"Katarzy: Od Graala do sekretu dobrej śmierci" - Jean Blum. Część I (z III)
Jo Joosten © |
"Istotom poszukującym, w których oczach widnieje promień światła"
* tekst przeniesiony z mojego poprzedniego bloga (data: 13.02.2013)
Czy Absolut naprawdę opuścił ten świat, oddalając się ku odległym swym sprawom, kamieniejąc na niekończący się i bezsensowny momentami krzyk swego tępego stworzenia, które być może, bardziej nawet niż dinozaury, zawiodło swego Stwórcę?
A może, to raczej świat opuścił Boga (Absolut)? Nie tyle przez niepamięć, co przez błędne rozumienie jego (tej mocy) natury, która kształtowana na modłę ludzką, skurczyła się do rozmiarów strachliwej myszy? A wszystko przez paniczny strach przed śmiercią. To właśnie strach, odgrywa główną rolę w procesie kształtowania się majestatu bogów (dawnych i obecnych), których stwarzamy na własne podobieństwo. Ażeby choć raz zrodziło się z tej kreacji coś dobrego, wpierw należałoby pogodzić się z nieuchronnym: z ideą śmierci, której wszystko podlega, zarówno kamień (prędzej czy później), jak i sam Absolut. Zaś samo "przezwyciężenie" śmierci winno stać się "celem" a nie świętym tabu, wobec którego należy przechodzić z nabożnym szacunkiem i lękiem.
Wbrew pozorom, to właśnie racjonalny sposób życia, bez względu na to czy jesteście wierzący, czy nie, wiedzie nieuchronnie ludzkość na krawędź przerażenia i nihilizmu, gdyż utwierdzając nas w przekonaniu, iż poza materią, raz daną, nie otacza nas nic więcej, nic namacalnego, poza oczywiście wyśnionym Rajem, nie daje tak naprawdę żadnej szansy na sięganie wzrokiem ponad to, co znamy, do czego przywykliśmy. Przyciasne struktury świata, z całą jego kompleksowością: bankami, etatami, pensjami i rachunkami, podziałem na role, obowiązki i zakazy, nie dają zbyt wiele czasu ani miejsca, na przyswojenie sobie myśli, iż śmierć jest nieuchronną częścią odwiecznej Opowieści (wędrówki), tak jak narodziny, oddychanie, myślenie i śnienie. Jest zaledwie kolejnym rozdziałem. Pomimo iż zdajemy sobie sprawę z faktu, że kiedyś przyjdzie po nas śmierć, trwamy w miejscu duchowego rozwoju, jak słup soli. Wbrew pozorom - także istniejące patriarchalne religie (zarówno mono, jak i politeistyczne) nie przynoszą nam ulgi, nie dają żadnych odpowiedzi i z całą pewnością nie rozwijają nas duchowo.
Czy Absolut naprawdę opuścił ten świat, oddalając się ku odległym swym sprawom, kamieniejąc na niekończący się i bezsensowny momentami krzyk swego tępego stworzenia, które być może, bardziej nawet niż dinozaury, zawiodło swego Stwórcę?
A może, to raczej świat opuścił Boga (Absolut)? Nie tyle przez niepamięć, co przez błędne rozumienie jego (tej mocy) natury, która kształtowana na modłę ludzką, skurczyła się do rozmiarów strachliwej myszy? A wszystko przez paniczny strach przed śmiercią. To właśnie strach, odgrywa główną rolę w procesie kształtowania się majestatu bogów (dawnych i obecnych), których stwarzamy na własne podobieństwo. Ażeby choć raz zrodziło się z tej kreacji coś dobrego, wpierw należałoby pogodzić się z nieuchronnym: z ideą śmierci, której wszystko podlega, zarówno kamień (prędzej czy później), jak i sam Absolut. Zaś samo "przezwyciężenie" śmierci winno stać się "celem" a nie świętym tabu, wobec którego należy przechodzić z nabożnym szacunkiem i lękiem.
