"Życie i Śmierć" - Artur Schopenhauer. Część II




Część I znajdziecie -->; TUTAJ <-- Prawie na śmierć zapomniałam o Schopenhauerze, a więc nadrabiam... Miłego czytania i rozmyślania. W naszej kulturze, wbrew pozorom zbyt mało czasu i atencji poświęcamy zagadnieniu "śmierci", która przecież dotknie któregoś dnia każdego z nas... A to właśnie ze strachu przed nią ludzie popadają w dewocję, fanatyzm lub wszelkie inne aberracje, nie wyłączając sekt, tajnych stowarzyszeń, etc. Wszyscy się jej boimy, za to rzadko o niej rozmawiamy. To stąd bierze się ból po stracie bliskich; odkładanie na święte nigdy rozmowy o końcu, powoduje szok i niepogodzenie, kiedy ów koniec nadchodzi; jednako zbyt wcześnie. Tymczasem śmierć nie jest i nie powinna być tematem TABU: Śmierć jest innym rodzajem istnienia, podróżą w nieznane, którą można przyrównać wyłącznie do podróży kosmicznej :)


Cd... rozdz:  "PRZYCZYNEK DO NAUKI O NIEZNISZCZALNOŚCI
NASZEJ PRAWDZIWIEJ ISTOTY PRZEZ ŚMIERĆ"


Ponadto wszystko tu powiedziane polega na założeniu, że my nie możemy przecież wyobrazić sobie nie-bez-świadomego stanu inaczej niż jako stan poznający, a przeto noszący w sobie podstawową formę wszelkiego poznania; rozpad na podmiot i przedmiot, na poznającego i poznawane. Musimy jednak zważyć, iż cała ta forma poznawania i bycia poznawanym jest uwarunkowana po prostu przez naszą zwierzęcą, a więc nader wtórną i pochodną naturę, nie jest zatem bynajmniej pierwotnym stanem jakiejkolwiek istoty i jakiegokolwiek bytu, który (ów stan) może przeto być całkiem odmienny, a jednak nie-bez-świadomy.  Przecież nawet nasza własna, obecna istota, o ile możemy ją wyśledzić w jej głębi, jest samą tylko wolą, wola zaś sama w sobie jest już bez-poznaniowa. Gdy więc przez śmierć tracimy intelekt, to zostajemy przez to tylko przeniesieni w pierwotny stan bez-poznaniowy, który jednak nie będzie z tej racji po prostu bez-świadomy lecz raczej będzie stał ponad ową formą (stan, w którym odpada przeciwieństwo podmiotu i przedmiotu); tu bowiem poznawana rzecz stanowiłaby rzeczywiście bezpośrednio jedność z samym poznającym: brakuje więc podstawowego warunku wszelkiego poznania (właśnie owego przeciwieństwa). Za inny wyraz wypowiedzianej tezy trzeba uznać sentencję J. Brunusa (red. Wagner, t. I, s. 287); La divina mente, e la unita assoluta, sema specie alcuna e ella medesimo lo che intende, e lo ch' e inteso.

Także w najskrytszej głębi - być może każdego człowieka - da się niekiedy wyśledzić świadomość, iż przysługuje mu jednak i jest dlań odpowiedni całkiem inny rodzaj egzystencji niż to lak niewymownie liche, doczesne, jednostkowe, wypełnione samymi tylko niedolami istnienie; przy czym mniema on, że do owej egzystencji może go przywieść na powrót śmierć.

