"Trzy Konserwatyzmy" - Ryszard Legutko. Część III
Juan Carlos Manjarrez © |
3.
Trzeci rodzaj konserwatyzmu, wydawałoby się, nie zasługuje na omówienie, gdyż jest postawą dość bezmyślną i w całości zależąc od kontekstu, popada w skrajny relatywizm: możemy więc mówić o konserwatywnych komunistach mając na myśli ludzi, którzy przywiązali się do życia w komunizmie, o konserwatywnych monarchistach w odniesieniu do ludzi, którzy przyzwyczaili się do życia w monarchii, itd. Pod tę kategorię podpadaliby więc ci, którzy związaliby się z istniejącą rzeczywistością wyłącznie z powodu przyzwyczajenia i którzy nie próbowaliby poddać tego przywiązania żadnej ogólniejszej racjonalnej ocenie.
Argument ten nie jest jednak do końca ani sprawiedliwy ani uzasadniony. Przede wszystkim zauważmy, iż ludzie przywiązujący się do istniejącej rzeczywistości nie stosują takich kategorii jak komunizm czy monarchia (a przynajmniej nie o takiej rzeczywistości, podpadającej raczej pod analizowane poprzednio rozumienie konserwatyzmu, mówimy teraz); są one zbyt abstrakcyjne i odległe od ich doświadczenia, jako że obejmują sferę polityczno-ustrojową, z którą przeciętny człowiek nie styka się bezpośrednio. Ludziom takim chodzi raczej o sprawy ich dotykające wprost, związane z rodziną, pracą, obcowaniem ze sztuką, kultem religijnym, rozrywkami czy życiem lokalnej wspólnoty. Konserwatyzm zastosowany do tej sfery rzeczywistości, nawet jeżeli pojawia się w socjalizmie, monarchii, czy w jakimkolwiek innym systemie, nie od razu wiąże się z aprobatą dla tych form ustrojowych, aczkolwiek może wiązać się z wyraźną dezaprobatą wobec ruchów rewolucyjnych zmierzających do ich obalenia. Czynnikiem determinującym byłaby tu wszakże nie tyle chęć obrony socjalizmu czy monarchii – choć pewnie jakaś część sentymentu konserwatywnego i na nie zostanie skierowana – ile poczucie strachu, że ruch rewolucyjny na fali zmian ustrojowych odbierze im spokój życia prywatnego i lokalnego...
Aimée García © |
Rzecz nie jest błaha z teoretycznego punktu widzenia: odsłania ona bowiem istotny spór na temat tego, jak powinno wyglądać życie człowieka w zbiorowości. Stanowisko konserwatywne, mówiąc najkrócej, znajduje się w opozycji do tego stanowiska, które za kluczową uznaje w tym względzie kategorię partycypacji. Jego zwolennicy będą argumentować, iż miarą wartości systemu politycznego jest nie tylko możliwość obywatelskiego uczestnictwa, ale realne wykorzystanie tej możliwości. Nie wystarczy dla nich zatem, by dobry system polityczny był jedynie liberalną demokracją, gdzie jednostki z natury rzeczy dysponują prawami politycznymi i obywatelskimi; musi on jeszcze dodatkowo skłaniać obywateli do efektywnej w nim partycypacji. Fakt, że w wielu współczesnych krajach zachodnich ogromna rzesza ludzi nie korzysta z możliwości partycypacji, lecz zamyka się w sprawach prywatnych związanych z domem, rozrywką i pracą zawodową, uznany zostaje za symptom kryzysu strukturalnego. Poza oczywistym niebezpieczeństwem, jakie niesie z sobą obojętność, że na przykład, społeczność obojętna staje się automatycznie przedmiotem działań władzy, nie zaś samodzielnym podmiotem, i nie decyduje w sprawach jej dotyczących, podnosi się tu argument bardziej zasadniczy. Życie prywatne lub ograniczone wyłącznie do spraw rodzinnych i lokalnych jest życiem gorszym: człowiek, który nie uczestniczy w sprawach publicznych, który nie ma świadomości ustrojowej, który nie kształtuje tej rzeczywistości i nie zostawia śladu własnego działania i własnego poglądu w funkcjonowaniu struktur politycznych, jest egzystencjalnie uboższy.
