"Trzy konserwatyzmy" - Ryszard Legutko. Część I


(Esej ukazał się w książce „Podzwonne dla błazna”, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2006); 19.04.2007r.
Tekst poniższy jest próbą zmierzenia się z niewykonalnym zadaniem wyjaśnienia granic i sensu myśli konserwatywnej. Nazwanie przedsięwzięcia niewykonalnym* bierze się nie tyle stąd, że podobne zamierzenia nie przyniosły jak dotąd zadowalających rezultatów, ile z samej natury myśli konserwatywnej, która przez swoją relacyjność umyka jednoznacznym klasyfikacjom. Treść konserwatyzmu wydaje się bowiem w każdym wypadku zależna od tego, co jest przedmiotem zachowania (conservatio); da się przeto wyciągnąć uzasadniony wniosek, iż może służyć ona praktycznie dowolnym celom. 
Systematyzacja przestaje być w ogóle możliwa, jako że cały sens konserwatyzmu wyrażałby się wtedy wyłącznie w psychologicznym odruchu, który może przejawiać się w różnych okolicznościach i kontekstach. Wybitni obrońcy konserwatywnego myślenia epoki nowożytnej zdawali sobie sprawę z tego defektu i starali się wyjść poza prostą relacyjność, wykazując, że ich filozofia dysponuje stabilną konstrukcją teoretyczną, a przynajmniej, że da się sformułować kilka podstawowych i niezmiennych zasad konserwatywnych. Innym rozwiązaniem była otwarta zgoda na to, że teoria konserwatywna jest niemożliwa, z czego wyciągano wniosek, iż konserwatyzm przejawia się nie tyle w uniwersalnych zasadach, ile w wymykających się wszelkiej teorii i trudno uchwytnych jakościach jak duch, nastawienie, temperament, postawa, itd. 
Ambicja wychodzenia poza odruch zachowawczy ku teorii lub zanegowanie jakiejkolwiek teorii były oczywiście próbami zrozumiałymi i pożytecznymi, ale mogło się zdarzyć, że kończyły się one zapoznaniem samego odruchu zachowawczego, a więc odejściem od tego, co stanowi pierwotne i niezastępowalne źródło motywacyjne konserwatyzmu. 
Wbrew obu skłonnościom, uniwersalistycznej i antyteoretycznej, za punkt wyjścia niniejszych uwag przyjęte jest potoczne przekonanie, że u podstaw konserwatyzmu tkwi stała potrzeba ludzka i naturalny odruch zachowania tego, co istnieje. Dopiero w następnej kolejności pojawiają się teoretyczne uzasadnienia czy formowanie konserwatywnej postawy. Jest jasne, że przy takim założeniu pewien stopień relacyjności pozostanie zawsze w konserwatyzmie, choć jego rozmiar zmieniać się będzie w zależności od głoszonej teorii. Jak wykażą dalsze rozważania, ten fakt nie musi być zawsze okolicznością dyskredytującą. 
Wyjście od odruchu zachowawczego pozwala uchwycić kierunek i sposób budowania dla niego teoretycznego uzasadnienia. Takie nastawienie, które dla krytyków jest przejawem gnuśności, stanowi dla konserwatystów intuicyjne objawienie fundamentalnej prawdy, że warto jest bronić rzeczywistości przeciw nierzeczywistości
Argumentują oni – i co do tego panuje wśród nich niemal powszechna zgoda – że misją konserwatyzmu jest ochrona tego, co istnieje, przed inwazją ze strony różnego rodzaju fikcji, marzeń, konstrukcji hipotetycznych czy wyspekulowanych projektów, które jakkolwiek same pozbawione realności, mogą stanowić skuteczne narzędzie unicestwiania tego, co realne
Nasuwa się jednak natychmiast pytanie, czy adwersarze postawy zachowawczej, liberałowie i socjaliści, w istocie opowiadają się za bytami fikcyjnymi i sami zgodziliby się z taką kwalifikacją, czy też rzekoma misja konserwatyzmu jest jedynie ideologiczną autoreklamą, którą uprawiać może zwolennik każdego stanowiska; na przykład, na analogicznej zasadzie liberałowie powiedzieliby, że są strażnikami wolności przeciw konserwatywnym i socjalistycznym despotom, natomiast socjaliści określiliby siebie jako obrońców sprawiedliwości społecznej przeciw liberalnym i konserwatywnym wyzyskiwaczom. 