Wbrew pozorom, to właśnie racjonalny sposób życia, bez względu na to czy jesteście wierzący, czy nie, wiedzie nieuchronnie ludzkość na krawędź przerażenia i nihilizmu, gdyż utwierdzając nas w przekonaniu, iż poza materią, raz daną, nie otacza nas nic więcej, nic namacalnego, poza oczywiście wyśnionym Rajem, nie daje tak naprawdę żadnej szansy na sięganie wzrokiem ponad to, co znamy, do czego przywykliśmy. Przyciasne struktury świata, z całą jego kompleksowością: bankami, etatami, pensjami i rachunkami, podziałem na role, obowiązki i zakazy, nie dają zbyt wiele czasu ani miejsca, na przyswojenie sobie myśli, iż śmierć jest nieuchronną częścią odwiecznej Opowieści (wędrówki), tak jak narodziny, oddychanie, myślenie i śnienie. Jest zaledwie kolejnym rozdziałem. Pomimo iż zdajemy sobie sprawę z faktu, że kiedyś przyjdzie po nas śmierć, trwamy w miejscu duchowego rozwoju, jak słup soli. Wbrew pozorom - także istniejące patriarchalne religie (zarówno mono, jak i politeistyczne) nie przynoszą nam ulgi, nie dają żadnych odpowiedzi i z całą pewnością nie rozwijają nas duchowo.
Podczas gdy śmierć - prawie zawsze - zaskakuje nas w pół kroku lub zdania. Stajemy wobec niej z pełnym rozgoryczenia okrzykiem, iż: nie tak miało być, nie dane nam było w porę się zabezpieczyć, zrobić to czy tamto, siebie i innych z nią oswoić, przyzwyczaić (?). Śmierć przychodzi ukradkiem i zawsze napotyka na progu słowa oburzenia, sprzeciwu. Jakże rzadko ktoś jej wygląda:
Ale czy pragnienie, aby ból lub poniżenie ustąpiło, jest tym samym, co pragnienie śmierci dla niej samej?
Współczesna kultura patriarchalna, zarówna ta opierająca się na racjonalizmie (nauce), jak i na religii, odrzuca od siebie myśl o śmierci, gdyż dla jednej i drugiej, jest ona - ostatecznym wrogiem, którego należy pokonać. Co jest zrozumiałe w ateizmie, zdumiewa w aspekcie duchowym, nieprawdaż? Jasnym bowiem staje się dlaczego jeden światopogląd, tak naprawdę nie różni się wiele od drugiego, gdy spojrzymy na owe zagadnienie od strony jakże ludzkiego "przyzwyczajenia", a ma ono źródło aż w starożytności; tej samej, którą dominujące monoteizmy, określają przecież, ze względu na pogańskie wierzenia, co najmniej chłodno.
Człowiek jest wygodnickim stworzeniem a jak historia uczy, im wyżej zasiada, tym trudniej przychodzi mu stamtąd zleźć. Każda zmiana wymaga bowiem wysiłku, tak fizycznego, jak i umysłowego. Dlatego też z biegiem czasu następuje akceptacja zastanego środowiska, ładu, obyczajów - dogmatów(?). W końcu skądś musiały wziąć się liczne przeróbki tych samych idei / postaci / wydarzeń. Lęk słabnie coraz bardziej w miarę wzrastania naszej tolerancji dla tego, co przykleja się do dogmatu, niczym mech obrastający parter wiekowego lasu. Z jednej więc strony, powtarzamy w kółko te same wyuczone regułki o przemijaniu, życiu po życiu albo i o nicości, do której zmierzamy nieuchronnie, lecz mało kto z nas poszukuje głębszego sensu, odpowiedzi na to, czym jest widzialny świat i jego granice, co jest potem?, gdyż po prostu, nie mamy na to czasu. Zabawne, prawda? Tymczasem rozwijająca się w zawrotnym tempie fizyka kwantowa odsłania przed nami każdego dnia coraz więcej dowodów na to, że materia - która stanowi podstawę dla naszej egzystencji w tym wymiarze, jest czystym złudzeniem. I nie mówi tego religia, ale nauka. A skoro materia jest iluzją, czym w takim razie jest ... śmierć?
