"Rząd ponadnarodowy. Nowe imperium" ~ Roger Scruton





Wybrane fragmenty z książki Rogera Scrutona: "Zachód i cała reszta. Globalizacja a zagrożenie terrorystyczne", w przekładzie Tomasza Bieronia
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2003



Rząd ponadnarodowy

Jedna z podstawowych zasad zachodniej polityki mówi, że zwiększeniu się zasięgu władzy powinno towarzyszyć zwiększenie się zasięgu prawa, aby można było tę władzę kontrolować i zapobiegać jej nadużywaniu. Zatem w miarę jak rośnie globalny wpływ ludzkich decyzji, zwiększa się potrzeba tworzenia nowych ciał ustawodawczych, które by ten wpływ kontrolowały i kierowały ku dobru wspólnemu. Do niedawna tego rodzaju prawna kontrola była sprawowana w ramach prawa międzynarodowego, opartego na traktatach z kartą Narodów Zjednoczonych na czele. Zakładano, że poszczególne państwa zachowują suwerenność oraz, że prawo międzynarodowe przynosi im dostateczne korzyści, aby dobrowolnie podporządkowały się jego orzeczeniom, nie chcąc zostać wykluczone z klubu. W pierwotnym zamyśle Narody Zjednoczone były unią narodów, z których każdy mógł się któregoś dnia ukonstytuować jako państwo narodowe, a tymczasem posiadał osobowość prawną nadaną mu przez prawo międzynarodowe.

Wielu komentatorów wciąż wierzy, że ONZ jest tą szlachetną instytucją z marzeń swoich założycieli oraz że problemy dzisiejszego  świata biorą się w głównej mierze stąd, że silne państwa takie jak Stany Zjednoczone, Rosja, Izrael czy Chiny, wolą rozstrzygać spory bezpośrednio, z korzystniejszym dla siebie rezultatem niż, ten który zostałby uzyskany w sądzie międzynarodowej opinii. Moim zdaniem ten optymistyczny pogląd jest już nie do utrzymania, ponieważ nie uwzględnia faktu, że z wyjątkiem delegatów państw osobowych, uczestnicy obrad ONZ nie mają żadnych podstaw do tego, żeby tam zasiadać. Nie są przedstawicielami ludu, z którego terytorium przyjeżdżają, i jeśli przemawiają w czyimś imieniu, to w imieniu partii, frakcji lub tyrana, który ich przysłał. Poza tym, jak pokazała Rosemary Righter, ONZ i podległe jej instytucje łatwo padają łupem korupcji, pożerając ogromne środki drogą nieubłaganej ekspansji nierozliczanej przez nikogo władzy biurokratycznej* (Rosemary Righter, Utopia Lost. The United Nations and World Order, Twentieth Century Fund Press, New York, 1995). Instytucje te służą nie tyle rozstrzyganiu sporów, co ich stwarzaniu, ponieważ ubierają zbrodnie nieponoszących żadnej odpowiedzialności tyranów w szaty zbiorowych decyzji państw narodowych.

Sytuacja znacznie się pogorszyła w ostatnich dziesięcioleciach, jako że nowe formy ponadnarodowego ustawodawstwa zagrażają suwerenności i aspiracjom mniejszych krajów. Rozsądną reakcją na globalizację byłoby sprzyjanie tworzeniu się państw narodowych wszędzie tam, gdzie istnieją zalążki jurysdykcji terytorialnej. Każdy naród mógłby wtedy dokonać samodzielnego wyboru własnej przyszłości i nie pozwolić się unieść globalistycznej fali. Wraz z powstaniem jurysdykcji terytorialnych i autentycznie rozliczanych rządów zagrożenie terrorystyczne prawie na pewno uległoby zmniejszeniu, ponieważ ludzie są silniej związani z rzeczywistymi skrawkami ziemi niż z wyimaginowanymi przestworzami nieba, a tym samym rozumieją, że w życiu trzeba ułożyć sobie stosunki z sąsiadami. Tak się jednak nie dzieje. Na przykład zalążkowe państwa afrykańskie i azjatyckie podlegają przepisom Światowej Organizacji Handlu (WTO), które nieuchronnie doprowadzają do ruiny ich rolnictwo, zmuszając ich do konkurencji z hojnie dotowanymi zachodnimi producentami żywności. Genetycznie zmodyfikowane uprawy, których nasiona opatentowały zachodnie korporacje wielonarodowe, najprawdopodobniej wyprą z rynku tradycyjne uprawy, zmuszając rolników z Trzeciego Świata (ze wszystkich tzw. "krajów rozwijających się"), poprzez system Porozumienia w sprawie Handlowych Aspektów Praw Własności Intelektualnej, do zakupu nasion na Zachodzie. Innymi słowy, rolnicze gospodarki afrykańskie (i nie tylko) zostaną wywłaszczone przy użyciu ponadnarodowego ustawodawstwa, którego mieszkańcy tamtych krajów nie mają możliwości uchylić. 

