"O Pokoju" - Demostenes. Część I




Demostenes


"O Pokoju"


Upadek Olintu w r. 348 p.n.e. zbliżył do siebie w Atenach dwa wrogie obozy, pacyfistów i zwolenników wojny. Podjęto wspólne próby zapewnienia Atenom pomocy innych państw dla zahamowania alarmujących postępów armii Filipa. Od r. 357 p.n.e. Ateńczycy wydali na prowadzenie mało skutecznych działań wojennych ponad 1500 talentów, nie pozyskali żadnego nowego sojusznika, najpotężniejszych utracili częściowo w czasie wojny ze sprzymierzeńcami (357—355 p.n.e.), częściowo w wojnie z Filipem. Ten jednak, jakby wyczerpany wojną i ciągłymi sukcesami, zapragnął pokoju z Atenami. Atericzycy wysłali doń w r. 346 p.n.e. poselstwo pod kierunkiem znanego polityka Filokratesa. W skład tej delegacji wchodził również Demostenes i jego późniejszy przeciwnik polityczny — z czasem orientacji filomacedońskiej — Aischines. Każda ze stron miała zatrzymać posiadłości należące do niej w chwili zawierania układu. Atericzycy musieli się jednak zgodzić na dodatkowe ustępstwo w sprawie swych dwóch sprzymierzeńców — miasta Halos w Tessalii, aktualnie obleganego przez Filipa, oraz Fokejczyków, przeciwko którym prowadził teraz wojnę świętą wezwany przez Tebańczyków. Atericzycy wysłali drugie poselstwo celem odebrania przysiąg od Filipa. Ten złożył przysięgę po kilku miesiącach zgubnej dla Aten zwłoki w momencie, gdy już dokonał dalszych podbojów w Tracji. Po swym powrocie Demostenes oskarżył swych kolegów posłów o opieszałość i nieuczciwe pełnienie funkcji poselskich. Jednakże Aischines tak sugestywnie i wymownie zapewnił lud o przychylności Filipa, że Ateny związały się z nim przymierzem i pokojem. Był to tzw. pokój Filokratesa.
 
Los Fokejczyków był przesądzony. Filip zajął przesmyk prowadzący przez Termopile, zasiadł w Radzie Amfiktionów, przewodniczył igrzyskom pityjskim (w Fokidzie). Wyprawił swych posłów do Aten ze skargą, iż Ateńczycy udzielają schronienia zbiegom z Fokidy. W Atenach zapanowało oburzenie i trwoga. Aischinesowi lud odmówił posłuchania. Demostenes musiał uspokajać słuszny gniew ludu wskazując, że pokój z Filipem jest już faktem dokonanym i zerwanie go w sytuacji dla Aten niekorzystnej byłoby aktem samobójczym. Mowa O pokoju, wygłoszona jesienią r. 346 p.n.e., osiągnęła swój cel podstawowy — pokój z Filipem został zachowany. Widzę, Ateńczycy, że nasza obecna sytuacja polityczna jest źródłem niezadowolenia i niepokoju. A dzieje się tak nie tylko ze względu na poważne straty, jakie ponieśliśmy — a na nic się tu już nie zdadzą wzniosłe mowy — lecz dlatego, że panuje całkowita rozbieżność poglądów na temat ocalenia tego, co pozostało jeszcze w naszym posiadaniu. Każdy niemal w innym kursie polityki upatruje zbawienie dla państwa. 



Takie rozważania i udzielanie rad są zawsze zadaniem niewdzięcznym i trudnym: wy, Ateńczycy, uczyniliście je jeszcze trudniejszym. Wszyscy ludzie naradzają się zwykle, zanim dojdzie do czynu lub zanim się coś wydarzy, wy zaś już po fakcie dokonanym. Z tego wynika, że w całym tym czasie, który ogarniam pamięcią, ten, kto gani błędy, znajduje u was poklask jako dobry mówca, sama zaś sprawa i to, co miało być przedmiotem dyskusji, całkowicie uchodzi waszej uwagi. Pomimo to występuję tu w tym przeświadczeniu, iż będę w stanie doradzić wam środki, które nie tylko się przyczynią do poprawy aktualnej sytuacji, ale i do odzyskania tego, co utraciliśmy. Mam nadzieję, że uciszycie zgiełk sporów*  i zechcecie wysłuchać mnie z uwagą, która przystoi ludziom naradzającym się nad żywotnymi interesami państwa i sprawami najwyższej wagi.




