"Mity greckie" - Robert Graves. Część VI (A). Potop - ostateczna rozgrywka z rodzajem ludzkim?".


 "The Golden Age" -- Lucas Cranach the Elder (Lucas Cranach der Ältere)



"Pięć Wieków Ludzkości: Odwieczna walka Dobra ze Złem; Pościg za kobietą, oblubienicą Synów Bożych i jej potomstwem; Bunt dzieci Matki Ziemi -- Tytanomachia, Gigantomachia i Tyfonomachia; Trzy próby zniszczenia ludzkości przez pogańskich bogów i cudowne ocalenie ludzi przez pół-boga, który własną śmiercią zapłacił za niesioną pomoc. Potop - ostateczna rozgrywka z rodzajem ludzkim czy z tym, co mu zagrażało?".



Nie potrafię zliczyć, jak wiele razy słyszałam pytanie, które zadawali mi ludzie, a brzmiało ono mniej więcej tak: "Jak to możliwe, że po tylu latach żarliwej wiary, deklarowania się i przestrzegania zasad, z dnia na dzień zaprzeczyłam wszystkiemu czego mnie uczono?". Rzadko odpowiadam na nie, bo gdybym każdemu z osobna musiała tłumaczyć powody, które się do tego przyczyniły, straciłabym co najmniej połowę życia; inna rzecz, że rzadko moi rozmówcy zasługują na taką wylewność, częściej są obrazem nędzy i rozpaczy jeśli chodzi o ich własną, jakże płaską wiedzę, jakże często ani razu przez całe swoje życie nie wzięli do ręki Biblii a śmią mi zarzucać, że czerpię swoją wiedzę nie wiadomo skąd. To bardzo przykre, że w dzisiejszych czasach lepiej rozeznają się na Biblii ateiści, agnostycy, słowem -- ludzie nauki, aniżeli ci bogobojni, szczerze oddani dogmatom wierni różnych obrządków.


Pamiętam doskonale, jak po raz pierwszy, będąc jeszcze małą dziewczynką, opowiedziałam papie historię ze Starego Testamentu o Locie i jego córkach oraz o masakrze jakiej dopuścili się Starożytni Izraelici -- oczywiście za namową swego miłującego ludzi, pokój i dobro Boga Jahwe -- na mieszkańcach Jerycha i wielu innych królestw, miast, etc. Pamiętam w jaką wpadł złość, zarzucając mi bluźnierstwo, kazał mi: "Zmyć usta", co w naszym rodzinnym żargonie oznaczało: "Marsz do swego pokoju i nie wychodź stamtąd aż zmądrzejesz". No więc mądrzałam przez lata, raz popadając -- z miłości do papy i jego wiary -- w coś na wzór "wmówionej samej sobie" gorliwości i pokuty, tłumacząc sobie chwilowe upadki -- odejścia od wiary czy wątpliwości -- że "to ze mną jest coś nie tak, muszę się zatem poprawić". Zabawne w tym wszystkim jest to, że aby zrozumieć co tak naprawdę kryje się pod "pozorną" masakrą, wpierw musiałam wyjść poza nawias, aby bez bariery wiary, rzetelnie przeanalizować teksty. Dzisiaj - bardziej jestem skłonna zawierzyć mojemu papie, niż modnym teoriom Dänikena. Ale po kolei...




Okresy w których schodziłam z narzuconej ścieżki, były mi potrzebne, zaś podążanie jak bezwolne cielę za innymi, było pomyłką - bo tylko wiedza może coś udowodnić lub temu zaprzeczyć. Ale gdybym po raz kolejny usłyszała od kogoś to konkretne pytanie, z pewnością wiedziałabym jak na nie odpowiedzieć. Cała wiedza, do której -- jak na razie dotarłam -- uświadomiła mi wcale nie to, o co posądzają nas - wątpiących, ludzie wierzący, że u podstaw wszystkich systemów, zwę je "mitologiami" (począwszy od indyjskiej aż po chrześcijańską), znajduje się "ziarno prawdy". Ludzie przesadnie sceptyczni, są przekonani, że Święte Księgi zawierają w sobie jedną wielką ściemę i z buta je odrzucają, tak jak wierzący przyjmują je bezkrytycznie. Jedna i druga droga, jest według mnie fałszywa. Nie po to człek otrzymał rozum, nie po to też dostał Święte Księgi, aby trzymać je na półce zakurzone.