Człowiek jest wygodnickim stworzeniem a jak historia uczy, im wyżej zasiada, tym trudniej przychodzi mu stamtąd zleźć. Każda zmiana wymaga bowiem wysiłku, tak fizycznego, jak i umysłowego. Dlatego też z biegiem czasu następuje akceptacja zastanego środowiska, ładu, obyczajów - dogmatów(?). W końcu skądś musiały wziąć się liczne przeróbki tych samych idei / postaci / wydarzeń. Lęk słabnie coraz bardziej w miarę wzrastania naszej tolerancji dla tego, co przykleja się do dogmatu, niczym mech obrastający parter wiekowego lasu. Z jednej więc strony, powtarzamy w kółko te same wyuczone regułki o przemijaniu, życiu po życiu albo i o nicości, do której zmierzamy nieuchronnie, lecz mało kto z nas poszukuje głębszego sensu, odpowiedzi na to, czym jest widzialny świat i jego granice, co jest potem?, gdyż po prostu, nie mamy na to czasu. Zabawne, prawda? Tymczasem rozwijająca się w zawrotnym tempie fizyka kwantowa odsłania przed nami każdego dnia coraz więcej dowodów na to, że materia - która stanowi podstawę dla naszej egzystencji w tym wymiarze, jest czystym złudzeniem. I nie mówi tego religia, ale nauka. A skoro materia jest iluzją, czym w takim razie jest ... śmierć?
Gdyby tak każdy człowiek przysiadł na chwilę w swym zagonionym życiu i zastanowił się nad tym ostatnim zdaniem, być może zrozumiałby w końcu, że nie powinien mieć czasu na nic więcej poza poszukiwaniem tegoż sensu. Cóż - do licha - może być ważniejszego? To właśnie sprawy codzienne powinny być dla nas jedynie tłem, dodatkiem, planem przestrzennym, na którym doświadczamy samych siebie, aby poznać swoje prawdziwe ja, wędrujące przez eony czasu oraz możliwości i predestynację, ku kolejnym niezmierzonym opowieściom, w których życie i śmierć, to zaledwie przecinek, moment na złapanie oddechu, zanim ruszymy dalej.
Palenie katarskich ksiąg przez rzymsko-katolickich księży * Burning the heretical manuscripts of the Cathars by Roman Catholic Priests |
Palenie książek przez Nazistów * Burning books by the Nazis (source) |
Palenie książek przez muzułmanów * Burning books by the Muslims |
Aby zaprezentować wam, co rozumiem pod pojęciem "trwonienia czasu i energii" na nic nie wnoszące w nasze życie czynności, bolączki oraz w jak banalnej klatce tolerancji a więc - przyzwyczajenia, zamknął cały świat wojujący patriarchalizm, chciałabym przytoczyć wam pewną anegdotę, z książki Jeana Bluma, w której znalazła się wzmianka o wydarzeniach z 325 r. podczas słynnego soboru w Nicei. Nie zamierzam omawiać tej książki jako lektury, gdyż jest to bardziej "ściąga-wstęp" dla nieznających historii Katarów, napisana przystępnym językiem, z licznymi przykładami, żywym opisem wierzeń tegoż ruchu, jak i sytuacji politycznej okresu, w którym działał na terenie południowo-wschodniej Francji (Langwedocja).
