Część VIII - Plejady: Opowieść o Hesperosie, "jabłku nieśmiertelności", wrotach Heliosa i głębi oceanu, gdzie snów żyje plemię. Część I


"Last of Electra, Lost Pleiad Queen" (Antique Print, ballet, 1849)

Sprawy oczywiste czasem najtrudniej dostrzec. Tego uczy nas życie każdego dnia. Wydaje się nam, że rozumiemy świat i jego prawa, że panujemy nie tylko nad materią, ale i nad czasem. Gotowe odpowiedzi przychodzą zawsze w odpowiedniej porze, sztywny grafik dnia porządkuje naszą perspektywę a jeśli komuś jeszcze mało, zawsze może zwrócić się do jakiegoś przewodnika duchowego lub psychoanalityka (zadziwiające jak niewiele oni różnią się między sobą; taki sam wywołując zamęt w głowie pacjenta), może również włączyć popularną stację TV albo poprzez tableta czy smartfona, dowiedzieć się, jaka będzie następnego dnia pogoda, jak się ubrać, by być trendy, jak się poruszać, myśleć i czuć. Internet, choć jego roli nie sposób przecenić a ogromu - zmierzyć, w istocie większości z Nas do niczego się nie przydaje, ponieważ żeby wyłuskać z tego wielkiego kosza jakąś cenną treść, wpierw należałoby posiąść umiejętność oddzielania ziarna od plew, odróżniania prawdy od kłamstwa, a tego przecież nie uczą w szkole, na studiach czy z mównic politycznych lub ambon. O nie. To właśnie owe źródła prowadzą nas ku ciemności, niewiedzy, robią to znakomicie, przyznać muszę. Gdybym była na ich miejscu, chyba lepiej bym tego nie zaprogramowała. Ba! Byłabym z siebie pieruńsko dumna, iż w tak łatwy zasadniczo sposób, udało mi się wyprowadzić całą ludzkość na manowce. Ale bądźmy ze sobą szczerzy. Każdy z Nas byłby w stanie osiągnąć taki rezultat, gdyby miał na to co najmniej 3 tyś. lat. 

Wybaczcie zatem, że mówię temu stanowcze NIE! Bo dowodzi to tylko jednego: że komuś wybitnie zależy na tym, aby ludzkość nigdy nie poznała swoich początków! I właśnie przez to zakładam a priori, iż właśnie owe mity - to cenna wskazówka dla Nas, skąd pochodzimy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Tak jak czynili to nasi przodkowie, bo nie ma dla mnie różnicy między "bajkami" tamtych a współczesnymi. O Was, kapłani i waszych bożkach z fallusami, też któregoś dnia ktoś powie dokładnie to samo. I to Was chyba przeraża najbardziej.




Za główny punkt tego tekstu (niejako "szprychę" wokół której wszystko się kręci) postawiłam sobie gromadę otwartą Plejad (zwaną również M45) w Gwiazdozbiorze Byka, która poprzedza ukazanie się na nocnym niebie jedną z najsłynniejszych - k. Oriona. Mieszczą się w  niej setki stosunkowo młodych gwiazd, ale owych siedem gwiazd (siódma okresowo jest niewidoczna z Ziemi), przytulonych do siebie, niczym słaby obłoczek, zawsze jawiła mi się jako coś niesłychanie ulotnego, lecz skrywającego wielką tajemnicę. Bez pomocy teleskopu czy lornetki, dostrzec ją mogłam wyłącznie patrząc w punkt pomiędzy Orionem a Aldebaranem (najjaśniejszą gwiazdą gw. Byka), kolokwialnie mówiąc - "kątem oka". Zawsze jednak miałam dla tej konstelacji wiele ciepła, tak jak w mitach, jawiła mi się jako uciekająca przed zuchwałym łowcą zwierzyna. Kiedy jednak wyczytałam w różnych źródłach, jak liczne kultury, upatrywały w Plejadach pochodzenia ich bogów (czy wiecie, że czcili ją nawet Słowianie: zwali je Dziećmi Wołosa - Wołosożarami), jak silna była więź emocjonalna Starożytnych dla tego miejsca na mapie nieba, zaczęłam wreszcie rozumieć, że być może kryje się za tym coś więcej, niż tylko mity.

