"Bogowie, groby i uczeni" - C. W. Ceran; Część II (wybrane fragmenty)
II. MASKA AGAMEMNONA
Są ludzie, których życie jest nagromadzeniem tylu nieprawdopodobnych sukcesów, że późniejszy biograf musi czuwać nad swym piórem, aby nie popaść w literacką egzaltację i już na samym początku nie wyczerpać wszystkich superlatywów, które później okażą mu się tym potrzebniejsze. Ale są i takie żywoty ludzkie, które od początku do końca przebiegają niejako w superlatywach. Takie właśnie były koleje życia Henryka Schliemanna. Jego niezwykły charakter staje się coraz bardziej zdumiewający, a wielkie odkrycia archeologiczne osiągają trzy punkty szczytowe. Pierwszym było odnalezienie „skarbu Priama”. Drugim stać się miało odkopanie grobów królewskich w Mykenach. Jednym z najbardziej ponurych, a zarazem najbardziej podniosłych rozdziałów greckiej historii, w którym ukazują się nam ludzie starożytnej Grecji, ludzie pełni niskich namiętności, jest historia Pelopidów w Mykenach, historia powrotu i śmierci Agamemnona. Dziesięć lat stał Agamemnon pod Troją. Egist umiał wykorzystać ten czas:
„Kiedy my staliśmy pod Troją i walczyli, on w głębi Argos koniorodnego spokojnie sobie uwodził Agamemnonową żonę” .
Egist wystawił wartownika, który miał go uprzedzić o powrocie męża. Trzymał w pogotowiu dwudziestu ludzi. Po powrocie Agamemnona zaprosił go na ucztę, lecz „w lot obmyślił podstęp... i zabił podczas wieczerzy, jakby kto zabił wołu nad żłobem. I nie został ani jeden z towarzyszy Atrydy, którzy z nim przyszli.” 2 Minęło osiem lat, zanim pojawił się Orestes, syn i mściciel. Zabił swą matkę Klitemnestrę i Egista, mordercę swego ojca. Tragicy podchwycili ten temat. Najznakomitsza sztuka Ajschylosa jest na nim osnuta. Jeszcze za naszych dni Jean-Paul Sartre napisał dramat o Orestesie. Pamięć o Agamemnonie, „królu mężów”, jednym z najpotężniejszych i najbogatszych władców, którzy panowali nad Peloponezem, nigdy nie wygasła.
Istniały jednak nie tylko krwawe, istniały i złote Mykeny. Już Troja, jak opowiada Homer, była bogata. Ale Mykeny były jeszcze bogatsze. W jego opisach tego miasta coraz to powtarza się przymiotnik „złote”. Schliemann, urzeczony skarbem Priama, szukał nowego skarbu. I — rzecz nie do wiary — znalazł go. Mykeny leżą „w najdalszym zakątku koniorodnego Argosu”, w pół drogi między Argos a Przesmykiem Korynckim. Patrząc od zachodu na dawny zamek królewski widzi się pola zasłane ruinami, szczątki potężnych murów, za którymi zrazu łagodnymi, a potem stromymi stokami wznosi się góra Eubea z kaplicą proroka Eliasza. Około 170 roku n.e. Pauzaniasz podróżował po tych stronach i opisał, co widział. A widział wtedy jeszcze więcej niż to, co teraz ukazało się oczom Schliemanna. Zadanie, przed którym stał tutaj Schliemann, tym różniło się od zadania, jakie miał pod Troją, że miejsce, w którym leżały dawne Mykeny, było bezspornie ustalone. Prawda, że mury pokrył pył tysiącleci, a tam, gdzie niegdyś panowali królowie, teraz pasły się owce. Ale ruiny istniały i świadczyły o wielkości i dawnej świetności tego miasta.
