"Jutrzenka. Myśli o przesądach moralnych" ~ Fryderyk Nietzsche (Cz. 1/8)



1.


Nabyta  roztropność. — Wszystkie rzeczy,
które długo żyją, przesiąkają z wolna do tego
stopnia rozumem, iż ich pochodzenie od nierozumu
staje się dlatego nieprawdopodobnem. Czyż nieomal
każda dokładna historya jakiegoś powstawania nie
brzmi dla uczucia paradoksalnie i zdrożnie? Nie
popadaż dobry historyk ustawicznie w  sprzeczności?


2.

Przesąd  uczonych. — Słusznie utrzymują
uczeni, iż ludzie wszystkich czasów żyli w mniemaniu,
że wiadomo im, co jest dobrem a co złem, co
jest chwalebnem a co nagannem. Jest to wszakże
przesądem uczonych, jakobyśmy obecnie wiedzieli to lepiej
od którejkolwiek innej epoki.


3.

Na wszystko przyjdzie czas. — Człowiek,
oznaczający płeć wszech rzeczy, nie przypuszczał,
że się bawi, lecz że wniknął głęboko w ich
istotę: — olbrzymi zakres tego błędu poznał bardzo
późno i snadź nie całkiem jeszcze. — Tak samo
wszystko, co istnieje, uczynił człowiek zależnem od
morału i zarzucił światu na barki znaczenie etyczne. 
Kiedyś będzie to miało jota w jotę tę samą
wartość, jaką obecnie ma już wiara w płeć słońca.


4.


Przeciwko urojonej dysharmonii sfer.
Trzeba wiele fałszywej wspaniałości precz usunąć
ze świata, gdyż nie zgadza się ona ze sprawiedliwością,
do której wszystkie rzeczy mają wobec
nas prawo! W tym celu należałoby nie wyobrażać
sobie świata mniej harmonijnym, aniżeli jest w istocie!


5.


Bądźcie wdzięczni! — Wielkim rezultatem
dotychczasowej ludzkości jest to, iż nie potrzebujemy
już ustawicznie lękać się dzikich zwierząt,
barbarzyńców, bogów i własnych snów.


6.


Kuglarz i jego przeciwieństwo. — To,
co zdumiewa nas w nauce, jest wręcz odmiennem
od tego, czem budzą podziw sztuczki kuglarza. Gdyż
kuglarz chciałby w nas wmówić, iż to, co dzieje się
w istocie za sprawą przyczynowości nader złożonej,
jest dziełem przyczynowości bardzo prostej. Naodwrót
wiedza zniewala nas tam właśnie odrzucać
wiarę w przyczynowość prostą, gdzie wszystko wydaje
się ogromnie łatwem i gdzie jesteśmy igraszką
pozoru. Rzeczy »najprostsze« są bardzo złożone, —
wprost nadziwić się temu nie można!


7.

Przeobrażenie poczucia przestrzeni.
Co przyczyniło się więcej do szczęścia ludzkiego:
rzeczy rzeczywiste czy rzeczy urojone? To pewna,
że rozdział przestrzeni między najwyższem
szczęściem i najgłębszem nieszczęściem wytworzył się
dopiero przy pomocy rzeczy urojonych. Ten rodzaj
poczucia przestrzeni zmniejsza się zatem coraz bardziej
pod wpływem wiedzy: podobnie jak już nauczyliśmy
się, i jeszcze uczymy się od niej, odczuwać ziemię
jako coś małego, ba nawet system słoneczny
jako punkcik.


8.


Transfiguracja. — Bezradnie cierpiący, rozwichrzeni
marzyciele, nadziemsko upojeni, — oto
trzy stopnie, na które Rafael podzielił ludzkość.
My już nie patrzym na świat w ten sposób — i Rafael
nie mógłby patrzeć nań tak obecnie: na własne
oczy nową widziałby transfiguracyę.


9.

