"Opowieść o dwóch antyutopiach" - Francis Fukuyama. Nieuchronna droga w przyszłość czy upadek na wieczność? Część I




~  Opowieść o dwóch antyutopiach  ~


"Zagrożenie człowieka nie pochodzi od niebezpiecznego, być może, dla życia działania maszyn i aparatury technicznej. Właściwe zagrożenie już dotknęło człowieka w jego istocie. Panowanie zestawu grozi tym, że człowiekowi mogłoby zostać odmówione wkroczenie w bardziej źródłowe odkrywanie, a w ten sposób także doświadczanie przekazu bardziej początkowej prawdy" -- Martin Heidegger, "Pytanie o technikę" (w: "Technika i zwrot", tłum. Janusz Mizera, Kraków 2002, s. 36).


Urodziłem się w 1952 roku, w samym szczycie amerykańskiego wyżu demograficznego. Dla każdego, kto tak jak ja dorastał w połowie XX wieku, przyszłość i czyhające tam koszmary opisywały dwie książki - Rok 1984 George’a Orwella (pierwsze wydanie w 1949 roku) oraz Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya (wydana w 1932 roku).


Te dwie książki były dużo bardziej prorocze, niż ktokolwiek wówczas sądził, ponieważ skupiały się na dwóch różnych obszarach techniki, które miały rzeczywiście wyewoluować i określić kształt świata w ciągu dwóch następnych pokoleń. Powieść Rok 1984 mówiła o tym, co dzisiaj nazywamy informatyką. Podstawą sukcesu olbrzymiego totalitarnego imperium, które powstało w Oceanii, było urządzenie nazywane teleekranem - płaski ekran wielkości ściany, zdolny jednocześnie odbierać obrazy i przesyłać je z każdego gospodarstwa domowego do wszechobecnego Wielkiego Brata. Teleekran umożliwił pełną centralizację życia społecznego pod nadzorem Ministerstwa Prawdy i Ministerstwa Miłości, ponieważ pozwalał rządowi wyeliminować prywatność przez monitorowanie każdego słowa i czynu za pośrednictwem potężnej sieci przewodów.


Nowy wspaniały świat z kolei traktował o drugiej rewolucji technicznej, która miała nastąpić, o biotechnologii. Bokanowizacja, wzrost płodów, jak to się obecnie mówi, in vitro zamiast w macicy matki, narkotyk o nazwie soma przynoszący natychmiastowe poczucie szczęścia, symulowanie odczuć za pomocą wszczepianych elektrod, jak również modyfikacja zachowania poprzez ciągłe powtórzenia podprogowe oraz podawanie różnych sztucznych hormonów, kiedy to zawodziło - wszystko to składało się na szczególnie złowróżbną aurę książki.


Po ponad półwieczu od wydania tych książek widać, że o ile zawarte w nich przepowiednie dotyczące techniki były zaskakująco dokładne, o tyle prognozy polityczne zawarte w pierwszej z nich, Roku 1984, okazały się całkowicie błędne. Rok 1984 nadszedł i minął, zaś Stany Zjednoczone były ciągle zaangażowane w zimnowojenne zapasy ze Związkiem Radzieckim. W tym właśnie roku ujrzał światło dzienne nowy model osobistego komputera IBM i rozpoczęło się to, co nazwano później rewolucją pecetów. Jak twierdzi Peter Huber, komputer osobisty połączony z Internetem jest tak naprawdę urzeczywistnieniem Orwellowskiego teleekranu. Zamiast jednak służyć centralizacji i tyranii, doprowadził do czegoś całkowicie przeciwnego: do demokratyzacji dostępu do informacji oraz decentralizacji w polityce. Zamiast pozwalać się podglądać Wielkiemu Bratu, ludzie mogli użyć komputerów osobistych oraz Internetu do podglądania Wielkiego Brata - rządy na całym świecie zostały zmuszone do ujawnienia większej ilości informacji o swoich działaniach.