Przeczytałam tę książkę właśnie jako wstęp kilka lat temu. Odsyłam również do prac René Nelli, bodajże najsłynniejszego badacza i kontynuatora doktryny katarskiej, którego ich* historię można znaleźć w polskim przekładzie. Reszty źródeł nie będę tutaj przytaczać, wszak można je znaleźć właśnie w książce Bluma. Moje rozważania wokół wierzeń Katarów skupiają się zatem na licznych źródłach/przekazach, jak też na subiektywnych na ich temat odczuciach, prywatnych rozważaniach i doświadczeniach, a co za tym idzie, na głębokim przekonaniu, że właśnie pośród tego typu - na w poły zapomnianych - odłamów chrześcijaństwa, można odnaleźć prawdziwego ducha przesłania, żywego Słowa, jakie zrodziło się w Aleksandrii a potem i w Bizancjum; wersji religii, która - gdyby kiedykolwiek miała szansę obiec świat i rozwijać się bez przeszkód do dzisiejszego dnia, kto wie? - być może połączyłaby wszystkich ludzi w sposób doskonały - bez wojen religijnych, bez szowinizmu i rasizmu, bez prześladowań i cenzury. Nie chodzi mi o wierzenia, ale raczej o to, jaki stosunek do bliźnich mieli Katarzy a czego brakuje w naszym świecie - tak rzekomo "cywilizowanym i oświeconym", nad czym ubolewam, często powracając do doktryn katarskich, z których onegdaj czerpałam wiele inspiracji podczas własnych poszukiwań duchowych. Ale wracając do przerwanego wątku:
W tymże 325 r. n.e. Cesarz Konstantyn (lubiła go liczba 22), pierwszy chrześcijański Cesarz Rzymu (pomimo iż jak głoszą podania ochrzcił się dopiero na łożu śmierci), zatwierdził dogmat o wyłącznej boskości Chrystusa - dyskwalifikując tym samym, takie postacie jak Maria Matka oraz Maria Magdalena czy Sophia, do roli służebnic pańskich. A uczynił to zaledwie 318 głosami "za", na - 2048 możliwych (tylu bowiem zjechało się do Nicei biskupów z całego ówczesnego świata chrześcijańskiego). W rezultacie dało to ledwie 15% głosów "za" przeciw - 53% "z odmiennym punktem widzenia na wiele tematów". Nadążacie? Cała "większość" niezadowolonych z werdyktu, opuściła z godnością ów sobór, nie znajdując na nim nawet cienia zrozumienia dla swych tez a przecież po to go zwołano, aby debatować, aby połączyć w całość rozproszone wspólnoty i wierzenia. W istocie jednak wybrana "mniejszość" z góry miała zaplanowany porządek rzeczy a tzw. kompromis, miał polegać tylko na tym, iż "większość" miała dostosować się do woli "mniejszości". I gdzie tu "wolny wybór" i debata?
Począwszy od tego dnia zaczęto sukcesywnie dopasowywać dogmaty i księgi chrześcijańskie do narzuconego przez mniejszość, schematu. I jeszcze w V wieku, czyniono to samo, czyli odrzucano kolejne księgi, manuskrypty, rozważania, tak iż z ponad 30 Ewangelii, ostały się zaledwie - 4 (lew/byk/orzeł/anioł-człowiek?). Ale na tym nie poprzestano. Może tego nie wiecie, ale cała ta "większość" odrzucona w toku obłudnego głosowania, była przez kolejne wieki tępiona ogniem i mieczem z pasją równą chyba tylko dzisiejszemu dżihadowi. To właśnie z tego powodu, w wiekach późniejszych, przez Europę przetoczyła się Wielka Krucjata przeciwko Niewiernym, heretykom, których najwięcej - o dziwo Jerychońska! - ogłoszono z dawnych włości należących do potężnego onegdaj Cesarstwa Bizantyjskiego. Jeśli więc komuś się wydaje, że za upadkiem Bizancjum stały wyłącznie dzikie plemiona, głównie muzułmańskie, to nie wie wszystkiego i widać nie pojmuje, że w tej Krucjacie zależało komuś najbardziej na tym, aby pierwotny kult chrześcijański przestał istnieć, ten - zrównujący wszystkich względem Boga (Absolutu - kim/czymkolwiek jest), opierający się na mądrości, zrozumieniu, poszanowaniu woli i przekonań drugiego człowieka bez względu na płeć, kolor czy język, jak i na wierze, że zbawienie ludzkie nie zależy od jakichś zwierzchników stada, lecz od samych śmiertelników.
Święty Ołtarz Katarów * Holy Altar of Cathars |
Zanim więc po raz kolejny powtórzycie bezmyślnie za swymi pasterzami, iż: "dzięki Opoce swej mądrości i świętości, Kościół przetrwał 2 tyś. lat", należałoby znać te liczby, zanim zaczniemy zastanawiać się nad bezdyskusyjną wiarygodnością patriarchatu w obliczu tzw. "herezji".