Niewątpliwie liberałowie i socjaliści odrzuciliby słowo „fikcyjny”, jakim obdarzają ich konserwatyści, natomiast zgodziliby się prawdopodobnie, że w przeciwieństwie do tych ostatnich rzeczywistość dana ich nie zadowala, że sam fakt istnienia nie jest dla nich miarą wartości, lecz że naturalną postawą człowieka winno być dążenie do zmian, które dla liberałów polegają na rozszerzaniu obszaru wolności indywidualnej, a dla socjalistów na krzewieniu sprawiedliwości społecznej. Nie zgodziliby się jednak na pewno z supozycją, że w postulowaniu zmian kierują się jedynie kaprysem czy marzycielstwem ignorując świadectwo rzeczywistości.

Pojęcie rzeczywistości było zresztą, jak wiadomo, używane w filozofii w rozmaitych sensach i funkcjach, co pozwalało odwoływać się do niego różnym orientacjom. Nie było przecież kierunków, które świadomie ignorowałyby realność, a te, które wielu wydawały się najbardziej odrealnione, broniły się twierdzeniem, że mówią o rzeczywistości bardziej podstawowej niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni. 
Konserwatyści nie mają więc monopolu na to słowo i z tego powodu powoływanie się na jego autorytet nigdy nie będzie miało charakteru bezwzględnego. Ponadto wierność rzeczywistości i niechęć do zmian nie występują w stanie czystym i dlatego rzadko bywają rozłączne. Zwykle jest tak, że akceptujemy jedno i drugie w różnych proporcjach. Jeżeli więc konserwatyści identyfikują się jako obrońcy rzeczywistości przed nierzeczywistością, to dla innych określenie takie, o ile nie ma mieć charakteru autoreklamy, może co najwyżej znaczyć, że są oni po prostu niechętni zmianom.
Łatwo dostrzec, że w najmniejszym stopniu nie stanowi to uzasadnienia dla konserwatyzmu, a już na pewno nie może być przyczyną poczucia wyższości, jakie często występuje w wypowiedziach jego przedstawicieli. Aby takie uzasadnienie zdobyć, należy dostarczyć w miarę jasnego znaczenia pojęcia rzeczywistości oraz wykazać, że zamach na nią ze strony liberałów i socjalistów (o ile w ogóle ma miejsce) jest przedsięwzięciem niedopuszczalnym. Jak widać z powyższego, nie jest możliwa generalna obrona konserwatyzmu, ale jej siła będzie w każdym przypadku zależała od tego, jak rozumie się rzeczywistość.
Stosując pewne uproszczenia można powiedzieć, że w myśli konserwatywnej istnieje trojakie użycie kategorii rzeczywistości o różnym stopniu ogólności i różnej skali trwania; ono właśnie posłuży za podstawę w dokonaniu klasyfikacji. 
W sensie pierwszym konserwatystom chodzi o rzeczywistość w rozumieniu wiecznym, w sensie drugim o rzeczywistość w rozumieniu długiego procesu historycznego, w sensie trzecim o rzeczywistość bezpośrednią i aktualną. 
