"Widzieć" - Pierre Teilhard de Chardin (z: "Fenomen człowieka").




Tekst ten obrazuje wysiłek, aby w i d z i e ć  i  u k a z a ć  to, czym się staje i czego wymaga człowiek, jeśli umieści się go całego i aż po ostateczne konsekwencje w ramach rzeczywistości zjawiskowej. Dlaczego mamy starać się widzieć i po co mamy kierować szczególnie uważne spojrzenie ku człowiekowi?

Widzieć:

Można powiedzieć, że na tym w ogóle polega życie; jeśli już nie w ostatecznym rachunku, to w każdym razie tu ujawnia się jego istota. Być czymś więcej, to bardziej się jednoczyć: w tym będzie streszczać się niniejszy tekst i taki będzie jego końcowy wniosek. Stwierdzimy jednak i to, że jedność zwiększa się tylko na podłożu przyrostu świadomości, to znaczy widzenia. Oto dlaczego dzieje świata żywego sprowadzają się niewątpliwie do wypracowywania coraz doskonalszych oczu w łonie kosmosu, w którym możliwy jest ciągły postęp w rozeznawaniu. Czyż doskonałości jakiegoś zwierzęcia, wyższości istoty myślącej, nie mierzymy przenikliwością ich wzroku i zdolnością do syntetycznego widzenia? Zatem dążenie do tego, aby widzieć więcej i lepiej, to nie fantazja, ciekawość, zbytek. Widzieć albo zginąć. Taka jest sytuacja, jaką tajemniczy dar istnienia narzuca każdemu elementowi wszechświata. A w konsekwencji takie jest również, choć na wyższym poziomie, położenie człowieka.

Jeśli jednak poznanie ma istotnie aż tak witalne i błogosławione w skutki znaczenie dla życia, to dlaczego, zapytajmy raz jeszcze, chcemy zwracać szczególną uwagę na człowieka? Czyż nie jest on już wystarczająco opisany -- i nudny? I czy nie to właśnie jest jedną z pociągających cech nauki, że kieruje nasz wzrok ku przedmiotowi, którym nareszcie nie jesteśmy my sami?

 W wyniku naszych usiłowań, aby widzieć, człowiek z podwójnego tytułu, który go po dwakroć czyni centrum świata, okazuje się kluczem wszechświata.

Przede wszystkim stanowimy w nieunikniony sposób subiektywne centrum perspektywy, którą tworzymy w odniesieniu do siebie. Było to naiwnym, choć prawdopodobnie koniecznym wyobrażeniem rodzącej się nauki, że może badać zjawiska same w sobie w ich przebiegu rzekomo od nas niezależnym.


Fizycy i przyrodnicy instynktownie przyjmowali z początku taką postawę, jakby ich wzrok padał z wysoka na świat, który ich świadomość może badać nie ulegając jego wpływowi ani go nie zmieniając. Obecnie zaczynają zdawać sobie sprawę, że ich najbardziej obiektywne obserwacje są do głębi przesiąknięte umownymi założeniami przyjętymi na początku, a także formami i nawykami myślenia, które się wykształciły w toku historycznego rozwoju badań naukowych. Kończąc swoje analizy, nie są już tak bardzo pewni, czy struktura, do jakiej dotarli, stanowi istotę badanej materii, czy też jest odbiciem ich własnej myśli. Jednocześnie wskutek zwrotnego oddziaływania ich odkryć na nich samych uświadamiają sobie, że także oni sami, ciałem i duszą, są wplątani w siatkę relacji, którą, jak im się zdawało, narzucają rzeczom od zewnątrz: zostali pochwyceni we własną sieć. Geolog posłużyłby się tu słowami: metamorfizm i endomorfizm. Przedmiot i podmiot jednoczą się i przekształcają wzajemnie w akcie poznania. Tak więc chcąc nie chcąc, człowiek odnajduje siebie i siebie samego ogląda we wszystkim, co widzi. Jest to, trzeba przyznać, jakaś danina, którą jednak natychmiast kompensuje pewna niepodważalna i jedyna wielkość.

Dla obserwatora jest rzeczą banalną, a nawet uciążliwą, że wszędzie, dokądkolwiek by się udawał, przenosi wraz ze sobą centrum przemierzanego krajobrazu. Ale czego doznaje turysta, jeśli przypadkiem ścieżki zaprowadzą go do takiego z natury swej korzystnego punktu (skrzyżowanie dróg lub dolin), dzięki któremu nie tylko spojrzenie, ale same rzeczy nabierają jasności? Wtedy subiektywny punkt widzenia pokrywa się z obiektywnym układem rzeczy, postrzeżenie osiąga swą pełnię. Krajobraz staje się zrozumiały i jasny. Widzimy. Wydaje się, że na tym właśnie polega przywilej ludzkiego poznania.