Wiele znanych systemów filozoficznych, zwłaszcza tych z Dalekiego Wschodu, uczy, iż życie jest iluzją, z której powinniśmy się zbudzić. Nie przeczę, że w pewnym sensie - jest to prawda, ale też nie do końca. Według mej wiedzy (i wieloletniej obserwacji, a czytam na temat Katarów i gnozy od ósmego roku życia), panujące na Zachodzie monoteizmy również opierają się na tym samym założeniu. Niestety brakuje im konsekwencji w pociągnięciu tego zagadnienia dalej, przez co błędnie prowadzone, spolaryzowane na jednym tylko pierwiastku zamiast na równości obydwu* (mam na myśli aspekt męski w sposobie myślenia-tworzenia praw i przywilejów, który nie potrafi - wciąż - ustąpić odrobiny miejsca żeńskiemu, bardziej łagodnemu i nastawionemu na duchowe poszukiwania), nie znajdują poza sferą intelektualnych rozważań żadnego sposobu na przerzucenie symbolicznego pomostu, między tym życiem a kolejnym.
Ten zabieg udał się jak dotąd tylko jednej wspólnocie duchowej, która zresztą krwią i męką opłaciła swoje przekonania; ale bynajmniej - nie strachem. Nie będę rozwodzić się nad losem, który Kościół, zgotował Katarom w XIII w. Możecie o tym poczytać dosłownie wszędzie w sieci, przytaczanie męki ludzkiej, za to tylko iż ośmieliła się czuć i myśleć inaczej niż wg. kanonu, no cóż, mnie osobiście kojarzy się z tym samym złem, które skazało setki tysięcy ludzi na całym świecie, na śmierć z ręki islamu.
Pomnę tylko na to, iż na 3000 haniebnie umęczonych na stosach Katarów (połowa XIII w. więcej, dla laików - TUTAJ) może ledwo 3 (troje) straciło ducha i na torturach wyrzekło się wiary-przekonań, co samo w sobie świadczy znacząco o sile duchowej tych ludzi, którzy umierając w ogniu, śpiewali psalmy na cześć swych ukochanych rodziców niebiańskich, podczas gdy ich oprawcy, śpiewali w tym samym czasie hymny pochwalne ku czci swego własnego, jakże sprawiedliwego i miłosiernego* bożka śmierci.
Pozostałości siedziby Katarskiej-Wspólnoty (Ciekawy blog opisujący przebieg oblężenia Montségur przez Krzyżowców - TUTAJ) * Remains of seat the Cathar's-Community on Montségur/France |
Żyjący (czy raczej działający) między XI a XIII w. w Langwedocji (okolice dzisiejszej Tuluzy) w Montségur - Katarzy, ruch wyznaniowy opierający się na założeniach najwcześniejszych gmin judeo-chrześcijańskich, czerpiący zdrój mądrości z tez Esseńczyków (sekta z Qumran) oraz mający silne związki zarówno z Zaratusztrianami (najstarsza religia monoteistyczna działająca po dziś dzień), z dualistycznym manicheizmem oraz bizantyjskimi Bogumiłami, doszedł do zgoła odmiennego niż Kościół, przekonania na naturę rzeczy, porządku we Wszechświecie i bezwzględnej równości wszystkich ludzi bez względu na wiek, płeć, status społeczny oraz kulturę i język. Był to więc ewenement na skalę światową, nawet w dzisiejszych realiach, z pewnością by się wyróżniał.
Według Katarów, intelekt ludzki (pierwiastek męski), za pomocą głębokiej kontemplacji, lecz w połączeniu z intuicją (duchową mądrością = pierwiastek żeński), jest w stanie osiągnąć ów wyjątkowy moment całego procesu inicjacyjnego, kiedy to osiąga pełne oświecenie. Oświecenie to redukuje wówczas śmierć do rangi pokonanej iluzji. Można więc powiedzieć, że bez cienia strachu i bólu, esencja człowieka przechodzi, jak przez niewidzialne "wrota", do kolejnego życia (świata?). I w tym właśnie tkwił cały szkopuł...