Konserwatyzm, co oczywiste, nie zgadza się z tak rozumianą koncepcją partycypacji, widząc w niej głównie niezdrowy objaw radykalnego demokratyzmu: chęć poddawania ustroju ciągłej weryfikacji oraz przekonanie, iż nie ma w życiu politycznym żadnych rzeczy godnych szacunku i wartych zachowania jeśli nie potwierdzi je świadoma decyzja jednostek wyrażona w politycznych procedurach. Konserwatyści mają niewątpliwie rację w krytyce kryterium partycypacji i pokazywaniu absurdów, do jakich ono prowadzi. Słabości tego kryterium nie usuwają wszakże wątpliwości, jakie rodzi formuła konserwatywna. Tkwi w niej bowiem pewna niejasność dotycząca tego, jakie warunki ma spełniać ustrój, aby umożliwiał kultywowanie niepolitycznych stron życia. W wersji najprostszej, posiadającej zarówno poparcie w społecznej psychologii, w tradycji jak i w niektórych schematach dawnego konserwatyzmu, chodziłoby o to, aby struktury polityczne zachowywały stabilność i sprawność na tyle, że procesy tam zachodzące nie interesowałyby specjalnie ludzi żyjących w tym ustroju: albo mechanizmy polityczne funkcjonowałyby względnie samoczynnie i bez oporu społeczeństwa, które nie odczuwałoby potrzeby angażowania się w radykalne zmiany systemowe; albo istniałaby warstwa rządząca, stosunkowo nieliczna, obsługująca sferę polityczną dzięki przyzwoleniu reszty lub dzięki tradycji czy przyjętemu obyczajowi. Innymi słowy, obojętność na sprawy ustrojowe brałaby się albo stąd, że istniałyby rozwiązania, funkcjonujące niemal automatycznie, i z tego względu dające ludziom poczucie bezpieczeństwa politycznego, albo stąd, że istniałaby grupa rządząca oferująca taką samą gwarancję.
Konserwatyzm, co oczywiste, nie zgadza się z tak rozumianą koncepcją partycypacji, widząc w niej głównie niezdrowy objaw radykalnego demokratyzmu: chęć poddawania ustroju ciągłej weryfikacji oraz przekonanie, iż nie ma w życiu politycznym żadnych rzeczy godnych szacunku i wartych zachowania jeśli nie potwierdzi je świadoma decyzja jednostek wyrażona w politycznych procedurach. Konserwatyści mają niewątpliwie rację w krytyce kryterium partycypacji i pokazywaniu absurdów, do jakich ono prowadzi. Słabości tego kryterium nie usuwają wszakże wątpliwości, jakie rodzi formuła konserwatywna. Tkwi w niej bowiem pewna niejasność dotycząca tego, jakie warunki ma spełniać ustrój, aby umożliwiał kultywowanie niepolitycznych stron życia. W wersji najprostszej, posiadającej zarówno poparcie w społecznej psychologii, w tradycji jak i w niektórych schematach dawnego konserwatyzmu, chodziłoby o to, aby struktury polityczne zachowywały stabilność i sprawność na tyle, że procesy tam zachodzące nie interesowałyby specjalnie ludzi żyjących w tym ustroju: albo mechanizmy polityczne funkcjonowałyby względnie samoczynnie i bez oporu społeczeństwa, które nie odczuwałoby potrzeby angażowania się w radykalne zmiany systemowe; albo istniałaby warstwa rządząca, stosunkowo nieliczna, obsługująca sferę polityczną dzięki przyzwoleniu reszty lub dzięki tradycji czy przyjętemu obyczajowi. Innymi słowy, obojętność na sprawy ustrojowe brałaby się albo stąd, że istniałyby rozwiązania, funkcjonujące niemal automatycznie, i z tego względu dające ludziom poczucie bezpieczeństwa politycznego, albo stąd, że istniałaby grupa rządząca oferująca taką samą gwarancję.
Andrzej Olczyk © |
Druga wersja formuły konserwatywnej jest bardziej złożona i zmierza do uniknięcia niepokojących konsekwencji wersji pierwszej; ta bowiem wydawała się ignorować narzucające się pytania, dlaczego struktury polityczne miałyby samorzutnie utrzymać sprawność przy désintressement społeczeństwa, oraz dlaczego warstwa rządząca miałaby nie ulec degeneracji bez politycznej kontroli. Obie trudności rozwiązuje się w ten sposób, iż postuluje się system (lub raczej mówi o powrocie do takiego systemu), w którym sfera polityczna byłaby nie tyle odsunięta od członków społeczności (i przekazana komu innemu), ale zostałaby drastycznie ograniczona. Skoro życie prywatne i wspólnotowe jest, jak twierdzą konserwatyści, bliższe naturze człowieka i tam może się on pełniej zrealizować, to trzeba odrzucić narzucone nam przez współczesność myślenie o polityce jako kluczowej dziedzinie życia zbiorowego. Społeczeństwo winno być raczej – jak pisał Michael Oakeshott – cywilnym zrzeszeniem a nie zbiorem jednostek i grup walczących o władzę nad całością. Konserwatyści korzystają tu nierzadko z koncepcji wolnego rynku, dowodząc, iż wolna gospodarka może przejąć i zorganizować duży obszar życia zbiorowego. Zgadzają się również z niektórymi liberałami w poglądzie na temat państwa minimalnego oraz wyższości rządów prawa nad procedurami demokratycznymi. Wyrażając to inaczej, nad państwo przedkładają społeczeństwo cywilne.