Zaledwie pięć lat po roku 1984, w wyniku serii dramatycznych zdarzeń, które wcześniej wydawałyby się politycznym science fiction, upadł Związek Radziecki wraz ze swoim imperium i zniknęło totalitarne zagrożenie, tak wyraziście opisane przez Orwella. Szybko zwrócono uwagę na to, że te dwa wydarzenia - upadek totalitarnych imperiów oraz pojawienie się komputera osobistego, jak również innych - tanich technik informacyjnych, od telewizji i radia do faksu i poczty elektronicznej - nie pozostawały bez związku. Rządy totalitarne opierały się na zdolności reżimu do zachowania monopolu informacyjnego; gdy postęp w dziedzinie technik informacyjnych sprawił, że stało się to niemożliwe, ich potęga została podkopana.


Trafność przepowiedni politycznych zawartych w drugiej z wielkich antyutopii, Nowym wspaniałym świecie, nie została jeszcze sprawdzona. Wiele obszarów techniki, których istnienie przewidział Huxley - jak zapłodnienie in vitro, macierzyństwo zastępcze, leki psychotropowe oraz inżynieria genetyczna mająca na celu produkcję dzieci - już powstało lub powstanie w niezbyt odległej przyszłości. Ta rewolucja jednak dopiero się rozpoczęła - codzienna lawina doniesień o nowych przełomach w technikach biomedycznych oraz takie osiągnięcia, jak ukończenie w 2000 roku Projektu Poznania Ludzkiego Genomu, zapowiadają nadejście dużo poważniejszych zmian.


Jeżeli chodzi o koszmary opisane w tych dwóch książkach, te z Nowego wspaniałego świata wydają mi się subtelniejsze i bardziej wyrafinowane. Łatwo jest dostrzec zło świata opisanego w Roku 1984: wiedząc, że największe obrzydzenie głównego bohatera, Winstona Smitha, budzą szczury, Wielki Brat konstruuje klatkę, w której mogą one gryźć go po twarzy, co ma skłonić Smitha, by zdradził swoją kochankę. Jest to świat klasycznej tyranii, wzmocnionej przez technikę, lecz nie różniącej się znacząco od tego, co zobaczyliśmy i poznaliśmy w tragicznych okolicznościach na przestrzeni historii.


W Nowym wspaniałym świecie natomiast zło nie jest tak oczywiste, ponieważ nikt nie jest krzywdzony; wręcz przeciwnie, w tym świecie wszyscy dostają to, czego pragną. Jak zauważa jedna z postaci: „zarządcy uświadomili sobie, że przemoc nic nie daje”. Ludzi trzeba nakłonić, nie zaś zmusić do życia w uporządkowanym społeczeństwie. W tym świecie pozbyto się chorób i konfliktów społecznych, nie istnieje depresja, szaleństwo, samotność czy rozpacz, seks zaś przynosi satysfakcję i jest łatwo dostępny. Istnieje nawet ministerstwo, którego zadaniem jest maksymalne skrócenie czasu między pojawieniem się potrzeby a jej zaspokojeniem. Nikt nie traktuje już poważnie religii, nikt nie dokonuje introspekcji ani nie żywi nieodwzajemnionych uczuć, zniesiono instytucję rodziny biologicznej i nikt nie czyta Szekspira. Ale też nikt (oprócz Dzikusa, głównego bohatera książki) nie tęskni za tymi rzeczami, ponieważ wszyscy są szczęśliwi i zdrowi.