Jestem świadomy tego, Ateńczycy, że kto ma czelność tu przed wami mówić o sobie i przypominać swe dawne przemówienia, odnosi zawsze niezawodną korzyść. Uważam to jednak za tak przykrą i nieznośną praktykę, że bez względu na istniejącą konieczność wzdragam się przed jej użyciem. Sądzę jednak, że możecie sobie wyrobić lepszy pogląd na to, co wam pragnę przedstawić, jeśli pokrótce przywołam kilka spostrzeżeń zawartych w moich poprzednich przemówieniach.
* Narady Zgromadzenia Ludowego w Atenach były niezwykle burzliwe. Demostenes i w tej mowie, i w wielu innych upomina swych słuchaczy, by zachowali spokój, a zarazem niezbędną w podejmowaniu decyzji rozwagę.




Otóż — co najważniejsze — kiedy to w czasie rozruchów na Eubei niektórzy przekonywali was o potrzebie udzielenia pomocy Plutarchowi* i podjęcia wojny, która miała przynieść więcej wydatków niż sławy, jako pierwszy i jedyny zresztą mówca wyraziłem swój sprzeciw. Za to omal nie rozszarpali mnie ci politycy, którzy dla drobnego zysku namówili was do popełnienia bardzo poważnych błędów. Po krótkim czasie doznaliście nie tylko zasłużonego upokorzenia, ale też ponieśliście ofiary, jakich nigdy żaden lud nie poniósł ze strony tych, którym przyszedł z pomocą. Dopiero wtedy poznaliście z jednej strony podłość waszych doradców, z drugiej bezwzględną słuszność moich rad. A teraz inny przypadek.
* Plutarch — tyran miasta Eretrii na Eubei, wezwał Ateńczyków na pomoc przeciwko swemu rywalowi Kleitarchowi. Udzieleniu pomocy zdecydowanie sprzeciwił się Demostenes. Ateńczycy idąc jednak za radą wpływowych polityków, Eubulosa i Meidiasa, wysłali na Eubeę wojsko pod dowództwem Fokiona. Odniósł on wprawdzie zwycięstwo w bitwie pod miastem Tamynaj, jednak niebawem rzeczy wzięły niekorzystny dla Aten obrót wskutek zdrady Plutarcha. Po ustąpieniu z wyspy wojsk ateńskich cała Eubea przeszła na stronę Filipa. Pozostali na wyspie Ateńczycy dostali się do macedońskiej niewoli, z której ich wykupiono za wysoką cenę.

Zauważyłem, że aktor Neoptolemos*  wprawdzie wyraźnie działa na szkodę państwa, jest agentem Filipa i stara się pokierować waszymi sprawami zgodnie z jego interesem, przecież pod płaszczykiem swej sztuki korzysta z całkowitej bezkarności*. Wstąpiłem więc na mównicę i przemówiłem do was; uczyniłem to nie z powodu jakiejś osobistej urazy wobec Neoptolemosa ani ze stanowiska publicznego delatora*, jak tego w pełni dowiodły późniejsze wydarzenia.

aktor Neoptolemos — był na żołdzie Filipa i służył mu za pośrednika we wstępnych rokowaniach o pokój Filokratesa.
**  Osoba aktora związana z kultem boga Dionizosa jako opiekuna widowisk teatralnych była nienaruszalna. Aktorzy nie płacili podatków i byli zwolnieni ze służby wojskowej, a w czasie wojny mogli się swobodnie poruszać po całej Grecji. 
***  delator — tzn. sykofant (sykophantes). W Atenach wolno było każdemu obywatelowi wystąpić przed sądem ze skargą publiczną. Ponieważ grzywna, na którą oskarżony został skazany w wypadku przegrania procesu, przypadała oskarżycielowi, ze względów na łatwy zarobek powstał w Atenach cały zespół zawodowych niejako oskarżycieli, delatorów, denuncjantów czy szantażystów określanych mianem sykofantów. Stanowili oni prawdziwą plagę ateńskiej demokracji. Mówcy sądowi i polityczni zastrzegają się w swych przemówieniach, że występują z oskarżeniem ze szlachetnych ideowych pobudek, a nie dla brudnego zysku, jak to czynią sykofanci.