Pojęcie obyczajności obyczaju.
W porównaniu ze sposobem życia całych tysiącleci
ludzkości, żyjem my, ludzie tegocześni w epoce nader
nieobyczajnej: potęga obyczaju zdumiewająco osłabła,
zaś uczucie obyczajności wysubtelniło się i wzniosło
do tego stopnia, iż zda się niemal, jak gdyby
ulotniło się zupełnie. Dlatego dla nas, którzyśmy
późno na świat przyszli, poglądy zasadnicze na powstanie
morału są rzeczą trudną, a gdy mimo wszystko
je zdobędziemy, więzną nam w ustach i wyrazić się
nie dają: gdyż brzmią za rubasznie! Lub obyczajność
spotwarzać się zdają! Weźmy na przykład chociażby
zasadę główną: obyczajność nie jest niczem innem
(a więc n i c z e m w i ę c e j !) , jak posłuszeństwem
względem obyczajów bez względu na ich rodzaj;
zaś obyczaj jest to tradycyjny sposób postępowania
i oceniania. W rzeczach, któremi nie rządzi
tradycya, obyczajności niema; im mniej zależy
życie od tradycyi, tem też zakres obyczajności jest
mniejszy. Człowiek wolny jest człowiekiem nieobyczajnym,
gdyż we wszystkiem chce zależeć od siebie,
nie od tradycyi: we wszystkich pierwotnych stanach
ludzkości »zły« znaczy tyle, co »indywidualny«,
»swobodny«, samowolny«, »nieprzyzwyczajony«, »nieprzewidziany
«, »nieobliczalny«.
Mierząc dalej miarą
tych stanów, widzimy: jeżeli jakiegoś czynu dokonano
nie z rozkazu tradycyi, lecz z innych pobudek
(naprzykład ze względu na pożytek osobisty), chociażby nawet były to pobudki,
które niegdyś stworzyły tę tradycyę,
to czyn taki zwie się nieobyczajnym
i nawet przez swego sprawcę tak odczuwanym
bywa: gdyż nie wynikł z posłuszeństwa względem
tradycyi. Co to jest tradycja?
Wyższa powaga, której
jest się posłusznym nie dlatego, że przekazuje nam
coś pożytecznego, lecz że przykazuje. —
Czemże różni się to uczucie względem tradycyi od
uczucia, trwogi wogóle? Jest to obawa przed wyższym
intelektem, który rozkazem się odzywa, przed jakąś nieokreśloną,
niepojętą mocą, przed czemś więcej niż osobistem,
— jest to lęk zabobonny. — Całe wychowanie
i pielęgnowanie zdrowia, małżeństwo, sztuka
lecznicza, uprawa roli, wojna, milczenie i mówienie,
obcowanie ze sobą i z bogami należały pierwotnie do
zakresu obyczajności: domagała się, by przestrzegano
przepisów, nie myśląc przy tym o sobie jako
o jednostce. Tak więc pierwotnie wszystko było obyczajem,
kto zaś chciał stanąć ponad nim, ten musiał
zostać prawodawcą i lekarzem i rodzajem półboga:
to znaczy, musiał obyczaje tworzyć, — straszliwe,
zatrważające zadanie! — Kto jest najobyczajniejszym?
Najpierw ten, kto przykazanie najczęściej
wypełnia: zatem, na podobieństwo bramanów,
wszędzie i w każdem okamgnieniu do niego się poczuwa,
ustawicznie więc wynajduje sposobności, by przykazanie
wypełnić. Następnie ten, kto nawet w najtrudniejszych wypełnia je warunkach.
Najobyczajniejszym jest ten, kto najwięcej obyczajowi ofiarowywa: co
wszakże jest największą ofiarą? Zależnie od odpowiedzi
na to pytanie, da się rozróżnić kilka morałów;
najważniejszą atoli różnicą jest ta, która dzieli moralność
najczęstszego wypełniania od moralności
najtrudniejszego wypełniania. Nie
łudźmy się co do pobudek owego morału, który na
znak obyczajności żąda najtrudniejszego wypełniania
obyczaju! Wymaga się samo przezwyciężenia
nie ze względu na pożyteczne dla jednostki następstwa,
lecz by obyczaj, by tradycaa miała sposobność
okazać swą władzę wbrew wszystkim indywidualnym
względom i zachciankom: jednostka winna się ofiarować,
— tak nakazuje obyczajność obyczaju.
— Ci zaś moraliści, którzy, wstępując w ślady Sokratesa,
zalecali jednostce morał powściągliwości i panowania
nad sobą jako najistotniejszą dla niej korzyść,
jako jej najosobliwszy klucz do szczęścia, stanowią
wyjątek — i jeżeli nam zdaje się inaczej, to tylko
dlatego, iż zostaliśmy wychowani pod ich wpływem:
podążają oni nową drogą śród najżywszego niezadowolenia
wszystkich przedstawicieli obyczajności obyczaju,
— zrywają, jako nieobyczajni, z gminą i są,
w najgłębszem rozumieniu, złymi. Tak samo cnotliwemu
Rzymianinowi starego pokroju każdy chrześcijanin, który »przedewszystkiem dbał o swe
własne zbawienie«, — wydawał się złym. — Wszędzie,
gdzie istnieje gmina, zatem także obyczajność
obyczaju, włada zarazem myśl, iż kara za przekroczenie
obyczaju spada przedewszystkiem na gminę:
owa nadnaturalna kaźń, której przejawy i granice tak
trudno pojąć, którą uzasadnia się z taką zabobonną
trwogą. Gmina może jednostkę zmusić, by wynagrodziła
innej jednostce lub gminie najbezpośredniejsze szkody,
spowodowane jej czynem, może też wywrzeć na jednostce
coś gdyby zemstę za to, iż przez nią, w rzekomem
czynu jej następstwie, zaległy nad gminą gniewu
bożego gromy i nawałnice, — aliści odczuwa winę
jednostki przedewszystkiem jako swą winę i uważa
jej karę za swą karę —: »snadź rozluźniły się obyczaje,
skarżą się w duszy wszyscy, skoro czyny takie
są możliwe«. Każdy indywidualny postępek, każdy
indywidualny sposób myślenia budzi grozę; wprost
określić niepodobna, co właśnie niezwyklejsze, wyborowsze,
pierwotniejsze duchy musiały wycierpieć
w całym toku historyi dlatego, iż uchodziły zawsze
za złe i niebezpieczne, ba nawet same do winy
się poczuwały. Pod panowaniem obyczajności
obyczaju nieodłącznym wszelkiej oryginalności towarzyszem stają się wyrzuty sumienia;
oto jeszcze jeden powód, dla którego niebiosa najlepszych są do
tej pory posępniejsze, aniżeliby należało.




10.


Stosunek wzajemny! zmysłu obyczajności i zmysłu przyczynowości.
— W miarę wzrostu zmysłu przyczynowości zacieśnia się zakres
dziedziny obyczajności: gdyż ilekroć zdamy sobie
sprawę z koniecznych skutków i potrafimy pomyśleć je
sobie niezależnie od wszystkich przypadków, od wszelkiego przygodnego post hoc,
tylekroć obalamy mnóstwo
fantastycznych przyczynowości, w które
wierzono dotychczas jako w podstawy obyczajów,—
świat rzeczywisty jest bowiem o wiele mniejszy od
świata fantastycznego — tylekroć znika ze świata
cząstka lękliwości i przymusu oraz cząstka czci dla
powagi obyczajów: z ujmą dla obyczajności. Kto zaś
chce ją pomnożyć, ten niechaj się postara uniemożliwić kontrolę wyników.


11.


Morał ludowy i  lecznictwo ludowe.
Nad morałem, panującym w jakiejś gminie, pracuje
nieustannie każdy: najliczniejsi gromadzą przykłady
za przykładami na utarty stosunek przyczyny i skutku, winy i kary,
dochodzą do przekonania,
że jest najzupełniej uzasadniony i umacniają się w swej
wierze: niektórzy robią spostrzeżenia nad uczynkami
i skutkami, tudzież snują z nich prawidła i wnioski:
najnieliczniejsi gorszą się tem i owem i naruszają
na tych punktach wiarę. — Atoli wszyscy są sobie
równi w najzupełniej surowym, nienaukowym
rodzaju swej działalności; czy chodzi o przykłady,
spostrzeżenia lub zgorszenia, czy też o udowodnienie,
stwierdzenie, wyrażenie lub obalenie jakiegoś prawidła,
— zawsze jest to bezwartościowy materyał
i bezwartościowa forma, podobnie jak materyał i forma
wszelkiego lecznictwa ludowego. Lecznictwo ludowe
i morał ludowy zostają ze sobą w związku i nie należałoby
ich tak rozmaicie oceniać, jak to wciąż jeszcze się dzieje:
obadwa są najniebezpieczniejszem i umiejętnościami pozornemi.


12.


Skutek jako dodatek. — Ongi wierzono,
iż wynik jakiegoś czynu nie jest skutkiem, lecz luźnym
dodatkiem — mianowicie bożym. Czyż można
wyobrazić sobie większy zamęt! O czyn i wynik
musiano zabiegać z osobna, całkiem innymi sposobami
i praktykami!


13.