Mój agnostycyzm wynika z czegoś innego. Ktoś mi kiedyś powiedział, że "Święte Księgi - są świetnym materiałem badawczym, gdyż potwierdzają jedną, najważniejszą rzecz: że Absolut jest - badaczem". Święte Księgi, takie jak Biblia (zarówno Tanach jak i Nowy Testament, księgi protestantów i innych odłamów), Koran a nawet święte Wedy, mówią ludziom prosto w twarz: Błądzicie. Uwierzyliście w metafory i baśnie, przywódcy duchowi napisali wam nową rzeczywistość i jako że nikt nie jest w stanie sprawdzić, jak było naprawdę, pod pozorami "gorejącego krzewu" widzicie prawdę, która jest dużo bardziej prozaiczna. Nie ma w niej magicznych alegorii, są za to: konkretne miejsca, wydarzenia i ludzie. Są rzeczy wzniosłe i potężne, to fakt. Są na pewno kataklizmy i masowe mordy, których i dzisiaj nie brakuje; są tam z dużą dozą prawdopodobieństwa zdarzenia prawdziwe, lecz -- my wolimy je ubarwiać: a to duchowo a to pseudo-naukowo. Dlaczego? Na to już sami musicie sobie odpowiedzieć.


Moja prawda (ta, której poszukuję) bierze swój początek w zamierzchłych czasach i na jej podstawie, rozumiem, co dzieje się dzisiaj. Współcześni -- takie jest moje zdanie -- oddają cześć bałwanom, którzy na starożytnej podstawie dzisiaj są wyrazem czegoś zgoła odmiennego niż pierwotnie. Czyż nie jest tak, jak twierdzą ortodoksyjni Żydzi, że zanim Bóg stworzył ten świat wpierw eksperymentował aż z siedmioma innymi? - 7 - No, ba! A przecież w Biblii stoi jak byk, że nikomu nie wolno zmienić w niej ani słowa, ani jednej litery, gdyż jeśli tak się stanie cały świat runie. Tymczasem, czyż nie jest tak że na przestrzeni pokoleń sama tylko Biblia była co rusz poprawiana, przepisywana, część jej ksiąg po chamsku wyrzucono, dziś zdobią tzw. "apokryfy"; co nowy papież -- przez stulecia -- od razu zmieniał to, co zmieniał jego poprzednik? Pomyślcie tylko... Ograbiono nas z "prawdy", a w takich bogów -- stworzonych przez ludzi władzy, którym w danej chwili taki ich obraz był na rękę - nie jestem w stanie wierzyć. Dla mnie Absolut - jest niezmienny!





Z pewnością niektórzy z was słyszeli o tzw. "Pięciu Erach / Epokach Ludzkości". Sama również w pięciu wcześniejszych postach dotyczących "mitów greckich" wspominałam o nich. Jestem jednak pewna, że mało kto z was łączy ów "mit" ze słowem zapisanym w Świętych Księgach religii monoteistycznych. Kojarzymy je raczej z pogaństwem. Czy którykolwiek z was zastanawiał się kiedykolwiek o czym jest pierwsza Księga Biblii: Genesis? Czy którykolwiek z was poznał Bhagavad Gitę z jej słynnymi, na wpół boskimi braćmi czy Ramajanę i dostrzegł w nich odniesienie do w.w. pięciu er ludzkości? Czy fani mitologii greckiej, zwłaszcza epoki herosów, pokroju Herkulesa czy Achillesa, słynnej bitwy o Troję, kiedykolwiek powiązali wypadki opisane przez Homera z tymże mitem? Wątpię.


Ja również nie zdawałam sobie sprawy ze związku między nimi, do dnia, gdy wraz z przyjacielem, ruszyłam w głąb tajemnic przeszłości, dyskutując z mądrymi ludźmi, z różnych dziedzin nauki, o pra-początkach rodzaju ludzkiego. Moi drodzy, wszystkie mitologie świata, jakie kiedykolwiek spisał czy opisał człowiek -- są prawdziwe, ale ich prawdziwość nie oznacza jeszcze boskości głównych ich bohaterów, jedynie uwypukla odwieczny cykl narodzin i śmierci, w której sam Wszechświat jest polem walki:

Walki Dobra ze Złem. To jedyna "pewna" rzecz na świecie. Można ją zaobserwować wszędzie wokół. Wyłączcie na chwilę myślenie czysto-religijne, w cokolwiek wierzycie. Włączcie to czysto-duchowe. Pisząc Dobro i Zło, mam na myśli "dychotomię", pierwiastki  uniwersalne, pojęcia takie, jak: Dzień i Noc, Biel i Czerń, Życie i Śmierć. Te dwa podstawowe "składniki" leżą u podstaw całej naszej genezy, są spoiwem, które trzyma w ryzach cały Wszechświat. Ucieczki od tej prawdy pragną jedynie ci, co sami w sobie noszą zło, więc pragną je ukryć przed nami.