Mówiąc jeszcze inaczej, w sensie pierwszym byłaby ona tym, co stanowi najbardziej fundamentalny składnik rzeczywistości, w sensie drugim całością kulturową wytworzoną w długim ciągu dziejowych przemian, w sensie trzecim światem życia codziennego grupy czy jednostki. Mówiąc jeszcze inaczej, w sensie pierwszym konserwatyści bronią rzeczy wiecznych, w sensie drugim stoją na straży konkretnej cywilizacji czy kultury, w sensie trzecim biorą pod ochronę tę realność, z którą ludzie zżyli się na mocy przyzwyczajenia i długiego z nią obcowania.
 1.
Pierwsza wersja konserwatyzmu mówi o świecie, jaki jawi się w tym doświadczeniu ludzkim, które najpełniej wyraża religia zwracająca nas ku transcendencji oraz filozofia stawiająca sobie za cel dotarcie do prawd wiecznych. Współcześni konserwatyści, którzy pragną ożywić ten rodzaj doświadczenia, dowodzą, że ani nie zostało ono unieważnione, ani nie przestało być potrzebne, lecz uległo osłabieniu pod naporem myślenia funkcjonalnego i historycznego. Przekonanie, które charakteryzuje nowożytność, iż prawda jest zmienna, bo z jednej strony ewoluuje wraz z kontekstem historycznym, a z drugiej zależy od tego, co jednostka i wspólnota uznają za użyteczne, doprowadzić miało do drastycznego zawężenia pola ludzkiego doświadczenia, a w efekcie do swoistej ślepoty wobec wielkich obszarów bytu, które przez wiele wieków były głównym przedmiotem zainteresowania filozofów.
Konserwatyści, pragnąc ów obszar odzyskać dla człowieka, występują więc nie tyle w obronie świata, który przeminął, ile w obronie tego, co wszelkiemu przemijaniu winno się opierać. Nie jest to nostalgia za przeszłością, lecz dążenie do przywrócenia dominującej roli powszechnych i na zawsze związanych z kondycją ludzką składników doświadczenia.
Z tak stawianego zadania nie wynikają bezpośrednio żadne szczegółowe dyrektywy przekształcenia istniejących struktur politycznych. Wynikać może jedynie ogólna zasada, że ludzie angażujący się w takie przekształcenia winni mieć świadomość istnienia wiecznych miar i ostatecznych odniesień, które są nieobecne w zwykłej politycznej pragmatyce, a bez której owa pragmatyka może okazać się destrukcyjna.
Prototypem takiej postawy konserwatywnej jest Platon. To on pierwszy wskazał, że wieczne standardy moralne i sankcja transcendentna winny towarzyszyć działalności politycznej; to on odrzucił atrakcyjny społecznie i zgodny ze zdrowym rozsądkiem, elastyczny do granic relatywizmu stosunek do polityki, stawiający człowieka w roli twórcy własnych miar zgodnie z własnymi mniemaniami; on domagał się, by myślenie polityczne wyrastało z refleksji nad rzeczywistością, a tę rozumiał maksymalnie szeroko, w tym także, a właściwie przede wszystkim, jako transcendentną wobec świata rzeczy. Jest przeto zrozumiałe, że współcześni filozofowie konserwatywni poszukujący wiecznego fundamentu dla polityki z konieczności nawiązują do myśli greckiego filozofa. 
Szukanie wiecznego wymiaru rzeczywistości jest przedsięwzięciem, które w filozofii politycznej nie wydaje się bynajmniej oczywiste. Jedną z najbardziej widocznych cech sfery publicznej jest przecież zmienność i stałe uleganie modyfikacjom pod naporem nowych okoliczności. Dlatego bardziej stosowne i zgodne z potocznymi odczuciami wydaje się wyłączenie polityki ze sfery poddanej trybunałowi wiecznych norm. Mówienie o wieczności nie miałoby wtedy żadnego sensu w odniesieniu do porządku politycznego, natomiast miałoby sens w odniesieniu do wartości moralnych. Taki moralny konserwatyzm nie musiałby pociągać za sobą konserwatyzmu politycznego i wyrażałby on po prostu wiarę w istnienie trwałego ładu moralnego, którego nie mogą unieważnić żadne zmiany cywilizacyjne i żadna ewolucja obyczajów. Nie wszystkim jednak konserwatystom odpowiadałoby takie ograniczenie się do sfery moralnej. Wierząc głęboko w niezmienne prawo moralne i jego wielką rolę w myśleniu politycznym, mogliby oni dowodzić, iż polityka jako dziedzina sui generis, a nie tylko jako pochodna etyki, winna być poddana wiecznym standardom.