Od wydania tej powieści napisano prawdopodobnie kilka milionów wypracowań na temat „Co złego jest w takiej rzeczywistości?”. Udzielana odpowiedź (w każdym razie w tych wypracowaniach, które oceniano jako bardzo dobre) zazwyczaj brzmi tak: ludzie w Nowym wspaniałym świecie są być może szczęśliwi i zdrowi, nie są już jednak istotami ludzkimi. Nie walczą już, nie mają aspiracji, nie kochają, nie czują bólu, nie dokonują trudnych wyborów moralnych, nie posiadają rodzin - nie robią żadnej z rzeczy, które tradycyjnie kojarzą nam się z ludzkim życiem. Nie mają już cech, które stanowią o naszej ludzkiej godności. Tak naprawdę nie istnieje już coś takiego jak ludzkość, ponieważ ludzie są hodowani przez Kontrolerów jako oddzielne kasty alf, bet, epsilonów oraz gamm, które różnią się od siebie tak, jak ludzie różnią się od zwierząt. Ich świat stał się nienaturalny w najgłębszym wyobrażalnym sensie tego słowa, ponieważ zmieniono ludzką naturę. Ujmując to słowami bioetyka Leona Kassa: „Odmiennie od człowieka dotkniętego chorobą czy będącego w niewoli, ludzie odhumanizowani tak jak w Nowym wspaniałym świecie nie są nieszczęśliwi, nie wiedzą, że są odhumanizowani, oraz, co gorsza, nie obchodziłoby ich to, gdyby wiedzieli. Są to tak naprawdę niewolnicy szczęśliwi swym niewolniczym szczęściem”*.

Ad: *  L. Kass, Toward a More Natural Science: Biology and, Human Ąffairs, New York 1985, s. 35.

O ile jednak taka odpowiedź wystarcza zazwyczaj, aby usatysfakcjonować typowego nauczyciela literatury w szkole średniej, nie sięga ona (jak zauważa dalej Kass) wystarczająco głęboko. Można bowiem zapytać: czy jest tak ważne, by być istotą ludzką w tradycyjnym znaczeniu zdefiniowanym przez Huxleya? Ostatecznie rodzaj ludzki w swojej dzisiejszej formie jest wytworem procesu ewolucyjnego, który trwa od milionów lat i przy odrobinie szczęścia będzie trwał jeszcze długo. Jako ludzie nie mamy stałych cech poza ogólną zdolnością wyboru, kim chcemy być, i możnością zmieniania siebie zgodnie z naszymi potrzebami. Któż może więc zadekretować, że bycie człowiekiem i posiadanie godności zależą od obstawania przy zestawie reakcji emocjonalnych, które są przypadkowym produktem ubocznym historii naszej ewolucji? Nie istnieje coś takiego jak rodzina biologiczna, nie istnieje też coś takiego jak natura ludzka czy też „normalna” istota ludzka, a nawet gdyby istniało, dlaczego miałoby być dla nas drogowskazem mówiącym, co jest dobre i właściwe? Huxley mówi nam więc, że powinniśmy nadal odczuwać ból, cierpieć z powodu depresji czy samotności lub dawać się degradować chorobie, a wszystko to z tego powodu, że ludzie tak żyli przez cały niemal czas istnienia naszego gatunku. Trudno byłoby wygrać wybory do parlamentu z takim programem. Dlaczego zamiast przyjmować ten zestaw cech i twierdzić, że są one podstawą „godności ludzkiej”, nie zaakceptujemy naszego przeznaczenia, polegającego na tym, że sami siebie zmieniamy?


Huxley sugeruje, że jednym ze źródeł definicji istoty ludzkiej jest religia. W Nowym wspaniałym świecie religie już nie istnieją, chrześcijaństwo jest jedynie odległym wspomnieniem. Tradycja chrześcijańska głosi, że człowiek został stworzony na obraz Boga, co stanowi źródło godności ludzkiej. W związku z tym użycie biotechnologii w celu - jak to określa inny pisarz chrześcijański, C. S. Lewis - „zniesienia rodzaju ludzkiego” jest pogwałceniem woli boskiej. Nie uważam jednak, aby wnikliwa lektura Huxleya czy Lewisa prowadziła do wniosku, że którykolwiek z nich uważał religię za jedyny fundament, na gruncie którego można zrozumieć znaczenie bycia człowiekiem. Obydwaj pisarze sugerują, że sama natura, a w szczególności natura ludzka, odgrywa szczególną rolę w określeniu, co jest dobre czy złe, sprawiedliwe czy niesprawiedliwe, ważne czy nieważne. W związku z tym nasz sąd o tym, co „jest złe” w nowym wspaniałym świecie Huxleya, zależny jest od tego, na ile uważamy naturę ludzką za ważne źródło wartości.