Wspominam o Światowej Organizacji Handlu, ponieważ wiele osób postrzega ją jako narzędzie "zachodniego imperializmu" i tak ją widzą nie tylko ludzie Zachodu, którzy latają po świecie, żeby demonstrować przeciwko jej konferencjom. Prawie każda instytucja międzynarodowa, choćby miała najlepsze intencje, usiłuje forsować prawa, konwencje i traktaty - choćby po to, żeby uzasadnić swoje istnienie i dać coś do roboty swoim przepłacanym biurokratom. Powtarzające się protesty przeciwko decyzjom podejmowanym podczas globalnych szczytów nie są brane pod uwagę, a spotkania "zachodnich" państw owocują nieprzerwanym strumieniem nigdzie nieumocowanych przepisów, z milcząco przyjętym założeniem, że reszta (biedniejszych państw) nie ma innego wyboru, jak tylko je zaakceptować.




Podobną władzę uzyskały globalne instytucje finansowe. Bank Światowy (World Bank) i Międzynarodowy Fundusz Walutowy (International Monetary Fund, IMF), mimo że założone "teoretycznie" po to, aby działać na rzecz globalnej stabilizacji finansowej są teraz powszechnie postrzegane jako narzędzia dominacji Zachodu. W końcu obracają dolarami, a pieniądze, które dają lub pożyczają, można wydać tylko w gospodarce opartej na zachodniej technice i imporcie z Zachodu. Przyjmując te pieniądze, państwo pozwala się wciągnąć w globalny wir gospodarczy. Poza tym Bank Światowy i MFW z natury rzeczy negocjują z rządami, przez co subsydiują tyranów i gangsterów, którzy zawłaszczyli władzę polityczną w rządzonych przez siebie krajach.

Nie ma też żadnego realnego nacisku na to, aby tego rodzaju instytucje ponadnarodowe rozliczały się ze swoich działań. Duża liczba ogromnych pożyczek udzielonych przez MFW państwom byłego Związku Radzieckiego wylądowała na tych samych kontach w bankach szwajcarskich, którymi przez pięćdziesiąt lat posługiwano się do wyzyskiwania mieszkańców ZSRR. Spotkało się to z kilkoma nieprzychylnymi reakcjami, lecz nie z karą proporcjonalną do rozmiarów zbrodni.

Stany Zjednoczone w jakiejś mierze oparły się tej fali ponadnarodowego prawodawstwa (zapewne dzięki temu, iż większość najbogatszych ludzi żyje właśnie w tym kraju i to za ich sprawą globalizacja się rozkręca). Prezydenci USA niechętnie podpisywali traktaty, które jednoznacznie nie leżą w interesie kraju, oraz reagowali dotąd negatywnie na wszelkie propozycje, które uszczupliłyby suwerenność lub zdolność obronną Stanów Zjednoczonych (zmieniło się to diametralnie w okresie rządów klanu Clintonów a najmocniej za rządów muzułmanina i zarazem komunisty Obamy, którego pierwsza kampania wyborcza była finansowana na niespotykaną skalę przez takie państwa jak Rosja, Chiny czy Arabia Saudyjska, co z kolei doprowadziło do kryzysu finansowego na Zachodzie). Krytycy mówią jednak, iż dzieje się tak dlatego, że Stany Zjednoczone potrafią uzyskać kontrolę nad najważniejszymi instytucjami i tym samym zapewnić sobie, że obowiązujące w tych instytucjach przepisy - np. te uchwalane przez Światową Organizację Handlu - będą funkcjonowały w interesie USA.