Pod tym względem dzieliliby oni z Platonem pogląd, że możliwa jest episteme politike, a więc teoria czy wręcz nauka o polityce, która nie ma nic wspólnego z ewoluującymi mniemaniami o polityce czy z pozytywistycznym, obojętnym na wartości podejściem do spraw publicznych.
Pogląd ten, tak u Platona jak i współczesnych konserwatystów, uwikłany jest w pewną trudność. Jeżeli przyjmiemy, że istnieje coś takiego jak ostateczny model porządku politycznego i że myśl Platona oraz Arystotelesa stanowi tutaj przełomowe odkrycie, to narażamy się natychmiast na zarzut całkowitego oderwania się od rzeczywistości, doktrynerstwa, utopizmu i tym podobnych grzechów, a ponadto tracimy sympatię, gdyż bronimy rozwiązania wyjątkowo represywnego. Jeżeli natomiast uznajemy za podstawowe filozoficzne doświadczenie ładu ontologicznego i moralnego, tak jak opisane jest ono u Greków, to sprawą drugorzędną stają się proponowane przez Greków rozwiązania instytucjonalne, a przez to pośrednio zgadzamy się na pożyteczność procesu ewolucyjnego w sferze polityki. W takim zaś razie nie ma powodu, by krępować politykę kanonami, które jej są obce.
Trudność tę ilustruje dobrze dzieło Platona, a właściwie narosłe wokół niego komentarze. Nie jest wcale jasne, czy grecki filozof bronił swojej koncepcji państwa jako konkretnego rozwiązania, czy też jego celem nadrzędnym było jedynie skierowanie myśli człowieka politycznego na rzeczy wieczne. Wydaje się, że w jakimś sensie Platonowi chodziło o jedno i drugie, ale niemożność jasnego rozgraniczenia obu celów niezwykle komplikuje całe filozoficzne zamierzenie.
Myślenie polityczne w kategoriach wiecznych łatwo bowiem przerodzić się może w głoszenie apodyktycznego projektu reform politycznych, a przez to staje się praktycznie nieodróżnialne od nowoczesnych utopii zbudowanych na ideologiach (taka jest mniej więcej krytyka Platona dokonana przez Poppera i taka jest przyczyna, dla której bywał on uważany przez niektórych socjalistów za praojca doktryny). Z kolei odwoływanie się do najogólniejszych treści doświadczenia przestaje mieć jednoznaczny związek z wyborem takiej czy innej formy politycznego porządku oraz jego uzasadnieniami.
Z naturalnych powodów współcześni konserwatyści wolą odczytywać Platona raczej ogólnie niż konkretnie, ale nie jest to regułą. LeoStrauss, na przykład, mimo iż w swoich tekstach pisał, że klasyczna filozofia polityczna nie zawiera bezpośrednich wskazówek co do zmian, jakim należy poddać współczesność, w prywatnej korespondencji (z Karlem Löwithem), gdzie mógł oddać się śmielszym spekulacjom, stwierdzał co innego: 
„Polis tak jak interpretują ją Platon i Arystoteles, kontrolowana miejska społeczność, moralnie dojrzała, oparta na rolnictwie, rządzona przez arystokrację, jest z moralno-politycznego punktu widzenia najbardziej rozsądna i zadowalająca; nie znaczy oczywiście, że ja sam chciałbym mieszkać w takiej polis (nie należy wszystkiego oceniać kryteriami własnych życzeń); nie zapominajmy, że Platon i Arystoteles woleli demokratyczne Ateny jako miejsce pobytu od eunomoumenoi poleis”. 