Jeśli teraz - w przeciwieństwie do tego skierowanego do wewnątrz, trybu rozważań - spojrzawszy znowu na zewnątrz. i całkiem obiektywnie ujmiemy jawiący się nam świat, to śmierć wyda się nam w istocie przejściem w nicość; ale i narodziny będą w takim razie wyjściem z nicości. Tak jedno, jak i drugie nie może jednak bezwarunkowo być prawdą, ma bowiem tylko realność zjawiskową. Także i to, że mielibyśmy w jakimś sensie przerwać śmierć, nie jest jeszcze wcale większym cudem niż cud płodzenia, który codziennie mamy przed oczyma. To, co umiera, idzie tam, skąd wywodzi się wszelkie życie. 
W tym sensie Egipcjanie zwali Orkus Amentes, co według Plutarcha (de Is. et Osir., c. 29) oznacza "ho lambanon kai didous" = „Biorący i Dający", dla wyrażenia, iż jest on tym samym źródłem, do którego wszystko powraca i z którego wszystko wypływa. 
Z tego punktu widzenia trzeba by uznać nasze życie za zaciągniętą od śmierci pożyczkę; sen byłby wtedy spłatą codziennej odsetki od tej pożyczki. Śmierć jawi się wprost jako koniec indywiduum, ale w indywiduum tym tkwi zawiązek nowej istoty. Odpowiednio więc nic nie umiera na zawsze z tego wszystkiego, co tu umiera; ale i nic z tego, co się rodzi, nic otrzymuje nowego z gruntu istnienia. Umierający ginie: pozostaje jednak zawiązek, z którego wywodzi się nowa istota, która teraz przychodzi na świat, nie wiedząc skąd przychodzi i dlaczego jest właśnie taka, jaka jest. Staje się przeto dla nas jasne, że wszystkie w tej chwili żyjące istoty zawierają właściwy rdzeń wszelkich mających żyć w przyszłości istot - te ostatnie więc w pewnym sensie już istnieją. Podobnie też każde stojące przed nami w pełnym życiowym rozkwicie zwierzę wydaje się wołać: „Czemu ubolewasz nad nietrwałością istot żyjących? Jak mógłbym tu istnieć, gdyby wszystkie istoty mego gatunku, które przede mną były, nie pomarły?".

Jakkolwiek często więc zmieniają się na scenie świata sztuki i maski, to przecież aktorzy pozostają w tym wszystkim ci sami. Siedzimy wespół, mówimy i denerwujemy się nawzajem, oczy nam świecą i glosy rozbrzmiewają; i dokładnie tak siedzieli przed tysiącem lat inni. Działo się to samo, i byli to ci sami ludzie; i tak też właśnie będzie za tysiąc lat. Urządzeniem, mocą którego sobie tego nie uprzytamniamy, jest... CZAS.


Można by całkiem słusznie rozróżnić metampsychozę, jako przejście całej tzw. duszy w jakieś inne ciało, i palingenezę, jako rozpad i utworzenie na nowo indywiduum, przy czym trwa tylko jego wola, która przyjmując postać jakiejś nowej istoty otrzymuje nowy intelekt. Indywiduum więc rozpada się niczym obojętna sól, której zasada wiąże się potem z innym kwasem w jakąś nową sól. Różnica między metampsychozą a palingenezą, przyjmowana przez Serviusza, komentatora Wergilego jest jawnie fałszywa i nieważna.

Z "Mamai of Buddhism" Spencer'a Hardy'ego (s. 394-96; por. także s. 429, 440 i 445 tejże książki), jak i z pracy Sangermano Burmese (empire, s. 6 oraz z periodyku Asial researches, t. 6, s. 179, i t. 9, s. 256), wynika, że w buddyzmie istnieje w odniesieniu do dalszego trwania po śmierci doktryna egzoteryczna i ezoteryczna; pierwszą jest właśnie metampsychoza, jak np. w braminizmie, drugą zaś o wiele trudniej zrozumiała palingeneza, która pozostaje w wielkiej zgodności z mą nauką o metafizycznym statusie woli, przy fizycznej jedynie jakości i odpowiedniej nietrwałości intelektu. Palingeneza występuje już w Nowym Testamencie.