Wymowny jest przykład traktatu o Międzynarodowym Trybunale Karnym (International Criminal Court, ICC) - ten pięknoduchowski sen zachodnich liberałów miał zastąpić wojny rozprawami sądowymi i orzekać w sprawach o zbrodnie wojenne. Depozytariuszem jest Sekretarz Generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych (art. 125 Statutu). Statut sporządzono w językach: arabskim, chińskim, angielskim, francuskim, rosyjskim i hiszpańskim (art. 128). Traktat ogranicza swobodę podejmowania rozsądnych decyzji militarnych i wyprzedzających uderzeń przeciwko potencjalnemu wrogowi. Narusza zatem suwerenność narodową na obszarze, na którym suwerenność jest niezbędnym warunkiem przetrwania państwa. Sędziowie nie są mianowani przez wyłoniony demokratycznie rząd, a wielu zasiada w tej instytucji z nadania państw nieosobowych i będących narzędziami w rękach pozbawionych skrupułów frakcji lub dyktatorów.

Szkodliwość ponadnarodowego ustawodawstwa doskonale ilustruje ONZ-owska konwencja o uchodźcach i azylu, przyjęta w 1951 r. czyli w okresie, kiedy migracja była zjawiskiem śladowym, o azyl rzadko występowano i jeszcze rzadziej go przyznawano. Konwencja zmusza jej sygnatariuszy do przyznania azylu wszystkim, którzy spełniają określone w niej kryteria oraz do udzielenia gościny na czas rozpatrywania wniosku. Globalna mobilność sprawiła, że co roku przyjeżdża do Europy około dwóch milionów osób, rzekomo poszukujących azylu, lecz w rzeczywistości chcących pracować na czarno, a przynajmniej korzystać z gościny wymaganej przez ONZ-owską konwencję (jako że proces ten szedł zbyt wolno, przyspieszono wywołując "sztuczne wojny" w Syrii oraz na Ukrainie, dając tym samym pretekst i wymówkę dla zalania Zachodu obcym kulturowo i etnicznie pokoleniem). W rezultacie państwa europejskie straciły kontrolę nad swymi granicami, nie znają liczby nielegalnych mieszkańców, a niezarejestrowana gospodarka rozrasta się z każdym tygodniem. (Jak wielki udział i wpływ ma na chwilę obecną populacja muzułmańska w Europie świadczy niedawna próba przepchnięcia "po cichu", Prawa Szariatu w krajach UE jako nadrzędnego nad prawem europejskim/unijnym. Patrz: Link*). Każdy kto sugeruje, że konwencja jest anachroniczna, politycznie niebezpieczna, szkodliwa, poddawany jest zastraszającej krytyce i grozi mu, że zostanie napiętnowany jako "rasista" albo jeszcze gorzej.

Korzyści polityczne i ekonomiczne, które każą ludziom szukać azylu na Zachodzie, są owocem jurysdykcji terytorialnej. Jurysdykcje terytorialne mogą jednak przetrwać tylko w sytuacji, gdy granice są kontrolowane
. Ustawodawstwo ponadnarodowe, wespół z kulturą odrzucenia, w szybkim tempie podkopują warunki, którym zachodnie swobody zawdzięczają swoją trwałość. Skutki, jakie to wywiera na sytuację polityczną we Francji, Holandii, Niemczech czy Szwecji są dla wszystkich widoczne. Gdy uzmysłowimy sobie, że ogromna większość islamistycznych komórek, które powstają w Londynie, Paryżu, Brukseli czy Hamburgu, rekrutuje się spośród "azylantów", to zacznie do nas docierać, że kultura polityczna Zachodu wstąpiła na drogę samozagłady.




Nowe imperium

To jednak rodzi głębsze pytanie: czy państwo narodowe jest rozwiązaniem trwałym? Weźmy Anglię. Kiedy i jak długo istniała ona jako państwo narodowe? Sceptyk powiedziałby: mniej więcej przez okres potrzebny do wchłonięcia północnego sąsiada, czyli od rewolucji w 1688 roku do unii ze Szkocją w 1707 roku. Od tej pory rozrastała się do rozmiarów imperium, zdobytego - by przytoczyć sir Johna Seeleya - "w chwili roztargnienia" - to znaczy nie w wyniku świadomej polityki, a tym bardziej zbiorowej decyzji podjętej w imieniu narodu, lecz skutkiem działania "niewidzialnej ręki". Innymi słowy, imperium powstało jako niezamierzony produkt uboczny tysięcy działań, z których bardzo nieliczne były działaniami państwa. Ci, którzy oskarżają dzisiaj Stany Zjednoczone o to, że są lub stają się nową potęgą imperialną, wskazują na podobny proces: władze ustawodawcze mniejszych państw są sukcesywnie wywłaszczane przez instytucje ponadnarodowe, nad którymi tylko Stany Zjednoczone sprawują kontrolę i tylko Stany Zjednoczone nie muszą się im podporządkowywać.