Pomysł Oakeshotta i innych wskazujący na konieczność zajęcia przez społeczeństwo cywilne obszarów, które przez długi czas zajmowało państwo i inne struktury polityczne (zaznaczmy jeszcze raz, iż nie uważają oni tego za pomysł czysto teoretyczny lecz widzą w tym powrót do zwykłego stanu, o którym zapomnieliśmy z powodu szerzących się w naszej epoce kultu polityki oraz ideologii etatyzmu), wydaje się interesujący, a w wielu punktach trudny do zakwestionowania, choć można mieć wątpliwości co do jego ostatecznej wartości. Zawiera on bowiem implicite coś w rodzaju modelu ładu politycznego i moralnego, co oczywiście jest zrozumiałe, lecz – tak jak poprzednio – wyprowadza nas daleko poza ten sens konserwatyzmu, który rozważamy. Taki model ładu, nawet jeżeli słuszny, ani nie wywołuje zainteresowania, ani nie porusza wrażliwości człowieka kierującego się przyzwyczajeniami oraz skoncentrowanego głównie na życiu prywatnym i lokalnym. Wydaje się zatem – aczkolwiek jest to wniosek, który teoretyka polityki musi rozczarować – iż bardziej zgodną z rozważanym rozumieniem konserwatyzmu jest formuła pierwsza, ta, która odwołuje się do swoistej obojętności ludzi na formę ustrojową i do względnego zaufania, jakim darzą oni mechanizmy polityczne bądź elity rządzące. Nie chodzi tu zatem o żaden konkretny niepolityczny model ustrojowy, taki jak na przykład cywilne zrzeszenie Oakeshotta, lecz o postawę, która może się objawiać w wielu ustrojach (choć, oczywiście, nie we wszystkich), a która polega na tym, iż aprobuje się milcząco lub biernie instytucje i ludzi władzy, nie odczuwając stałej potrzeby partycypacji w życiu politycznym społeczności. Charakteryzowałaby się ona lojalizmem, umiarkowaniem. przywiązaniem do stabilizacji i politycznego spokoju, tradycjonalizmem, sympatiami nacjonalistycznymi. Taka postawa stanowiła przez długi czas cechę wyróżniającą klasę średnią w społeczeństwach nowożytnych i dlatego łączono ją z obyczajowością mieszczańską, równie dobrze funkcjonującą w republice, w monarchii, w demokracji czy w autokratyzmie.
Pomysł Oakeshotta i innych wskazujący na konieczność zajęcia przez społeczeństwo cywilne obszarów, które przez długi czas zajmowało państwo i inne struktury polityczne (zaznaczmy jeszcze raz, iż nie uważają oni tego za pomysł czysto teoretyczny lecz widzą w tym powrót do zwykłego stanu, o którym zapomnieliśmy z powodu szerzących się w naszej epoce kultu polityki oraz ideologii etatyzmu), wydaje się interesujący, a w wielu punktach trudny do zakwestionowania, choć można mieć wątpliwości co do jego ostatecznej wartości. Zawiera on bowiem implicite coś w rodzaju modelu ładu politycznego i moralnego, co oczywiście jest zrozumiałe, lecz – tak jak poprzednio – wyprowadza nas daleko poza ten sens konserwatyzmu, który rozważamy. Taki model ładu, nawet jeżeli słuszny, ani nie wywołuje zainteresowania, ani nie porusza wrażliwości człowieka kierującego się przyzwyczajeniami oraz skoncentrowanego głównie na życiu prywatnym i lokalnym. Wydaje się zatem – aczkolwiek jest to wniosek, który teoretyka polityki musi rozczarować – iż bardziej zgodną z rozważanym rozumieniem konserwatyzmu jest formuła pierwsza, ta, która odwołuje się do swoistej obojętności ludzi na formę ustrojową i do względnego zaufania, jakim darzą oni mechanizmy polityczne bądź elity rządzące. Nie chodzi tu zatem o żaden konkretny niepolityczny model ustrojowy, taki jak na przykład cywilne zrzeszenie Oakeshotta, lecz o postawę, która może się objawiać w wielu ustrojach (choć, oczywiście, nie we wszystkich), a która polega na tym, iż aprobuje się milcząco lub biernie instytucje i ludzi władzy, nie odczuwając stałej potrzeby partycypacji w życiu politycznym społeczności. Charakteryzowałaby się ona lojalizmem, umiarkowaniem. przywiązaniem do stabilizacji i politycznego spokoju, tradycjonalizmem, sympatiami nacjonalistycznymi. Taka postawa stanowiła przez długi czas cechę wyróżniającą klasę średnią w społeczeństwach nowożytnych i dlatego łączono ją z obyczajowością mieszczańską, równie dobrze funkcjonującą w republice, w monarchii, w demokracji czy w autokratyzmie.