Jako że pierwszą Świętą Księgą, jaką miałam okazję przeczytać była Biblia (Pięcioksiąg, ale i chrześcijański jej odpowiednik), obraz Edenu jako żywo układa się w mojej głowie kiedy myślę o cudownym miejscu, gdzie ludzie żyją w zgodzie z wszelkim stworzeniem, niczego im nie brakuje, nie chorują, nie umierają, nie zazdroszczą nikomu i nie czują upadlających duszę żądz.


Odpowiednikiem Ogrodu Rajskiego w mitologii hebrajskiej byłaby więc cudowna kraina znajdująca się za rzeką Sambation, która to płynie wyłącznie przez 6 dni w tygodniu a 7-go odpoczywa (Szabat).


Ponoć kto raz przekroczy jej bród wyzbędzie się wszelkich chorób i słabości. W cudownej krainie znajdującej się po drugiej stronie rzeki, miało schronić się zaginionych Dziesięć Plemion Izraela. Czy to prawda? Na pewno jest to piękna legenda, warta zachowania.


Idąc jednak tokiem rozumowania naszych szacownych antenatów, którzy przez tysiąclecia uwypuklali znaczenie w.w. 5 epok ludzkości, zaczęłam sobie główkować. I do takich doszłam wniosków, zapewne wcale nie odkrywczych, ale moich, że przecież wszystkie znane nam religie podają iż dawno, dawno temu, ludzie żyli we wspaniałym miejscu, gdzie nie było śmierci, głodu ani nienawiści. Nie było grzechu, drzewa i pola były urodzajne, rzeki i jeziora pełne ryb, wieczna radość panowała w tym okresie. Człowiek oddawał należną bogom cześć. Czyż nie było tak w Raju?

Z tymże słowo "Raj" -- pochodzi z indyjskiej mitologii i jest określeniem na konkretne, istniejące dawniej miejsce, z którego mieli wyjść na świat pierwsi ludzie. Także w Mezopotamii, jak i w Grecji, która sporo zawdzięcza kulturze indyjskiego subkontynentu (który zmieszał się tysiące lat temu za pośrednictwem ludów semickich),  stykamy się z wizją Złotego Wieku. Wieku Kronosa (motyw z mitologii rzymskiej) -- boga zasiewu, urodzaju, szczęśliwości, który pierwotnie nie miał nic wspólnego z wizją okrutnego władcy. Sierp, którym miał rzekomo skastrować swego ojca, Uranosa (ergo: Uranię), to nic innego jak narzędzie pracy na roli. Był to zatem czas, kiedy ludzie żyli w pokoju z naturą, z bogami, z samymi sobą. Jedna tylko rzecz ważna jest podkreślenia, iż w owym Złotym Wieku, ludzie mieli oddawać cześć zarówno Bogu Ojcu, jak i Bogini Matce (pod postacią pszczoły). Wspomina o tym nie tylko Hezjod, ale nawet Platon w dialogu: "Meneksos".

Dużo jest rozważań na temat pierwszych ludzi, pierwszej ludzkiej osady oraz prawdziwego powodu, dla którego ich cudowny świat legł w gruzach. Mityczny Adam(a?), pierwszy człowiek na Ziemi, miał zostać ulepiony z mułu -- niczym "golem" (co z kolei stanowi podstawę dla nadejścia Mesjasza w wierze Żydów) a następnie, Bóg tchnął w niego "dech życia" = wiatr. Tym mianem, od zarania dziejów, nazywany jest "zachodni wiatr" = tchnienie Boga.


Pod mityczną Ewą (z hebr. Hawwah), kryje się z kolei słowo = życie. Załóżmy zatem, że biblijny Raj to w istocie konkretne miejsce i czas; miejsce narodzin "życia", kolebka, bank danych, genów, czy jakkolwiek to rozumieć (Nie dziwi, że taki Däniken wyrobił sobie swoją własną wizję, ale to nie znaczy, że ma rację w 100%). Czy jest możliwe, że święte zwoje opisują nam w istocie -- tyle że bez uciekania się w nazwy -- dokładny opis pierwszej epoki w dziejach ludzkości, tak jak uczyniły to wszystkie inne mitologie?