Chyba najbardziej znamiennym przykładem niewidzialnej ręki imperializmu nie są jednak Stany Zjednoczone, lecz... Unia Europejska z Niemcami na czele. Europa jest kolebką państwa narodowego i zarazem tyglem, w którym po raz pierwszy wykrystalizowała się koncepcja świeckiej jurysdykcji terytorialnej. Jednocześnie niedawna historia zaszczepiła w europejskich (sic!) "elitach" sceptyczny stosunek do idei narodowej i pragnienie zastąpienia jej federacją ponadnarodową. Brytyjczycy i niektórzy Skandynawowie (głównie Norwegowie, gdyż Szwecja od dekad jest głęboko infiltrowana przez agentów Rosji, jak również miała od zawsze silne związki z Niemcami) podchodzą do tego z wahaniem. Mieszkańcy krajów śródziemnomorskich akceptują ten pomysł dlatego, że nie traktują go do końca poważnie (należy pamiętać że Starożytny Rzym wprowadził pierwsze multi-kulti w Europie a z kolei Grecja została całkowicie kupiona przez Niemcy, po niedawnym bankructwie. To właśnie dzięki tym dwóch krajom: Włochom oraz Grecji, Europa nie ma na tę chwilę szczelnych granic zaś marynarki wojenne wszystkich krajów Starej Unii podwożą bezpośrednio do naszych brzegów kolejne tysiące uchodźców). Francuzi i Niemcy uważają jednak, że jest to najlepszy sposób na zapewnienie Europie pokoju i dostatku (wszak są żywotnie od powstania UE zainteresowani tym, aby przejąć nad Europą pełną kontrolę... czego nie udało się czołgami i bombami...).

Ale chociaż nikt otwarcie nie występuje z takim projektem, uruchomiony został proces, który w praktyce zlikwiduje europejskie demokracje narodowe i wyłoni w ich miejsce europejskie superpaństwo, nominalnie demokratyczne, lecz z władzą prawodawczą, która będzie w małym stopniu rozliczana, ponieważ ukryje się w biurokratycznych instytucjach z własną długofalową polityką. Już teraz większość ustaw przyjmowanych przez parlamenty "narodowe" narzucana jest dyktatem brukselskiej biurokracji, a te nieliczne obszary prawodawstwa, które pozostają w kompetencji krajowej, są sukcesywnie uszczuplane drogą poprawek do traktatu rzymskiego.

Czy ta nowa forma ustroju imperialnego jaka powoli wykluwa się na naszych oczach rzeczywiście potrafi się uporać z problemami, przed którymi obecnie stoimy (a które spadły na nas wyłącznie za sprawą jednostkowych decyzji Niemiec oraz ich odwiecznych sojuszników?). Jeśli zasadnicze tezy tej książki są słuszne, europejskie superpaństwo nie znajdzie zakotwiczenia w swoich instytucjach politycznych (ale też Niemców i ich sojuszników nie interesuje "prawo europejskie", wszak nie tylko pani Mogherini twierdzi, iż Europie potrzeba "politycznego szariatu"). Instytucje są prawomocne w oczach obywateli tylko w kontekście lojalności przedpolitycznej a właśnie brak lojalności paneuropejskiej legł u podstaw niemieckiego projektu federalnego (z tych samych powodów onegdaj wybuchła I i II Wojna Światowa).

Przypuśćmy, że jakieś miasteczko istnieje od wieków jako autonomiczna społeczność, jego mieszkańcy zbiorowo podejmują decyzje za pośrednictwem wybieralnej rady i dane im są wszystkie korzyści i uciążliwości samorządzenia. Przypuśćmy, że sąsiednie miasto, także samorządne, ale trochę większe, proponuje miasteczku zlanie się w jeden organizm, argumentując, że spodziewane korzyści handlowe i gospodarcze w pełni uzasadniają takie posunięcie oraz że nowa społeczność będzie równie demokratyczna i samorządna jak dawna. Przypuśćmy wreszcie, że mieszkańcy miasteczka dadzą się przekonać i że sytuacja gospodarcza rzeczywiście się poprawi. Przy podejmowaniu  każdej decyzji będą w mniejszości i w przypadku konfliktu interesów między miastem a miasteczkiem zostaną przegłosowani. Nowe wysypisko śmieci powstanie na obrzeżach miasteczka, nie miasta, autostrada będzie przebiegała przez miasteczko, nie przez miasto, i tak dalej. Słowem, mieszkańcy miasteczka zaczną odbierać nowy ustrój demokratyczny jako pozbawiający ich suwerenności i uszczuplający ich demokratyczną władzę.