Największa groźba współczesnej biotechnologii wynika z faktu, iż może ona zmienić naturę ludzką i w związku z tym przenieść nas w „po-człowieczy” etap historii. Przedstawione zostaną argumenty za tym, że jest to rzeczywiście groźba, ponieważ istnieje coś takiego jak natura ludzka i jest to pojęcie znaczące, tej naturze zresztą zawdzięczamy jako gatunek ciągłość naszego istnienia. Wspólnie z religią definiuje ona nasze podstawowe wartości. Natura ludzka kształtuje i ogranicza wszelkie rodzaje ustrojów politycznych, tak więc technika zdolna nas zmienić może mieć złowrogie konsekwencje zarówno dla demokracji liberalnej, jak i dla samej istoty polityki.


Może się zdarzyć, że tak jak w przypadku Roku 1984 przekonamy się, iż wszelkie konsekwencje biotechnologii są zaskakująco pozytywne i nie mieliśmy racji, niepokojąc się z ich powodu. Może się okazać, że techniki związane z tą dziedziną nauki będą dużo mniej potężne, niż nam się dziś wydaje, lub też ludzie będą używać ich ostrożnie i umiarkowanie. Mam jednak powód, by nie być zbytnim optymistą: biotechnologia, w przeciwieństwie do wielu innych osiągnięć nauki, łączy w nierozerwalną całość oczywiste korzyści z mniej oczywistymi zagrożeniami.


Broń atomową oraz energię jądrową od początku uważano za niebezpieczne i dlatego podlegały one ścisłej regulacji od momentu, kiedy w 1945 roku w ramach Projektu Manhattan zbudowano pierwszą bombę jądrową. Obserwatorów takich jak Bill Joy niepokoi nanotechnologia - samo powielające się maszyny wielkości pojedynczych cząsteczek, które mogłyby w niekontrolowany sposób rozmnożyć się i zniszczyć swoich twórców. Takie groźby jednak najprościej powstrzymać, ponieważ są oczywiste. Jeżeli istnieje możliwość, że maszyna, którą stworzyliśmy, zabije nas, podejmujemy odpowiednie działania, by się bronić. Jak do tej pory zupełnie sprawnie kontrolujemy skonstruowane przez nas maszyny.


Niektóre wytwory biotechnologii stwarzają równie oczywiste zagrożenie dla ludzkości - mogą to być na przykład bakterie odporne na działanie antybiotyków, nowe wirusy czy genetycznie zmodyfikowana żywność powodująca zatrucie organizmu. Podobnie jak w przypadku broni jądrowej czy nanotechnologii z tymi rzeczami możemy sobie łatwo radzić, ponieważ od chwili, kiedy zdajemy sobie sprawę z niebezpieczeństw z nimi związanych, jesteśmy w stanie się przed nimi bronić. Z drugiej strony, najbardziej typowe zagrożenia związane z biotechnologią to te, które zostały tak doskonale opisane przez Huxleya, a które powieściopisarz Tom Wolfe podsumował w tytule swojego artykułu „Przykro nam, ale pańska dusza właśnie umarła”. Techniki medyczne oferują nam w wielu przypadkach podpisanie cyrografu z diabłem: dłuższe życie za cenę obniżenia sprawności umysłowej, uwolnienie się od depresji, lecz również od kreatywności i duchowości, czy terapie zacierające granice między tym, czego dokonujemy sami, a tym, czego pozwala nam dokonać obecność różnych substancji chemicznych w naszych mózgach.