W takim wypadku, zarówno czas ich przebywania w Raju musiałby być bardzo długi, mieli wszak żyć niemal wiecznie (co też potwierdza ST, jeszcze w czasach Noego ludzie mieli żyć po kilkaset lat) i musiałoby ich być znacznie więcej niż to, co podaje Torah. Jak inaczej bowiem mogliby zasiedlić, po opuszczeniu tego miejsca cały świat? Tak często przytaczany zarzut ateistów-darwinistów, iż pierwsi ludzie musieliby popadać w kazirodztwo, aby się rozmnożyć, wydaje mi się mocno przekombinowany. Według mnie, Eden czy też Raj, był prawdziwym miejscem na mapie, w którym żyli pierwsi ludzie. Mogło to być gdziekolwiek a więc wcale nie tylko w dzisiejszej Afryce czy na Bliskim Wschodzie - jak podają pseudo-naukowe media; dosłownie wszędzie.

Ja osobiście również zastanawiam się mocno czy było to na Ziemi. Inna przepowiednia - skierowana później do Abrama, mówiła wszak, że jego potomstwa będzie tyle co gwiazd na niebie. Ale przecież Żydów jest nawet dzisiaj tak niewiele, w porównaniu z innymi nacjami. Czy może być, aby chodziło o "ludzi" w ogóle? W takim razie musielibyśmy kiedyś zasiedlić Kosmos, wszak gdyby było nas tyle ile gwiazd na niebie, jedna Ziemia okazałaby się... za mała. Takie przynajmniej jest moje zdanie.


"The Silver Age" -- Lucas Cranach the Elder


Niestety wszystko, co dobre, prędzej czy później się kończy. Gdzieś między pierwszym a drugim pokoleniem doszło do ostrego sporu światopoglądowego, jak mniemam, który przyczynił się do upadku rodzaju ludzkiego. Ale nie chodziło o "katastrofę", co raczej na podział wspólnoty. Pismo Święte uczy swych wiernych, że za wypędzenie ludzi z Edenu odpowiada Hawwah (Ewa). Ona to bowiem miała sprzeciwić się Bogu i zerwać z zakazanego Drzewa Poznania Dobra i Zła owoc, potem skłonić do tego samego swego męża, Adama, co obojgu otworzyło oczy na ich nagość, kruchość i na to, że nie wszystko, co ich otacza jest tak kolorowe, jak pragnęliby.

Bez wątpienia mamy do czynienia z sytuacją, w której po dłuższym okresie stagnacji, sielskiego Edenu, ludzie zaczynają -- może z nudy? -- używać szarych komórek. Poświęcają się odtąd w życiu czemuś więcej niż tylko kopaniu w ziemi, wylegiwaniu się na słońcu, etc. Oczywiście są to moje własne domysły. Po dziś dzień jestem pewna, że nie tylko Bogu, ale zwłaszcza "ludziom", zależy, aby ludzkość tkwiła w ciemnocie. Musicie jednak zdać sobie sprawę, że skoro człowiek posiada tak genialny organ jakim jest mózg a tenże stale ratuje mu życie, czyż może być jego przekleństwem? Dlaczego zatem mitologie skazują na wieczną banicję człowieka, który rzekomo stworzony na obraz i podobieństwo doskonałego boga, zaczyna używać rozumu? Być może odpowiedź na to kryje się w tym: "w jaki sposób tego organu używali"? Można wszak być mądrym a czynić zło.


Dużo istotniejszą sprawą wydaje się fakt, iż właśnie wówczas, gdzieś na styku pierwszej i drugiej epoki ludzkości, obalono wszelkie miejsca kultu i pamięci o tym, że bogów było wielu, a zwłaszcza, że byli oni dla nas kochającymi "rodzicami" (czy Adam i Ewa byli protoplastami kosmicznego dualizmu?). Biblia wyklęła Ewę, przenosząc jej rzekomy grzech na nas wszystkie. Wydaje mi się to głęboko niesprawiedliwe. Podobnież uczyniono w innych mitologiach, w eposie Gilgamesz słyszymy o "świetlistej matce próżni" - Aruru (Bogini Ur), w babilońskim micie z kolei Marduk zwycięża boginię Tiamat -- morskiego smoka (u Żydów = Lewiatan); w greckiej oberwało się z kolei Pandorze. Zabieg ów opisywałam wielokrotnie w poprzednich notkach z tego cyklu, więc nie będę się powtarzać.