Coś takiego dzieje się właśnie w Unii Europejskiej. Z opisanymi reakcjami już mieliśmy do czynienia, kiedy Francja i Hiszpania odebrały Wielkiej Brytanii część łowisk (to samo stało się w Polsce, także z przemysłem stoczniowym, ponieważ był on konkurencją dla Niemiec) i kiedy Brytyjczykom narzucono metryczny system miar i wag. Znamienny jest fakt, że podczas wszelkich poważniejszych kryzysów, które dotykają najgłębszych uczuć narodowych, rządy państw europejskich odkładają na bok projekt ponadnarodowy, do którego rzekomo są przywiązane. Po 11 września premier brytyjski natychmiast stanął ramię w ramię ze Stanami Zjednoczonymi nie tylko w potępieniu terroryzmu, ale również w rzeczywistym jego zwalczaniu. Inne kraje europejskie poprzestały na ogólnikowych deklaracjach. W późniejszych wypowiedziach przedstawicieli Niemiec, Francji i Włoch dał się słyszeć maskowany, lecz narastający antyamerykanizm, jak również niechęć do angażowania się (nie tylko przez fakt, iż kraje te od dawna są przesiąknięte komunistyczno-socjalistyczną ideologią, lecz również dlatego, iż sprzyjają środowiskom muzułmańskim i finansują liczne wojny domowe na tle etnicznym oraz religijnym). Książka zawierająca tezę, że żaden samolot nie spadł na Pentagon, a te, które trafiły w World Trade Center, były zdalnie kierowane przez CIA, stała się we Francji bestsellerem* (jest to książka lewicowego autora Thierry Meyssana, 9/11: The Big Lie - L'Effroyable imposture), zaś w Niemczech ponownie po 70 latach pierwsze miejsce na podobnej liście zajmuje Mein Kampf  (skąd zatem oburzenie Merkel na tureckie oskarżenia?).

Podobnie jak w 2001 roku Francuzi odmówili postawienia straży w wejściu do tunelu pod kanałem La Manche, ponieważ wiedzą, że najlepszym sposobem relokacji nadwyżki nielegalnych imigrantów jest przerzucenie ich na barki Wielkiej Brytanii, gdzie oferta socjalna jest atrakcyjniejsza (a należy pamiętać, iż obecna sytuacja gospodarcza Francji dogania powoli Grecję). W tej sprawie, która wiąże się z interesami narodowymi i tożsamością narodową obu krajów, natychmiast znajduje swój wyraz lojalność przedpolityczna - ta sama lojalność, która ukształtowała Europę jako system państw narodowych (a stało się tak za sprawą wielowiekowego wzajemnego poznawania i oceny poszczególnych krajów oraz ich mentalności, bowiem niektóre nacje, jak np. Germanie - po prostu nie są biologicznie i psychicznie zdolni współistnieć z innymi narodami oraz ich kulturą. Ich ogląd rzeczywistości sprowadza się wyłącznie do siłowego podporządkowywania sobie innych grup a co za tym idzie ograbiania ich ze wszystkiego co mają, tak jak czyni to szarańcza. Nie dziwi zatem, iż tak silnie czują się związani z bliskowschodnimi społecznościami, raz się z nimi przyjaźnią aby wykorzystać do swych celów, jak ma to miejsce obecnie, innym razem z nimi walczą, kierując się rywalizacją w tym, kto więcej nakradnie).

Niewielkie jest prawdopodobieństwo, aby nowy rodzaj lojalności przedpolitycznej mogła wyłonić Unia Europejska (która jest "unią" tylko z nazwy). Nie występuje tutaj żaden z czynników, które wykuwały lojalności narodów europejskich - wspólny język, wspólna tradycja, wspólne zwyczaje, wspólny system prawny i wspólny sposób życia (Niemcy dążą jednak uparcie do zburzenia narodowych lojalności i do tego właśnie potrzebny jest im islam oraz prawo szariatu). Unia Europejska w szybkim tempie niszczy jurysdykcje terytorialne i lojalności narodowe, które od czasu Oświecenia stanowiły w Europie fundament prawomocności władzy (co tłumaczy z kolei dlaczego Watykan wspiera islamizację Europy. Idee Oświecenia od samego początku stały w opozycji do absolutystycznego dyktatu kapłaństwa. Do Oświecenia głównymi rozgrywającymi w Europie byli właśnie kapłani oraz powoływani przez nich do władzy monarchowie. Warte zauważenia jest to, iż w szariackim ustroju... rządzą wyłącznie te dwie kasty!)