„Lwia Brama”, główne wejście do pałacu, stała odsłonięta, ukazując się oczom zdumionych wędrowców. Odsłonięte były również tak zwane „skarbce” — niegdyś uważano je za piece piekarnicze — w tym najsłynniejszy skarbiec Atreusza, pierwszego Pelopidy, ojca Agamemnona. Ponad trzynaście metrów wysoka podziemna komora miała kształt kopuły, której niepodparte sklepienie z nie ciosanych cyklopowych kamieni rozpinało się w najśmielsze łuki. Schliemann wczytywał się w dzieła kilku antycznych pisarzy, którzy opisywali to miejsce jako miejsce grobów Agamemnona i jego zamordowanych przyjaciół. Położenie zamku nie nastręczało żadnych wątpliwości, ale co do tego, gdzie leżały groby, wątpliwości było wiele. I jeżeli Schliemann odnalazł Troję, przeciwstawiając się zdaniu wszystkich uczonych i kierując się jedynie Homerem, to tym razem znowu kierował się pewnym miejscem opisu Pauzaniasza. Twierdził, że wszyscy uczeni źle je przetłumaczyli i źle zrozumieli. Dotychczas uważano — a było to zdanie dwóch największych autorytetów archeologii: Anglika Dodwella i Niemca Curtiusa — że według Pauzaniasza groby leżały po zewnętrznej stronie muru zamkowego. Schliemann był innego zdania. Twierdził, że muszą one leżeć po stronie wewnętrznej. Już w swej książce o Itace bronił tego poglądu, który i tym razem opierał się więcej na ortodoksyjnej wierze w pisma starożytnych pisarzy niż na naukowej analizie. Ale to w końcu nie ma znaczenia. Grunt, że Schliemann kopał i że wyniki prac wykopaliskowych potwierdziły słuszność jego tezy.
„Rozpocząłem to wielkie dzieło — pisze — 7 sierpnia 1876 roku z sześćdziesięcioma trzema robotnikami...” Dalej zaś pisze: „Od 19 sierpnia prowadziłem wykopaliska, przeciętnie ze 125 robotnikami i czterema wozami do zwożenia gruzu, osiągając pomyślne wyniki.” Istotnie, na początku znajdował tylko ogromne ilości waz, coraz to nowe wazy i jeszcze raz wazy, potem zaś odkrył bardzo dziwny okrągły plac, okolony podwójnym rzędem pionowo ustawionych kamieni. Schliemann bez chwili wahania uznał, że jest to mykeńska okrągła agora, że dziwny krąg kamieni to ławy, na których zasiadali dostojnicy dworscy przybywając na zgromadzenie ludowe, na radę lub sąd, i że właśnie na tym placu stał herold, który w Elektrze Eurypidesa zwołuje lud na agorę.
Potwierdzenie swego przypuszczenia znalazł Schliemann u swoich „uczonych przyjaciół” — starożytnych pisarzy. A gdy u Pauzaniasza, opisującego inną agorę, natrafił na zdanie: „Tutaj zbudowali plac dla zgromadzenia rady, aby grób bohaterów mieścił się w jego obrębie”, wówczas; z tą samą somnambuliczną pewnością, która poprzez sześć warstw wzgórza Hissarlik przywiodła go do skarbu Priama, wiedział, że stoi na grobie Agamemnona. Następnym odkryciem było dziewięć grobów — pięć grobów szybowych wewnątrz murów zamkowych i cztery, o sto lat młodsze, groby kopulaste na zewnątrz murów; dziś znamy ich ogółem piętnaście. W czterech grobach dobrze zachowały się płaskorzeźby. Po tym odkryciu zniknęły dla Schliemanna ostatnie wątpliwości, zniknęła ostrożność naukowca. „W rzeczy samej — pisze — ani na chwilę nie waham się oznajmić, że znalazłem tutaj groby, które Pauzaniasz, idąc za tradycją, uważa za groby «króla mężów» Agamemnona, woźnicy jego rydwanu wojennego Eurymedona, Kasandry i ich towarzyszy”.