"Lud srebrny" -- jak też nazywała się cała druga epoka, należał do tego samego tworu "bogów", który wcześniej we względnej szczęśliwości żył na Ziemi. Coś jednak diametralnie się zmieniło. Nie byli to już ludzie bezwolni, którzy wierzyliby we wszystko, co zsyła im niebo. Przez większą część życia -- a wciąż trwało ono nad wyraz długo -- zadawali pytania, dziwili się światu a przez to głębiej go poznawali.


Był to czas, kiedy powstawały wielkie państwa-miasta (według mitów mezopotamskich, głównych miejskich ośrodków było wówczas takich - 5; patrz Księga Rodzaju, rozdz. 14). W tamten czas, cały świat zdominowany był przez kult Bogini oraz 5 - pogańskich bożków. Grecy podają, iż człowiek przez całe swe życie pozostawał pod opiekuńczymi skrzydłami matki tudzież królowej, poświęcając czas wyłącznie na naukę i zgłębianie prawdy. Ale czy naprawdę tak było? Późniejsi Achajowie nie pojmowali takiego marnotrawstwa czasu i energii, dlatego też z ich punktu widzenia, lud takowy musiał być ciemny i nieposłuszny bogom. Głównym metalem pozyskiwanym w owym czasie było srebro, metal bogini księżyca, stąd nazwa całej epoki. Był to czas Krety Minojskiej.


W tych czasach Bogini Ziemia miała zrodzić swoich najpotężniejszych synów, jakimi byli: Olbrzymi (czy też Giganci) oraz nimfy zwane "Jesionowymi" (Meliai). Uważano je za "matki rodzaju ludzkiego". Do pokolenia Olbrzymów mieli należeć tacy ludzie jak: Prometeusz, Herakles czy choćby biblijny -- Goliat. Mitologia grecka podaje, iż samo ich pojawienie się na Ziemi -- a miało ich być 24 -- nie było przypadkowe. Na długo przed nimi, w czasach Złotego Wieku, żyli na świecie "tytani", "7 Mocy Planetarnych". Byli to pierwsi bogowie jacy istnieli na świecie. O czym pisałam -- Tutaj. Po mitycznym pokonaniu Kronosa -- czyli upadku pierwszej ery ludzkości -- zostali oni wyklęci. Dlatego też zrodzone z ich krwi Olbrzymy, postanowili ich pomścić. Jak pisze Zygmunt Kubiak w książce "Mitologia Greków i Rzymian":

"Już w wieku dziewięciu lat byli szerocy na dziewięć łokci i wysocy na dziesięć sążni. Czuli się tak mocni, iż zamierzali wtargnąć na Olimp. Chcieli położyć na Olimpie górę Ossę, na niej zaś górę Pelion, aby po nich, jak po stopniach dostać się do nieba" (czy nie kojarzy się to trochę z biblijną Wieżą Babel?).


Z kolei Pauzaniasz (w "Przewodniku po Helladzie") przenosi nas przez rzekę arkadyjską Alfejos, opodal miasta Trapezunt. To właśnie w tym miejscu miała się rozegrać mityczna bitwa "Gigantów/Olbrzymów i bogów". Według Pauzaniasza -- ku czemu się przychylam -- owi Giganci byli w istocie ludźmi, tyle że o niespotykanych gabarytach, a wszystko przez to, iż archaiczni bogowie ze złotej epoki, wchodzili w związki z ziemskimi kobietami. Jest o tym mowa nawet w ST, przy okazji opisu zniszczenia Sodomy i Gomory. Na potwierdzenie swych słów o Gigantach, Pauzaniasz przytacza anegdotę o rzymskim cesarzu Tyberiuszu, który nakazał wykopać zdatny do żeglugi kanał przy rzece Orontes (Azja Mniejsza). Gdy tak uczyniono, natrafiono na bardzo starą, glinianą trumnę, mającą ponad jedenaście łokci długości (co najmniej 4 m) a w niej spoczywało ciało ludzkie, takiej samej wielkości. Człowiek ów -- jak później przekazała wyrocznia Apollina, miał pochodzić aż z Indii. Mit ów miałby -- według sceptyków -- tłumaczyć, znalezione opodal tego miejsca szczątki "mamuta". No cóż... Mamut w Grecji? A poza tym... Czy można pomylić kościec humanoida z mamutem?