Przy bliższym rozważeniu palingeneza będzie w naszych oczach wyglądała tak, iż przez cały czas płeć męska jest depozytorem woli, żeńska zaś depozytorem intelektu rodzaju ludzkiego, przez co ten ostatni zachowuje nieprzerwaną ciągłość. Stosownie więc każdy ma w sobie pierwiastek ojcowski i matczyny; i podobnie jak uległy one połączeniu przez akt płodzenia, tak też ulegną rozkładowi wskutek śmierci, która jest przeto końcem indywiduum, i właśnie śmierć tego indywiduum tak bardzo opłakujemy, w poczuciu, że istotnie ono ginie, było bowiem zwykłym złączeniem, które bezpowrotnie się kończy. 

Nie wolno nam jednak przy tym wszystkim zapomnieć, iż dziedziczenie intelektu po matce nie jest tak bezwarunkowe i zdecydowane, jak dziedziczenie woli po ojcu, a to wskutek wtórnej i czysto fizycznej natury intelektu i jego całkowitej zależności od organizmu. Wspomnijmy tu jeszcze nawiasem, iż istnieje między mną a Platonem zbieżność o tyle, że i on rozróżnia śmiertelną i nieśmiertelną część w swej tzw. duszy; ale popada on w diametralną sprzeczność, uważając - wzorem wszystkich mych filozoficznych poprzedników - intelekt za nieśmiertelny, wolę natomiast, tj. siedlisko żądz i namiętności, za śmiertelną część - jak można się przekonać z Timaiosa (s. 386, 387 i 395, red. Bip.).

To samo stwierdza Arystoteles, jakkolwiek by element fizyczny - przez płodzenie i śmierć, wraz z widomym złożeniem jednostek z woli i intelektu oraz ich późniejszym rozkładem - osobliwie i zastanawiająco władał, to jednak tkwiący u jego podstaw element metafizyczny jest tak heterogenną istnością, że możemy być dobrej myśli.


Można przeto rozważać każdego człowieka z dwu przeciwstawnych punktów widzenia: z jednego jest on zaczynającym się i kończącym w czasie, przelotnym indywiduum (skias onar), obarczonym poważnie nadto błędami i cierpieniami; z drugiego zaś jest niezniszczalną praistotą, która obiektywizuje się we wszystkim, co istnieje, i może jako taka rzec, niczym podobizna Izydy w Sais: ego eimi pan peponos, kai on, kai esomenon. Oczywiście istota taka mogłaby czynić coś lepszego niż przedstawiać się w świecie takim, jaki jest. Jest to bowiem świat skończoności, cierpienia i śmierci. Wszystko, co w nim i zeń jest, musi się skończyć i umrzeć. Jedynie to, co zeń nie jest i nie chce zeń być, wstrząsa nim przemożnie jak błyskawica, która uderza ku górze, i nie zna wtedy ani czasu, ani śmierci. Pogodzenie wszystkich tych sprzeczności - to właściwy temat filozofii.

Wiara, że życie jest powieścią, której - niczym Schillerowskiemu Geisferseher - brak dalszego ciągu, ponieważ często - tak jak "Sentimental Journey", Sterne'a - urywa się w środku akcji, jest pod względem estetycznym, jak i moralnym, ideą całkiem niestrawną. Dla nas śmierć jest i pozostaje czymś negatywnym - usianiem życia; musi ona jednak mieć też stronę pozytywną, która pozostaje przed nami ukryta, intelekt nasz bowiem jest całkowicie niezdolny jej pojąć. Stąd też poznajemy wprawdzie, co tracimy przez śmierć, ale nie poznajemy, co przez nią zyskujemy!