I nigdy o nic nie będę winił obrońców Neoptolemosa — bo nie było żadnego — lecz was samych. Gdybyście podziwiali przedstawienie tragediowe w teatrze Dionizosa*, a nie zastanawiali się w publicznych obradach nad ocaleniem państwa i sprawami dotyczącymi dobra publicznego, nie moglibyście go słuchać z większą przychylnością, a mnie z większą odrazą. 
Myślę, że do tego czasu zrozumieliście już, że odbył on podróż do kraju wrogów tylko pod pozorem ściągnięcia tam od dłużników należnych mu sum pieniędzy, które miał niby zamiar wydać w naszym kraju na publiczne świadczenia. Wielokrotnie powoływał się przy tym na tego rodzaju argument, że jest rzeczą karygodną stawiać zarzuty ludziom, którzy swe mienie przenoszą z Macedonii do Aten. A potem skorzystawszy z zawartego pokoju*, który zapewnił mu bezpieczeństwo, spieniężył cały swój, tutaj nabyty, majątek ziemski i z całą gotówką zbiegł do Filipa. 
Już te dwa zdarzenia, na które zwróciłem uwagę, świadczą, iż moje poprzednie mowy przedstawiały stan zgodny z faktami. A teraz opowiem wam trzeci przypadek — i tylko ten jeden — a potem wrócę do przerwanego wątku mej mowy. Otóż było tak.
teatr Dionizosa — położony u stóp wschodniej strony Akropolu, miejsce przedstawień scenicznych — tragedii i komedii. Swój monumentalny kształt uzyskał ok. 420 roku p.n.e.
**  Chodzi o pokój Filokratesa z r. 346 p.n.e.

Gdy po odebraniu przysiąg w sprawie pokoju nasze poselstwo, w którym uczestniczyłem, powróciło do Aten, pewni ludzie zaczęli wam czynić różnego rodzaju obietnice: a to, że Tespie i Plateje* zostaną odbudowane, a to że Filip uratuje Fokejczyków, jeśli się stanie panem sytuacji, że obszar należący do miasta Tebańczyków ulegnie podziałowi, że wam przypadnie Oropos, a w zamian za Amfipolis* uzyskacie Eubeę. Uwiedzeni tymi płonnymi i zwodniczymi nadziejami opuściliście Fokejczyków wbrew własnym interesom, wbrew sprawiedliwości, a nawet wbrew honorowi. Przekonacie się, że ani nie uczestniczyłem w tym wielkim oszustwie, ani nie zachowałem milczenia w tej sprawie, lecz zdecydowanie oświadczyłem — co z pewnością pamiętacie — że nic o niej nie wiem, nie wiążę z nią żadnych nadziei, a te wszystkie zapewnienia bez pokrycia uważani za zwykłe brednie.
Tespie i Plateje — te dwa miasta beockie zrównali z ziemią Tebańczycy karząc je za nieuznawanie ich zwierzchnictwa w Beocji. Zresztą por. W obronie mieszkańców Megalopolis, przyp. 4. Filip będąc sprzymierzeńcem Tebańczyków i Tessalów ruszył na Fokejczyków. Ateńczycy opowiedzieli się po stronie Fokejczyków walczących przeciwko Tebańczykom; z Tebańczykami bowiem od dawna toczyli Ateńczycy spór o miasto graniczne Oropos, por. W obronie mieszkańców Megalopolis, przyp. 10. 
**  Amfipolis — por. I mowa przeciw Filipowi, przyp. 8 oraz II mowa
olintyjska, przyp. 2.