Ale nie sposób, ja przynajmniej nie widzę w tym sensu, próbować ułożyć w linearny ciąg opowieść, którą chce wam przedstawić, ponieważ główni jej bohaterowie stale mieszali się ze sobą, wpływali na siebie tak czy owak a co najdziwniejsze, jeden bez drugiego nie mógłby dokonać swoich wielkich czynów. Nie sposób też wyszczególnić wszystkich ciekawych anegdot za jednym razem, dlatego podzieliłam ów tekst na dwie części. Pamiętać należy także, że nazwy i imiona - to tylko tytuły, pod którymi może się kryć cokolwiek: jedna postać, zdarzenie lub archetyp / moc.

Tak samo jak ludzkość, mity również "ewoluowały". Czyż plotki nie są tego najlepszym przykładem? Każdy z Nas tworzy własne mity na co dzień. Niektórzy dochodzą w tym niemal do perfekcji.


Weźmy przykładowo takiego Posejdona (czy jak zwali go Rzymianie - Neptuna). Przeciętny znawca mitologii widzi w nim boga morza, władcę przestrzeni wodnych, sędziwego albo i nie, męża z długą, pełną wodorostów brodą, z trójzębem, którym wzburza fale tsunami, którego dziećmi istoty takie jak np. syrenka Ariel. I co jeszcze?

A tymczasem, jak wynika ze źródeł, Posejdon wcale nie był bogiem morza, lecz dopiero wyznawcy bogów olimpijskich, ci wszyscy jurni Achajowie, przydali mu tę funkcję, zrównując go ze starszym, rdzennym bogiem pelazgijskim, bogiem rdzennych mieszkańców Grecji, Okeanosem.

"Oceanus" - fontanna di Trevi w Rzymie
Okeanos, jak głoszą źródła, był najstarszym synem Uranosa i Gai (inaczej mówiąc tworem Bogini Matki, ponieważ jak wykazałam w początkowych tekstach z cyklu Mity Greckie, Uranos był męską formą starszego miana: Urania, Ur, Ururu). Pal licho jego prezencję, czy krył się pod nim prawdziwy byt czy nie, według mnie dużo istotniejszym było co sobą reprezentował. Otóż od jego miana nazwano wielką, enigmatyczną rzekę opływającą cały świat - nie chodziło jednak o oceany i morza na Ziemi, lecz coś dużo większego, wszechogarniającego, bez względu na położenie geograficzne. Mityczne wody Okeanosa miały docierać dosłownie wszędzie, nad wszystkim się unosić, były także utożsamiane z Zaświatami, ale nie na tej samej zasadzie co późniejszy Styks. Tutaj nie chodziło o przeprawę do Świata Umarłych, lecz raczej pewną naturalną "barierę", oddzielającą całą przyrodę od ... Ale o tym później, nie uprzedzajmy faktów. 

Tak więc Posejdon, został skaptowany przez wcześniejszy, pro-męski kult, zlany z nim w jedno. Jest to częsta praktyka nowych religii. Czy słyszeliście kiedyś o tzw: "ba"? Dosłownie znaczy to słowo "dusza", ale nie ludzka dusza, lecz dusza / esencja inkarnującego się w nowym wizerunku, starego Boga. Stąd tak wiele zapożyczeń we współczesnych molochach monoteistycznych z religii starszych. Na zasadzie "ba" - przejmowanie cech pokrewnych w celu podkreślenia, że rzekomo istniał On (nowy-stary bóg) zawsze, choć pod innym imieniem. To taki łechcący pychę kapłanów zabieg, przejmowanie pałeczki, kradzież rytualna precjozów i nikogo jakoś to nie gnębi, ponieważ kapłani dobrze wiedzą, że ich kult tak czy owak jest wymyślony. To tylko szaty, które zmienia się dogodnie do czasów, okoliczności. Jak im wygodnie, jaka jest potrzeba. Wiecie po czym poznać kiedy zamierzają znowu wchłonąć jakiś kult, dogmat niczym symbiont doczepiający się do żywiciela? Zaczynają wtedy posługiwać się takimi wieloznacznymi sformułowaniami jak: "wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego Boga, tylko różnie Go nazywamy". Coś wam to mówi?