Gdybyśmy własną istotę na wskroś - aż po najskrytsze wnętrze - całkowicie rozpoznali, śmiesznością zdałoby się nam żądanie nieprzemijalności indywiduum; znaczyłoby to bowiem, iż wyrzekamy się samej tej istoty na rzecz jednej z jej niezliczonych manifestacji - przebłysków. Żadna jednostka nie nadaje się do wiecznego trwania; ginie bowiem w śmierci. Nic jednak przy tym nie tracimy, gdyż u podstaw indywidualnego jestestwa tkwi całkiem inna istota, której manifestacją owe jestestwo jest. Nie zna ona czasu, a więc i dalszego istnienia, ani też zagłady. 

Utrata intelektu, doznawana wskutek śmierci przez wolę, która stanowi rdzeń ginącego tu zjawiska i jest jako rzecz w sobie niezniszczalna - jest Letą dla tej właśnie indywidualnej woli; bez niej to przypominałaby ona sobie wiele zjawisk, których rdzeniem już była.

Umierając, trzeba odrzucić swą indywidualność niczym starą odzież i radować się nową i lepszą, którą się teraz - po otrzymanym pouczeniu - w zamian przyjmuje. Gdyby się zarzuciło duchowi świata iż unicestwia jednostki po ich krótkim istnieniu, to rzekłby on: „Przypatrz się im tylko, tym indywiduom, przyjrzyj się ich błędom, śmiesznościom, podłościom i ohydom! I im to miałbym pozwolić na zawsze istnieć?"

Do demiurga zaś powiedziałbym; „Dlaczego, zamiast - w drodze nieomal cudu - tworzyć nieprzerwanie nowych ludzi i niszczyć już żyjących, nie poprzestaniesz raz na zawsze na istniejących i nie pozwolisz im trwać po wieczne czasy?".

On zaś prawdopodobnie odpowiedziałby: „Oni sami przecież chcą tworzyć wciąż nowe, a więc muszę troszczyć się o miejsce. Ba, gdyby nie to! - Choć - mówiąc między nami - taki wiecznie żyjący i tak się prowadzący ród ludzki, bez innego zgoła celu niż ten, by wieść takie właśnie istnienie, byłby obiektywnie biorąc śmieszny, subiektywnie zaś nudny - o wiele bardziej niż możesz to sobie wyobrazić. Przedstaw to tylko sobie!". 

Ja zaś rzekłbym: „Cóż, mogliby coś na swą rzecz przedłożyć, pod każdym względem". Igraszka końcowa w formie dialogu:

Trazymach:  Słowem, czym będę po swej śmierci? - Ale jasno i dokładnie!

Filalet:  Wszystkim i niczym.
Trazymach:  Masz ci los! Jako rozwiązanie problemu - sprzeczność. To stara sztuczka.
Filalet:  Odpowiadać stworzonym dla immanentnego poznania językiem na pytania transcendentne - może to w rzeczy samej prowadzić do sprzeczności.

Trazymach:  A co nazywasz transcendentnym, co zaś immanentnym poznaniem? Wprawdzie i mnie znane są - od mego profesora - te wyrażenia, ale tylko jako predykaty Pana Boga, o którym wyłącznie - jak to właśnie przystoi - traktowała jego filozofia. Jeśli Bóg tkwi wewnątrz świata, to jest immanentny; jeśli zaś tronuje gdzieś na zewnątrz, to jest transcendentny. I to, jak przyznasz, jest jasne i zrozumiałe! Tu wiemy, czego się trzymać. Ale twej staromodnej sztucznej mowy kaniowskiej nie pojmuje żaden człowiek. Współczesna świadomość naszej doby wycofała się już z tego wszystkiego, czy raczej tak dalece postąpiła do przodu - z metropolii nauki niemieckiej.

Filalet (cicho, do siebie):  Niemieckiej filozoficznej fanfaronady.

Trazymach:  Dzięki nieprzerwanemu szeregowi wielkich mężów, zwłaszcza zaś wielkiemu Schleiermacherowi i myślowemu olbrzymowi, Heglowi - że pozostawiła to wszystko za sobą i nie chce już o tym wiedzieć. A więc, co z tym począć?