Pierwsze skojarzenie jakie odniosłam, zagłębiając się w dzieje tych nadludzkich postaci, które przewijają się przez mitologie świata, dotyczyło wzniesienia Wieży Babel (ST). Lud Srebrny należał bowiem do bardzo światłego pokolenia, które znało swoje miejsce w świecie i nie bało się snuć przełomowych wizji. Sam motyw dosięgnięcia nieba poprzez ustawienie jednej góry, na drugiej, dość nachalnie przenosi nas do tego okresu, w którym nie istniały żadne podziały. Ludzie czcili tych samych bogów, mówili tym samym językiem, kwitła nauka i handel. Po raz pierwszy w dziejach zaczęliśmy tworzyć wielkie struktury miejskie i administracyjne. To właśnie w tym okresie powstała pierwsza światowa cywilizacja. Taki przynajmniej wyłania się obraz tamtych czasów... Czasów kiedy biblijny Abram opuścił państwo-miasto Ur.

Należy więc zadać sobie pytanie: Komu się to nie podobało? W czyim interesie było, aby podzielić i skłócić ludzi na wieki, zachowując władzę tylko dla siebie? Bogu-Bogom, o których prawią nam kapłani? Nauczono nas wierzyć, że ilekroć upadały wielkie cywilizacje, musiała to być kara za grzechy, że za wszystko odpowiadają bogowie, ale czy na pewno? Według mnie, wiem, że mogę być odosobniona w tym założeniu, opisy buntu w niebiesiech, zbuntowanych aniołów, tudzież boskich synów w Mahabharacie, jak i grecka wersja wojny o Olimp czy w.w. Wieża Babel, przedstawiają ten sam punkt na linii czasu, w której ludzie uwierzyli w swoją moc, inteligencję i wspólnymi siłami pragnęli ujarzmić moce planetarne, ku wspólnemu pożytkowi. W takich razach, zawsze przypominam sobie planetę Coruscant, stolicę Republiki z Gwiezdnych Wojen. O ileż dalej bylibyśmy dzisiaj, jako jedna wielka planetarna familia, gdyby w tamtych czasach, po raz pierwszy, ktoś nie powstrzymał naszego pędu ku wiedzy i mądrości.

Niemniej przyznaję rację tym, którzy w upadku Olbrzymów widzieli "dobrą kolej rzeczy". Istoty te, o których pisałam - TUTAJ, z pewnością nie mogły istnieć pokojowo z naszymi własnymi przodkami. Czy wyobrażacie sobie, co by było gdyby Olbrzymy żywiące się ludzkim mięsem nie wyginęły?
 
Olbrzymy


W słynnej bitwie pod Trapezuntem, Giganci mieli ciskać w bogów głazami i ogniem. Wówczas to, według Księgi Przeznaczenia (wg. innej legendy z ust Hery), popłynęła przepowiednia, że pokonać gigantów może tylko śmiertelnik w lwiej skórze i tylko za pomocą "magicznego ziela". Skojarzenie ze ST, pojedynkiem Dawida z Goliatem całkiem słuszne. Według moich źródeł, owym Goliatem mógł być nie kto inny jak sam Herakles. Czasy bowiem opisywane przez ów mit przypadają na okres podboju Peloponezu przez osadników-pasterzy z Bliskiego Wschodu.


Z kolei owym magicznym zielem, miało być ziele "ephialtion". Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że wcale nie chodziło o żadne konkretne ziele, lecz prędzej mogło to być imię jednego z przywódców owego buntu. Nazywał się Efialtes ("ten, który naskakuje" = po łacinie = "incubus", według jeszcze innego tłumaczenia, również z łaciny, słowo "incubo" - leżeć, spoczywać na czymś, strzec zazdrośnie czegoś).