Wracając jednak do Posejdona. Za sprawą "ba" dzisiaj bóg ten kojarzony jest wyłącznie z oceanem. A przecież nie pochodził on nawet z terenów bliskich morzu. W dialekcie doryckim jego imię - Poteidan - należałoby rozbić na takie człony, jak: "potamos" = "rzeka", "posis" = "napój" lub "małżonka" lub "pan-władca" (różne są bowiem tłumaczenia) czy "potnia" = pani-władczyni. Wcześniejszy bóg Okeanos ze związku z Tetys, miał spłodzić tzw. Starca Morskiego "Nereusa" (ojca nereid = późniejszych służek Posejdona), piszę o tym ponieważ jeden z jego tytułów brzmiał - "Pontos" = "most, przejście". Z kolei końcówka tegoż imienia - (Posej-) dan / don - jest z kolei poboczną formą wyrazu ge / gaia = ziemia. Kiedy więc spotykamy się w źródłach antycznych z mianem "Posejdon Gaieochos" a już tym bardziej słynny jego przydomek "Ziemiotrzęsca", należałoby tłumaczyć jego imię jako = Władający, Ogarniający Ziemię czy Małżonek Ziemi, co z kolei pokrywa się z zamierzchłymi kultami Bogini Matki i Boga Płodności, wg. np. Pauzaniasza, który również nawiązywał do tego. Czy nie zdziwił was nigdy mit o uciekającej przed Posejdonem Demeter, która szukając swej zaginionej córki (Persefony alias Kory), musiała ratować się ucieczką przed lubieżnym bogiem, i gdy przemieniwszy się w klacz, została przezeń "haba-haba", jako iż Posejdon, jak głosił jeden z jego przydomków, był władcą koni i mógł zmieniać się w ogiera? Czyż do dzisiaj nie nazywa się takich zuchwałych, namiętnych kochanków "ogierem"?

Na marginesie: W tym momencie, przyszła mi na myśl mitologia hinduska, gdzie mowa o tzw. Asurach żyjących pod ziemią - jakże pokrewnych do tytanów uwięzionych rzekomo po wieczność pod Etną. W każdej niemalże mitologicznej opowiastce o katastrofie, zniszczeniu etc, zawsze mamy do czynienia a to z wulkanem a to z poprzedzającymi jego erupcję, wstrząsami. I właśnie w ten sposób postrzegano pierwotnie Posejdona. Władca ruchów tektonicznych Ziemi.

Według przekazów, kult Posejdona przybył do Grecji wraz z osadnikami z Północy (kimkolwiek tak naprawdę byli). Ja bym stawiała w tym wypadku na dzikie plemiona z Azji Mniejszej, być może znad Morza Czarnego (istnieją źródła, choć na razie nie mam wyrobionego na ich temat zdania, które głoszą, że ludy zamieszkujące ów teren były protoplastami Słowian). Dlaczego o tym piszę? W tym miejscu chciałabym podzielić się z Wami pewną informacją, którą znalazłam u najsłynniejszego historyka Starożytności - Herodota. Twierdził on, że onegdaj, licząc wiele tyś. lat przed jego czasami, wody Oceanu Atlantyckiego były połączone z Morzem Czarnym. Można więc tylko się domyślać, jak wówczas wyglądała mapa naszych kontynentów; a może zarys lądów, który znamy dzisiaj, onegdaj prezentował się zgoła odmiennie? Czyż nie tak twierdzą współcześni naukowcy? Ale skąd wiedział o tym - Herodot?? Według tychże przekazów, Posejdon miał być bogiem rzek, jeziora, studni a także - deszczu. Widać pokrewieństwo z "wodą" jako taką przyczyniło się do nadania mu nowego tytułu. Także przydomek "Władca Koni" nie odnosi się do morskich grzywaczy czy powożących rydwanem delfinów, lecz do najprawdziwszych koni, na których ze stepów Azji czy Bałkan, przywędrował ów szczep wojowniczy na tereny Peloponezu. Przecież ludy owe, które żyły na zielonych równinach, nie mogły czcić boga morza? Tak na logikę, come on?