Filalet:  Poznaniem transcendentnym jest takie, które wykraczając poza wszelką możliwość doświadczenia, stara się określić istotę rzeczy, jakimi są one same w sobie. Natomiast poznaniem immanentnym jest takie, które trzyma się w granicach możliwości doświadczenia, stąd więc może też tylko orzekać o zjawiskach. Ty, jako indywiduum, kończysz się wraz ze swą śmiercią. Jednakże indywiduum nie stanowi twej prawdziwej i ostatecznej istoty, lecz jest raczej jej zwykłym uzewnętrznieniem; nie jest ono rzeczą w sobie, lecz tylko jej zjawiskiem, które prezentuje się w formie czasu i stosownie do tego ma początek oraz koniec. Twa naj-wewnętrzniejsza istota natomiast nie zna czasu, początku ani końca, ani leź ograniczeń danej indywidualności; stąd też nie można jej usunąć z żadnej indywidualności, istnieje bowiem we wszystkich bez wyjątku. W pierwszym więc rozumieniu obracasz się przez śmierć w nicość; w drugim jesteś i pozostajesz wszystkim. Dlatego też powiedziałem, iż po swej śmierci będziesz wszystkim i niczym. Na twe pytanie trudno udzielić w kilku słowach słuszniejszej odpowiedzi niż ta właśnie, która zawiera w istocie rzeczy sprzeczność; gdyż twe życie przebiega w czasie, twa nieśmiertelność zaś jest w wieczności. Stąd też można ją nazwać niezniszczalnością bez dalszego istnienia, co jednak znowu owocuje sprzecznością. Ale tak to Jest, gdy element transcendentny mamy sprowadzić do poznania immanentnego; to ostatnie doznaje tu pewnego rodzaju gwałtu, jest bowiem nieprawomocnie stosowane do tego, do czego nic jest stworzone.

Trazymach:  Posłuchaj no... Bez dalszego trwania mej indywidualności nie dałbym grosza za tę twą całą nieśmiertelność!


Filalet:  Być może pozwolisz się jeszcze potargować. Załóżmy, że gwarantuję ci dalsze trwanie twej indywidualności, stawiam jednak warunek, by jej ponowne przebudzenie się poprzedził całkowicie bez-świadomy trzymiesięczny sen śmierci.

Trazymach:  Idę na to.

Filalet:  Ponieważ jednak w całkowicie bez-świadomym stanie nie mamy żadnej zgoła miary czasu, to jest nam przecież wszystko jedno, czy w trakcie naszego spoczywania w owym śmiertelnym śnie tu w świadomym świecie upłynęły tymczasem trzy miesiące czy może dziesięć tysięcy lat. Tak bowiem jedno, jak i drugie, musimy po przebudzeniu przyjąć na wiarę. Odpowiednio więc może ci być obojętne, czy twa indywidualność zostanie ci zwrócona po trzech miesiącach czy też po dziesięciu tysiącach lat.

Trazymach:  Nie da się w gruncie rzeczy temu zaprzeczyć.

Filalet:  Gdyby jednak - po upływie dziesięciu tysięcy lat - przypadkiem zapomniano cię zbudzić, to sądzę, iż skoro ów po nader krótkim istnieniu zapadły długi niebyt wszedłby ci już mocno w nałóg, nieszczęście nie byłoby wielkie. Pewne jest jednak, iż nie mógłbyś z tego nic odczuwać, i byłoby to całkowitą dla ciebie pociechą, gdybyś wiedział, że te skryte tryby, które napędzają twe obecne zjawisko, także za owych dziesięć tysięcy lat nie przestaną nawet na chwilę przedstawiać i poruszać innych tego rodzaju zjawisk.