W sprawie nowego wychowania rodzaju ludzkiego.
— Dopomóżcież, wy możni
i zacni, wytępić pojęcie kary, które zachwaściło cały
świat! Nie masz gorszego zielska! Nie dość, że obarczono
nim następstwa naszego sposobu postępowania
— jakież to okropne i nierozumne pojmować przyczynę i skutek
jako przyczynę i karę! — lecz posunięto
się jeszcze dalej i, z pomocą tego przeklętego
interpretowania pojęcia kary, przyprawiono o utratę niewinności
całą czystą przypadkowość zjawisk. Ba, zapamiętano
się w swem szaleństwie do tego stopnia, iż
rozkazano nawet istnienie odczuwać jako karę, —
zaiste, zda się, jak gdyby wychowaniem rodzaju ludzkiego
kierowały dotychczas mrzonki katów i dozorców więziennych! (Link*)



14.



Znaczenie obłędu w dziejach moralności.
— Jeżeli mimo tego straszliwego ucisku »obyczajności
obyczaju«, w jakim żyły wszystkie ustroje
gminne ludzkości przez całe tysiąclecia,
poprzedzające naszą rachubę czasu, a także później aż po
dzień dzisiejszy (my sami przebywamy w małym
światku wyjątków i niejako w złej strefie): — jeżeli,
powiadam, kiełkowały mimo to wciąż nowe i odrębne
myśli, oceny i popędy, to w złowrogich działo się to
warunkach: torowanie nowych dróg myśli, łamanie
uświęconych zabobonów i zwyczajów jest niemal wszędzie dziełem obłędu.
Rozumiecie, dlaczego musiał to
być obłęd? Coś w ruchu i głosie tak okropnego i nieobliczalnego
jak demoniczne wybryki atmosfery i morza,
godnego przeto równej uwagi i grozy?
Coś, co miało tak widoczne oznaki zupełnej niedobrowolności
jak drgawki i piana na ustach epileptyka, więc zdało
się czynić z obłąkańca maskę i trąbę jakiegoś bóstwa?
Coś, co samego nowej myśli przedstawiciela nie napawało
już wyrzutami sumienia, lecz czcią i grozą,
zniewalało go, by zostawał jej prorokiem i męczennikiem?
Obecnie wmawia się w nas wciąż jeszcze,
jakoby geniusz miast ziarnka soli zawierał domieszkę
obłędu, natomiast wszyscy ludzie dawniejsi
bliżsi byli myśli, iż wszędzie, gdzie istnieje obłęd,
istnieje też ziarno mądrości i geniuszu, — coś »boskiego«,
jak powiadano sobie szeptem. Lub raczej: jak
wyrażano się dobitnie. »Największe dobra zesłał obłęd
na Grecyę«, oświadczył Plato wraz z całą starożytną
ludzkością. Postąpmy o krok dalej: wszystkim tym nie
pospolitym ludziom, którzy nieodpartemu ulegając popędowi,
pragnęli skruszyć jarzmo tej lub owej obyczajności
i nowe nadać prawa, o ile nie byli
istotnie obłąkanymi, nie pozostawało nic innego,
jak popaść w obłęd lub obłąkanych udawać —
a stosuje się to do nowatorów we wszystkich dziedzinach,
nie tylko w zakresie ustaw politycznych i kapłańskich:
— nawet twórca poetyckiego metrum musiał
się uciec do pomocy obłędu. (Odtąd także łagodniejsze
epoki przyznawały poetom prerogatywy
obłędu, któremi naprzykład posłużył się Solon, chcąc
skłonić Ateńczyków do odzyskania Salaminy.) — »Jak
zostać obłąkanym, gdy się nim nie jest i nie śmie się
obłędu udawać?« nad tą okropną myślą zastanawiali
się niemal wszyscy wybitniejsi ludzie cywilizacyj
dawniejszych; wytworzyła się w ten sposób tajemna
nauka o środkach i wskazaniach dyetetycznych, oraz
rozwinęło się uczucie niewinności, ba nawet świętości
takich rozmyślań i zamiarów.
Przepisy, jak zostać u Indyan znachorem, u chrześcian średniowiecznych
świętym, u Grenlandczyków angekok'iem,
u Brazylijczyków paje'm, są w istocie te same: niedorzeczne
posty, nieustanna powściągliwość płciowa, pobyt w pustyni,
wstępowanie na góry lub na słupy, czy wreszcie
»przesiadywanie na sędziwej wierzbie, pochylonej
nad jeziorem«, z myślą jedynie o tem,
co może pogrążyć w ekstazie i nieładzie duchowym.
Któż odważy się zajrzeć w pustkowie najboleśniejszych i najniepotrzebniejszych
mąk duchowych, w których niszczeli
po wszystkie czasy snadź najpłodniejsi ludzie!
Posłuchać takich westchnień tych samotnych i rozdartych dusz:
»Ach, ześlijcież obłęd, bogowie! Obłęd,
bym uwierzył wreszcie w siebie! Dajcie drgawki
i szały, nagłe ciemności i olśnienia, zatrwóżcie ziąbem
i żarem, jakiego nie doznał jeszcze żaden śmiertelny,
zgiełkiem i pojawieniem się widziadeł, sprawcie,
bym wył, skomlał i pełzał jak zwierz: lecz niech
uwierzę w siebie! Targa mną zwątpienie, zabiłem
prawo, prawo przeraża mnie gdyby trup człowieczy;
jeślim nie wart więcej od tego prawa, to jestem
najnikczemniejszym ze wszystkich ludzi. Skąd-że pochodzi
ten nowy duch, który jest we mnie, jeżeli nie
od was? Dowiedźcież mi, żem wasz; jeno obłęd dowiedzie
mi tego«. I, niestety, żarliwość ta aż nazbyt
często dopinała celu: w czasach, kiedy rzekomym
dowodem na korzyść chrześcijaństwa była największa
ilość pustelników i świętych, istniały w Jerozolimie
wielkie domy obłąkanych dla wykolejonych świętych,

dla tych, którzy oddali w zamian swe ostatnie
ziarnko soli.




15.


Najdawniejsze sposoby pocieszania się. — Pierwszy stopień: W każdej niedoli czy nie
powodzeniu widzi człowiek coś, za co w swem mniemaniu
winien obarczyć cierpieniem kogoś innego, —
przy tej sposobności uświadamia on sobie niepostradaną
jeszcze cząstkę swej mocy, i to go pociesza. Wtóry
stopień: W każdej niedoli czy niepowodzeniu widzi
człowiek karę, to znaczy zmazanie winy oraz środek
do otrząśnięcia się ze złośliwego czaru rzeczywistej
czy domniemanej krzywdy. Spostrzegłszy tę
korzyść, jaką daje nieszczęście, niema już powodu
obarczać za nie cierpieniem kogoś innego,
— wyrzeka się tej pociechy, gdyż posiada inną.