Tymczasem prace koło skarbca w pobliżu Lwiej Bramy tylko powoli posuwały się naprzód. Twardy jak kamień gruz utrudniał kopanie. Ale i tutaj Schliemann pisze z tą samą pewnością lunatyka: „Jestem przekonany, że tradycja, według której te tajemnicze budowle służyły jako skarbce do przechowywania skarbów prastarych królów, najzupełniej odpowiada prawdzie.”‘ Już pierwsze znaleziska w gruzach, które musiał usuwać, aby uzyskać dostęp do wejścia, przewyższały pod względem subtelności formy, piękności wykonania i jakości materiału wszystko, co znalazł w Troi. Fragmenty fryzów, malowane wazy, terakotowe posążki Hery, kamienie formierskie do odlewania klejnotów (Schliemann, poszukiwacz skarbów, od razu dodaje, że „prawdopodobnie wszystkie były ze złota i srebra”), ornamenty z emaliowanej gliny, perły ze szkła, gemmy. O rozmiarach robót ziemnych przeprowadzonych przez Schliemanna i jego robotników świadczy następująca uwaga uczonego: „W wyniku dotychczasowych postępów moich prac wykopaliskowych nie znajduję nigdzie nagromadzenia gruzów sięgającego głębiej niż na dwadzieścia sześć stóp, a i tę głębokość osiągam jedynie koło wielkiego muru, okalającego miasto. Od tego miejsca szybko podnosi się skalisty grunt i dalej głębokość gruzu nie przekracza 13—20 stóp.”
Ale praca się opłaciła.
Pod datą 6 grudnia 1876 roku Schliemann notuje odkrycie pierwszego grobu. Poszukiwania musiał prowadzić z największą oględnością. Przez dwadzieścia pięć dni Zofia, jego niestrudzona pomocnica, posuwała się na kolanach, skrobała scyzorykiem, grzebała rękami. Potem znaleźli w sumie pięć grobów, a w tych grobach — szkielety piętnastu trupów. Schliemann wysyła wówczas do króla Grecji telegram:
„Z największą radością donoszę Waszej Królewskiej Mości, że odkryłem groby, które tradycja określa jako groby Agamemnona, Kasandry, Eurymedona i ich towarzyszy, zamordowanych podczas uczty przez Klitemnestrę i jej kochanka Egista”.
Można sobie wyobrazić, jak wstrząśnięty był Schliemann, gdy odkopywał jeden po drugim szkielety ludzi, których świat zaliczał do legendy, tak jak zaliczał do legendy bohaterów walczących pod Troją. Jak był wstrząśnięty, kiedy spoglądał na twarze zżarte przez czas, ale przecież jeszcze rozpoznawalne, o pustych oczodołach, bez nosów, z ustami wykrzywionymi w straszliwym grymasie, jak gdyby pod wrażeniem zbrodni widzianej w ostatniej chwili życia. Kości, do których miejscami przylegało jeszcze ciało, na których brzęczały bransolety i biżuteria, kości ludzi, którzy żyli przeszło dwa tysiące lat temu — żyli opanowani namiętnościami i nienawiścią. Schliemann nie wątpił o słuszności swej interpretacji. Trzeba przyznać, że istotnie wiele okoliczności zdawało się potwierdzać jego zdanie.
„Ciała te — pisze — były obsypane klejnotami i złotem.” Czyż zwykłym śmiertelnikom — pytał — wkładano by do grobu podobne skarby? Znalazł broń, bogatą, kosztowną broń, w którą uzbrojono zmarłych na wszelką ewentualność w krainie cieni. Schliemann wskazywał na widoczny pośpiech, z jakim spalono zwłoki. Ci, którzy je pochowali, zasypali je żwirem i ziemią, nie czekając nawet, aż ogień wszystko strawi. Działali z pośpiechem morderców pragnących zatrzeć ślady swej zbrodni. A jakkolwiek złożenie skarbów pozwalało wnioskować o uszanowaniu panujących zwyczajów, to sam sposób pochowania zwłok i miejsce wybrane na groby były tak niegodne, że poważyć się na to mógł tylko morderca pałający nienawiścią do swej ofiary. Czyż nie „wrzucono ich do nędznych dołów jak ścierwo nieczystych zwierząt”?
