Tako rzecze Zaratustra. Część VIII
O czytaniu i pisaniu
Ze wszystkiego, co czytam, lubię to tylko, co krwią było pisane. Pisz krwią, a dowiesz się, że krew jest duchem. Nie łatwo cudzą krew zrozumieć: nienawidzę też czytających leniwców. Kto zna czytelnika, ten dla niego nic robić nie będzie. Jeszcze jedno stulecie czytelników - i duch nawet śmierdzieć zacznie. Że każdemu wolno nauczyć się czytać, to psuje z czasem nie tylko pisanie, lecz i myśli. Niegdyś duch był bogiem, potem przedzierzgnął się w człowieka, dziś staje się motłochem. Kto krwią i w przypowieściach pisze, nie chce, by go czytano, żąda, by się go na pamięć uczono. W górach najbliższą drogą jest droga od wierzchołka do wierzchołka: lecz na to trzeba mieć długie nogi. Przypowieści niechaj tu będą wierzchołkami, a ci, do których się mówi, wielcy i rośli. Powietrze rzadkie i czyste, niebezpieczeństwo bliskie i duch pełen radosnej złośliwości: to godzi się dobrze jedno z drugiem. Chcę mieć psotne duchy wokół siebie, gdyż odważny jestem. Odwaga, co upiory wystrasza, sama psotne duchy sobie stwarza, - odwaga śmiać się chce. Ja z wami razem już nic nie odczuwam: ta chmura, którą widzę pod sobą, ta czarność i ciężkość, z której się śmieję, - to wasza chmura brzemienna burzą. Wy spoglądacie w górę, gdy chcecie podniesienia. Ja patrzę w dół, bom jest wyniesiony. Któż jest między wami, co zarazem i śmiać się potrafi i wyniesionym się czuć? Kto szczytów najwyższych dosięgnie, ten śmieje się z wszelkich tragikomedyi i tragicznych powag. Mężnymi, niedbającymi o nic, drwiącymi i gwałtownymi - takimi chce nas mieć mądrość: ona jest kobietą i pokochać zdoła tylko wojownika. Mówicie mi: "życie jest ciężkim jarzmem". Lecz na cóż byście mieli rankiem swą dumę, a wieczorem swą uległość? Życie jest ciężkim jarzmem: ale nie bądźcież mi tacy tkliwi! Jesteśmy wszyscy zdatnymi jucznymi osłami i oślicami.
Cóż mamy wspólnego z pąkiem róży, który drży pod kilkoma kroplami rosy, gdy te nań padną? Prawdą jest: kochamy życie nie dlatego, żeśmy do życia, lecz żeśmy do kochania przywykli. Nieco obłąkania jest zawsze w miłości, lecz i w obłąkaniu jest zawsze nieco rozsądku. I mnie, com przychylny życiu, wydaje się, że motyle, bańki mydlane, oraz ludzie tego gatunku najwięcej wiedzą o szczęściu. Widok tych lekkich, głupiutkich, zdobnych a ruchliwych duszyczek, bujających w powietrzu - doprowadza Zaratustrę do łez i do pieni. Wierzyłbym tylko w Boga, któryby tańczyć potrafił. Gdym szatana swego ujrzał, był on poważny, ponury i głęboki: był to duch ciężkości, - przezeń wszystko ginie. Nie gniewem, lecz śmiechem się zbija. Naprzód, zabijmyż ducha ciężkości! Nauczyłem się chodzić: odtąd biegam. Nauczyłem się latać: odtąd nie potrzebuję popchnięcia, by z miejsca ruszyć. Teraz lekki jestem, teraz bujam, teraz widzę siebie przed sobą, teraz tańczy Bóg jakiś przeze mnie.
Tako rzecze Zaratustra.
O drzewie na wzgórzu
Dostrzegło oko Zaratustry, że pewien młodzieniec unika go. Gdy któregoś wieczora szedł samotny po wzgórzach, okalających miasto zwane "pstrą krową", spostrzegł wśród tej wędrówki owego młodzieńca; siedział on wsparty o drzewo i znużonym wzrokiem spoglądał w dolinę. Zaratustra chwycił oburącz pień drzewny, o który wspierał się młodzieniec, i rzekł w te słowa: "Choćbym wysiłkiem rąk obu wstrząsnąć zapragnął tym drzewem, nie zdołam przecie tego uczynić. Lecz wiatr, którego nie dostrzegamy, dręczy je i przegina, jako zechce. Najnielitościwiej dręczą nas i poginają niewidzialne dłonie". I oto zerwał się młodzieniec spłoszony i rzekł:
"Słyszę Zaratustrę, właśnie o nim myślałem".
Zaratustra odparł:
"I czemuż cięto przeraża? - Jednak człowieka dola jest, jako tego drzewa. Im bardziej garnie się ku górze i ku jasności, tem gwałtowniej zapuszczają się jego korzenie w ziemię, w dół, w ciemnię, w głąb, - w zło!"