16.


Pierwsza zasada cywilizacji.
— U dzikich ludów spotyka się pewien rodzaj obyczaju, który
li tylko obyczaj zdaje się mieć na celu:
są to uciążliwe i w istocie rzeczy zbyteczne przepisy (jak na
przykład u Kamczadalów, iż do oskrobywania śniegu
z butów niewolno nigdy używać noża, iż niewolno
dotykać węgli nożem, iż niewolno kłaść żelaza
w ogień — a śmierć temu, kto postąpi inaczej!),
jednakże przypominają ciągle bliskość obyczaju oraz
mus przestrzegania tegoż: na potwierdzenie wielkiej
zasady, od której zaczyna się cywilizacya, iż jakikolwiek
obyczaj lepszy jest niż zgoła żaden.


17.


Dobra i zła przyroda.
— Najpierw dopatrywali się ludzie w przyrodzie siebie:
wszędzie widzieli siebie i swe podobieństwa, mianowicie swe złe
i nierówne usposobienie, ni to utajone w obłokach,
burzach, drapieżnych zwierzętach, drzewach i ziołach:
wówczas odkryli »złą przyrodę«. Później nastała epoka,
gdy znów wyodrębniono się od przyrody, epoka Rousseau'a:
przesycano się wzajem sobą do tego stopnia, iż szukano ustronia,
niedostępnego dla człowieka i jego
niedoli: odkryto »dobrą przyrodę«.


18.


Morał dobrowolnego cierpienia.
— Co jest największą rozkoszą dla człowieka,
którego życie upływa śród wojennych niesnasek drobnych,
wciąż zagrożonych gmin, najsurowszej podlegających
obyczajności? Zatem dla krzepkich, mściwych, zawziętych,
chytrych, podejrzliwych, do najstraszliwszego gotowych,
niedostatkiem i obyczajnością zahartowanych
dusz? Rozkosz okrucieństwa: podobnie
jak pomysłowość i nienasyconość w okrucieństwie
zalicza się w tych warunkach do cnót takiej duszy.
Czyny okrutnika napawają otuchą gminę, pozwalają
jej niekiedy zrzucić posępne brzemię nieustannej przezorności
i trwogi. Okrucieństwo należy do najdawniejszych rozrywek godowych ludzkości.
W następstwie wytwarza się mniemanie, iż bogowie również weselą
się i radują na widok okrucieństwa, — w ten sposób
uciera się przekonanie o wartości i zbawienności
dobrowolnego cierpienia, własnowolnej katuszy.
Zwolna to przekonanie nabiera w gminie drogą zwyczaju
znaczenia praktycznego: wszelka wygórowana
pomyślność budzi odtąd zdwojoną nieufność, wszystkie
stany przykre i bolesne tem większą otuchę; powiada
się sobie: snadź nasze szczęście ścigają bogowie
swą niełaską, zaś na niedolę naszą patrzą łaskawie,
— żadną miarą ze współczuciem! Gdyż współczucie
jest czemś pogardliwem, silnej, straszliwej
duszy niegodnem: — ale łaskawie, gdyż bawi ich to
i uspasabia pogodnie: okrutnik lubuje się bowiem
najwyższem wezbraniem uczucia mocy. W ten sposób
w skład pojęcia »najobyczajniejszego człowieka«
z gminy wchodzi cnota częstego cierpienia, niedostatku,
surowego trybu życia, okrutnego biczowania
się, — n i e , powtarzamy jeszcze raz z naciskiem,
jako środek karności czy panowania nad sobą, czy
też pożądania osobistego szczęścia, — lecz jako cnota,
która zjednywa gminie względy złych bogów i gdyby
nieustająca ofiara przebłagalna dymi z ołtarza w niebo.
Wszyscy duchowi wodzowie ludów, wszyscy ci, którym powiodło się
wzruszyć nieco ciężki żyzny namuł
ich obyczajów, by wzbudzić wiarę —
zaś w pierwszym rzędzie i przede wszystkiem, jak to zwykle bywa,
by wzbudzić wiarę w siebie! — potrzebowali prócz
obłędu także dobrowolnych katuszy.
Im nowszymi tory podążał duch ich,
udręczany trwogą i rozterką
sumienia, tem okrutniej pastwili się nad własnem ciałem,
własnemi żądzami, własnem zdrowiem, — jak
gdyby widokiem swej męki chcieli wynagrodzić bóstwo,
o ileby się uczuło obrażonem zwalczaniem i zaniedbywaniem
zwyczajów tudzież nowemi dążeniami.
Nie poddawajmy się przedwczesnemu złudzeniu, jak
gdybyśmy byli już całkiem wolni od takiej logiki
uczucia! Niechaj pytają o to siebie najszczytniej bohaterskie
dusze. Każdy najdrobniejszy krok czy to na
polu wolnego myślenia, czy też indywidualnie ukształtowanego
życia okupywano z dawien dawna duchowemi
i cielesnemi mękami: nie tylko posuwanie się
naprzód, nie! przede wszystkiem samo posuwanie się,
ruch, zmiana w przebiegu długich szukających ścieżek i zakładających węgły tysiącleci,
wymagały nieprzeliczonych męczenników, o których zazwyczaj
zgoła się nie myśli, gdy się mówi o »dziejach świata«,
o tym śmiesznie małym okruchu ludzkiego bytu;
zresztą nawet w tych tak zwanych dziejach świata,
w tym zgiełku, wywołanym ostatniemi nowościami,
niema właściwie ważniejszego tematu od praodwiecznej
tragedyi męczenników, którzy chcieli poruszyć bagno. Niczego nie okupiono drożej od odrobiny
ludzkiego rozumu oraz uczucia swobody, stanowiącego
obecnie dumę naszą
.
Atoli ta duma jest przyczyną, dla której obecnie omal niepodobna wczuć
się w te nieskończone epoki »obyczajności obyczaju«,
poprzedzające »dzieje świata«, a stanowiące właściwą i
rozstrzygającą prahistoryę, która
ustaliła charakter ludzkości: gdy cierpienie
było cnotą, okrucieństwo cnotą, obłuda cnotą
zemsta cnotą, zaparcie się rozumu cnotą; gdy pomyślność
uchodziła za niebezpieczeństwo, i żądza
wiedzy za niebezpieczeństwo, i spokój za niebezpieczeństwo,
i współczucie za niebezpieczeństwo
, zaś
objawy współczucia za obelgę, praca za obelgę, obłęd
za boskość, zmiana za coś nieobyczajnego i brzemiennego
zagładą!
Wam się zdaje, że to wszystko
uległo zmianie, że musiał zatem zmienić się charakter
ludzkości?
Oh, wy znawcy ludzi, poznajcie lepiej
siebie!