I znowu Schliemann odwołuje się do swoich autorytetów — antycznych pisarzy. Przytacza cytaty z Agamemnona Ajschylosa, z Elektry Sofoklesa, z Orestesa Eurypidesa. Nie istniał dla niego żaden cień wątpliwości. A jednak dziś wiemy, że jego teoria była fałszywa. Niewątpliwie, znalazł pod agorą groby królewskie, ale nie były to groby Agamemnona i jego towarzyszy, lecz groby według wszelkiego prawdopodobieństwa o czterysta lat starsze. Ale to nieważne. Ważne jest to, że zrobił drugi wielki krok prowadzący w zaginiony świat prehistoryczny, że znowu wykazał prawdziwość Homera i wydobył skarby (w naukowym i materialnym tego słowa znaczeniu) informujące nas o kulturze będącej pramacierzą wszystkich kul- tur kontynentu europejskiego.
„Przecież odkryłem dla archeologii — woła w uniesieniu — zupełnie nowy świat, którego istnienia nikt nawet nie podejrzewał!”.
I oto osiągnąwszy znowu szczyt powodzenia, gdy cały świat domaga się od niego wiadomości, ten wspaniały człowiek, który korespondował telegraficznie z ministrami i królami, człowiek pełen nieposkromionej dumy, lecz przy tym nigdy nie wyniosły, nie zapomina nawet o sprawach najdrobniejszych i oburza się ponad wszelką miarę na wyrządzoną drugiemu krzywdę. Pewnego dnia, po niezliczonych wizytach znakomitych gości, na miejsce wykopalisk przybył cesarz Brazylii. Zwiedził Mykeny i odjeżdżając pozostawił miejscowemu komendantowi policji nazwiskiem Leonardos iście królewski napiwek wynoszący aż... 40 franków! Ów Leonardos zawsze lojalnie zachowywał się wobec Schliemanna. Toteż archeolog jest oburzony, gdy dowiaduje się, iż zawistni koledzy Leonardosa twierdzą, że w rzeczywistości otrzymał on 1000 franków i różnicę schował do kieszeni. Gdy Leonardosa wskutek tego zwolniono, Schliemann postanawia interweniować. Uruchamia — on, sławny na cały świat badacz — swe najwyższe koneksje, aby przyjść z pomocą skromnemu policjantowi. Nie szukając żadnych dróg okrężnych telegrafuje wprost do ministra:
„Tytułem odwzajemnienia za wiele setek milionów, które przysporzyłem Grecji, proszę o wyświadczenie mi grzeczności i przebaczenie memu przyjacielowi policjantowi Leonardosowi w Nauplion oraz o pozostawienie go na zajmowanym stanowisku. Będę to uważał za osobiście wyświadczoną mi przysługę. Schliemann” .
Gdy nie otrzymuje natychmiast odpowiedzi, wysyła drugi telegram: „Przysięgam policjant Leonardos uczciwy i dzielny. Wszystko oszczerstwo. Ręczę otrzymał tylko 40 franków. Żądam sprawiedliwości.” Posuwa się jeszcze dalej, robi rzecz wprost niewiarygodną. Wysyła do cesarza Brazylii, który tymczasem wylądował w Kairze, następujący telegram:
„Opuszczając Nauplion Wasza Cesarska Mość dał komendantowi policji Leonidasowi Leonardos 40 franków do podziału między policjantów. Burmistrz, aby oczernić tego poczciwego człowieka, twierdzi, że otrzymał on od Waszej Cesarskiej Mości 1000 franków. Leonardos został zwolniony ze stanowiska i tylko z wielkim trudem udało mi się go uratować od więzienia. Ponieważ znam go od lat jako najuczciwszego człowieka pod słońcem, proszę Waszą Cesarską Mość w imię świętej prawdy i człowieczeństwa o telegraficzną wiadomość, ile Leonardos otrzymał: czterdzieści franków czy więcej?”.