Posejdon = Ziemiotrzęsca

A zatem nie chodziło wcale o boga morza, lecz o pierwotną siłę, która drzemie w trzewiach Ziemi (stąd tak liczne odniesienia do ziemi, do tego, co ją porusza, scala, łączy się z nią). Jak na moje oko a także licznych starożytnych historyków, Posejdon był więc wyłącznie bogiem (siłą), która wywoływała trzęsienia ziemi, był odpowiedzialny za wszelkie ruchy tektoniczne a gdy chodzi o płynną jego moc, utożsamiany był z tym, co wypływa od czasu do czasu z wnętrza wulkanów. Lawą. Czyż nie pasuje wam wówczas do całości ów platoński mit (dla mnie, jak i dla samego Platona, wychowawcy i współpracownika największych polityków ówczesnej Grecji, z całą pewnością nie była to tylko bajeczka dla dzieci czy głupkowata metafora) - o zniszczeniu i zatopieniu Atlantydy? Pomyślcie przez chwilę, przecież to właśnie trzęsienie ziemi, erupcja wulkanu oraz wielka fala tsunami, miały zatopić tę wyspę. Pochłonąć w trzewiach świata, tak jakby nigdy nie istniała. I udało się, bo czym jest dla Matki Natury rozwarcie swego łona, by następnie zastygłą lawą zakryć miejsce zbrodni? A przecież dziać się to miało w czasach, kiedy Ocean Atlantycki połączony był z dzisiejszym Morzem Czarnym.

Na marginesie:  Pomiędzy 20 a 10 tyś. lat p.n.e. miało miejsce - jak twierdzą geolodzy, archeolodzy, itd, wielkie topnienie lądolodu. W wyniku czego aż 25 mln km² lądu na naszej planecie zostało zatopionych i dopiero na przestrzeni ost. 30 lat zaczęto je odkrywać na nowo. W tamtych czasach sam Zwrotnik Raka miał ponoć przebiegać przez 30' równoleżnik. Jeszcze wrócę do tego tematu, bo łączy się on ściśle z całością tekstu.

Skąd więc taki opór współczesnych naukowców, aby przyjąć do wiadomości, że owa w.w. Atlantyda naprawdę mogła istnieć, ponieważ cała historia naszej planety obfituje w różne tego typu naturalne katastrofy. Dlaczego katastrofa na Jukatanie jest szczegółowo opisana, a do Atlantydy nie wolno nawet zbliżyć się na krok? Nie może wszak chodzić o zwykły "kataklizm naturalny", to by było zbyt proste, czyż nie? Nie, moi koffani, według mnie uruchamia się w głowach kapłanów i ich sług ze świata nauki, alarm w głowie.  Sens "Atlantydy" nie kryje się bowiem w tym, jak ona skończyła, ale "kiedy" i "kto" ją zamieszkiwał. Tutaj tkwi zakalec, który mógłby wszystko podważyć, nieprawdaż?