M.C. Escher © |
Widać wyraźnie, że tego rodzaju koncepcja konserwatyzmu ma szanse utrzymać się jedynie wtedy, kiedy zgodzimy się, iż mogą istnieć warunki, które czynią ustroje na tyle stabilnymi i sprawnymi, że ani nie wywołują nastawienia konsekwentnie antagonistycznego, ani nie wymagają stałej czujności. Warunki takie nie są niczym szczególnym i sprowadzają się do kilku punktów: rządy prawa, relatywnie sprawna gospodarka a przynajmniej społeczna akceptacja zasad, jakie nią rządzą, czytelne i powszechnie aprobowane sposoby przekazywania władzy, poczucie trwałości sfery obyczajowej, itd. Ale mimo oczywistości powyższych warunków, w kwestii tej dochodziło zawsze do rozbieżności między konserwatyzmem z jednej strony, a liberalizmem i socjalizmem z drugiej. Dzieje społeczeństw widziane przez obie strony przedstawiają się zupełnie inaczej. To, co dla konserwatystów jawi się jako względnie spokojne życie społeczne oparte na harmonijnej współpracy jednostek i grup, dla liberałów i socjalistów będzie stanem permanentnego konfliktu. Dla tych ostatnich historia przepełniona jest niesprawiedliwością, a walka z nią, prowadzona na różne sposoby i w różnych dziedzinach życia, stanowi tworzywo dziejów. Dla socjalistów nie ma czasów spokojnych ani ustrojów spokojnych, gdyż zawsze toczy się walka klas, panuje nierówność i dokonuje się wyzysk; podobnie, dla liberałów każda epoka, nawet najwspanialsza, skażona jest łamaniem praw człowieka, autorytaryzmem, hierarchicznością systemu, ograniczeniem wolności, itd. Dlatego jedni i drudzy nie tylko odrzucają spokój konserwatywnej egzystencji, ale nadto wprowadzają konieczność określenia życia indywidualnego w świetle toczącego się konfliktu: czy należy się do grona wyzyskiwaczy, klasy posiadającej, władzy, itd., czy też jest się ofiarą. Życie toczące się z dala od tego konfliktu i unikające określenia się wobec niego, wydaje się dla socjalistów i liberałów niemożliwe, a wszelkie próby w tym kierunku muszą być uznane jako forma samooszukiwania.
Krzysztof Schodowski © |
Liberałowie i socjaliści narzucają zatem życiu ludzkiemu dramatyczność, gorączkowość, stały niepokój, presję moralną i polityczną, a także formułują wobec niego ciągłe oskarżenia, postulaty, napomnienia czy absolucje, łącząc owo życie z wielkimi sporami ustrojowymi czy filozoficznymi. Czytając wypowiedzi autorów obu orientacji, pochodzące z różnych okresów historii, można wyciągać wniosek, iż napięcie ogólnego konfliktu, jakie ogniskuje się w pojedynczym życiu ludzkim, jest cały czas równie wielkie. Sytuacja wyzysku ekonomicznego była równie nieznośna dla Marksa i Engelsa, jak dla współczesnych marksistów (na przykład, dla G. A. Cohena, który pisze o „proletariackim zniewoleniu” w dzisiejszym kapitalizmie), i równie radykalnie burzy ona wszelki konserwatywny spokój i dobre samopoczucie. Piekło kobiet, o którym pisał John Stuart Mill na początku wieku dziewiętnastego, pozostaje nadal tym samym piekłem dla liberałów z końca wieku dwudziestego, biorących sobie do serca sprawy przesądów dotyczących płci. Retoryka walki z państwem-Lewiatanem, z tendencjami inkwizytorskimi i teokratycznymi, z ortodoksją, nigdy nie była w liberalizmie bardziej płomienna niż jest dzisiaj. Zaznaczmy dla porządku, iż obok tego nieco histerycznego nurtu istniał zawsze w liberalizmie inny, spokojniejszy i przychylniejszy temperamentowi konserwatywnemu, wywodzący się głównie ze szkockiego oświecenia, nurt, który był pozbawiony podobnego radykalizmu w ujęciu historii. Uwagi historyczne lorda Actona pokazują na przykład, iż w przeciwieństwie do pisarstwa tych autorów, którym patronował Mill, nie widział on dziejów świata przed powstaniem szerokiego ruchu liberalnego jako wieków ciemnych, a zwycięstw tego ruchu nie uważał wcale za miarę postępu. Tym niemniej we współczesnym liberalizmie opanowanym przez koncepcję praw ludzkich dominuje atmosfera ideologicznej mobilizacji, stałej czujności oraz nawoływania do walki z wrogami wolności, którzy są jednocześnie wrogami liberalizmu.