Nie trzeba być człowiekiem, aby postrzegać, że przedmioty i siły układają się "w koło". Pod tym względem zwierzęta niczym się od nas nie różnią. Ale człowiek -- i tylko on -- zajmuje w przyrodzie takie miejsce, w którym ta zbieżność linii jest nie tylko wizualna, ale i strukturalna. Nasze dalsze wywody będą jedynie sprawdzeniem i analizą tego zjawiska. Dzięki naturze i właściwościom biologicznym myślenia znajdujemy się w szczególnym, węzłowym punkcie całego obszaru kosmosu, jaki aktualnie dostępny jest naszemu doświadczeniu. Będąc centrum perspektywy wszechświata, człowiek jest zarazem centrum jego konstrukcji. Zatem z podwójnego tytułu: korzyści, jak i konieczności musimy ostatecznie sprowadzić wszelką naukę do człowieka. Jeśli jest prawdą, że widzieć to tyle, co być czymś więcej, to patrzmy na człowieka, a przybędzie nam życia. Przystosujmy swój wzrok do tego celu.


Odkąd człowiek istnieje, sam dla siebie jest widowiskiem. W istocie, od dziesiątków stuleci, patrzy tylko na siebie. Pomimo to jest zaledwie u początków naukowego ujęcia własnego znaczenia w świecie fizycznym. Nie dziwmy się, że to przebudzenie dokonuje się tak powoli. Często najtrudniej dostrzec to, co powinno się nam wydawać zgoła oczywiste. Czyż dziecko nie musi się dopiero nauczyć oddzielać obrazy, które wypełniają jego dopiero co otwartą siatkówkę? Człowiek, aby mógł odkryć człowieka aż do końca, potrzebował całego szeregu "zmysłów", których stopniowe nabywanie, jak jeszcze powiemy, wypełnia i znaczy samą historię walk ducha.

Zmysł niezmierzoności przestrzennej, który zarówno w przypadku dużych, jak i małych wielkości powoduje rozdzielenie i rozmieszczenie wewnątrz sfery o nieskończonym promieniu okręgów stłoczonych wokół nas przedmiotów.

Zmysł głębi, oddalający niestrudzenie wzdłuż nieskończonych ciągów istnień i bezmiernych odległości czasowych wydarzenia, które nasza ociężała myśl wciąż usiłuje pomieścić w cienkiej warstewce przeszłości.

Zmysł liczby, odkrywający i niezawodnie ujmujący zwrotną mnogość materialnych bądź żywych elementów, biorących udział w najmniejszym przeobrażeniu wszechświata.

Zmysł proporcji, ukazujący z dokładnością, na jaką nas stać, różnicę skali fizycznej, która oddziela pod względem rozmiarów i rytmów atom od mgławicy, to, co najmniejsze, od tego, co największe. 

Zmysł jakości bądź nowości, który nie burząc fizycznej jedności świata, pozwala nam rozróżniać w nim absolutne szczeble doskonałości i wzrostu.

Zmysł ruchu, zdolny postrzegać niepowstrzymany rozwój w ruchach niezmiernie powolnych i niezmiernie szybki ruch pod osłoną spoczynku, całkiem nową rzeczywistość, przenikającą do głębi monotonnego powtarzania się rzeczy.

Wreszcie zmysł rzeczywistości organicznej, który pod powierzchnią czysto zewnętrznego sąsiedztwa bytów, następujących po sobie bądź tworzących zbiorowość, odkrywa związki fizyczne i strukturalną jedność.


Jeśli naszemu spojrzeniu zabraknie tych jakości, to niezależenie od tego, co by uczyniono, aby ukazać nam człowieka, nieodmiennie pozostanie on dla nas tym, czym jeszcze jest dla tak wielu umysłów: zbłąkanym obiektem w podzielonym świecie. Gdy tylko jednak nasze patrzenie na rzeczywistość uwolnimy od potrójnego złudzenia: małości, wielości i nieruchomości, człowiek bez trudu zajmuje centralne miejsce, które zapowiadaliśmy: jest chwilowym szczytem antopogenezy wieńczącej kosmogenezę.

Człowieka nie można zobaczyć w pełni bez odniesienia do ludzkości, ani ludzkości bez odniesienia do życia, ani życia bez odniesienia do wszechświata.