Proponuję rozważyć trzy scenariusze, z których każdy opisuje możliwą drogę rozwoju w ciągu następnego pokolenia czy dwóch. 




Pierwszy scenariusz wiąże się z nowymi lekami. W wyniku postępów w neurofarmakologii psycholodzy odkryją, że ludzka osobowość jest dużo plastyczniejsza, niż sądzono. Już w tej chwili środki psychotropowe w rodzaju prozacu i ritalinu wpływają na takie cechy, jak samoocena czy zdolność koncentracji, mają one jednak całą gamę niepożądanych działań ubocznych i dlatego unika się ich stosowania z wyjątkiem sytuacji, kiedy istnieją wyraźne wskazania terapeutyczne. W przyszłości jednak rozwój genomiki pozwoli firmom farmaceutycznym bardzo dokładnie dopasowywać leki do profilów genetycznych pacjentów i w dużym stopniu zmniejszyć ich działania niepożądane. Osoby flegmatyczne będą mogły się ożywić, zamknięte w sobie - otworzyć na świat; będzie można mieć inną osobowość na środę, a inną na weekend. Nie będzie już usprawiedliwienia dla depresji czy smutku, nawet „normalnie” zadowoleni z życia ludzie będą mogli stać się szczęśliwsi bez groźby uzależnienia, kaca czy uszkodzenia układu nerwowego.


W drugim scenariuszu postęp w badaniach nad komórkami macierzystymi pozwoli naukowcom odtworzyć praktycznie każdą tkankę naszego ciała, w związku z czym średnia długość życia znacznie przekroczy 100 lat. Jeżeli będzie nam potrzebne nowe serce czy wątroba, organy te można będzie wyhodować wewnątrz organizmu świni lub krowy; będzie również możliwe naprawianie zniszczeń poczynionych przez chorobę Alzheimera czy wylew. Jedynym problemem będzie to, że proces starzenia ma wiele bardziej lub mniej dostrzegalnych aspektów, z którymi przemysł biotechnologiczny nie zdoła sobie poradzić. W miarę starzenia się ludzie będą utwierdzać się w swoich poglądach na świat i przestaną myśleć elastycznie; niezależnie od tego, jak bardzo będą się starać, przestaną być już dla siebie wzajemnie atrakcyjni seksualnie i będą pragnąć partnera w wieku reprodukcyjnym. Co najgorsze, nie będą chcieli ustąpić miejsca nie tylko swoim dzieciom, lecz również wnukom i prawnukom. Z drugiej strony jednak, tak niewiele osób będzie mieć dzieci czy korzystać z naturalnych metod rozmnażania, że wydaje się to właściwie bez znaczenia.


W trzecim scenariuszu ludzie zamożni będą rutynowo poddawać zarodki badaniom przed ich implantacją w macicy, aby uzyskać jak najlepsze potomstwo. Coraz łatwiej będzie określić pochodzenie społeczne młodego człowieka na podstawie jego wyglądu i inteligencji. Jeżeli ktoś nie będzie spełniał oczekiwań społecznych, winą za to obarczy nie siebie, lecz złe decyzje genetyczne podjęte przez rodziców. Dla celów badawczych oraz dla uzyskania nowych leków ludzkie geny zostaną wszczepione zwierzętom, a nawet roślinom; niektóre zarodki z kolei będą wzbogacane o geny zwierzęce w celu zwiększenia ich wytrzymałości fizycznej lub odporności na choroby. Chociaż stanie się to technicznie możliwe, naukowcy nie odważą się stworzyć pełnowartościowej chimery będącej w połowie człowiekiem, w połowie zaś małpą. Młodzi ludzie będą jednak podejrzewać, że ich koledzy z klasy, którzy osiągają dużo gorsze wyniki, pod względem genetycznym nie są w pełni ludźmi. I będą mieli rację.