19.


Obyczajność i ogłupienie.
— Obyczaj reprezentuje doświadczenia dawniejszych ludzi nad tem,
co jest rzekomo szkodliwem a co pożytecznem, — ale
uczucie względem obyczaju (obyczajność) nie
dotyczy owych doświadczeń jako takich, lecz staro
dawności, świętości, nietykalności obyczaju. I dlatego
to uczucie nie dopuszcza, by tworzono nowe doświadczenia
i poprawiano obyczaje: to znaczy, obyczajność
przeciwdziała powstawaniu nowych i lepszych obyczajów:
czyli ogłupia.


20.


Wolny czyn i wolna myśl.

— Sprawcy wolnych czynów są w niekorzystnym położeniu
od twórców wolnych myśli, gdyż ludzie cierpią widoczniej
wskutek następstw czynów niż wskutek następstw
myśli. Jeżeli wszakże się zważy, że tak jedni
jak drudzy szukają zaspokojenia, oraz że dla twórców wolnych myśli
tem zaspokojeniem jest już przemyślenie
i wypowiedzenie rzeczy niedozwolonych, to
ze względu na motywy żadnej niema różnicy: ze
względu na następstwa wynik przedstawia się nawet
niekorzystnie dla twórców wolnej myśli, o ile się nie
sądzi na podstawie najbliższej i najnamacalniejszej
oczywistości — to znaczy: o ile się nie idzie za głosem
całego świata. Niejedną odwołano już obelgę,
rzuconą na tych, którzy zaklęcie jakiegoś obyczaju
przełamali czynem, — na ogół zwie się ich zbrodniarzami.
(albo heretykami - słowo herezja znaczy "myślenie wolne, samodzielne" - B.Silver)
Każdy, kto istniejące prawo obyczajowe
obalił, uchodził zawsze z początku za złego człowieka:
jednakże z czasem, gdy pogodzono się
z myślą, że prawo to wskrzesić się nie da, następowała zwolna zmiana określenia;
— dzieje mówią niemal wyłącznie o tych złych ludziach, których
później przemianowano na dobrych! [Patrz: Sokrater, Galileusz, Kopernik, etc)!!!


21.


» Wypełnianie przykazań «.
— Gdy pomimo przestrzegania jakiegoś przepisu moralnego, wynik
przedstawia się inaczej, aniżeli przekonano i oczekiwano,
a człowiekowi obyczajnemu nie obiecane
szczęście, lecz troska i niedola dostają się w udziale,
zawszeć cnotliwym i bojaźliwym pozostaje jeszcze
jedna wymówka: »snadź zaniedbano czegoś w wykonaniu «.
W najgorszych razach głęboko bolejąca
i uciśniona ludzkość zawyrokuje: »przykazania wypełnić
dobrze niepodobna, jesteśmy z natury grzeszni,
słabi i do moralności najzupełniej niezdolni, zatem
nie mamy też prawa do szczęścia i powodzenia.
Moralne przepisy i obietnice dano lepszym od nas
istotom«.


22.


Czyny i wiara.
— Krzewiciele protestantyzmu
wciąż jeszcze trwają w następującym zasadniczym
błędzie: iż o wszystkiem stanowi wiara i że
czyny nieodzownie z wiary wyniknąć muszą. Jest to
stanowczo nieprawdą, lecz brzmi tak zwodniczo, że
omamiało już inne inteligencye, nie tylko samego Lutra (mianowicie Sokratesa i Platona):
acz przeczy mu oczywistość
wszystkich doświadczeń i wszystkich czasów.
Najniezawodniejsza wiedza czy wiara nie może dać
sił do czynu ni sprawności do czynu, nie może zastąpić
ćwiczenia owego subtelnego, i wielocząstkowego
mechanizmu, które musi poprzedzić przemianę wyobrażenia
w czyn. Najpierw i przedewszyskiem dzieła!
To znaczy ćwiczenie, ćwiczenie, ćwiczenie! Potrzebna
do »czynu« wiara pojawi się sama, — bądźcie tego
pewni!


23.

W czem jesteśmy najsubtelniejsi.
— Uczucie bezsilności jest u ludzi o wiele częstszem
i silniejszem, aniżeliby być powinno; pochodzi to stąd,
iż przez całe tysiąclecia utrzymywało się przekonanie,
jakoby przedmioty (przyroda, narzędzia, wszelakie
mienie) również żyły i posiadały duszę, zatem
mogły szkodzić i sprzeciwiać się zamiarom ludzkim:
trzeba było ochraniać się przed rzeczami tak
samo, jak przed ludźmi i zwierzętami, przeto uciekać
się do przemocy, gwałtu , pochlebstwa, układów, ofiar, —
i tu jest początek mnóstwa zabobonnych zwyczajów,
to znaczy nader znacznej, może przeważającej,
a mimo to zmarnowanej i nieużytecznej części całej
dotychczas przez ludzi dokonywanej działalności! —
Ponieważ to uczucie niemocy i trwogi podsycano tak
długo i tak często i niemal bezustannie, doszło uczucie mocy do takiej subtelności,
iż obecnie może ważyć je człowiek najczulszą złotniczą wagą. Stało
się ono najsilniejszym jego popędem; środki, które
wynaleziono, by uczucie to posiąść, stanowią niemal
dzieje kultury.


24.



Dowód jakiegoś przepisu.
— Naogół wartości jakiegoś przepisu, na przykład przepisu na
pieczenie chleba dowodzi się w ten sposób, iż zapowiedziany
w nim rezultat osiąga się lub go się nie
osiąga, oczywiście, o ile dokładnie go się wykonało.
Inaczej dzieje się obecnie z przepisami moralnymi:
gdyż właśnie ich rezultaty albo nie dają się zbadać,
albo są dwuznaczne i nieokreślone.
Przepisy te polegają na hypotezach nader małej naukowej wartości,
których w istocie rzeczy tak samo niepodobna udowodnić,
jak obalić na podstawie rezultatów: — jednakże
ongi, w okresie pierwotnej dzikości wszelkiej
wiedzy, gdy jeszcze niewiele wymagano, by przyjąć
rzecz jakąś za udowodnioną, — ongi wartość jakiegoś
przepisu obyczajowego stwierdzano w ten sam
sposób, jak obecnie stwierdza się wartość każdego innego
przepisu: powoływaniem się na wynik.
Przepis, zobowiązujący mieszkańców Alaski: nie rzucaj kości
zwierzęcych w ogień i nie dawaj ich psom, — uzasadnia
się, jak następuje: »zrób to, a nie będziesz miał
szczęścia na łowach«. Aliści prawie zawsze w tem czy
owem znaczeniu »niema się szczęścia na łowach«;
niełatwą jest rzeczą wartości tego przepisu takim sposobem
zaprzeczyć, zwłaszcza jeżeli kara nie spada na
jednostkę lecz na gminę; owszem, zawsze zdarzy się
coś takiego, co będzie świadczyło pozornie o prawdziwości przepisu.