Dlaczego o tym piszę? Według Kubiaka "ziele" to miało strzec Gigantów, zamiast ich niszczyć. A po drugie: Istnieje opis Gigantów jako do połowy przypominających ludzi, zaś zamiast nóg mieliby mieć "wężowe sploty". Czytając Wedy uderzyło mnie nawiązanie do mitycznych przeciwników Synów Bożych, tzw. Asurów. Asurowie żyć mieli, po przegranej bitwie ze sługami światła, dobra, etc, pod ziemią, strzegąc czegoś. Hm... Przekombinowany motyw cudownego "ziela" pojawia się nawet w babilońskim micie o walce kosmicznej między nowymi a starymi bogami. Marduk (odpowiednik Heraklesa) przykładając ziele do nosa, miał rzekomo chronić się przed straszliwą wonią bogini Tiamat. Według Gravesa wszyscy Olbrzymi (Giganci) mieli zostać zniszczeni przez Zeusa (odpowiednik biblijnego Jahwe?). W ten sposób upadł Wiek Srebrny. Nowi królowie, patriarchalni zaczęli przejmować władzę. 


Tyfon -- Ostatni Syn Ziemi
Ale zanim rozsiedli się wygodnie na swych stołkach i zapanował na dobre "Lud Brązowy" (Trzecia Era Ludzkości), wpierw musieli zmierzyć się z jeszcze jednym dzieckiem Ziemi - Gai, która nie potrafiła przeboleć straty: tytanów i gigantów.


Według przekazów Tyfoeus (wg. Hezjoda), Tyfos (wg. Pindara) czy jak znamy go dzisiaj -- Tyfon, miał być ostatnim żyjącym Olbrzymem. Grecy podają, że pochodził ze związku Gai z Tartarem (Szeol / Piekło), jednak ze starszych mitów wyłania się nieco inny obraz. Był on synem Tartarusa i Tartary = żeńskiej nazwy Ziemi. Nazywano go Kosmiczną Istotą, co sugerować by mogło, że nie pochodził z Ziemi.


Kimkolwiek był jedno nie ulega wątpliwości. Na jego widok wszyscy olimpijscy bogowie uciekli w popłochu do Egiptu i  przebrawszy się za zwierzęce postacie, zapanowali w tamtejszym panteonie. Jak pisze Graves:

"Zeus -- był baranem, Apollo -- krukiem, Dionizos -- kozłem, Hera -- białą krową, Artemida -- kotem, Afrodyta -- rybą, Ares -- dzikiem zaś Hermes -- ibisem". Mówi wam to coś? 

W takim wypadku, gdyby rzeczywiście doszło przed tysiącami lat, w Egipcie archaicznym do wymieszania wierzeń greckich z rodzimymi, należałoby w inny sposób spojrzeć na całą tamtejszą mitologię, która w wielu aspektach, przypomina grecką, o czym napiszę w części poświęconej stricte: "Potopowi". Mit ów wyraźnie wskazuje na pewne wydarzenie sprzed ponad czterech tysięcy lat, kiedy to kapłanki i kapłani z archipelagu egejskiego, mieli ratować się ucieczką do Egiptu po wybuchu wulkanu, który pochłonął połowę wielkiej wyspy Tery (dzisiejsza: Santorini). To właśnie na pograniczu Egiptu i Arabii musiało dojść do trzeciej i najstraszliwszej bitwy w starożytnej historii, która ostatecznie pogrzebała nadzieje wyznawców starych bogów na odzyskanie należnego im miejsca.


W tym miejscu pragnę podzielić się z wami pewnymi wątpliwościami natury chronologicznej. Część badaczy antyku zakłada, że owe trzy wojny: tytanomachia, gigantomachia oraz tyfonomachia, następowały kolejno po sobie pomiędzy pierwszą a trzecią erą ludzkości. Jednak Owidiusz zasiał pewne wątpliwości, plasując walkę Olbrzymów z bogami aż w czwartej erze.


Wg. Kubiaka jedno drugiemu nie zaprzecza, a sam rodzaj ludzki mógł przeżyć liczne stulecia pomiędzy jednym a drugim wydarzeniem, wszak: "Kosmiczne miary czasu nie są naszymi miarami". Ja jednak bardziej jestem skłonna zawierzyć temu, iż owe trzy wojny rozgrywały się u zarania trzeciej ery ludzkości, kiedy to patriarchat -- o czym pisałam wiele razy -- sukcesywnie podbijał i wymazywał z kart dziejów wspomnienie o dychotomii pierwiastków, o boskiej rodzinie, o równości pomiędzy ludźmi: rasowej, językowej i zwłaszcza pod względem płci.