Przykro nam, ale pańska dusza właśnie umarła...

Pod koniec swojego życia Thomas Jefferson napisał: „Rozpowszechnienie się światła nauki objawiło już wszystkim ten namacalny fakt, że ludzkość w swej większości nie narodziła się z siodłem na grzbiecie ani też uprzywilejowana mniejszość nie przyszła na świat w butach jeździeckich z ostrogami, gotowa korzystać z danego przez Boga prawa do ujeżdżania reszty”. Idea politycznej równości zawarta w Deklaracji niepodległości opiera się na empirycznym fakcie, że ludzie z natury są równi. Zarówno jednostki, jak i kultury bardzo różnią się od siebie, wszyscy mamy jednak wspólne cechy ludzkie, które pozwalają każdej istocie ludzkiej potencjalnie komunikować się i nawiązać kontakt z każdą inną istotą ludzką na Ziemi. Najważniejsze pytanie w związku z rozwojem biotechnologii brzmi: co stanie się z prawami politycznymi, gdy będziemy w stanie wyhodować część ludzi z siodłami na grzbietach, inni zaś otrzymają w momencie narodzin buty i ostrogi.




~  Proste rozwiązanie (wg. Fukuyamy)  ~


Jaka powinna być nasza reakcja na postępy biotechnologii, łączące wielkie potencjalne korzyści z groźbami, tymi namacalnymi i oczywistymi, jak również tymi duchowymi i nieuchwytnymi? Odpowiedź jest oczywista: powinniśmy użyć władzy państwowej, aby uregulować biotechnologię. Jeżeli nie będzie to leżeć w zasięgu możliwości poszczególnych państw, powinno się uregulować tę sprawę na płaszczyźnie międzynarodowej. Musimy już teraz zastanowić się nad tym, jak stworzyć instytucje mogące rozróżnić dobre i złe zastosowania biotechnologii oraz będące w stanie egzekwować przestrzeganie tych zasad tak w poszczególnych państwach, jak i na skalę międzynarodową.


Dla wielu uczestników obecnej debaty o biotechnologii odpowiedź ta nie jest wcale oczywista. Debata ta odbywa się na stosunkowo abstrakcyjnym poziomie, traktując o etycznej stronie takich procedur, jak klonowanie czy badania nad komórkami macierzystymi; jedna ze stron chciałaby pozwolić na wszystko, druga zaś pragnęłaby obłożenia badań i doświadczeń w tej dziedzinie wieloma zakazami. Ta ogólna dyskusja jest bez wątpienia ważna, lecz rozwój wydarzeń jest obecnie tak szybki, że już wkrótce będziemy potrzebować praktycznych wskazówek, jak kierować tą techniką, aby pozostała ona na usługach człowieka, nie zaś przejęła nad nim władzę. Ponieważ jest mało prawdopodobne, abyśmy w przyszłości zezwolili na wszystko lub zakazali obiecujących badań, musimy wypracować pewien kompromis.


Tworzenie nowych instytucji nadzorujących jest zadaniem, które musi być podejmowane w sposób odpowiedzialny, wiemy bowiem z doświadczenia, że próby regulacji nader często bywają nieskuteczne. W ostatnich trzydziestu latach na całym świecie zaznaczył się godny pochwały trend w stronę deregulacji pokaźnych sektorów gospodarki, od linii lotniczych po dostawców usług telekomunikacyjnych, będący odzwierciedleniem szerszej tendencji do zmniejszania rozmiaru i wpływów aparatu państwowego. Powstała w wyniku tych zmian globalna gospodarka dużo skuteczniej wytwarza bogactwo i postęp techniczny. Pamięć o wszechobecnej regulacji w przeszłości powoduje jednak u wielu osób instynktowną wrogość wobec wszelkich form interwencji państwowej i właśnie ta odruchowa niechęć do prób regulowania czegokolwiek może okazać się podstawową przeszkodą do narzucenia politycznej kontroli nad biotechnologią.