Schematy myślenia wywodzące się z socjalizmu i liberalizmu wydają się być dzisiaj tak mocne, iż coraz mniej przekonująco brzmi mówienie o konserwatywnym spokoju życia prywatnego i lokalnego. Atak na obyczajowość mieszczańską, jaki trwał od blisko półtora wieku, podważył zasadność takiej egzystencji i uczynił ją stroną oskarżoną. Do tego ataku dołączyła znaczna część kultury, która – z powodów zbyt złożonych, by je teraz wyjaśniać – wystąpiła ostro przeciw letniości istnienia, spokojowi wewnętrznemu, afirmacji istniejących przyzwyczajeń, stabilizacji moralnej i innym cechom konserwatywnej postawy. Nie znaczy to oczywiście, iż zniknęła czy uległa osłabieniu potrzeba konserwatywnego spokoju lub też, że zmniejszyła się jego obecność w życiu współczesnym. Trudno kusić się o precyzyjne uogólnienia a jeszcze trudniej dokonywać uzasadnień, ale jestem gotów bronić tezy o niezmiennie trwałym zapotrzebowaniu na tego typu konserwatyzm. Czasy współczesne charakteryzuje pod tym względem swoistego rodzaju rozbieżność między retoryką i faktem. Retoryka wydaje się być antykonserwatywna i antymieszczańska, w czym zasadniczo rozmija się z praktyką. Rozbieżność ta spowodowała, iż dominujące stereotypy odebrały wartość takiej egzystencji, pozbawiając jej jednocześnie urody a nawet pewnej szlachetności, którą kiedyś w niej dostrzegano. Egzystencja taka odgrywa w społeczeństwach liberalnodemokratycznych wielką rolę, lecz nie dysponuje już takimi filozoficznymi sankcjami, jakie kiedyś były możliwe, a jakie zostały podważone przez zmiany świadomościowe. Coraz mniejszą rolę odgrywa na przykład taka forma afirmacji swojego miejsca w świecie, która wynika ze swoistej pokory wobec mgliście rozumianej opatrzności. Tego typu pokora, jak dobrze wiadomo, nie wykluczała w przeszłości inicjatywy jednostkowej i nie tylko nie rodziła kwietyzmu, ale wręcz sprzyjała aktywizmowi. Jej zanik, dość oczywisty na tle zmian w kulturze i religijności, zarówno odbiera postawie konserwatywnej godność, jaka kiedyś jej towarzyszyła a jaka brała się z wiary poszczególnych jednostek czy grup w głębszy sens ich własnego miejsca w świecie, jak i spycha ją na ideologiczny margines. Obyczajowość mieszczańska przyznawała wszak sobie niegdyś miejsce centralne w tym sensie, iż świadomie wyrażała ideały i aspiracje dużej części rodzaju ludzkiego. Obecnie, jakkolwiek nadal jest ona przedmiotem praktycznych zabiegów, straciła już siłę, by takie ideały i aspiracje otwarcie wyrażać, i oddała inicjatywę orientacjom od indywidualistycznych do kolektywistycznych, które ją zwalczają. Mamy do czynienia z dziwnym fenomenem hipokryzji: prawdopodobnie żyjemy w epoce największej i najszerszej w dziejach stabilizacji oraz największej presji w tym kierunku, a jednocześnie obserwujemy w sferze ideologii, idei, stereotypów kulturowych ostentacyjnie okazywaną niechęć wobec takiej formy życia.