Okazaną przeze mnie w tych okolicznościach umiejętność przewidywania, którą przewyższyłem innych, w żadnym wypadku nie mam zamiaru, Ateńczycy, przypisywać jakiejś wyjątkowej bystrości, którą albo rzeczywiście posiadam, albo którą się tylko chełpię. Nie będę ukrywał, iż tę moją umiejętność rozpoznawania i przewidywania zawdzięczam dwom czynnikom, które zaraz tu wymienię. Jednym z nich jest po prostu szczęście, które — jak wskazuje moje doświadczenie — więcej znaczy w życiu ludzkim niż wszelka potęga i mądrość. Drugim jest moja absolutna bezinteresowność poglądów i ocen w sprawach publicznych, bo nikt nie mógłby mi dowieść, iż czerpię jakiekolwiek zyski z mojej działalności politycznej i z moich przemówień.
Trafnie dostrzegam korzystny kurs w sprawach polityki tylko dlatego, że rzecz oceniam wyłącznie na podstawie samych okoliczności. Wiadomo, iż jeśli po drugiej stronie, jak na wadze, położy się pieniądze, przeważą one szalę i w dół za sobą pociągną zdrowy rozsądek: kto to uczynił, w żadnej już sprawie nie jest w stanie wydać słusznego i bystrego sądu.
Moim zdaniem należy przyjąć jedną zasadę: jeżeli kto chce pozyskać dla państwa sprzymierzeńców, powiększyć jego dochody lub oddać mu jakąkolwiek inną przysługę, nie może tego uczynić kosztem istniejącego pokoju. Nie znaczy to, że jest to pokój godny was, lub dla was szczególnie korzystny. Lecz jaki by tam nie był, bardziej odpowiadałoby waszym aktualnym interesom państwowym wcale go nie zawierać niż teraz go zrywać, gdyż liczne straty, które ponieśliśmy, sprawiają, że dziś przyszłoby nam prowadzić wojnę z większym ryzykiem i w znacznie trudniejszych warunkach niż wówczas.
I jeszcze jedno ostrzeżenie ku rozwadze: nie wolno wam, Ateńczycy, dawać odbywającemu się właśnie Zgromadzeniu Amfiktionów* — tak sami się określają*! — najmniejszej podstawy i pretekstu do wypowiedzenia nam powszechnej wojny. Gdyby bowiem wybuchła wojna między nami a Filipem o Amfipolis, albo o jakiś inny punkt sporny, który by tylko jego i nas dotyczył, a nie naruszał w jakiejkolwiek mierze interesów Tessalów, Argiwczyków* i Tebańczyków, jestem przekonany, że żadne z tych państw nie rozpoczęłoby z nami wojny, a już na pewno nie Tebańczycy — ale nie podnoście wrzawy, zanim nie posłuchacie do końca, co mam do powiedzenia. 
Nie zrobią tego Tebańczycy, nie dlatego że nam sprzyjają albo że nie chcą pozyskać względów Filipa, ale z tego powodu, że jasno sobie zdają sprawę — a wcale nie są tak tępi umysłowo*, jak się powszechnie przypuszcza — iż w razie wojny z nami poniosą wszystkie wynikające z niej szkody i ciężary, a ktoś inny działający w ukryciu zgarnie same korzyści. Nigdy Tebańczycy nie naraziliby się na takie ryzyko, gdyby faktyczna przyczyna tej wojny nie miała ogólniejszego charakteru. 


I znowu: gdybyśmy się wdali w wojnę z Tebańczykami o Oropos albo z jakiegoś innego powodu — istotnego tylko dla nas i dla nich — nie sądzę, abyśmy się mieli czegokolwiek obawiać. Zarówno bowiem nasi, jak i ich sprzymierzeńcy pospieszyliby na pewno z pomocą jednej lub drugiej stronie, nam — w wypadku inwazji naszego kraju przez Tebańczyków, Tebańczykom — w wypadku naszej napaści na ich ziemię, w żadnym natomiast razie nie przyłączyliby się do aktu agresji. Taki już jest charakter wszystkich sojuszów i z faktem tym trzeba się liczyć. 


Z samej natury rzeczy sprawa przybiera następujący kształt: żadne państwo nie sprzyja nam i Tebańczykom ani w równym stopniu, ani w takim stopniu, by chętnie oglądać nasze bezpieczeństwo i zwierzchnictwo polityczne nad innymi, wszystkie natomiast państwa pragnęłyby naszego dobra tylko ze względu na siebie, na swój własny interes. Ani jedno przecież nie chciałoby, aby któreś z nas uzyskało przewagę i zapanowało nad innymi.

Zgromadzenie Amfiktionów — tj. państw członkowskich należących do tzw. Amfiktionii, czyli związku miast opiekującego się świątynią i regulującego sprawy kultowe oraz związane z organizacją igrzysk. Tutaj chodzi o Amfiktionię Delficką — opiekującą się świątynią Apollona w Delfach. Amfiktionowie — czyli mieszkający wokoło — to pierwotnie 12 plemion północno-wschodniej Grecji z Tessalami, Fokejczykami i Beotami na czele. Wojny w obronie świątyni i jej posiadłości nosiły nazwę wojen świętych. Amfiktionia miała też duże znaczenie polityczne, gdyż czuwała nad tym, aby jej członkowie w czasie wojny nie niszczyli nawzajem swych miast. Na zebranie zwołane za staraniem Filipa po rozgromieniu Fokidy w r. 346 p.n.e. nie wysłali swych przedstawicieli ani Ateńczycy, ani Lacedemończycy, nie uznając tego zgromadzenia za prawomocne. Demostenes radzi, aby Ateny ustąpiły wobec żądań Amfiktionii i nie ściągały na siebie z tego powodu groźby wojny.

**  Wedle Demostenesa ten tytuł nadają sobie czy wręcz uzurpują Tessalowie i Filip, chociaż nie mają do tego pełnego prawa.

***  Argiwczycy — mieszkańcy Argos, por. W obronie Rodyjczyków, przyp. 21.

****  Lotni i ruchliwi intelektualnie Ateńczycy uważali swych sąsiadów z północy — Beotów, w tym też Tebańczyków, za osobliwie ociężałych i ograniczonych umysłowo.

Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼

Świat jest pełen symboli: K (Część II)