Strauss uważał zatem, że polis Platona i Arystotelesa jest secundum naturam i dlatego spełnia konserwatywne kryterium rzeczywistości. U EricaVoegelina, zaznaczmy, takiego stwierdzenia nie mamy. Śledził on raczej symbole, poprzez które wyraża się u Platona związek człowieka z transcendencją, niż dawał wskazówki instytucjonalne. 
Jak widać, ani konserwatywny moralizm powstrzymujący się od projektów ustrojowych i ograniczający do obrony trwałego ładu etycznego, ani konserwatyzm instytucjonalny zmierzający do ustalenia trwałych ram ustrojowych, nie wydają się stanowiskami zadowalającymi. Wieczny ład moralny, o ile zostanie programowo odizolowany od świata polityki, traci jakąkolwiek moc sprawczą wobec spraw publicznych, przez co zaczyna być postrzegany jako zbędny anachronizm. Z kolei, budowanie wiecznych instytucji może łatwo być potraktowane jako całkowite zaprzeczenie konserwatyzmu. 
Między jednym a drugim, między bezsilnością moralizmu a zdecydowaniem reformizmu istnieje oczywiście wiele stanowisk pośrednich, które wydają się najciekawsze i najbardziej obiecujące. Mimo to obie skrajności nie tylko nie znikają z pola widzenia, ale często wpływają na potoczną percepcję konserwatyzmu. Do pewnego stopnia jest to naturalne biorąc pod uwagę diagnozę, jaką współczesności dają konserwatyści. Jeśli zgodzimy się z nimi, że współczesny świat charakteryzuje myślenie funkcjonalne i kontekstualne, to oczekiwaną reakcją większości ludzi stykających się z konserwatyzmem będzie pytanie o jego skutki praktyczne. Odpowiedzią zaś niech będzie albo przypisanie konserwatyzmowi staroświeckiego i bezużytecznego moralizatorstwa, albo oskarżanie go o doktrynerskie gwałcenie rzeczywistości w imię nieludzkich standardów; innymi słowy, narażony on być musi, z funkcjonalnego punktu widzenia, albo na zarzut niepraktyczności, albo na zarzut niebezpiecznego radykalizmu. Ta dwuznaczność wydaje się być, mimo pojawiających się protestów konserwatystów, trudna do usunięcia. 
Konserwatyści mogą jednak kontrargumentować wytaczając zarzut przeciw myśleniu funkcjonalnemu i historycznemu, które samo nie jest wolne od grzechów przypisywanych konserwatyzmowi. Być może konserwatyści poszukujący prawd wiecznych są staroświeccy i robią głupstwo odmawiając uczenia się czegokolwiek od swoich przeciwników, ale z drugiej strony, nie mniejsze lenistwo umysłowe cechuje zwolenników myślenia funkcjonalnego i kontekstualnego; ich rosnąca siła i wpływ dowodzą, iż coraz mniej liczą się oni z racjami konserwatywnymi i coraz bardziej lekceważąco odnoszą się do wszelkich wzmianek o trwałym ładzie moralnym. Być może konserwatyści pragnący narzucić prawdy wieczne, przypominają despotów zmierzających do brutalnego narzucenia społeczeństwu abstrakcyjnych i odległych od normalnego doświadczenia rygorów, przez co wykazują, tak jak Platon, skłonności totalitarne; ale z drugiej strony, skłonności takie biorą się również z programowego odrzucenia jakichkolwiek stałych i nieprzekraczalnych norm. Jak wiadomo, autorytaryzm czy totalitaryzm najłatwiej rodzi się tam, gdzie wszystkie normy uznaje się za konwencjonalne, relatywne czy arbitralne, a więc tam, gdzie zniknęły bariery stawiane władzy i gdzie dysponuje ona bezkarnością w kreowaniu nowego świata.