Zapał z jakim "elity" europejskie lansują projekt unijny, wskazuje, że ich lojalności narodowe przeżywają w Europie schyłek. UE stanowi polityczny wyraz kultury odrzucenia a ta (zasadzając się na stricte komunistycznych, pro-imperialnych podstawach) współgra z inicjatywami legislacyjnymi Komisji Europejskiej i sądów europejskich, które narzucają całemu kontynentowi reżim poprawności politycznej. Komisja zaproponowała powołanie europejskiej policji (a także straży granicznej oraz armii), która miałaby prawo do ekstradycji z dowolnego kraju UE do innego, a na liście przestępstw podlegających ekstradycji znalazłyby się "rasizm i ksenofobia" (w Niemczech i Skandynawii już dziś można z tego tytułu znaleźć się w areszcie, w Hiszpanii z kolei zakazano "jakichkolwiek" zgromadzeń publicznych). Kto zna sposób rozumowania germańskich elit, wie, do czego może zostać użyte: do dławienia wszelkiej opozycji narodowej, nacjonalistycznej wobec scentralizowanej biurokracji. Przykładem są: Białoruś i przede wszystkim - Rosja, Chiny czy Korea Północna.

I teraz... Wchodząc do tego nowego, zadziwiającego labiryntu politycznego, imigrant muzułmański z pewnością znajdzie w nim wolność i dostatek nieznany mu z kraju pochodzenia. Reżim na Białorusi czy w Rosji jest bowiem niczym w porównaniu z prawem szariatu. Muzułmanin skorzysta również z rozmaitych przywilejów socjalnych, darmowej edukacji i darmowej służby zdrowia. Bez problemu znajdzie pracę (o ile będzie chciał i będzie musiał), ponieważ państwa Unii Europejskiej tak niebotycznie podwyższyły koszty zatrudnienia pracowników, że małe przedsiębiorstwa nie mogą sobie już pozwolić na oferowanie pracy w ramach oficjalnej gospodarki, swoim rodakom. Jednego muzułmański imigrant nie znajdzie (przynajmniej na Zachodzie Europy, w tej tak zwanej "Europie szybszej prędkości" co jest równoznaczne z procesem "szybszej asymilacji z prawem szariackim"): procesu narodowotwórczego, który skłoniłby go do włączenia się w otaczający go porządek społeczny. Imigrant będzie żył w całkowitej izolacji i traktował świat pozwalający mu zarobić na chleb jako rzeczywistość, która go bezpośrednio nie dotyczy. Jego szczątkowa przynależność będzie się ograniczała do rodziny i społeczności imigranckiej. Przynależność ta będzie oparta na wspólnym odprawianiu obrzędów religijnych oraz posłuszeństwu wobec objawionej woli Boga (oczywiście "objawionej" samozwańczym kapłanom).

Nowe europejskie superpaństwo będzie zatem wylęgarnią terrorystów islamskich oraz nieubłaganie coraz biedniejszym "państwem" Trzeciego Świata, znajdującym się na czarnej liście turystycznej. Tak jak oficjalna kultura Europy rządzonej przez Niemcy (a zza ich pleców Moskwy - wszak "Rosja nie ma granic") obejmuje odrzucenie narodu i dumy narodowej, tak muzułmański terrorysta godzi w państwo narodowe jako - w ich odczuciu, podobnie jak w odczuciu komunistów/socjalistów - dzieło Szatana. Ataki na Amerykę były reakcją "komórki rakowej" jaką jest islam na najskuteczniejszą próbę państwowotwórczą, w wyniku której Stany Zjednoczone tak obficie roznoszą po całym świecie swoją potęgę, swoją wolność ale i swoje odpady. Wszyscy najważniejsi uczestnicy zamachów z 11 września 2001 mieszkali w Europie, gdzie byli szkoleni oraz indoktrynowani przez lokalne komórki Al-Kaidy (należałoby zatem ponownie zadać pytanie: Skąd taka gwałtowna niechęć "elit" europejskich do wsparcia USA po atakach?). Plan ataku na Amerykę nie wylągł się wbrew mitom w kraju muzułmańskim, lecz na kontynencie, na którym Zachód miał swój początek i gdzie najprawdopodobniej w ciągu jednego pokolenia (obecnego) będzie miał swój ostateczny finał.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼

Świat jest pełen symboli: K (Część II)