Posejdon miał brzydki zwyczaj, o czym poczytać można w całych jego dziejach, zatapiania, niszczenia ziemi, której nie mógł dla siebie uzyskać w żaden inny sposób. Tak np. zrobił wg. mitów, z Attyką, kiedy to spierając się nie na żarty z boginią Ateną, przegrał i musiał ustąpić. Ale tak jak rzekomo zatopił Attykę podczas strasznej powodzi, tak z kolei osuszył doszczętnie Argolidę podczas sporu z inną boginią, Herą. Niewiele brakowało, aby zniszczył także Ateny, gdyż wg. nowszych przekazów, jego mieszkańcy śmieli czcić kobietę, a nie jego. Sęk w tym, że zarówno Atena jak i Hera to przedstawienie jednej i tej samej bogini księżycowej, o której pisałam znacznie wcześniej. Czy muszę dodawać, że spierał się także z innymi bożkami o różne tereny? Np. o Przesmyk Koryncki z Heliosem? Dodam jeszcze, że świnia z niego była nieziemska. Uwielbiał uganiać się za niechętnymi mu kobietami, mieszańcami czy samymi boginiami. Ponoć jedna z jego żon, Amfitryta (co znaczy "morze") - jedna z Nereid skądinąd (hm, gdyby przyjąć że to Posejdon stworzył to, co żyje w oceanach, to znaczyłoby to, że uganiał się pedofil za własną wnuczką), uciekając przed nim skryła się właśnie za słynnymi Słupami Heraklesa (dzisiejsza: Ceuta i Gibraltar), wg. przekazu Apollodorosa z Aten i Atenajosa ("Uczta mędrców" lub "Biesiada sofistów") na wyspie ... jak myślicie, jakiej? Zresztą miał ją stamtąd odbić, zatapiając zresztą tę wyspę, a zgubę sprowadziły doń ponoć wierne mu delfiny. A co gdyby nie o "delfiny" chodziło tylko o "statki" uciekających z A. ocalonych? W poście o Apollo wspomniałam o 7 Mędrcach (uratowanych z Potopu przez boga).

Wróćmy jednak do tematu ... Owe dziwne upodobania seksualne, miał też rzekomy syn Posejdona, wspomniany na początku - Orion, olbrzymi mocarz czasów starożytnych, większy nawet niż Achilles, którego pieszczotliwie zwano "kroczącym po morzu". Orion był zuchwałym mieszańcem, dziecięciem boga i śmiertelnej kobiety. Jak powiedziałam wcześniej, on także uganiał się za nieprzychylnymi mu dziewojami. Wśród jego ofiar były chociażby ... Plejady, które ratując się przed jego chucią, zamieniły się na łąkach Beocji w stado gołębi (to wersja dla dzieci; dla dorosłych - popełniły samobójstwo, ale ja znam inną wersję ...). Plejady nie były cnotkami w stylu średniowiecznym. Żadnej niepotrzebnej dramy. Rzecz w tym, że każda z nich ślubowała posłuszeństwo bogom, jakiemuś idolowi, mocy, tudzież świętemu miejscu. Były zatem - kapłankami. Wg. mitu bogowie przenieśli je na nieboskłon i odtąd świecą ponad naszymi głowami (głównie zimą). Jedna z Plejad, wzorem Astrei (o której pisałam TUTAJ), została jednak na Ziemi (z własnej woli czy z przymusu? Nie wiadomo), reszta odeszła w "gwiazdy" poprzez cudowne przejście-most-barierę -- rzekę Okeanos. Dobrze wiemy, chociażby ze ST jak owi "bogowie" czy Synowie Niebios, koffali się w śmiertelnych kobietach, ale czy naprawdę chodziło wyłącznie o zwierzęcą chuć? Śmiem twierdzić, że nie.
W tym miejscu muszę wspomnieć pewien szczegół, który przyda się wam później. Dziećmi Posejdona i Amfitryty, były: Tryton (jeden ze znanych nam księżyców planety Neptun), Rode (utożsamiana z żyznymi polami, zbiorami, zasiewem pół-bogini / kolejny mieszaniec), której wianem stała się wyspa Rodos (co znaczy "Róża"), oraz niejaki Bentesikyme (groźny, stary księżyc, o którym niewielu z Was słyszało). I w istocie taki miał na tej wyspie panować kult - księżycowy. Dlaczego?, zaraz wyjaśnię ... 