Kontrargumenty takie mają wszakże moc ograniczoną. Można oczywiście spierać się o to, kto jest głupszy – czy konserwatyści wierzący w niezmienne normy wbrew świadectwu rzeczywistości, czy relatywiści ignorujący tysiąclecia ludzkich przemyśleń; można również prowadzić polemiki na temat źródeł totalitarnego despotyzmu, czy tkwią one w absolutyzmie etycznym zniewalającym ludzi i poniżającym ich, czy też zawierają się w nihilistycznym przesłaniu, że skoro nie ma nic trwałego, to wszystko wolno. Sporów tych nie da się łatwo rozstrzygnąć; co ważniejsze jednak, wzajemne oskarżanie nie przyda siły żadnej ze stron. Nawet jeśli zgodzimy się z konserwatystami, że ich przeciwnicy mają więcej na sumieniu, to z tego nie wynika, że związanie polityki z wiarą w wieczny ład moralny stanie się koncepcją przekonującą i zasługującą na przyjęcie.
Aby uniknąć obu zarzutów, konserwatyzm broniący rzeczy wiecznych kieruje zwykle swoją uwagę na dziedziny mające jedynie pośredni wpływ na politykę. Są to dziedziny formujące świadomość człowieka, przede wszystkim takie jak kultura i oświata. W ten sposób może dojść, jak niektórzy są skłonni sądzić, do harmonijnego współżycia konserwatyzmu i niekonserwatywnej polityki. Dziedzina polityczna zachowałaby swoją autonomię, elastyczność, funkcjonalność, pewien stopień relatywizmu, te wszystkie cechy, które pozwalałyby jej reagować na zmienne okoliczności i nie popadać w represywny program ostatecznych rozwiązań. 
Z drugiej strony, byłaby ona ograniczana, choć nigdy metodami bezpośredniego przymusu czy politycznego nacisku, przez ogólną atmosferę duchową wytworzoną dzięki edukacji i kulturze. Ślepy na wartości utylitaryzm polityczny krzewiący dowolność byłby niemożliwy, gdyż ludzie tworzący instytucje i kształtujący życie publiczne, czy to jako politycy czy jako ich wyborcy, tkwiliby w konserwatywnej obyczajowości i kulturze wyznaczonymi normami wiecznego ładu moralnego. Innymi słowy, ponad zmienną sferą polityczną istniałaby – używając określenia jednego z polskich autorów katolickich – sfera metapolityczna, która byłaby właściwym przedmiotem troski konserwatysty.
Koncepcja taka jest sugestywna i brzmi rozsądnie. Kłopot z nią jest jednak natury zasadniczej. Pomijając kwestię historyczną, a mianowicie, czy kiedykolwiek doszło do relatywnie długiego i stabilnego współistnienia konserwatywnej kultury i niekonserwatywnej polityki, wątpliwość budzić musi założenie, iż sfera metapolityczna – oświata, kultura, religia – stanowi właśnie to miejsce, gdzie łatwiej rzeczom wiecznym znaleźć swój doczesny wyraz. Prawdą jest oczywiście, że jeśli owe rzeczy gdziekolwiek mogą być ujawniane, to właśnie tam. Wątpliwości biorą się jednak stąd, że zaproponowana koncepcja również trudna jest do pogodzenia z konserwatywną diagnozą. Jeśli zgodzimy się, że współczesną wyobraźnią zawładnął funkcjonalizm, utylitaryzm i tym podobne skłonności, to nie ma powodu przypuszczać, że dziedzina metapolityczna będzie przesłaniu konserwatywnemu przychylna.