Schematy myślenia wywodzące się z socjalizmu i liberalizmu wydają się być dzisiaj tak mocne, iż coraz mniej przekonująco brzmi mówienie o konserwatywnym spokoju życia prywatnego i lokalnego. Atak na obyczajowość mieszczańską, jaki trwał od blisko półtora wieku, podważył zasadność takiej egzystencji i uczynił ją stroną oskarżoną. Do tego ataku dołączyła znaczna część kultury, która – z powodów zbyt złożonych, by je teraz wyjaśniać – wystąpiła ostro przeciw letniości istnienia, spokojowi wewnętrznemu, afirmacji istniejących przyzwyczajeń, stabilizacji moralnej i innym cechom konserwatywnej postawy. Nie znaczy to oczywiście, iż zniknęła czy uległa osłabieniu potrzeba konserwatywnego spokoju lub też, że zmniejszyła się jego obecność w życiu współczesnym. Trudno kusić się o precyzyjne uogólnienia a jeszcze trudniej dokonywać uzasadnień, ale jestem gotów bronić tezy o niezmiennie trwałym zapotrzebowaniu na tego typu konserwatyzm. Czasy współczesne charakteryzuje pod tym względem swoistego rodzaju rozbieżność między retoryką i faktem. Retoryka wydaje się być antykonserwatywna i antymieszczańska, w czym zasadniczo rozmija się z praktyką. Rozbieżność ta spowodowała, iż dominujące stereotypy odebrały wartość takiej egzystencji, pozbawiając jej jednocześnie urody a nawet pewnej szlachetności, którą kiedyś w niej dostrzegano. Egzystencja taka odgrywa w społeczeństwach liberalnodemokratycznych wielką rolę, lecz nie dysponuje już takimi filozoficznymi sankcjami, jakie kiedyś były możliwe, a jakie zostały podważone przez zmiany świadomościowe. Coraz mniejszą rolę odgrywa na przykład taka forma afirmacji swojego miejsca w świecie, która wynika ze swoistej pokory wobec mgliście rozumianej opatrzności. Tego typu pokora, jak dobrze wiadomo, nie wykluczała w przeszłości inicjatywy jednostkowej i nie tylko nie rodziła kwietyzmu, ale wręcz sprzyjała aktywizmowi. Jej zanik, dość oczywisty na tle zmian w kulturze i religijności, zarówno odbiera postawie konserwatywnej godność, jaka kiedyś jej towarzyszyła a jaka brała się z wiary poszczególnych jednostek czy grup w głębszy sens ich własnego miejsca w świecie, jak i spycha ją na ideologiczny margines. Obyczajowość mieszczańska przyznawała wszak sobie niegdyś miejsce centralne w tym sensie, iż świadomie wyrażała ideały i aspiracje dużej części rodzaju ludzkiego. Obecnie, jakkolwiek nadal jest ona przedmiotem praktycznych zabiegów, straciła już siłę, by takie ideały i aspiracje otwarcie wyrażać, i oddała inicjatywę orientacjom od indywidualistycznych do kolektywistycznych, które ją zwalczają. Mamy do czynienia z dziwnym fenomenem hipokryzji: prawdopodobnie żyjemy w epoce największej i najszerszej w dziejach stabilizacji oraz największej presji w tym kierunku, a jednocześnie obserwujemy w sferze ideologii, idei, stereotypów kulturowych ostentacyjnie okazywaną niechęć wobec takiej formy życia.
Serge Sologub © |
Liberałowie i socjaliści, a także ogromna część współczesnej kultury mają niewątpliwie rację, iż w apologii spokojnej egzystencji mieszczańskiej było i jest wiele mistyfikacji, a jej obrazy sielankowe – z dala od burzliwości świata i konfliktów politycznych czy ekonomicznych – mają głównie podłoże sentymentalne. Prawdą jest również – a jest to kwestia o fundamentalnym znaczeniu, którą, z racji jej rozległości, jestem niestety zmuszony pominąć – że rangi tej postawy nie zniszczyły wyłącznie obce nurty światopoglądowe, ale że ona sama niosła w sobie ziarna autodestrukcji. Tym niemniej konserwatyzm wydaje mi się tu stać na mocniejszym gruncie niż liberalizm i socjalizm. Być może ulega on tutaj sentymentalizmowi, ale z pewnością liberalizm i socjalizm popełniają fundamentalny błąd stawiając życie prywatne człowieka w polu wielkich konfliktów ekonomicznych, oskarżeń o obojętność, zakłamanie, czy bezrefleksyjność, podnosząc zarzuty o nieczułość społeczną i moralną, o powierzchowność egzystencjalną, konformizm, egoizm, a także krytykując te formy zniewolenia, jakie niesie z sobą konserwatyzm obyczajowy i mechanizm społecznych przyzwyczajeń. Błąd polega na tym, iż wszystkie wymienione rzeczy zawsze towarzyszyły człowiekowi, a życie bez nich jest niewyobrażalne; liberałowie i socjaliści występując przeciw