Żeby zrozumieć, co zaszło pomiędzy kłótliwym i grubiańskim z natury Posejdonem a owymi pseudo-boginkami, pierzchającymi na sam jego widok, a tym bardziej, żeby przybliżyć sobie i Wam mityczną Atlantydę, o której więcej napiszę w drugiej części, wpierw trzeba by poznać smutną historię Rodos, która co najmniej dwa razy tonęła w przeszłości nie tylko w cieniu "Wyspy Błogosławionych". Mity głoszą, że u zarania dziejów bogowie mieli toczyć ze sobą boje o żyzne skrawki ziemi, dużo jest w pismach o ich wielkich trzodach, które hodowali choroba wie po co, skoro byli bogami. Z drugiej jednak strony na co współczesnym obcym w tzw. UFO ziemskie krowy? A skąd niby w wyobraźni Starożytnych sama idea, że można by wyhodować pół-człowieka, pół-byka (patrz mit o Minotaurze?  ... Lub ... Na co dzisiejszemu UFO "znaki w zbożu"? A po co ludziom (?) z epoki kamienia były dziwne "geoglify" z Nazca czy szlaki liniowe łączące w idealnym porządku Stonehenge, obeliski w Carnac (Francja) i Delfy (Grecja)? Tak wiele pytań bez odpowiedzi.

Według mnie ziemie, o które ktokolwiek toczył kiedyś boje, miały dużo głębsze znaczenie. To w nich ukryte były surowce naturalne, to one emanowały dziwną mocą, jaką do dzisiaj można wyczuć w różnych regionach globu. Wiem, bo dane mi było tego doświadczyć Pod Wiszącą Skałą w Australii. To tam przebiegały linie pola magnetycznego albo uskoki tektoniczne, za sprawą których wieszczki doznawały wizji. W odległej starożytności wieszczeniem - zawsze - zajmowały się kobiety (do dzisiaj istnieje przekonanie, że tylko one posiadają "intuicję", coś jakby szósty zmysł). Pierwotny kult Bogini Matki, bogini księżyca, przydawał owym kapłankom magiczny status. Czy pamiętacie Medeę, słynną czarodziejkę (taki bowiem tytuł często nosiły ówczesne kapłanki), córkę króla Kolchidy (dzisiejsza - Gruzja) i ponoć wnuczkę samego Heliosa (a więc była mieszańcem), żonę Jazona, który wykradł dla Greków "Złote Runo", przy okazji uśmiercając słynnego olbrzyma (z brązu) strzelającego ogniem i fruwającego nad Kretą, Talosa?

Tak się bowiem składa, że owa ścigana przez pół śródziemnomorskiego świata Amfitryta, przyszła żona Posejdona, pochodziła właśnie z Rodos (którą mieli z biegiem czasu najechać i złupić wyznawcy kultu byka Minojczycy). Zanim wielki kataklizm zatopił Rodos po raz pierwszy, mieszkał ci na niej tajemniczy lud Talchinów. Rządziły nimi kapłanki - "czarodziejki". Posejdon miał słabość do tych pań, jednak dzieci, które spłodził z Telchinkami okazały się wyrodne. Ponoć dopuszczono się na Rodos wielu aktów kazirodztwa i innych wynaturzeń, przez co załamana Amfitryta skoczyła do morza. Jest to ważny szczegół ponieważ Telchinki były służkami księżycowej bogini, służyły więc - morzu. A żeby osiągnąć jakikolwiek posłuch u tubylców, trzeba było, jeśli marzyła się komuś korona, poślubić Arcykapłankę tegoż ludu. Teraz więc nie dziwota, że tak wielu "bogów" siłą lub podstępem zmuszało owe kapłanki do zamążpójścia. Sama siła nie wystarczyła, aby podbić jakiś lud. Śmiertelnicy powinni nas także szanować i dobrowolnie przejąć nasze zwyczaje.

Tak więc Rodos zatonęła w odmętach morskich, jako iż jest to wyspa wulkaniczna. Los jednak sprawił, że część jej mieszkańców ocalała, ale zrzekła się prawa do tej wyspy, podobnież jak Posejdon więcej sobie nią głowy nie zawracał. Nastał czas młodych bogów olimpijskich (nowa fala, obalenie starego, matriarchalnego systemu) i na scenę wydarzeń wypłynął świetlisty Helios, syn, skądinąd, bogini księżyca - Euryfaessy (= Tei) oraz jej brata, tytana Hyperiona ("idącego w górę"), związanego z "obserwacją nieba", którego z kolei powiła Gaia i Uranos (a więc jeden z najstarszych tworów mitologii). Hyperion symbolizował jeden z czterech filarów podtrzymujących wszechświat - tzn. wschodni i to właśnie stamtąd, ze wschodu na zachód, podróżował w swym słonecznym rydwanie bożek słońca, Helios. Po drugim wyłonieniu się Rodos z Morza Kreteńskiego, obrał on sobie tę wyspę za swą domenę. Poślubił także jedyną córkę Posejdona i Amfitryty,  Rode, jedyną dziedziczkę wyspy (Arcykapłankę - znowuż). Tak więc kult bogini księżyca został częściowo zachowany. Odtąd bogowie olimpijscy mieli żony.