25.


Obyczaj i piękność.
— Jest jedna dodatnia(?)
strona obyczaju, której przemilczeć nie można; kto
odda się mu od samego początku najzupełniej i z całego serca,
u tego narządy zaczepne i odporne — za
równo cielesne jak duchowe — zanikają: to znaczy,
iż staje się on coraz... piękniejszym! Bowiem ćwiczenie
owych narządów oraz odpowiadającego im usposobienia
podtrzymuje brzydotę i ją powiększa. Dlatego
stary pawian brzydszy jest od młodego, zaś młoda samiczka
pawiana jest do człowieka najpodobniejsza:
zatem najpiękniejsza. — Na tej podstawie możnaby
wysnuć wniosek co do pochodzenia urody niewieściej!


26.


Zwierzęta i morał.
— Praktyki, wymagane
w wytwornem towarzystwie: jak staranne unikanie
wszelkiej śmieszności, pretensyonalności, wszelkiego
zwracania na siebie uwagi, powściąganie zarówno
swych cnót jak gwałtowniejszych pożądań, równe
usposobienie, trzymanie siebie w karbach, umniejszanie
siebie, — wszystkie te cechy towarzyskiego
morału w najgrubszych zarysach przejawiają się wszędzie,
aż po najniższe szczeble zwierzęcego świata, —
i dopiero w tej głębi dostrzega się ukryte cele owych
uprzejmych zarządzeń: chce się w ten sposób uniknąć
prześladowców oraz ułatwić sobie zdobycz.
Dlatego zwierzęta uczą się panowania nad sobą
i udawania; niektóre z nich na przykład przystosowują
się barwą do barwy otoczenia (mocą tak zwanej
»funkcyi chromatycznej«), udają śmierć lub przybierają
kształty i barwy jakiegoś innego zwierzęcia
tudzież piasku, liści, plech i grzybów (właściwość,
którą badacze angielscy określają słowem mimicry).
Podobnie jednostka ukrywa się pod ogólnem pojęciem człowieczeństwa czy społeczeństwa lub przystosowywa się do monarchów, stanów, stronnictw, do
poglądów epoki i otoczenia: z niemniejszą łatwością
dałoby się wykazać, iż wszystkie misterne sposoby
udawania szczęścia, miłości, wdzięczności, potęgi mają
swe podobieństwa u zwierząt
.
Zmysł prawdy, który
w istocie rzeczy jest zmysłem bezpieczeństwa, posiada
człowiek także porównie ze zwierzęciem: nie
chcemy być ofiarą złudzeń, nie chcemy siebie samych
wprowadać w błąd, słuchamy nieufnie podszeptów
własnych namiętności, pokonywamy się i mamy
się przód sobą na baczności; wszystkiem tem rządzi
się zwierzę podobnie jak człowiek, i u niego panowanie
nad sobą rozwija się ze zmysłu rzeczywistości
(z roztropności). Obserwuje ono również wrażenia,
wywierane przez siebie na umysły innych zwierząt,
uczy się patrzeć na siebie z ich stanowiska, spoglądać
na siebie »przedmiotowo«, posiada pewien stopień
samo-poznania. Zwierzę ocenia ruchy swych
wrogów i przyjaciół, zapoznaje się z ich właściwościami
i stosownie do tego postępuje: z osobnikami
pewnego gatunku zaprzestaje raz na zawsze walki
i tak samo ze zbliżania się niektórych rodzajów zwierząt
umie się domyślić zamiarów pokojowych i pojednawczych.
Początki sprawiedliwości jako też roztropności,
umiarkowania, dzielności, — słowem to wszystko,
co określamy mianem cnót sokratycznych, jest
pochodzenia zwierzęcego: proste następstwo
owych popędów, które uczą, jak szukać pożywienia
i unikać nieprzyjaciół. Jeżeli zaś zważymy, że i najwyżej rozwinięty człowiek dźwignął się i wysubtelnił jeno w sposobie swego odżywiania się tudzież w pojmowaniu
tego, co jest dlań nieprzyjazne, to chyba
będzie wolno całe zjawisko moralne wyprowadzić od
zwierząt.


27.

Wartość wiary w nadludzkie namiętności.
— Instytucja małżeństwa podtrzymuje uparcie wiarę, iż miłość,
acz jest namiętnością, posiada jednakże
własność długiego trwania, ba nawet że długotrwałą,
przez całe życie niesłabnącą miłość można
uważać za prawidło. Dzięki tej wytrwałej szlachetnej
wierze, która bardzo często, niemal z zasady zawodzi
i jest przeto pia fraus, podniesiono miłość na wyższy
szczebel wyszlachetnienia. Wszystkie instytucye, które
wbrew samej istocie namiętności przyznają jakiejś namiętności
wiarę w jej trwałość jakoteż odpowiednialność
tej trwałości, stworzyły nowy i wyższy jej
stopień: zaś człowiek, który takiej namiętności odtąd
ulegnie, nie mniema już jak dawniej, że ona mu szkodzi
albo go poniża, lecz owszem czuje się wywyższonym
w oczach własnych i w oczach sobie równych.
Przypomnijmy sobie obyczaje i instytucye,
które z ognistego porywu chwili stworz ły wieczystą,
wierność, z zapędów gniewu wieczną zemstę, ze zwątpienia
trwały smutek, z na wiatr rzuconego, przelotnego
słowa wiekuiste zobowiązanie. W następstwie
takiego przeistoczenia wiele obłudy i kłamstwa
pojawiało się za każdym razem na świecie: lecz też za
każdym razem i za tę cenę powstawało nowe nadludzkie, dźwigające człowieka pojęcie.


28.


