy próbuje się wmówić - opinii publicznej, że Atlantyda była w rzeczywistości zaledwie mitycznym lądem Północy należącym do Fryzyjczyków, za których ma się wielu Germanów od czasu popaprańca Shitlera. Każda inna forma badań Atlantydy, spotyka się z jawną kpiną ze strony świata nauki lub jawną wrogością i wykluczeniem z gremium. Gdyby wszak współczesna nauka zajęła się na poważnie penetracją głębin Atlantyku (w okolicach Azorów, ale i Małych Antyli, nie wyłączając Bimini), być może - wreszcie - wszelkie wątpliwości powyższej natury zniknęłyby jak ręką odjął. Oni jednak wolą taki stan rzeczy, który mnoży tylko - wątpliwości i teorie spiskowe. Dlaczego? Co mają do stracenia czy ukrycia? Powołując się raz jeszcze na Einsteina, to iż jeszcze nie ma dowodów fizycznych na tezę o "styczności" obydwu kontynentów - Ameryki i Afryki - nie znaczy wcale, że takich "kontaktów" w odległej przeszłości nie było. Pamiętajcie, że przez tysiąc lat nikt nie chciał wierzyć że Ziemia nie jest płaska i krąży wokół słońca, a jednak w końcu nastał czas Kopernika, Keplera i Galileusza.
Wg. mnie uczeni błądzą jeśli chodzi o kult Jaguara. W kółko słyszymy, że narodził się on gdzieś w głębi Amazonii, tymczasem 1) w całej zalesionej Amazonii nie znaleziono jak dotąd śladu po kulturze Chavín; 2) tymczasem pozostałości w Mieście Synów Jaguara wskazują precyzyjnie, iż przodkowie tego szczepu przybyli (a przynajmniej w to wierzyli) z ... gwiazd (konst. Orion). Autor zastanawia się czy lud ten miał coś wspólnego z Olmekami? Tamci również twierdzili, iż zrodzili się ze związku boga-jaguara ze śmiertelną kobietą! Hm... Coś wam to przypomina? Polecam zgłębić pozostałości stolicy Olmeków "La Ventę", gdzie mieszczą się posągi tajemniczego ludu o wyraźnie, negroidalnych rysach twarzy! Ja zaś mogę od siebie dodać tylko tyle, iż o ile nie wierzę w obcy nam gatunek przybyły na Ziemię, to jednak wiedza, którą dzisiaj operuję, mówi jasno, że "ktoś" przybył i to wcale nie dziesiątki, setki tyś. lat temu, co by zabawiać się DNA homo sapiens, lecz znacznie później, w bliższych nam czasach, a jego jarzmo, w postaci fałszerstw dziejów i panującej nam dogmy, nadal promieniuje niczym oko Wielkiego Brata. Wiele przeszłych rzeczy ukryto, wiele też zniszczono. Ale nie wszystko... więc trzeba się spieszyć, aby zachować w pamięci to, co jeszcze "jest". Nasi odlegli przodkowie, stoczyli niejedną bitwę i chociaż przegrali jedną z nich, wciąż jestem zdania, że jeszcze nie przegrali wojny, która onegdaj toczyła się w Niebie!
Jak słusznie domyślają się niektórzy... mam na myśli (rzekomo mityczną) Atlantydę, która dla mnie taką nie jest. Ale też nie sugeruje, że to na Atlantydzie zrodził się "kult solarny" - dziadostwo to wypromowano w Babilonii. Czytając od lat publikacje naukowe, zauważyłam taką dziwną zależność. Podejdźcie do niej z otwartym umysłem. Za każdym razem kiedy na jaw wychodzą inne od obiegowych fakty, zaczyna wyć za karawaną wiedzy germańska psiarnia, zarówno z Niemiec, jak i saska z Anglii. Peruwiańscy archeolodzy, mają od dekad przeboje z Germanami, którzy podważają ich wyniki, chociaż jedni i drudzy posiłkują się tymi samymi metodami i technologią. Skąd ta zapiekłość?