Na marginesie: Bogini Księżyca - o której stale mówię nazywała się Danae, ale niektórzy z Was mogą ją znać pod nieco innym mianem - Dina (Księga Rodzaju, XXIV). Danae była czczona na Rodos tak długo, dopóki nie dotarł tutaj kult złotego cielca z kręgu kreteńsko-minojskiego (XV w. p.n.e.). Dotarł wtedy tutaj także hetycki bóg Tesup, bóg słońca i trzód (no i znowuż te krowy!). Jakież to niezwykłe, że właśnie Helios stał się rychło reprezentantem tego kultu, prawda? Kiedy kult żeński zaczął wymierać, Rodyjczycy wznieśli Heliosowi słynnego Kolosa Rodyjskiego, który miał mieć bagatela 38,5 m wysokości. Sam zaś Helios, za kolejną domenę obrał sobie Sycylię (a dokładniej - pobliże wulkanu Etna). Hm ...



Dla mnie osobiście oczywistym jest, że kult Heliosa nie dotyczył wcale Słońca. Co to za emisariusz brzasku, który wyjeżdża na jakimś pojeździe ze stolicy dzisiejszej Gruzji, by zakończyć swą wędrówkę gdzieś opodal Cieśniny Gibraltarskiej, a z kolei drogę powrotną przebywa owym tajemniczym Okeanosem? Czyż świat kończy się na Oceanie Atlantyckim, czy zaczyna gdzieś w pobliżu Kaukazu? Helios jest także doskonałym przykładem tego pierwiastka "ba", o którym wspomniałam wcześniej. W końcu to nawiązania do "Sol Invictus" ("Słońce Niezwyciężone") tak często służą przeciwnikom teizmu za dowód przekłamań w teologii chrześcijańskiej. Od siebie mogę dodać tylko taki mały detal, na zakończenie części I.

Co łączy koguta z chrześcijaństwem? Ano właśnie - Helios. Kogut był symbolem tego mitycznego herolda słońca. Symbolem pokonania ciemności przez światło. W sztuce antyku był to także symbol walki, śmiałości i odwagi. Ponadto Grecy przypisywali mu funkcję "przewodnika dusz". W chrześcijaństwie kogut jest symbolem zmartwychwstania i powrotu Chrystusa w dniu Sądu Ostatecznego. Stąd na wieży kościołów tak często umieszczany jest "kurek". 

A potem się oburzają ci kapłani, że ktoś im przypisuje zgapianie ze starszych religii. Przecież to oczywiste, że skaptowali sobie wszystko co im pasowało z wierzeń starożytności, tylko jak na złość boją się przyznać owym dawnym kultom tej namiastki "wiary", jaką oni sami dzisiaj przypisują swoim dogmatom. I może w tym tkwi clue? W końcu gdyby uznać za prawdę wszystkie te niezwykłe znaleziska archeo- na całym naszym globie (+ mity i podania jako za częściowo zgodne z faktami), no cóż, wyszłoby wtedy na to, że to nie bogowie onegdaj chodzili po świecie, lecz to Oni (kapłani) takimi ich uczynili dla własnej wygody.

_____________________________

Koniec Części I

(część II - TUTAJ*)

Komentarze

  1. Kiedy czyta się ST bez uprzedzeń i wytycznych, to naprawdę trudno się oprzeć wrażeniu, że "Boga" tworzy wiele różnych postaci , że to nie tylko czasy "nie przystają" do siebie, ale też "osoby dramatu" są z różnych eonów ;) Obserwują, eksperymentują, wreszcie żądają posłuszeństwa wyznaczając z "bożą" mądrością jedynie słuszną drogę. Tyle, ze ta "boża" mądrość przypomina wymądrzanie się nadopiekuńczych rodziców, wierzących, że swoją nieomylnością sprawią, że dzieci nie popełnią tych samych idiotycznych błędów, które doprowadziły do znanej im z własnego życia katastrofy.