- Tak jest, w zło! - wykrzyknął młodzieniec. - Jakimże cudem odkryłeś mą duszę?
Zaratustra uśmiechnął się i odparł: "Niejednej duszy nigdy się nie odkrywa, chyba że się ją wprzódy wymyśli".
- Tak jest, w zło! - wykrzyknął młodzieniec po raz wtóry.
- Prawdę rzekłeś, Zaratustro. Nie dowierzam ja sobie od czasu, gdy się ku wyżynom garnę i nikt mi już nie dowierza, - czemuż to się dzieje?
Przeobrażam się zbyt szybko: moje dziś obala moje wczoraj. Przeskakuję często stopnie, wspinając się wzwyż; - tego mi żaden stopień nie wybacza. Gdy na wyżynie jestem, samego siebie tylko znajduję. Nikt do mnie nie przemawia, mróz samotności dreszczem mnie przejmuje. I czegóż ja chcę na wysokościach? Moja wzgarda i tęsknota ma wzrastają równomiernie; im wyżej się wspinam, tym bardziej gardzę tym, kto się wspina. I czegóż on chce na wysokościach? Jakże ja się wstydzę wspinania i potykania swego! Jakże szydzę z swego gwałtownego zasapania! Jakże nienawidzę polotnych! O, jakżem umęczony na wyżynie!"
Tu zamilkł młodzieniec. A Zaratustra, spoglądając na drzewo, przy którym stali, rzekł tymi słowy:
"To drzewo stoi samotnie na wzgórzu, wyrosło ono wysoko ponad głowami ludzi i zwierząt. A gdyby mówić zapragnęło, nie miałoby wokół nikogo, kto by je zrozumiał: tak wysoko wyrosło. I oto wyczekuje i wyczekuje, - na cóż ono czekać może? Chmur siedliska zamieszkało zbyt blisko: snadź pierwszego oczekuje ono gromu?"
Gdy Zaratustra te słowa wyrzekł, zawołał młodzieniec w gwałtownym wybuchu:
"O tak, Zaratustro, prawdeś ty mi rzekł! Zaniku swego pożądałem, gdym ku wyżynom chęcią zmierzał, a tyś jest piorunem, którego wyczekiwałem! Spojrzyj, czymże ja jestem od czasu, gdyś się ty zjawił? Zawiść ku tobie zniweczyła mnie!" - Tak oto powiedział młodzieniec i zapłakał gorzko. Zaratustra jednak objął go ramieniem i uwiódł ze sobą.
Czas jakiś szli tak społem, wreszcie Zaratustra rozpoczął w te słowa:
Serce mi tym rozdzierasz. Wymowniej niźli twe słowa wypowiedziały mi twe oczy całe twe niebezpieczeństwo. Nie jesteś jeszcze wolny, ty szukasz dopiero wolności. Bezsennie czuwającym i nadczułym w nieustannej jawie uczyniło cię to poszukiwanie. Ku wolnej garniesz się wyżynie, gwiazd łaknie twa dusza. Lecz i twe złe skłonności łakną również swobody. Twe dzikie psy rwą się na swobodę; ujadają po twych piwnicach w ochocie szalonej, widząc jako twój duch burzy wszystkie więzienia. Jeszcześ mi jest więźniem, co o wolności marzy: och, przebiegłą staje się dusza tych więźni, lecz zarazem wykrętną i nikczemną. Oczyścić winien się jeszcze wyzwolony duchem. Wiele z więzienia i zatęchlizny pozostało w nim jeszcze: oko jego czystem stać się winno. O tak, znam ja niebezpieczeństwo twoje. Lecz na miłość moją i nadzieję mą zaklinam cię, bracie: nie odrzucaj precz miłości i nadziei swej! Szlachetnym czujesz się jeszcze, szlachetnym czują cię jeszcze i ci nawet, co głuchą niechęć i złe spojrzenia ślą za tobą. Wiedz, iż wszystkim stoi szlachetny na zawadzie. Nawet i dobrym stoi szlachetny na zawadzie: a jeśli go nawet dobrym zową, to pragną go tem właśnie z drogi usunąć. Rzecz nową pragnie tworzyć szlachetny i nową cnotę. Starego pragnie dobry i aby stare zachowane było. Lecz nie to jest niebezpieczeństwem szlachetnego, iż się dobrym uczyni, lecz że się stanie zuchwalcą, szydercą i burzycielem. Och, znałem ja szlachetnych, co stracili swą najwyższą nadzieję. I oto spotwarzać poczęli wszystkie nadzieje. I oto żyją czelnie w krótkich rozkoszach, i poza granicę dnia jednego nieomal że nie wyrzucają już swych zamierzeń. "I duch jest rozpustą" - wygłosili. I wonczas połamali skrzydła duchowi swemu: i oto pełza wszędy i plugawi wszystko dogryzaniem. Niegdyś marzyli, żeby dostać bohaterami: lubieżniki to dzisiaj. Bohater jest dla nich grozą i utrapieniem. Lecz na miłość i nadzieję moją zaklinam cię, bracie: nie wyrzucaj bohatera ze swej duszy! Dzierżyj święcie swą najwyższą nadzieję! -
Tako rzecze Zaratustra.