Ważna jest jednak umiejętność rozróżnienia: to, co dobrze zadziałało w jednym sektorze gospodarki, nie musi zadziałać w innym. Informatyka, na przykład, przynosi wiele korzyści społecznych i stosunkowo mało szkód, w związku z czym w tej dziedzinie słuszne było ograniczenie regulacji ze strony rządu do minimum. Z kolei gospodarka materiałami rozszczepialnymi i trującymi odpadami podlega ścisłej kontroli państwowej i międzynarodowej, ponieważ nieuregulowany handel nimi byłby w oczywisty sposób niebezpieczny.


Jedną z największych przeszkód do uregulowania biotechnologii jest powszechny pogląd, że nawet jeżeli zatrzymanie postępu technicznego byłoby pożądane, nie jest niemożliwe. Jeżeli Stany Zjednoczone lub inny kraj spróbują zakazać klonowania ludzi, manipulacji genetycznych na komórkach linii płciowej czy też jakiejkolwiek innej procedury, osoby chcące podejmować takie działania po prostu przeniosą się tam, gdzie pozwoli na to łagodniejsze prawo. Globalizacja i międzynarodowa konkurencja w badaniach biomedycznych spowodują, że kraje hamujące postęp techniczny przez narzucanie etycznych ograniczeń środowiskom naukowym czy przemysłowi biotechnologicznemu poniosą negatywne konsekwencje tych działań.


Pogląd, że niemożliwe jest powstrzymanie lub kontrolowanie postępu technicznego, jest z gruntu błędny z przyczyn, które będą dokładniej omawiane w rozdziale 10. W rzeczywistości już teraz kontrolujemy bardzo wiele obszarów techniki oraz dziedzin badań naukowych: nie wolno prowadzić badań nad rozwojem nowych rodzajów broni biologicznej ani przeprowadzać eksperymentów na ludziach bez ich świadomej zgody. Fakt, że są jednostki i organizacje, które łamią powyższe zasady, czy też że istnieją kraje, w których ograniczenia te nie są zapisane w prawie lub ich przestrzeganie nie jest sprawnie egzekwowane, nie stanowi argumentu przeciwko istnieniu takich uregulowań. Sprawcy rozbojów i zabójstw też nie zawsze ponoszą karę, lecz nie jest to powód, by zalegalizować kradzież czy morderstwo.


Musimy za wszelką cenę unikać defetystycznego podejścia do techniki, sprowadzającego się do stwierdzenia, że ponieważ nie jesteśmy w stanie zrobić niczego, aby powstrzymać czy zmienić te jej aspekty, które nam nie odpowiadają, nie powinniśmy nawet próbować tego czynić. Stworzenie systemu regulacji, który pozwoli społeczeństwom kontrolować biotechnologię, nie będzie proste - będzie to wymagało od prawodawców we wszystkich krajach świata zmierzenia się z zadaniem oraz podjęcia trudnych decyzji dotyczących złożonych problemów naukowych. Kształt i forma instytucji, które mają być powołane do wprowadzenia w życie nowych zasad, pozostają sprawą otwartą - poważnym wyzwaniem będzie zaprojektowanie ich tak, by w jak najmniejszym stopniu hamowały pożądany postęp, a jednocześnie miały duże uprawnienia w egzekwowaniu swojej władzy. Jeszcze trudniejsze będzie stworzenie wspólnych zasad w skali międzynarodowej oraz osiągnięcie porozumienia między krajami reprezentującymi rozmaite kultury i poglądy na związane z tym problemem kwestie etyczne. Zamysły polityczne o porównywalnej skali złożoności bywały jednak w przeszłości uwieńczone sukcesem.


Koniec Części I

Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼

Świat jest pełen symboli: K (Część II)