Na tym założeniu opiera się zasadnicza struktura niniejszego tekstu: przedżycie, życie, myśl. Te trzy wydarzenia zarysowują w przeszłości i decydują na przyszłość (nadżycie!) o jednej i tej samej trajektorii: o krzywej fenomenu człowieka.

Fenomen człowieka -- podkreślam. To słowo nie jest użyte przypadkowo. Wybrałem je z trzech powodów.

Najpierw, aby stwierdzić, że człowiek jest w przyrodzie prawdziwym faktem, który (przynajmniej częściowo) podlega wymogom i metodom nauki.

Następnie, aby wyrazić przekonanie, że pośród faktów dostępnych naszemu poznaniu żaden nie jest ani tak niezwykły, ani tak oświecający.

W końcu, aby z naciskiem podkreślić szczególny charakter niniejszego szkicu.

Powtarzam: moim jedynym celem i tym, co stanowi o mojej prawdziwej sile, jest po prostu to, że staram się widzieć, to znaczy usiłuję przedstawić jednorodną i spójną perspektywę obejmującą wszystkie dane doświadczenia włącznie z człowiekiem. Całość, która się rozwija.

Nie należy tu więc szukać ostatecznego wyjaśnienia rzeczy -- metafizyki. Trzeba też wystrzegać się nieporozumień co do stopnia realności, jaki przypisuję różnym częściom przedstawionego tu obrazu. Szkicując świat przed powstaniem życia albo życie w erze paleozoicznej, nie zapominam, że wyobrażanie sobie człowieka jako obserwatora tych faz poprzedzających pojawienie się wszelkiej myśli na Ziemi, byłoby sprzeczne z naturą kosmosu. Nie dążę więc do opisania ich w rzeczywistej ich postaci, ale do tego, jak powinniśmy je sobie wyobrażać, ażeby świat w tym momencie jawił się nam jako prawdziwy. Idzie nie o przeszłość samą w sobie, ale o jej obraz w oczach obserwatora znajdującego się na najbardziej wyniosłym szczycie, na którym umieściła nas ewolucja. Metoda pewna i skromna, która jednak wystarczy, jak zobaczymy, do stworzenia na zasadzie symetrii zaskakujących wizji przyszłości.

Oczywiście, poglądy, które staram się tu wyrazić, nawet sprowadzone do tych skromnych wymiarów, mają w dużym stopniu charakter próbny i osobisty. W każdym razie oparte na dużym wysiłku badawczym i długotrwałej refleksji, dają one przykładowe wyobrażenie o tym, w jaki sposób pojawia się dzisiaj problem człowieka w nauce.

Gdy badanie nad człowiekiem zawęzi się do niego samego, jak to czynią antropologowie i prawoznawcy, okazuje się on czymś bardzo małym, a nawet pomniejszającym się. Przesadnie uwydatniając jego indywidualność, pozostawia się w cieniu Całość i wobec takiego obrazu człowieka nasz umysł jest skłonny rozczłonkowywać naturę, zapominając o głębokich powiązaniach i bezmiernych horyzontach: oto cały zły antropocentryzm. Stąd opór, który jeszcze się wyczuwa wśród uczonych, przed rozszerzeniem zakresu naukowego studium człowieka poza jego ciało.



Nadszedł czas, aby zdać sobie sprawę, że nawet pozytywistyczna interpretacja wszechświata, jeśli chce być zadowalająca, musi objąć tak wewnętrzną, jak i zewnętrzną stronę rzeczy -- zarówno ducha, jak i materię. To przyrodoznawstwo okaże się prawdziwe, które kiedyś zdoła włączyć całego człowieka w spójny obraz świata.

Mam nadzieję, że pozwolę czytelnikom odczuć, że ta próba może się powieść i że od niej zależy zachowanie odwagi i radości działania w tych spośród nas, którzy zechcą i potrafią zejść do głębi rzeczywistości.

Naprawdę wątpię, czy dla istoty myślącej jest chwila bardziej decydująca od tej, kiedy spadają jej łuski z oczu i odkrywa, że nie jest elementem zagubionym w kosmicznych pustkowiach, ale że zbiega się w nim i uczłowiecza powszechna wola życia.
Człowiek nie jest statycznym centrum świata, jak przez długi czas o sobie mniemał, lecz osią i strzałą ewolucji -- a to jest czymś o wiele wznioślejszym.





_____________________________________________________


Tekst pochodzi z pracy de Chardin, pt: "Fenomen człowieka".
Dzieło to możecie znaleźć w wersji elektronicznej na moim chomiku,
pośród innych prac Teilharda...
Polecam :)

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼

Świat jest pełen symboli: K (Część II)