Tak samo w odniesieniu do platońskiej Atlantydy, tylko wtedy Germanie nie ujadają, kiedy próbuje się wmówić - opinii publicznej, że Atlantyda była w rzeczywistości zaledwie mitycznym lądem Północy należącym do Fryzyjczyków, za których ma się wielu Germanów od czasu popaprańca Shitlera. Każda inna forma badań Atlantydy, spotyka się z jawną kpiną ze strony świata nauki lub jawną wrogością i wykluczeniem z gremium. Gdyby wszak współczesna nauka zajęła się na poważnie penetracją głębin Atlantyku (w okolicach Azorów, ale i Małych Antyli, nie wyłączając Bimini), być może - wreszcie - wszelkie wątpliwości powyższej natury zniknęłyby jak ręką odjął. Oni jednak wolą taki stan rzeczy, który mnoży tylko - wątpliwości i teorie spiskowe. Dlaczego? Co mają do stracenia czy ukrycia? Powołując się raz jeszcze na Einsteina, to iż jeszcze nie ma dowodów fizycznych na tezę o "styczności" obydwu kontynentów - Ameryki i Afryki - nie znaczy wcale, że takich "kontaktów" w odległej przeszłości nie było. Pamiętajcie, że przez tysiąc lat nikt nie chciał wierzyć że Ziemia nie jest płaska i krąży wokół słońca, a jednak w końcu nastał czas Kopernika, Keplera i Galileusza.
Wg. mnie uczeni błądzą jeśli chodzi o kult Jaguara. W kółko słyszymy, że narodził się on gdzieś w głębi Amazonii, tymczasem 1) w całej zalesionej Amazonii nie znaleziono jak dotąd śladu po kulturze Chavín; 2) tymczasem pozostałości w Mieście Synów Jaguara wskazują precyzyjnie, iż przodkowie tego szczepu przybyli (a przynajmniej w to wierzyli) z ... gwiazd (konst. Orion). Autor zastanawia się czy lud ten miał coś wspólnego z Olmekami? Tamci również twierdzili, iż zrodzili się ze związku boga-jaguara ze śmiertelną kobietą! Hm... Coś wam to przypomina? Polecam zgłębić pozostałości stolicy Olmeków "La Ventę", gdzie mieszczą się posągi tajemniczego ludu o wyraźnie, negroidalnych rysach twarzy! Ja zaś mogę od siebie dodać tylko tyle, iż o ile nie wierzę w obcy nam gatunek przybyły na Ziemię, to jednak wiedza, którą dzisiaj operuję, mówi jasno, że "ktoś" przybył i to wcale nie dziesiątki, setki tyś. lat temu, co by zabawiać się DNA homo sapiens, lecz znacznie później, w bliższych nam czasach, a jego jarzmo, w postaci fałszerstw dziejów i panującej nam dogmy, nadal promieniuje niczym oko Wielkiego Brata. Wiele przeszłych rzeczy ukryto, wiele też zniszczono. Ale nie wszystko... więc trzeba się spieszyć, aby zachować w pamięci to, co jeszcze "jest". Nasi odlegli przodkowie, stoczyli niejedną bitwę i chociaż przegrali jedną z nich, wciąż jestem zdania, że jeszcze nie przegrali wojny, która onegdaj toczyła się w Niebie!
Jako że chciałabym móc podzielić się jeszcze paroma uwagami nt.
niezwykle zajmującej książki prof. Stingla (co i tak jest ledwo
procentem z całości), bynajmniej nie w celu spoilerowania, lecz
aby wskazać na podobieństwa z własnym materiałem badawczym, zakończę tą
pierwszą część w tym miejscu. Spodziewajcie się kolejnej części,
dalszego ciągu niebawem. Pozdrawiam :)
Komentarze
Prześlij komentarz