Nastrój jako argument.
— Co jest przyczyną ochoczej gotowości do czynu?
— Nad tem pytaniem
zastanawiano się wiele. Najdawniejsza i wciąż
jeszcze przyjęta odpowiedź brzmi: Bóg jest tą przyczyną,
gdyż daje nam przez to do poznania, iż się
przychyla do woli naszej. Ongi, by ową ochoczą gotowość
uzyskać, zapytywano o radę wyrocznie:
każdy, mając kilka możliwych uczynków do wyboru,
rozstrzygał tę wątpliwość w następujący sposób:
»zrobię to, przy czem owo uczucie wystąpi«.
Nie powodowano się zatem pobudkami najrozumniejszemi,
lecz dokonywano czynów, których obraz napawał
duszę otuchą i nadzieją. Nastrój, rzucony na
szalę, przeważał względy rozumu: a to dlatego, że
tłumaczono go sobie zabobonnie oddziaływaniem bóstwa,
które obiecuje powodzenie, oraz że w ten sposób
miała rzekomo przemawiać mądrość najwyższa —
mądrość boża. A teraz zastanówmy się nad skutkami
takiego porządku, o ile stawał się — lub staje — narzędziem
w ręku przebiegłych i żądnych władzy ludzi!
»Wywołujemy nastrój!« — można nim zastąpić
wszystkie dowody i pokonać wszystkie argumenty
przeciwne!


29.


Komedianci cnoty i komedianci grzechu.
— Śród ludzi starożytnych, słynnych ze swej
cnoty, było, jak się zdaje, wielu, nawet bardzo wielu
takich, którzy grali komedyę przed sobą:
zwłaszcza Grecy, jako aktorzy z krwi i kości, czynili
to snadź całkiem bezwiednie i przyklaskiwali temu.
Każdy współzawodniczył w jakiejś cnocie z innym
lub ze wszystkimi innymi: jakżeż więc nie użyć
wszystkich sztuczek, by popisać się swą cnotą, przedewszystkiem
przed sobą i bodaj dla samej wprawy!
I co warta cnota, którą chełpić się nie wypada albo
się nie umie! Tej komedyi cnoty położyło kres chrześciaństwo:
wynalazło jednakże w zamian wstrętne chełpienie
się i popisywanie grzechem, narzuciło światu
kłamliwą grzeszność (śród prawowiernych chrześcian
dziś jeszcze należy ona do »dobrego tonu«).


30.


Wysubtelnione okrucieństwo jako cnota.

— Oto moralność, polegająca całkowicie na
popędzie wyróżnienia się, — nie myślcież o niej
zbyt pochlebnie! Gdyż co to właściwie za popęd
i jaka jest jego myśl uboczna? Ma on na celu, byśmy
swym widokiem sprawiali komuś innemu przykrość,
budzili w nim zawiść oraz uczucie bezwładu i upadku,
abyśmy, sącząc w jego usta krople naszego miodu
i patrząc przytem przenikliwie i złośliwie w oczy,
dali mu zakosztować goryczy jego losu. Ten człowiek
stał się pokornym i jest już doskonały w swej pokorze,
— poszukajcie tych, których w ten sposób od dawna
chciał wziąć na tortury! na pewno ich znajdziecie!
Ów słynie ze swej litości nad zwierzętami, —
aliści są ludzie, na których właśnie tą litością chciał
wywrzeć swe okrucieństwo
[Np. św. Franciszek i udział zakonu Franciszkańskiego w Inkwyzycji - B.Silver].
Tamten jest wielkim artystą:
rozkosz, jaką go napawała myśl o zawiści pokonanych
współzawodników, nie pozwoliła mu spocząć,
aż stał się wielkim, — iluż to gorzkiemi chwilami
przypłaciły inne dusze tę jego wielkość! Czystość
zakonnicy: jakiemiż karcącemi oczyma spogląda
ona w twarz inaczej żyjących kobiet! ile mściwej
rozkoszy jarzy się w tych oczach!
Temat jest krótki, odmiany jego mogą być niezliczone,
acz bynajmniej nie nudne, — gdyż wciąż jeszcze jest to nowością
wprost paradoksalną i niemal bolesną, że moralność
wyróżnienia się jest w ostatnim rzędzie rozkoszą wysubtelnionego
okrucieństwa. W ostatnim rzędzie — ma
to znaczyć: każdorazowo w pierwszym pokoleniu.
Odziedzicza się bowiem nawyknienie do jakiejś
wyróżniającej działalności, nie zaś towarzyszącą mu
myśl uboczną (tylko uczucia, nie myśli udzielają się
drogą dziedziczności): a jeżeli przyjmiemy, że nie
zaszczepiono jej znów drogą wychowania, to następne
pokolenie nie zazna już rozkoszy okrucieństwa:
pozostaje li rozkosz owego nawyknienia. Ta zaś jest pierwszym stopniem »dobrego«.


31.


Duma z ducha.
— Duma ludzka, odtrącająca naukę o pochodzeniu od zwierząt
i przedzielająca otchłanią przyrodę od człowieka, — duma ta
wynika z przesądnego pojmowania ducha: zaś
przesąd ten jest stosunkowo niedawny. W okresie
wielkiej prahistoryi ludzkości przypuszczano wszędzie
istnienie ducha i nikomu nie przychodziło na myśl
uważać go za przywilej człowieka. Ponieważ wprost
przeciwnie dziedzina ducha (wraz ze wszystkimi popędami,
skłonnościami, złośliwościami) była własnością
wspólną i, co za tem idzie, pospolitą, więc nie wstydzono
się pochodzenia od kwiatów czy zwierząt
(rodom szlachetnym pochlebiały nawet te baśnie) i wyobrażano sobie ducha jako coś, co nas z przyrodą łączy,nie zaś rozdziela. Następstwem tego była skromność, — również zresztą z przesądu wynikająca. [Ile rodów, także współczesnych, monarszych upatrywało swego pochodzenia z linii smoka? - B. Silver]




32.


Przeszkoda.
— Cierpieć moralnie, a następnie
się dowiedzieć, że cierpienie takowe polega na
błędzie: to oburza. Toć to jedyna w swym rodzaju
pociecha przyświadczać swym bólem »światu prawdy«,
głębszemu od wszelkiego innego świata, więc stokroć
l e p i e j jest cierpieć i czuć się przytem w y n i e -
s i o n y m ponad rzeczywistość (dzięki przeświadczeniu,
iż jest się przez to bliższym owego »głębszego
świata prawdy«), aniżeli nie zaznać cierpienia, ale
też nie doznać owego uczucia wzniosłości. W ten
sposób duma oraz zwyczajny sposób zaspakajania
tejże opiera się nowemu p o j m o w a n i u morału.
Jakiej-że siły trzeba użyć, by tę przeszkodę usunąć?
Większej dumy? Jakiejś nowej dumy?


33.