nim, w najlepszym razie, rozmijają się z ważną częścią rzeczywistości ludzkiej, a w najgorszym, chcą odebrać ludziom coś, co jest dla nich cenne. Ze swojego punktu widzenia mają rację, gdyż ów lokalny konserwatyzm jest pierwszą i najpoważniejszą przeszkodą praktyczną, jaka stoi na drodze urzeczywistnienia wielkich socjalistycznych i liberalnych projektów. Czy będzie to socjalistyczny egalitaryzm, nacjonalizacja gospodarki, mechanizmy sprawiedliwości społecznej, czy będą to liberalne plany sprowadzania wszelkich struktur społecznych do kontraktów, powszechna otwartość i tolerancja obyczajowa, nowoczesna edukacja moralna, czy będzie to socjalistyczne braterstwo czy jego wersja liberalna – zawsze pierwszym i najtrudniejszym do pokonania progiem jest konserwatyzm. Opór, jaki on stawia oświeconemu umysłowi, wywołuje wielką irytację rzeczników tego umysłu i czasami istotnie przynosi zgubne skutki (choć autorytatywna ocena jest zazwyczaj możliwa dopiero z długiej perspektywy czasowej). Tym niemniej niezależnie od tego, ile cierpkich słów pod adresem tego konserwatyzmu wypowiedziano, jedna rzecz jest pewna: on istnieje. Jest rzeczywistością, której nie da się unieważnić, ani ominąć. Liberalizm i socjalizm nie tylko okazują się być tu bezsilne, ale dodatkowo stają przed problemem własnej rzeczywistości, która jest mocno wątpliwa; wszak socjalistyczne społeczeństwo bezklasowe czy liberalne społeczeństwo kontraktowe są być może ponętnymi ideałami, lecz pozbawionymi realności. Zwycięstwo socjalizmu i liberalizmu będzie wtedy możliwe, jeśli wytworzą własne formy konserwatyzmu; w przeciwnym razie będą skazane coraz bardziej na rolę – z jednej strony anachroniczną, a z drugiej destrukcyjną – aroganckich ideologii.
Okolicznością, która może skompromitować taki konserwatyzm, jest jego pojawienie się w rzeczywistościach, o jakich da się jednoznacznie powiedzieć, iż są moralnie złe. Czy tego typu konserwatyzm może zatem pojawić się – a pytanie takie wielokrotnie stawiano – w ustrojach totalitarnych, a jeżeli tak, to czy również będzie on zasługiwał na szacunek? W kraju takim jak Polska pytanie o konserwatyzm pojawiło się już w wieku dziewiętnastym, kiedy naród pozbawiony był niepodległości; podobnie, padało ono w ostatnich dziesięcioleciach, kiedy uzależnieniu politycznemu towarzyszyła budowa struktur totalitarnych. Czy więc – powtórzmy – owa symbioza z daną rzeczywistością, jaka cechuje taką postawę w Polsce pod zaborami czy w PRL-u Bieruta i Gomułki, zasługuje na taką samą aprobatę jak symbioza mieszczaństwa angielskiego ze światem Anglii wiktoriańskiej? Odpowiedź pozytywna na tak postawione pytanie byłaby absurdalna i niewiele więcej da się ponad to powiedzieć. Dodajmy jednak – nie w celu usprawiedliwienia, ale dla jaśniejszego obrazu postawionego problemu – iż flirt z komunizmem czy z władzą okupacyjną nie jest tylko specjalnością konserwatystów, lecz z upodobaniem oddawali się mu również socjaliści a nawet liczni liberałowie.
Okolicznością, która może skompromitować taki konserwatyzm, jest jego pojawienie się w rzeczywistościach, o jakich da się jednoznacznie powiedzieć, iż są moralnie złe. Czy tego typu konserwatyzm może zatem pojawić się – a pytanie takie wielokrotnie stawiano – w ustrojach totalitarnych, a jeżeli tak, to czy również będzie on zasługiwał na szacunek? W kraju takim jak Polska pytanie o konserwatyzm pojawiło się już w wieku dziewiętnastym, kiedy naród pozbawiony był niepodległości; podobnie, padało ono w ostatnich dziesięcioleciach, kiedy uzależnieniu politycznemu towarzyszyła budowa struktur totalitarnych. Czy więc – powtórzmy – owa symbioza z daną rzeczywistością, jaka cechuje taką postawę w Polsce pod zaborami czy w PRL-u Bieruta i Gomułki, zasługuje na taką samą aprobatę jak symbioza mieszczaństwa angielskiego ze światem Anglii wiktoriańskiej? Odpowiedź pozytywna na tak postawione pytanie byłaby absurdalna i niewiele więcej da się ponad to powiedzieć. Dodajmy jednak – nie w celu usprawiedliwienia, ale dla jaśniejszego obrazu postawionego problemu – iż flirt z komunizmem czy z władzą okupacyjną nie jest tylko specjalnością konserwatystów, lecz z upodobaniem oddawali się mu również socjaliści a nawet liczni liberałowie.