Rodząca się hierarchia kościelna (mająca swe podwaliny w dawnym Cesarstwie Rzymskim - oraz opierająca się na wrogich chrześcijaństwu - choć brzmi to paradoksalnie - symbolach/rytach z czasów Babilonu i Egiptu, ergo - hołubiąca autorytaryzm, bezwzględne posłuszeństwo wiernych-poddanych-niewolników), pragnęła wypróbowanych środków do rządzenia, sterowania, nauczania - poprzez: posłuszeństwo, rutynę i pokutę. Podkreślanie własnej rangi, jako "pośredników" między niebem a ziemią, na drodze do zbawienia, nieustanne wytykanie ludziom ich marności, głupoty, grzechów oraz kary, jaka spaść miała na nich po śmierci (albo i przed), czyniło kolejne pokolenia bardziej pokornymi, oddanymi jednemu paradygmatowi (= męski-kapłański/elitarny punkt widzenia); zbytnia ciekawość, dążenie do wiedzy i indywidualne poszukiwania (= aspekt żeński), zostały natomiast uznane autorytarnie, za fałszywą ścieżkę i herezję, gdyż tylko powielany przez stulecia imperatyw (schemat) - o dziwo zrodzony daleko poza miejscem narodzin tej religii, był słuszny i dozwolony. Droga do Nieba wiedzie - rzekomo - tylko przez .... "przewodników stada", nigdy zaś przez samodzielne poszukiwania, kontemplację, ascezę lub inne formy zjednoczenia z Absolutem. Tak też i całkowity brak lęku przed śmiercią, jako iluzją, zaledwie próbą, kolejnym etapem na drodze samopoznania, wbrew pozorom nie był na rękę Ojcom Kościoła. To właśnie strach przed śmiercią a więc karą za grzechy (które każdy z nas rzekomo ma na sumieniu), wpływał skutecznie na kolejne pokolenia. Gdyby zaś każdy wierny był przekonany iż grzech jest w stanie pokonać sam z siebie, w ciągu jednego lub więcej żywotów a śmierć to raczej nagroda, którą ma się prawo dostąpić wyłącznie po uprzednim samooczyszczeniu, wstępując w pewnym sensie na wyższy poziom wtajemniczenia, no cóż... Powstałby w niejednej wspólnocie nie lada zamęt. Czy potrzebny byłby jeszcze choć jeden Pasterz Dusz?
W tym miejscu kończę Część I (3 częściowego cyklu). Jako iż jest to moja prywatna refleksja na temat Katarów, ich wierzeń, pozwalam sobie wzbogacić ów tekst prywatnymi odczuciami i wnioskami. Z racji iż temat ów zawiera w sobie liczne wątki, wszystkie nader ważne dla zrozumienia czym była ta wspólnota, jak wielki niosła wraz z sobą potencjał i jak wielką stratą dla świata był fakt ich (Katarów) wymordowania oraz intelektualnej grabieży tekstów, o których wzmianka zachowała się - o ironio - wyłącznie w archiwum Inkwizycji. W kolejnej części (wkrótce), podzielę się z Wami przystępnym opisem założeń tego systemu, w ostatniej zaś części skupię się na świętych tekstach Katarów, ich sakramentach oraz wierze, którą podzielam częściowo w przeszłe i kolejne wcielenia. Mam nadzieję, że zaciekawię kogoś do własnych poszukiwań, zarówno historycznych, laickich, jak i filozoficznych, kładących nacisk na "nieznane". Jest to bowiem kamień milowy do zrozumienia, co tak naprawdę wydarzyło się w dziejach Europy pomiędzy zniszczeniem Biblioteki Aleksandryjskiej, upadkiem Bizancjum ("Hagii Sophii" = "Mądrości Bożej", której ucieleśnieniem była Bogini Matka) a wywołaniem Wielkiej Krucjaty przeciwko "niewiernym" Kościoła, głównie - "wiedzącym kobietom".
Pokój i Chwała Tym, co odeszli, którzy oddali życie za to, w co naprawdę wierzyli a nie - co narzucono im ogniem i mieczem oraz wielowiekowymi kłamstwami i spiskami. Chwała Tym, co oddali życie za Światło Mądrości.
Komentarze
Prześlij komentarz