    Najgorsze jest to, ze ludzkość jest tak ogłupiona wytyczonymi przed tysiącleciami nakazami i dogmatami religijnymi, kompletnie nie rozumie, że miały być wytycznymi na daną chwilę i w konkretnych "okolicznościach przyrody". Podoba mi się to twoje przypuszczenie, że "Być może ów pseudo-Bóg posłużył się "przypadkiem"(...) bo nie chciał się pod czymś podpisać" :)

    Odkodowywanie mitów to naprawdę fascynujące zajęcie. Kiedy poznałam prace Graves'a, myślałam, że to wyłącznie jego domena, ale kiedy ostatnio przeczytałam podobne zdanie przy platońskiej opowieści o Atlantydzie - zwróciłaś uwagę na to miejsce, gdy egipski kapłan wspomina o Featonie, synu Heliosa? Przyszło mi wtedy do głowy, że już starożytni zdawali się wskazywać, że to jedyna droga do poznania prawdy.

    Strasznie mnie zaciekawiłaś tą opowieścią o Okeanosie - zbudowałaś napięcie jak w rasowym serialu, wiec czekam teraz na odcinek drugi ;) Muszę przyznać, ze Twoja umiejętność łączenia faktów jest onieśmielająca ;)

    Pozdrawiam serdecznie!

    ps. cudne streszczenie mitu o Demeter :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się niezmiernie, że nie dość, iż udało mi się zaciekawić, to jeszcze sprawić przyjemność z czytania i zadawania kolejnych pytań. To prawda, że zgłębianie przeszłości jest fascynujące. Czyż nam współcześni, wielcy Słowianie, nie twierdzili aby, że kto nie zna swych korzeni, nie ma też szans na przyszłość? Święcie w to wierzę, choć zaznaczam, że teksty z cyklu "Mity Greckie" są jedynie moją subiektywną, opartą tylko i wyłącznie na rozumowaniu, inspiracją. Tym się różnię od ludzi wiary, iż nie "wierzę" ślepo w to, co zapisane, do czego dochodzę także sama na drodze - może nie tyle dedukcji, a gdzież tam - co zgadywania, poszukiwania, wyprowadzania nowych wniosków. Tym powinna być nauka, stale się dziwić, podważać, szukać dalej, głębiej, nie spoczywać na laurach. Na tym polega postęp.

    Nie musisz czuć się onieśmielona. Ja też swego czasu robiłam wielkie oczy, kiedy ludzie tacy jak Graves czy Frazer otworzyli mi oczy na nowe, nieznane ogółowi. Z ich dorobku czerpię pełnymi garściami, ale nie tylko ich prace są moim zapleczem. Prawdę mówiąc posłużyły mi tylko za spis źródeł, do których zaczęłam zaglądać na własną rękę, o wielu rzeczach Oni nie pisali, lecz odnalazłam je sama. Graves to "inspiracja". Zawdzięczam mu chwilę "przebudzenia", tyle już poznałam ciekawych autorów, sama nie wiem, która z ich myśli stała się moją, dlatego nie śmiem twierdzić, że wszystkie moje słowa są czystym wytworem mojej wyobraźni. Jak każdy, poddaję ich tezy fermentacji, skąd rodzą się później nowe zdania i wnioski. Owa zdolność do łączenia ze sobą różnych rzeczy bierze się z oczytania, tego nie ukrywam. :) Tych podobieństw w mitach / religiach świata jest od groma, trudno ich nie zauważyć, kiedy zna się wszystkie Pisma Święte. A wnioski? Jak pisałam, są to moje prywatne tezy stawiane a priori, choć zawsze staram się przedstawić źródła, kto i dlaczego mnie zainspirował. :)

    Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za miły komentarz :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼

Świat jest pełen symboli: K (Część II)