Anelecia Hannah © |
Wiele zależy oczywiście od tego, jaką formę taki konserwatyzm przybierze: czy będzie to raczej odwrócenie się od życia politycznego, rezygnacja z uczestnictwa w procesach ustrojowych i skoncentrowanie się na tym obszarze rzeczywistości społecznej, gdzie istnieje poczucie ciągłości i gdzie przynajmniej częściowo ograniczony jest wpływ złowrogich instytucji politycznych; czy też jest to uczestnictwo w strukturach stworzonych przez zaborców bądź władze totalitarne po to, by zastąpiły tradycyjne związki i lojalności. Rozróżnienie to ma istotne znaczenie, gdyż podnosi ono kwestię, do jakiego stopnia w ustroju, który nosi na sobie piętno moralnego zła, istnieją jeszcze elementy społeczeństwa cywilnego. Jeśli takie elementy istnieją, to one nadają konserwatyzmowi pewną wartość i ratują go przed zarzutem kolaboracji; jeśli ich nie ma, wtedy żadnego usprawiedliwienia być nie może. Przykłady z dziejów Polski rozbiorowej są tu tutaj wymowne. Tam, gdzie istniały obszary społeczeństwa cywilnego, tam konserwatyzm nie tylko nie był zwykle uważany za kolaborację, ale nawet cieszył się sporym wzięciem. Zabór austriacki, gdzie taki obszar był znacząco duży, zrodził lokalny konserwatyzm w ogromnej skali, którego raczej nie kojarzono ze zdradą bądź moralną degradacją. Mógł oczywiście istnieć i istniał konflikt między lojalnością narodową a lojalnością konserwatywną, ale nie miał on tam charakteru dramatycznego. Nawet w komunizmie można doszukać się podobnej prawidłowości: jeśli tylko rozszerzały się pola społeczeństwa cywilnego, rosły możliwości wyłonienia się jakichś form konserwatyzmu; gdy zaś ulegały one ograniczeniu, pojawiał się strach, który konserwatyzmowi nie sprzyjał.
Kłopoty z jasnymi kryteriami w rozważanym wariancie postawy konserwatywnej biorą się stąd, iż traktujemy ją jako coś samowystarczalnego, w izolacji od innych rodzajów refleksji i innych więzi społecznych czy kulturowych. Jest to oczywiście wielkie uproszczenie: żadna forma konserwatyzmu nie jest samowystarczalna, a tym bardziej ta, którą teraz przedstawiłem. Być może więc wiele z zarzutów i wątpliwości, jakie się przy tej okazji pojawiają, biorą się stąd, iż obarcza się konserwatyzm winą za rzeczy i sprawy, które ani od niego nie zależą ani do niego nie należą. Kwestia ustroju politycznego, stanu kultury, stosunku do tradycji, rola prawa i norm moralnych w życiu społeczności – wszystko to są problemy, których omawiany konserwatyzm nie rozstrzyga, lecz przyjmuje je do pewnego stopnia jako dane. Skoro zatem mamy wątpliwości i zastrzeżenia co do stanu owych dziedzin, to powinniśmy je kierować pod innym adresem. Konserwatyzm nazwany przeze mnie lokalnym takiego wpływu na stan społeczności nie ma, co nie znaczy, że jego rolę można zbagatelizować a jego istnienie zignorować. Wszystkie wielkie błędy polityczne i wszystkie szaleństwa ideologiczne naszej epoki od tego właśnie się zaczynały.
Kłopoty z jasnymi kryteriami w rozważanym wariancie postawy konserwatywnej biorą się stąd, iż traktujemy ją jako coś samowystarczalnego, w izolacji od innych rodzajów refleksji i innych więzi społecznych czy kulturowych. Jest to oczywiście wielkie uproszczenie: żadna forma konserwatyzmu nie jest samowystarczalna, a tym bardziej ta, którą teraz przedstawiłem. Być może więc wiele z zarzutów i wątpliwości, jakie się przy tej okazji pojawiają, biorą się stąd, iż obarcza się konserwatyzm winą za rzeczy i sprawy, które ani od niego nie zależą ani do niego nie należą. Kwestia ustroju politycznego, stanu kultury, stosunku do tradycji, rola prawa i norm moralnych w życiu społeczności – wszystko to są problemy, których omawiany konserwatyzm nie rozstrzyga, lecz przyjmuje je do pewnego stopnia jako dane. Skoro zatem mamy wątpliwości i zastrzeżenia co do stanu owych dziedzin, to powinniśmy je kierować pod innym adresem. Konserwatyzm nazwany przeze mnie lokalnym takiego wpływu na stan społeczności nie ma, co nie znaczy, że jego rolę można zbagatelizować a jego istnienie zignorować. Wszystkie wielkie błędy polityczne i wszystkie szaleństwa ideologiczne naszej epoki od tego właśnie się zaczynały.
Komentarze
Prześlij komentarz