Utylitaryzm i funkcjonalizm w polityce mają naturalną tendencję do rozszerzania swojego wpływu i zawłaszczania sfery metapolitycznej; samoograniczanie, możliwe w niektórych wersjach konserwatyzmu zakładających bezwzględny dualizm wiecznego i doczesnego, jest im całkowicie obce. Skoro, jak zdają się one zakładać, względność, użyteczność, funkcjonalność stanowią podstawowe kryteria, to tym samym upada podział na zmienną sferę polityczną i niezmienną sferę metapolityczną. Wszystko staje się polityką i bywa mierzone kryteriami użyteczności, funkcjonalności, itd., a z drugiej strony, polityka ta na tyle stała się ukonkretniona, dotyczy funkcji i korzyści bezpośrednio obchodzących jednostki, że zatarciu ulec musi różnica między sferą polityczną a sferą prywatną. Innymi słowy, wszystko jest polityką, łącznie z kulturą i życiem prywatnym, a jednocześnie nic nią nie jest. 
W socjalizmie ten paradoks wyrażał się w sprzeczności między ideologią likwidacji polityki i państwa, które miały być zastąpione przez leninowską kucharkę, a praktyką niebywałego rozrostu polityki i państwa. W systemach demokracji liberalnej ten paradoks stracił charakter oszukańczej sprzeczności, bo został praktycznie zrealizowany: stworzono ogromne struktury polityczne stawiające sobie za cel sprostanie niepolitycznym potrzebom człowieka. Wyrażając to inaczej: polityka służy temu, żeby człowiek jak najmniej potrzebował polityki. W ten sposób domena dotychczas zarezerwowana dla rzeczy wiecznych i otwarta dla tych, którzy umieli je dostrzegać, została umieszczona w sferze ogólnie dostępnej, która jednocześnie jest i nie jest polityczna, jest i nie jest prywatna, jest i nie jest metapolityczna; tym samym owe rzeczy przestały być postrzegane jako wieczne.
Przeciwnicy konserwatyzmu odkryli już dość dawno, że główną twierdzą tej orientacji może być właśnie sfera metapolityczna. Kiedy po upadku absolutyzmów politycznych, konserwatyści niemal powszechnie przyjęli rozdział porządku wiecznego od porządku rzeczy i zgodzili się, że można trwać przy pierwszym dokonując znacznych kompromisów w drugim, ich adwersarze odczytali to jako zaledwie taktyczne przesunięcie frontu walki. 
Do tej pory – wnioskowali oni – konserwatyści bronili sojuszu Tronu i Ołtarza, a teraz, gdy ten plan się nie udał, chcą oni taki sam autokratyzm utrzymać w sferze metapolitycznej. Już przynajmniej od czasów Johna StuartaMilla głównym przedmiotem troski antykonserwatystów stała się właśnie sfera kultury, edukacji i religii, gdzie odnieśli oni znaczne sukcesy. Zwalczając konserwatyzm wydają się oni kierować przekonaniem, że jego samoograniczanie, a więc pozostanie w obrębie metapolityki, nie jest możliwe i że nawet znikomy jego stopień w tej dziedzinie może odrodzić instytucje autorytarne. 
W ostatnich dziesięcioleciach przedmiotem ataku stała się dlatego sama filozofia, a dokładniej klasyczna metafizyka i epistemologia, pozwalająca wyrażać doświadczenie rzeczy wiecznych, mimo że związek między klasyczną filozofią bytu i poznania a polityką represji wydaje się być nadzwyczaj ulotny. Możliwe wyjaśnienie jest takie, że antykonserwatyści uznali zatarcie granic między prywatnym, politycznym i metapolitycznym nie za cechę własnego sposobu myślenia, ale za zjawisko powszechne i za regułę, której w żadnych warunkach ani przy żadnym sposobie myślenia nie da się obejść. 