O kaznodziejach śmierci
Bywają kaznodzieje śmierci: a ziemia jest przepełniona takimi, którychby należało nawoływać do odwrotu od życia. Pełna jest ziemia zbytecznych, zepsute jest powietrze od tych nader licznych. Niechże ich "żywotem wiecznym" z życia tego precz wywabią! "Żółci": tako zwą kaznodziei śmierci, lubo też "czarni". Ja zaś pokażę wam ich w innych jeszcze barwach. Okrutnicy to są, co drapieżne zwierzę w sobie kryją i żadnego już nie mają wyboru prócz chuci i samoudręczenia. Lecz nawet ich chuci są tylko rozszarpywaniem się za żywa.
Oni jeszcze ludźmi nawet się nie stali, okrutnicy ci: niechże nawołują do odwrotu od życia i niech się sami precz wynoszą! To są suchotnicy na duszy: ledwie zrodzeni i już umierać poczynający i roztęsknieni ku naukom znużenia i samozaparcia. Pragnęliby nie żyć, zaś my mamy przytakiwać tej ich woli! Miejmy się na baczności i nie budźmy tych trupów, nie uszkadzajmy tych żywych trumien! Napotyka ich schorzały, starzec lub trup, wnet rzeką: "życie jest pokonane!" Lecz to oni jedynie są pokonani oraz te ich oczy, co tylko jedno oblicze bytu widzieć są w stanie. Otuleni w grubą osmętnicę udręki, chciwi tych drobnych wydarzeń, które śmierć wiodą: tako oczekują, zacisnąwszy zęby. Lub też chwytają się błahostek i szydzą przytem ze swego dzieciństwa: zawieszają się na kruchej słomce swego życia i drwią, iż oto na słomce tylko wiszą. Ich mądrość brzmi: "Głupiec, kto żyje, lecz tak bardzo jesteśmy bezmyślni, że przy życiu trwamy! I to jest właśnie najgłupszem w życiu!" -
"Życie jest tylko cierpieniem" - mówią inni i nie kłamią przytem: baczcież więc, abyście sami żyć przestali! Baczcież, aby ustało to życie, które jest tylko cierpieniem! Tako więc niech brzmi cnoty waszej nauka: "powinieneś samego siebie zabić! Powinieneś sam się stąd wykraść!" "Rozpusta jest grzechem, - powiadają jedni z tych kaznodziei śmierci "usuńmy się przeto i nie płódźmy dzieci!". "Rodzenie jest mozolne, mówią inni - i pocóż jeszcze rodzić? Rodzi się wszak tylko nieszczęśliwych!" I ci są kaznodziejami śmierci. "Litość jest potrzebą niezbędną - wołają inni. Bierzcie, co posiadam! Bierzcie nawet i to, czem jestem. Tem mniej wiązać mnie będzie życie!" Gdyby ci ludzie z głębi ducha swego litościwi byli, obmierziliby raczej życie swym bliźnim. Złymi być - oto jakby im nakazywała ich prawa dobroć. Oni jednak pragną usunąć się od życia: cóż ich to obchodzi, że swymi łańcuchy i dary wiążą innych tem mocniej!-
Lecz i wy, dla których życie jest wściekłą pracą i niepokojem: czyście wy nie umęczeni życiem? Czyście wy mi nie dojrzeli do kaznodziejstwa o śmierci? Wy, coście umiłowali pracę gwałtowną, oraz wszystko, co prędkie, nowe, obce, - samych siebie wy znieść nie możecie, wasza pilność jest klątwą i chęcią zapomnienia o samych sobie. Gdybyście życiu więcej ufali, nie oddawalibyście się na pastwę chwili. Nie macie jednak dosyć treści w sobie, aby módz czekać, - nie dość nawet, by módz próżnować! Zewsząd rozlegają się głosy tych, co o śmierci każą: a ziemia jest pełna takich, którym o śmierci kazać należy. Lub "o życiu wiecznem": to mi na jedno wynosi, - obyż tylko czemprędzej precz się wynieśli! -
Tako rzecze Zaratustra
Pani w halce czytająca Nietzschego - niezła fantazja...hmmm...erotyczna (?)
OdpowiedzUsuńO nie ;) Na pewno nie. Przynajmniej nie z mojej strony. Ale każdemu oceniającemu z zewnątrz zezwalam na każde fantazje, jeśli tylko pomoże to w czytaniu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)