Istnieje jednak pewne założenie, które chwieje ową chronologią. Wg. Greków z krwi zabitych Olbrzymów, mieli się narodzić dzisiejsi ludzie. No cóż... Przyglądając się niektórych "kanibalistycznym" praktykom na Bliskim Wschodzie, można się nad tym zastanowić. Może tego nie wiecie, ale Piąta Era Ludzkości, w której żyjemy, poza Erą Żelaza, nosi też miano -- Ery Krwi. Wiem, że moja sugestia może być aż nadto subiektywna, jednak zaryzykuję pytanie:

Czy możliwe jest, aby współcześnie żyjący ludzie (przynajmniej te nacje, które nad wyraz mocno rozwijają w sobie wiedzę!) pochodzili bezpośrednio od "srebrnego rodu" i pierwszych uczonych/nauczycieli? Z czasów, kiedy na świecie panoszyły się straszliwe Olbrzymy?


"Prometeusz" --  Gustave Moreau (1868)


W ten oto sposób doszliśmy do Trzeciej Ery Ludzkości. Do tzw. Ery Ludzi z Brązu. Jest to już mniej-więcej znany nauce czas, na całym świecie archeolodzy odkopują coraz to więcej nowych znalezisk, z których część potwierdza spekulacje religijne, inne zaś przedstawia w zupełnie nowym świetle.


Według Greków "Lud Brązowy" miał spaść z jesionów (??). Pamiętacie o czym pisałam powyżej przy okazji "Ludu Srebrnego"? Wraz z Olbrzymami, Absolut stworzył nimfy jesionowe (Meliai). Wynikałoby z tego, że trzecią epokę zasiedlali już wyłącznie ludzie z krwi i kości. Ludzie ci utracili swą długowieczność, stali się podatni na choroby, jak i niegodziwość, tak jak i my. Nastał czas, w którym z czysto rolniczego trybu życia ludzkość przestawiła się także na "wojowanie". Chodziło głównie o surowce niezbędne do przetrwania, ale i minerały.


Lud ten cechował się okrucieństwem i bezczelnością. Nie szanował bogów, pomimo iż czuł przed nimi strach. Wychodzono z założenia, że bogowie nie dbają o ludzi, że człowiek jest dla nich wyłącznie igraszką. W tych trudnych czasach liczyło się wyłącznie przetrwanie, więc gdyby nie pomoc pewnego szczególnego typu osobników, często określanych w mitach "boskimi wysłannikami" czy "synami bożymi", z pewnością już wtedy rodzaj ludzki do szczętu by wyginął. Nie bez powodu umieściłam powyżej obraz Prometeusza. Wraz z nastaniem Trzeciej Ery na świat spadł bowiem największy z kataklizmów, wokół którego po dziś dzień toczą się zajadłe w swej wymowie spory. Potop opiszę jednak w osobnej notce i wtedy dopiero stanie się jasne, kim były "postacie" takie jak Prometeusz, Syzyf, Orion czy ... Jezus z Nazaretu.


To, co należy zapamiętać z Trzeciej Ery, to iż do rasy tej należeli najdawniejsi najeźdźcy, semicko-helleńscy pasterze, którzy w początkowej fazie przejęli kult jesionu bogini i jej syna Posejdona, lecz kiedy nadeszła czwarta rasa a byli nią -- królowie-wojownicy epoki mykeńskiej, wraz z spiżem (Czwarta Era - Spiżowa) i wielkimi herosami, uległ ostatecznej zagładzie stary świat. Nie potrafię odpowiedzieć -- na razie -- na pytanie, w którym dokładnie momencie doszło do rozstrzygającej bitwy, z której ocaleńców powstała nasza rasa, wiem jednak, że kluczowym dla zrozumienia przeszłości jest założenie, że wszystko, co znane nam jest ze współczesności, powtarza się jak w zaciętej płycie, od niezliczonych pokoleń.


W następnej (2) części, opiszę Potop widziany oczami wszystkich wielkich mitologii świata (od Indii kończąc na Czarnym Lądzie). Ażeby pełniej zarysować sylwetki Prometeusza jak i innych herosów, jestem zmuszona zachować tę a nie inną kolejność. Postaram się również wyjaśnić skąd się mogły -- potencjalnie, bo jest to zaledwie teza, moja prywatna -- narodzić mity o Atlantydzie, jak i wskażę dlaczego obecna wykładnia tychże "legend" jest z gruntu fałszywa.



Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼

Świat jest pełen symboli: K (Część II)