Trazymach: To tak? I w ten sposób zamierzasz pomalutku i niepostrzeżenie okpić mnie z mej indywidualności? Mnie nie wywiedziesz w pole. Zastrzegłem sobie dalsze istnienie swej indywidualności i nie mogą mnie w tej mierze pocieszyć żadne siły napędowe i zjawiska. Leży mi ono na sercu i nie wyrzeknę się go.

Filalet:  Uważasz więc chyba swą indywidualność za tak miłą, wyborną i niezrównaną, że nie mogłaby istnieć żadna od niej lepsza, toteż nie chciałbyś jej zamienić na jakąkolwiek inną, o której by się twierdziło, że w niej właśnie dałoby się żyć lepiej i łatwiej?

Trazymach:  No cóż ma indywidualność jest taka, jaka jest - to jestem właśnie ja. „Nie liczy się w świecie nic poza mną, Gdyż Bóg to Bóg, a ja to ja". Ja, ja, ja chcę istnieć! Na tym mi zależy, nie zaś na bycie, o którym trzeba mi najpierw argumentować, że jest mój.

Filalet: Rozejrzyj się jednak. To, co woła: „Ja, ja, ja chce istnieć", to nie sam tylko ty, lecz wszystko, absolutnie wszystko, co zdradza choćby ślad świadomości. A zatem owo życzenie w tobie jest właśnie tym, co nie ma charakteru indywidualnego, lecz Jest wspólne wszystkim bez różnicy: nie wypływa ono z indywidualności, lecz w ogóle z bytu, jest istotne dla wszystkiego, co istnieje; ba, jest tym, przez co wszystko istnieje, i jest stosownie do tego usatysfakcjonowane przez byt w ogóle, do którego jedynie się odnosi, nie zaś wyłącznie przez jakiś byt określony, indywidualny. Nie jest ono bynajmniej nakierowane na taki byt, choć ten każdorazowo ma pozór określoności, może bowiem dojść do świadomości nie inaczej, jak tylko w istocie indywidualnej, i dlatego zdaje się każdorazowo odnosić jedynie do niej.

Jest to wszakże zwykły pozór, do którego wprawdzie lgnie zasklepiona w swej osobności jednostka, lecz który może być rozproszony przez refleksję; ta ostatnia władna jest nas odeń uwolnić. Tym mianowicie, co tak niepohamowanie pragnie istnienia, jest tylko pośrednio Jednostką! Bezpośrednio i właściwie jest to wola życia w ogóle, będąca we wszystkim jednym i tym samym. Skoro więc sam byt jest jej wolnym dziełem, ba, jej zwykłym odblaskiem, to nie może jej umknąć; ona zaś jest przez byt w ogóle usatysfakcjonowana tymczasowo: mianowicie o tyle, o ile wola - wiecznie niezadowolona - może być usatysfakcjonowana. Jednostki są dla niej czymś jednakim; nie mówi właściwie o nich, choć w pojęciu jednostki, która ją tylko bezpośrednio w sobie słyszy, zdaje się o nich mówić. Powoduje to, że wola strzeże troskliwie tego własnego bytu - w innym razie tak by się nie działo - i właśnie przez to zabezpiecza zachowanie gatunku. Wynika z tego właśnie, że indywidualność nie jest doskonałością, lecz ograniczeniem: stąd pozbycie się jej nie jest stratą, lecz raczej zyskiem. Porzuć przeto troskę, która zdałaby ci się zaiste - gdybyś rozpoznał całkowicie i dogłębnie swą własną istotę, mianowicie jako uniwersalną wolę życia, którą jesteś - dziecinna i nader śmieszna.

Trazymach:  Dziecinny i nader śmieszny ty sam jesteś i wszyscy filozofowie, i jedynie dla żartu i zabicia czasu taki stateczny człowiek jak ja, wdawać się może w króciutkie pogawędki z tego rodzaju głupkami. Czekają mnie ważniejsze sprawy - a teraz z Bogiem!


Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

"Energia Piramid (Pyramid Power)" - Dr G. Pat Flanagan. Część II

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