Rozwiązanie łączące konserwatywną metapolitykę i niekonserwatywną politykę wydaje się zatem trudne w realizacji. Co ważniejsze, postawienie takiego zadania przez konserwatyzm wcale nie musi być odczytane przez jego adwersarzy jako godny pochwały przejaw umiarkowania. Można zaryzykować tezę, że opisana powyżej alternatywa w postrzeganiu konserwatyzmu – albo anachroniczny moralizm, albo radykalny reformizm – zostanie zachowana nawet jeśli ograniczy się on do sfery metapolitycznej. Przy obecnie dominującym sposobie myślenia i antykonserwatywnej ideologii kultury coraz łatwiej narazić się na oba zarzuty, a jednocześnie coraz trudniej orzec, na ile te zarzuty są uzasadnione. 
Antykonserwatywna ideologia nie dostarcza narzędzi pozwalających oddzielić to, co jest śmiesznym i nieżyciowym anachronizmem, od tego, co za taki anachronizm uchodzi w oczach obskuranckich ideologów nowoczesności. Nie dostarcza ta ideologia również kryteriów pozwalających odróżnić to, co mogłoby stanowić faktycznie fundamentalistyczny program budowy Nowego Izraela, od tego, co jest jedynie obroną fundamentalnych norm i standardów, w której antykonserwatywni ideolodzy nie potrafią dostrzec nic innego poza zapowiedzią teokracji i inkwizycji. Jak stąd widać, obrona rzeczy wiecznych staje się coraz trudniejsza z tego powodu, że przeciwnicy kwestionują nie tylko istnienie owych rzeczy, ile zasadność samego aktu obrony, sprowadzając go do pospolitej działalności politycznej. Wytwarza się w ten sposób wyraźna asymetria: 
O ile konserwatyści mogą dostrzegać racje tych, którzy świat interpretują pod kątem zmienności i funkcjonalności, przyznając, że jest taka sfera życia, gdzie ich własny klucz interpretacyjny ma ograniczone zastosowanie, o tyle ich przeciwnicy wykazują rosnącą tendencję do negowania jakiejkolwiek potrzeby (poza prawem do prywatnego dziwactwa) obrony rzeczy wiecznych. 
Takie widzenie jest o tyle niebezpieczne, że rysuje perspektywę zupełnej delegitymizacji poszukiwania wiecznego ładu moralnego, a więc zarzucenia tych składników doświadczenia, które przez wiele stuleci kształtowały interpretację świata. Czy rzeczywiście dojdzie do wyrugowania rzeczy wiecznych ze świadomości człowieka, tego oczywiście przewidzieć nie możemy. Nie ulega jednak wątpliwości, że gdyby do tego doszło, to ta zmiana, aczkolwiek dokonałaby się najprawdopodobniej w sposób niezauważalny, byłaby tak zasadnicza, że bez przesady można by wtedy mówić o nastaniu nowej ery w historii ludzkości. 
 Na koniec -- ode mnie -- pewien arcy ciekawy filmik, w którym toczą dyskusję dwaj panowie... Na pewno ich znacie. Jak ładnie określił Ktoś na forum, dysputę toczą: Biały Pan i Czarny Pan. W jakim kontekście należy rozumieć umieszczenie tutaj przeze mnie tego programu? Hm... Kiedy rok temu przebiegała przez Warszawę owa manifestacja, sama na facebooku kliknęłam, że sprzeciwiam się jej... Przyznaję z ręką na sercu, kierowały mną pobudki czysto osobiste, zapiekły mnie słowa wypisywane na sztandarach niektórych zwolenników ONR, minął jednak rok i dzisiaj, kiedy oglądam ów wywiad, mam mieszane uczucia... No bo na pewno nie będzie mi psi-syn, deprawator i mahomcio mówił, że konserwatyzm to to samo, co faszyzm! A na studiach cieć był? Może wtedy poznałby definicję jednego i drugiego, plus poduczył się historii, by wiedzieć, że jedno nigdy nie idzie w parze z drugim. 
Cd eseju prof. Legutko już wkrótce...


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼

Świat jest pełen symboli: K (Część II)