Pogarda przyczyn, skutków i rzeczywistości.
— Niepowodzenia, dotykające jakąś gminę:
bądź to nagłe nawałnice, bądź też pomór lub nieurodzaj nasuwają
wszystkim jej członkom domysł, iż dopuszczono
się wykroczenia przeciwko obyczajowi, lub że są
potrzebne nowe obrzędy, by przejednać nowy demoniczny
kaprys jakiejś mocy. Takie domysły i przypuszczenia
rozmijają się zatem najzupełniej z badaniem
prawdziwych naturalnych przyczyn, przyjmują z góry
przyczyny demoniczne. Oto jedno źródło dziedzicznego
zamętu w intelekcie ludzkim: innem zaś jest to, iż
z równą stanowczością o wiele mniej zwracano uwagi
na prawdziwe naturalne skutki jakiegoś czynu, aniżeli
na nadnaturalne (tak zwane łaski i dopusty boże).
Na przykład na określone pory przepisane są określone
kąpiele: człowiek kąpie się nie dlatego, żeby być
czystym, lecz że tak każe przepis. Nie przywyka
unikać istotnych skutków niechlujstwa, lecz rzekomego
niezadowolenia bogów z powodu zaniedbanej
kąpieli. Pod naciskiem zabobonnej trwogi rodzi się
domysł, że z tem umywaniem łączy się coś więcej,
podsuwa się mu drugie i trzecie znaczenie, paczy się
zmysł i poczucie rzeczywistości, a w końcu ceni się je
jeno o tyle, o ile może być ono symbolem. Tak
więc człowiek, opętany obyczajnością obyczaju, gardzi
po pierwsze przyczynami, po wtóre skutkami, po
trzecie rzeczywistością i kojarzy wszystkie swe szlachetniejsze
odczuwania (czci, wzniosłości, dumy,
wdzięczności, miłości) z jakowymś światem urojonym,
czyli tak zwanym wyższym światem. Jeszcze
teraz widzimy następstwa:
ilekroć uczucie jakiegoś
człowieka wzbija się do lotu, tylekroć wchodzi
w grę jakiś świat urojony. Smutne to: ale na teraz
wszystkie wyższe uczucia człowiekowi nauki
wydawać się muszą podejrzanemi, tak dalece przesiąkły brednią i urojeniem:
to jednakże pewna, że
ze wszystkich powolnych oczyszczeń, jakie kiedyś
czekają ludzkość, oczyszczenia uczuć wyższych
będzie jednem z najpowolniejszych.


34.


Uczucia moralne i pojęci amoralne.
— Uczucia moralne udzielają się niezawodnie w ten sposób,
iż dzieci dostrzegają u dorosłych silne sympatye
i antypatye do pewnych uczynków i jako urodzone
małpy sympatye te i antypatye naśladują; w późniejszem
życiu, kiedy już przesiąkną tymi wyuczonymi
afektami i nabiorą w nich wprawy, jakieś dodatkowe
dlaczego? niejako uzasadnienie tych
sympatyj i antypatyj zda się im rzeczą przyzwoitości.
Atoli te »uzasadnienia« ani z pochodzeniem, ani ze stopniem
uczucia nie pozostają u nich w żadnym związku:
jest to po prostu zastosowanie się do prawidła, iż jako
rozumna istota winno się posiadać powody swego postępowania,
i to takie powody, które mogą być podane
i przyjęte. Z tego wynika, iż historya uczuć moralnych jest całkiem różna
od historyi pojęć moralnych.
Pierwsze powodują nami przed czynem, drugie zaś
po czynie, kiedy potrzeba zdać z nich sprawę.


35.


Uczucia tudzież ich pochodzenie od sądów.
— »Polegaj na swem uczuciu!« — Aliści uczucia
nie są niczem ostatecznem pierwotnem, za uczuciami
kryją się sądy i oceny, odziedziczone w formie uczuć
(sympatyj i antypatyj). Natchnienie, płynące z uczucia,
jest wnukiem jakiegoś sądu — i to często fałszywego sądu!
— w każdym zaś razie nie własnego!
Ufać swemu uczuciu — znaczy to, być posłuszniejszym swemu
antenatowi i swej babce oraz ich praojcom,
niż jedynym bogom, którzy są w nas samych: swemu
rozumowi i swemu doświadczeniu.


36.


Niedorzeczny pietyzm względem myśli ubocznej.
— Co! twórcy praodwiecznych
kultur, najdawniejsi wynalazcy narzędzi, sznurów
mierniczych, wozów, okrętów i domów, pierwsi badacze
prawidłowości w ruchu ciał niebieskich i tabliczki
mnożenia — są nieporównanie inni i wyżsi od wynalazców i badaczy naszych czasów?
Pierwsze kroki większą mają wartość od naszych podróży i
wypraw żeglarskich w dziedzinie wynalazków? Tak
utrzymuje przesąd, w ten sposób uzasadnia się lekceważenie
nowoczesnego ducha. A jednak leży to jak
na dłoni, iż przypadek był ongi największym badaczem i wynalazcą tudzież
życzliwym opiekunem pomysłowości
starożytnej, i że obecnie najdrobniejszy
wynalazek wymaga więcej ducha, dyscypliny i wyobraźni
naukowej, aniżeli dawniej w całych okresach
w ogóle posiadano.


37.


Fałszywe wnioski z pożyteczności.
— Przez udowodnienie najwyższej pożyteczności jakiejś
rzeczy nie zbliżamy się jednakże ani na krok do wyjaśnienia
jej początków: to znaczy, że pożytecznością
nigdy nie można tłumaczyć konieczności istnienia.
Atoli właśnie wręcz odmienny pogląd panował dotychczas
— i to nawet w dziedzinach najściślejszej
wiedzy. Toć nawet w astronomii (rzekomą) pożyteczność
rozmieszczenia satelitów (miały one zastępować
światło słoneczne, zanikające w miarę odległości,
by go snadź nie zabrakło mieszkańcom dalej położonych
ciał niebieskich) przyjmowano jako cel ostateczny ich
układu tudzież jako wyjaśnienie ich powstania! Przypomina to wnioski Kolumba:
ziemia jest stworzona dla ludzi, jeżeli więc istnieją jakieś lądy, to muszą,
być zamieszkane. »Czy to podobna, by słońce przyświecało
pustkowiu, by czuwające nocą gwiazdy siały
rozrzutnie swe blaski na bezdroża morskie i bezludne
krainy?«


_______________________________________


Koniec Części I
Cdn...



*wszelkie literówki/błędy leksykalne, etc są spowodowane oryginalnym zapisaem tekstu

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Persian Mythology, Gods and Goddesses" (Part I)

"Energia Piramid (Pyramid Power)" - Dr G. Pat Flanagan. Część II

△ Yazidis ~ Ancient People Who Worship the Angels! ▼