I Schliemann, badacz i archeolog, „w imię sprawiedliwości” zmusza cesarza Brazylii do publicznego przyznania się do swego brudnego skąpstwa. Leonardos jest uratowany. Tak postępował Schliemann. Był marzycielem, gdy kierował swój wzrok ku zaginionym światom, chłodno rozumującym detektywem, gdy poszukiwał skarbów, i istnym Michaelem Kohlhaasem , gdy walczył o słuszną sprawę.
Skarby były olbrzymie. Dopiero znacznie później, już w naszym XX wieku, przewyższyły je znaleziska Carnarvona i Cartera w Egipcie. „Wszystkie muzea świata razem wzięte — pisał Schliemann — nie posiadają nawet piątej części tego, co tu znalazłem.” W pierwszym grobie znalazł na każdym z trzech szkieletów po pięć szczerozłotych diademów, liście wawrzynowe i krzyże ze złota. W innym grobie — leżały tu trzy kobiety — zebrał nie mniej niż 701 cienkich liści ze złota ze wspaniałymi ornamentami, zwierzętami i kwiatami, motylami i mątwami; złote klejnoty, ozdobione wizerunkami lwów i innych zwierząt, wojowników toczących morderczą walkę; klejnoty w postaci lwów i gryfów, leżących jeleni oraz w postaci kobiet z gołębiami. Jeden ze szkieletów miał na głowie koronę ze złota; na jej przepasce osadzonych było 36 złotych liści, ustawionych pionowo dokoła głowy, która była teraz bliska rozsypania się w proch, podobnie jak inna głowa, ozdobiona kunsztownie wykonanym diademem z przylepionymi jeszcze do niego częściami czaszki. Prócz tego znalazł pięć złotych diademów zaopatrzonych w złoty drut, którym były przymocowane do głowy. Znalazł niezliczoną ilość złotych krzyży i rozet, broszki i spinki do upinania włosów. Kryształy górskie, agatowe zasuwki i soczewkowate gemmy z sardoniksu i ametystu. Znalazł berła z pozłacanego srebra, z rękojeściami z kryształu górskiego, złote puchary i szkatuły, klejnoty rzeźbione w alabastrze. Znalazł — co najważniejsze — owe złote maski i napierśniki, którymi, zgodnie z tradycją, próbowano chronić królewskie zwłoki przed wszelkimi wpływami z zewnątrz. Znowu na kolanach i w asyście swojej żony zdrapał warstwę gliny z pięciu trupów czwartego grobu. Głowy tych trupów widoczne były tylko przez kilka godzin, potem rozsypały się w proch. Ale złote maski, roztaczające migotliwy blask, zachowały ich kształt. Kształt tych głów i rysy twarzy były na wskroś indywidualne „i tak całkowicie różniły się od idealnych typów bogów i bohaterów, że nie ulega wątpliwości, iż każda z nich przedstawiała wizerunek nieboszczyka”. Znalazł sygnety wykonane najmisterniejszą techniką intaglio, bransolety, przepaski na czoło, paski, 110 złotych kwiatów, 68 złotych guzików bez ozdób intaglio i 118 złotych guzików z takimi ozdobami. I na tym jeszcze nie koniec, bo na następnej stronicy swego opisu grobów wspomina znowu o 130 złotych guzikach, dalej — o wykonanym ze złota modelu świątyni, jeszcze dalej — o mątwie ze złota. Ale poprzestańmy na tym, bo cały opis znalezisk wypełnia u Schliemanna 206 stron druku dużego formatu. Znalazł złoto, złoto i jeszcze raz złoto. Wieczorem, gdy cienie nocy słały się nad mykeńskim akropolem, Schliemann kazał rozpalać ogniska — ,,po raz pierwszy od 2344 lat”. Przypominały one ogniska, które ongiś oznajmiły tutaj Klitemnestrze i jej kochankowi powrót Agamemnona. Tym razem ogień służył do innych celów. Miał odstraszyć złodziei od jednego z największych skarbów, jakie kiedykolwiek wydobyto z grobów królewskich.
Koniec